Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 11 (11/2005)

14 czerwca 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MARCIN SZULIK O SWOJEJ PRZYSZŁOŚCI W LECHII

Czuję lekki niedosyt

"O tym, czy zastanę w Gdańsku zadecydują działacze, trenerzy i lekarze. W tej chwili czuję się dobrze i o ile nadal tak będzie, to czuję się na siłach, by wesprzeć swoją osobą Lechię w drugoligowych bojach" - mówi Marcin Szulik, defensywny pomocnik biało-zielonych.

MICHAŁ KORNIAHO

28-letni Marcin Szulik był w minionym sezonie obok Sebastiana Fechnera jednym z dwóch zawodników pochodzących spoza regionu. To właśnie w Gdańsku wyciągnięto do niego w trudnych chwilach pomocną dłoń, dzięki czemu grając w biało-zielonym stroju mógł wrócić do uprawiania sportu. Z popularnym "Szulem" rozmawialiśmy o zakończonych awansem rozgrywkach oraz o przyszłości.

Przede wszystkim gratuluję awansu do drugiej ligi. Czy przed rundą wiosenną, mając 7 punktów straty do liderującego TKP Toruń wierzyliście w awans? Nie obawialiście się, że nie sprostacie wszem i wobec wypowiadanym, hucznym zapowiedziom działaczy? Oni wyznaczyli jasny cel: awans.
- Słowa wypowiedziane przez działaczy podczas pamiętnej prezentacji drużyny w Manhattanie wzbudziły wśród kibiców wielkie emocje i nadzieje. Na nas również podziałało to mobilizująco. Każdy z piłkarzy chciał wywrzeć na kibicach przychodzących na stadion jak najlepsze wrażenie i zaprezentować się jak najlepiej. Przede wszystkim w każdym meczu chcieliśmy uzyskać komplet punktów i znaleźć się jak najwyżej w tabeli. Chociaż z pewnością każdy z nas miał świadomość, że awans to jest coś wyjątkowego, obojętnie na jakim szczeblu rozgrywek by to nie było. Awans to jest awans i zawsze zostaje zapamiętany. Podobnie jak kibice mieliśmy nadzieję, że awansujemy. I te nadzieje się spełniły.

A czy po inaugurującym rundę remisie w Gnieźnie ta nadzieja nie uległa zachwianiu?
- Uważam, że mecz w Gnieźnie to był wypadek przy pracy. W efekcie zimy inauguracyjna kolejka została przesunięta aż o dwa tygodniu do przodu. Ta prawie czteromiesięczna przerwa między rundami jest w Polsce bardzo trudnym okresem dla klubów i zawodników, bo zawsze zostawia ona w grze zespołów jakiś ślad. Uważam ten wynik za wypadek przy pracy.

Przyzna pan jednak, że wpływ na ten rezultat miał również fakt, iż Mieszko znacznie się przed rundą wiosenną wzmocnił?
- Upierałbym się jednak, że to bardziej nam nie wyszedł mecz, niż im wyszedł. Gdybyśmy wznowili po zimie rozgrywki zgodnie z planowanym pierwotnie terminem i gdyby boiska były odpowiednio przygotowane do gry, to Lechia na pewno by ten mecz wygrała, pokazując tym samym, że trzeba się jej obawiać. Od początku graliśmy o awans i każdy następny mecz wywoływał w związku z tym w nas jakieś emocje, mobilizację. Przyniosło to oczekiwany skutek.

A jak oceniłby pan swój własny wkład w ten awans? Wiadomo, że choć nie w takim stopniu jak w ubiegłych latach, to jednak trapiły pana też w tym sezonie kontuzje. W ich efekcie nie zagrał pan w kilku spotkaniach.
- Na dzień dobry chciałbym sprostować jedną rzecz, a mianowicie opinię o tym, że ciągle jestem kontuzjowany. To nieprawda. Do Lechii przyszedłem dzięki pomocy mojego serdecznego przyjaciela Tadeusza Rapińczuka, jak i Sławka Matuka, zawodnika z wielkimi zasługami dla tego klubu. Dzięki tym dwóch osobom zostałem tu w Gdańsku ciepło przyjęty. Miałem wtedy nie wyleczone po operacji ścięgno Achillesa. Wtedy pomocną dłoń podał mi pan mgr Ryszard Tafel, który wyciągnął mnie z tego. Zacząłem normalnie trenować i grać. Pod koniec rundy jesiennej przytrafiło mi się z kolei zapalenie drugiego ścięgna Achillesa, które było obciążone, co było konsekwencją wcześniejszej kontuzji.

