A jako zawodnik osiągnął niemało, zwłaszcza jak na słabe piłkarsko wybrzeżowe podwórko. Z niemal setką występów w ekstraklasie ustępuje w obecnej Lechii tylko Sławomirowi Wojciechowskiemu. Po większych i mniejszych kłopotach ze zdrowiem porzucił jednak ostatnie zawodnicze ambicje już w wieku 30 lat, w chwili budzącego zdziwienie nawet wśród samych piłkarzy przekazania mu roli pierwszego trenera po zwolnionym Jerzym Jastrzębowskim. Momentalnie zaczęły kłębić się spekulacje, że to ruch mający na celu przyciągnięcie do klubu bezrobotnego wtedy Bogusława Kaczmarka lub próba zyskania czasu na znalezienie +poważnego+ szkoleniowca.
Rzeczywistość okazała się inna. Chociaż "Mały Bobo" w bólach wprowadził Lechię do trzeciej ligi i w bólach toczył ją przez rundę jesienną, udzielony mu kredyt zaufania był wystarczająco duży, żeby utrzymał posadę na rundę rewanżową. Nawet mimo tego, że klub przestał chować głowę w piasek i oficjalnie ogłosił, że zamierza wywalczyć awans. Jednocześnie znów szeptano, że w razie niepowodzenia pierwsza spadnie głowa niedoświadczonego trenera, któremu stworzono znakomite warunki do przeprowadzenia przygotowań i ściągnięto - rzecz jasna w granicach rozsądku i możliwości - wskazanych przez niego zawodników.
Wiosna nie przyniosła jednak żadnego rozczarowania i w pełni należała już do Kaczmarków, bo i głowa rodu, pan Bogusław, zaczął robić furorę z Górnikiem Łęczna, który w tabeli rundy rewanżowej zajmuje w ekstraklasie miejsce tuż za potentatami z Wisły i Dyskobolii. Lechia zaś, z jedenastoma boiskowymi zwycięstwami na koncie i tylko jedną porażką, okazuje się być w tym roku statystycznie najlepsza wśród ponad sześćdziesięciu krajowych trzecioligowców.
Statystyka statystyką, a tymczasem w Lechii dokonała się zauważalna przemiana. Drużyna z momentami skrajnie niedojrzałej, potrafiącej przegrać w kilka minut wygrany już mecz, przeistoczyła się w rzadko mylącą się maszynę, kończącą większość spotkań bez utraty jakiejkolwiek bramki. Dokonane zimą transfery nie tylko okazały się boiskowo trafione, ale i charakterologicznie bardzo udanie wpasowały się w skład drużyny. Świetna atmosfera w zespole, tworzenie zgranej paczki przez piłkarzy na murawie i poza nią, okazały się jednym z największych atutów Lechii.
Kolejny plus na korzyść trenera, to dobrze przepracowany okres przygotowawczy. Gdy rywale w końcówkach oddychali już rękawami, Lechia kilkakrotnie zadawała decydujące ciosy. Tak było chociażby w meczach z Flotą, rezerwami Amiki czy w Toruniu. Piotr Rzepka, wydający się jednym z najbardziej obiecujących szkoleniowców młodego pokolenia, dość niespodziewanie znalazł się w pokonanym polu, bo nawet jeśli torunianie nie mieli ochoty awansować, to i tak ich przygotowanie fizyczne musiało budzić sporo wątpliwości i zastrzeżeń.
Szkoleniowe niedoświadczenie Kaczmarka objawiało się głównie w kwestiach taktycznych. Ryzykowanym posunięciem była zmiana ustawienia tuż przed istotnym meczem z Toruńskim KP, a zaraz potem powrót do poprzedniego. Zimowe przejście na styl 4-4-2 bez archaicznej funkcji forstopera może okazać się bardzo pozytywne zwłaszcza w długofalowej perspektywie. Tym bardziej, że dzięki temu również pozostałe drużyny w klubie z większym lub mniejszym zaangażowaniem zaczęły dokonywać zmian w tym kierunku.
Co ważne, Lechia starała się grać z głową, a szkoleniowiec starał się tego pilnować. Nawet po wygranych meczach z niezadowoleniem kręcił nosem, gdy jego podopieczni bezmyślnie kopali do przodu, nie konstruując akcji od defensywy przez drugą linię. Oczywiście Lechia nie mogła rywalizować z Barceloną o miano najpiękniej grającej jedenastki świata z powodu ograniczonego potencjału piłkarskiego, ale cieszy już samo wymuszanie możliwie rozsądnej i przemyślanej filozofii gry.
Szkoda, że zabrakło większej odwagi stawiania na młodzież, bo tylko jeden wystawiony wiosną do gry junior - zasługujący na zaufanie znakomity Marcin Pietrowski - zaliczył mniej niż epizod. Dla kontrastu, grający w Unii Janikowo Asmane Gnegne nie tylko był podstawowym zawodnikiem, ale też jak nikt inny przyczynił się do jedynej tegorocznej porażki biało-zielonych. W tym meczu Kaczmarek zanadto zaufał pierwotnemu wyborowi składu, jakby nie widząc, że liderzy drużyny nie mają najlepszego dnia.
Trener Lechii wydaje się też czasem kiepsko znosić krytykę, co pierwszy raz rzuciło się w oczy, gdy zezłościł się po okrzyknięciu go przez nas piłkarskim rozczarowaniem jesieni 2003. Na konferencjach także potrafi obruszać się na krytyczne uwagi, czasem nawet lekko nieparlamentarnie, co w przyszłości, na wyższych szczeblach rozgrywkowych, może przynieść mu pewien rozgłos, ale chyba niekoniecznie taki, jakiego by oczekiwał.
W przeprowadzonym niedawno na naszych łamach sondażu kibice dosć narcyzowato najbardziej docenili w awansie... swój udział, szkoleniowca zostawiając w tej klasyfikacji na szarym końcu. Trzeba jednak oddać cesarzowi, co cesarskie. Mimo dużej presji, której często i bezustannie jako najmłodszy trener w historii Lechii jest poddawany, mimo pewnych pomyłek, które mu się zdarzają, wykonuje dobrą robotę. I chyba nikt nie ma już wątpliwości, że powinien wykonywać ją dalej.