Gdańsk: piątek, 13 czerwca 2025

Tygodnik lechia.gda.pl nr 8 (8/2005)

24 maja 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

ZWYCIĘSTWO LECHII W TORUŃSKIM SZLAGIERZE

Dzień dobry druga ligo

W dwóch meczach minionego tygodnia Lechia zrealizowała najbardziej optymistyczny scenariusz. O ile wygrana nad Lechem II przyszła łatwo, a nad Toruńskim KP z dużym wysiłkiem, o tyle sześć wywalczonych punktów sprawia, że już nic nie ma prawa przeszkodzić lechistom w awansie do drugiej ligi.

MICHAŁ JERZYK
Toruń, Gdańsk

Po jesieni postawa pozyskanego latem Krzysztofa Rusinka mogła uchodzić za jedno z większych rozczarowań. Niezły napastnik z drobną wadą: nie strzela goli - żartowano, ale trzy ligowe bramki przez całą rundę stanowiły kiepski pretekst do pękania ze śmiechu. Zimowe sparingi nie przyniosły odmiany, co więcej, ściągnięcie w tym czasie Piotra Wiśniewskiego wróżyło rychłe pożegnanie Rusinka ze składem, zwłaszcza że wyborną skutecznością popisywał się Roland Kazubowski. Od pierwszego ligowego meczu w Gnieźnie wychowanek Tadeusza Małolepszego staje jednak na wysokości zadania i udowadnia niedowiarkom, że na boisku potrafi być nie tylko bardzo pracowity i ruchliwy, ale także skuteczny. W ubiegłym tygodniu jak nikt inny przyczynił się do znakomitych nastrojów w ekipie biało-zielonych. Najpierw dwie bramki i asysta w spotkaniu z rezerwami Lecha, następnie gol na wagę symbolicznych sześciu punktów w Toruniu. To były jego najlepsze dni od momentu powrotu do Lechii.

Zmiany, zmiany, zmiany

Rusinek otrzymał specjalną rolę już w środę, gdy trener Marcin Kaczmarek zaskoczył zmianami w składzie i taktyce. Do łask wrócił pominięty w Kościerzynie Paweł Żuk, a miejsce na przeciwległej stronie obrony otrzymał jego rówieśnik, Michał Pietroń. Po ponad miesiącu przerwy w pierwszym składzie ponownie pojawił się Marcin Szulik, z kolei Sławomir Wojciechowski, jako ofensywny pomocnik, zajął miejsce drugiego napastnika. Ustawienie bardziej defensywne, ale Lech II, mający w ostatnich tygodniach na koncie zwycięstwa w Toruniu i Janikowie, zaprezentował niezwykle podwórkową grę obronną. Dość powiedzieć, że ustawiony na szpicy Rusinek potrzebował 75 sekund, żeby wyprowadzić Lechię na prowadzenie. Później zaś wraz z kolegami miał jeszcze tyle znakomitych okazji, że strzelenie trzech bramek pogromcom faworytów nie tylko nie spotkało się ze szczególnym entuzjazmem, ale wręcz niepokojem o skuteczność lechistów przed wielką toruńską batalią. Gdyby poznaniacy stracili nie trzy, lecz dziesięć bramek, z przebiegu meczu nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego.

- "Mamy teraz materiał do analizowania, czy dalej stosować taką taktykę" - zastanawiał się po środowym spotkaniu Kaczmarek i koniec końców doszedł do przekonania, że warto. Innym problemem w obliczu kłopotów bogactwa był powrót po pauzie za kartki Sebastiana Fechnera. Wiślak nie mógł tak po prostu zająć miejsca jednego z bocznych obroców, bo akurat Pietroń i Żuk legitymują się statusem graczy młodzieżowych, a obecność dwóch takich jest w każdym trzecioligowym składzie wymagana. Szkoleniowiec Lechii znów zaskoczył, gdyż po raz pierwszy w historii mecz na ławce rezerwowych rozpoczął Jakub Biskup, mimo że trzy dni wcześniej popisał się pięknym golem i przy tej okazji nie uniknął pochwał za przebudzenie. Na rezerwie zasiadł też Pietroń, na czym skorzystał Janusz Melaniuk, który zajął miejsce na prawym skrzydle. Trenujący torunian Piotr Rzepka z pewnością miał prawo nie nadążyć za tymi nowinkami.

Od obrony do ataku

Pierwsza połowa meczu z Toruńskim KP nie nastrajała jednak optymistycznie. Inicjatywa była po stronie gospodarzy, Lechia zaś od początku jakby broniła rezultatu remisowego, co wydawało się taktyką samobójczą. Tym bardziej, że czyniła to mało solidnie. W pierwszych 25 minutach dwie nieudane pułapki ofsajdowe (najpierw zaspał Maciej Kalkowski, później Żuk) mogły mieć fatalne w skutkach konsekwencje. Podobnie jak bezkarny rajd po polu karnym Dawida Nowaka, szczęśliwie zakończony minimalnie niecelnym strzałem. Mateusz Bąk musiał się solidnie napracować, w przeciwieństwie do swojego vis-a-vis, który tylko wygrzewał się w upalnym tego dnia słońcu. Jedyne sytuacje lechiści mieli po wykonywanych przez Wojciechowskiego i Kalkowskiego rzutach wolnych z lewego skrzydła, które jednak w większości były niecelne lub stawały się łupem obrońców. Tych samych, którzy nie pozwolili dojść do choćby jednej sytuacji strasznie osamotnionemu z przodu Rusinkowi. W rywalizacji byłych kolegów z drugoligowej Arki, górą zdecydowanie był więc Mariusz Woroniecki.

Gdyby po pierwszej połowie torunianie prowadzili dwoma bramkami, trudno byłoby złorzeczyć na sprawiedliwość. Na szczęście druga odsłona spotkania pokazała, że można grać zdecydowanie lepiej, i to bez dokonywania zmian personalnych czy w ustawieniu. Lechia wyraźnie odstąpiła od murowania własnej bramki, zaczęła grać szybciej, agresywniej i przystąpiła do zadawania ciosów. Wreszcie zbliżono się pod pole karne TKP, a akcje finalizowano częstymi strzałami. Szybko okazało się, że strzegący bramki gospodarzy Przemysław Kryszak ma wprawdzie niezły refleks i świetnie radzi sobie w sytuacjach prawie krytycznych, ale duże trudności sprawia mu opanowywanie piłki. Bojaźliwie wybijał przed siebie niemal każdy oddany w jego kierunku strzał, więc defensorzy musieli non stop mieć się na baczności. Biało-zieloni naciskali jednak coraz mocniej, oddawali coraz więcej strzałów (Melaniuk, Szulik, Rusinek, Wojciechowski), co dawało nadzieję, że w końcu uda się uprzedzić obrońców i wykorzystać tę niedoskonałość interwencji 24-letniego golkipera.

Jak u siebie

Zresztą podobnie jak podczas meczu w Kościerzynie, toruński klub w drugiej połowie zaczął słabnąć w oczach. Jego akcje były coraz mniej groźne, gra ofensywna coraz mniej dokładna, a defensywna coraz mniej skuteczna. I oto nadeszła dokładnie 35 minuta od chwili, gdy pierwszoligowy sędzia Paweł Gil zdecydował się wznowić spotkanie, przerwane z powodu ekscesów na samym początku drugiej połowy. Gdańszczanie wyszli z groźną kontrą z własnej połowy, dwóch na jednego obrońcę. Lewą stroną popędził Wojciechowski i w polu karnym dokładnie dograł do zamykającego po przeciwnej stronie akcję Mariusza Radonia. Kryszak z kolegami znów stanął piłce na przeszkodzie we wpadnięciu do bramki, ale tym razem we właściwym miejscu znalazł się Rusinek i niemal na linii bramkowej uderzeniem z przewrotki skierował futbolówkę do siatki. Zajmowana przez kibiców Lechii jedna trzecia stadionu oszalała z radości. - "Dziękujemy kibicom za przyjazd w takiej liczbie i niesamowity doping. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się ich mniej, przerosło to nasze oczekiwania. Czuliśmy się jak u siebie, a nie na wyjeździe" - mówił tuż po końcowym gwizdku strzelec złotego gola.

To trudne do przecenienia zwycięstwo odebrało chyba ostatnią nadzieję konkurentom Lechii, że osiągnięcie pierwszej pozycji jest jeszcze realne. Wobec niesensacyjnego zwycięstwa Unii Janikowo nad Flotą Świnoujście, porażka gdańszczan zepchnęłaby ich na trzecie miejsce w tabeli i postawiła w ciężkiej, choć jeszcze nie beznadziejnej sytuacji. Szczęśliwie jednak w gdybanie mogą bawić się inni, bo Lechia zrehabilitowała się za porażkę z Unią Janikowo i znajduje się już tylko krok od szczęśliwego finału rozgrywek.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2025. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.029