W zimowym okresie przygotowawczym znów jednak pojawiły się kłopoty...
- Solidnie wtedy pracowałem, byłem zdrowy i nic mi nie dolegało. Wykonywałem ćwiczenia z takim samym obciążeniem, jak wszyscy inni podczas zgrupowania w Cetniewie oraz tutaj na AWF-ie. Pewnego razu niestety nie wytrzymało mi kolano. Jak wiadomo, jestem zawodnikiem po przejściach jeśli chodzi o kontuzje i w tym przypadku żniwo zebrała sztuczna nawierzchnia, na której trenowaliśmy. Ten rodzaj murawy jest tylko pozornie tak idealny. W rzeczywistości jej twardość sprawia, że jeśli piłkarz trenuje i gra na niej przez większość swojej przygody z piłką, to pod koniec swojej kariery może mieć poważne kłopoty z kolanami. Podobnie jeśli chodzi o graczy wcześniej kontuzjowanych, tak jak ja. Po tygodniowej przerwie w treningach wróciłem do gry i to z powodzeniem. Jednak kiedy byłem już w bardzo dobrej dyspozycji, w feralnym meczu z Flotą Świnoujście lekko naderwałem mięsień dwugłowy uda. Po dziesięciu dniach znów zacząłem trenować, a dzięki pracy podczas treningów zostałem wpuszczony na boisko podczas meczu w Kościerzynie. Tam pokazałem, że potrafię grać w piłkę i prowadzić zespół. Potem grałem tyle, na ile byłem przydatny według trenera. To by było tyle w ramach riposty wobec krążących mitów, że jestem zawodnikiem kontuzjogennym. Tak naprawdę to przerwy w mojej grze były tylko epizodyczne i życzyłbym każdemu zawodnikowi, by miał tyle zdrowia, co ja.

Czyli nie czuje pan niedosytu, że wkład w awans był może trochę mniejszy niż by pan tego oczekiwał?
- Zdecydowanie lekki niedosyt przez te drobne urazy jest. To, co wypracowałem na treningach meczach wcześniej, w efekcie przerw spowodowanych kontuzjami zostało zahamowane. Zaliczyłem tyle meczów, na ile pozwoliło mi zdrowie i na ile pozwolił mi trener. Na szczęście moje kłopoty zdrowotne na dzień dzisiejszy się skończyły.

Wspomniał pan o tym, że wyciągnięto do pana w Gdańsku pomocną dłoń. Czy teraz pan pomoże Lechii pozostając przy Traugutta w zamian za niekoniecznie wysoką pensję? Z pewnością doświadczeni zawodnicy przydadzą się na drugoligowych boiskach.
- Na pewno chciałbym pomóc. Powiem wprost: moja przyszłość tutaj zależy od tego, czy będę zdrowy. Moja sytuacja została przedstawiona podczas posiedzenia zarządu klubu. Z tego, co wiem, wszystko będzie zależało od decyzji lekarza, trenera i zarządu, którzy określą, czy jestem na tyle zdrowy i potrzebny, by zostać w Lechii. Jak mi wiadomo, w Lechii raczej nie będzie kokosów jeśli chodzi o finanse w przyszłym sezonie, ale jeśli usiądziemy z działaczami do stołu i porozmawiamy o moim pozostaniu na Traugutta, to z pewnością się dogadamy. W każdym razie, o ile zdrowie mi na to pozwoli, to na pewno czuję się na siłach, by grać w drugiej lidze.

A czy od momentu przyjścia do Lechii otrzymał pan propozycje gry od możniejszych klubów, ale ze względu na wdzięczność tutejszym działaczom postanowił ich pan nie przyjąć?
- Od kiedy pamiętam, to zawsze, kiedy dzieliłem się informacjami na temat ofert z różnymi ludźmi, to mi szkodziło. Dlatego wolałbym zachować informacje na ten temat dla siebie.

Czy przy obecnych warunkach organizacyjnych panujących w klubie - z punktu widzenia pana jako piłkarza - są jakiekolwiek szanse znalezienia się w drugoligowej rzeczywistości?
- Na tematy finansowe zawsze ciężko się rozmawia, dlatego chciałbym odpowiedzi na to pytanie uniknąć.

Załóżmy, że działaczom udałoby się zatrzymać w klubie wszystkich zawodników z pierwszego zespołu. Czy pana zdaniem w mistrzowskim trzecioligowym składzie mielibyśmy szanse na utrzymanie się na zapleczu ekstraklasy?
- Dalibyśmy sobie radę z utrzymaniem w drugiej lidze. Po ciężkich przeżyciach, ale udałoby się. Na pewno.

Jak oceniłby pan postawę kibiców Lechii w minionym sezonie? Jako były pierwszoligowiec oraz gracz francuskiego St. Etienne ma pan skalę porównawczą.
- Nasi kibice pokazali, że potrafią dopingować zespół. Przychodzi ich bardzo liczna grupa. Tutaj, na północy Polski, a przede wszystkim w Gdańsku, jest popyt na piłkę. Kibice tchnęli w nas ambicję i wiarę w to, że można awansować. W dużej części właśnie im zawdzięczamy ten sukces. Udowodnili to w meczach nie tylko domowych, ale zwłaszcza wyjazdowych, gdzie było ich zawsze bardzo wielu.

Czy ma pan zamiar na dłużej osiedlić się nad morzem? Chyba dobrze się pan tu zaaklimatyzował?
- Moja aklimatyzacja przebiegła bezboleśnie. Znałem już wcześniej wielu ludzi związanych z Lechią. Dobrą adaptację w Gdańsku i w Lechii zawdzięczam szczególnie Sławkowi Matukowi, jego teściowi Tadeuszowi Rapińczukowi, Rysiowi Taflowi i trenerowi Kaczmarkowi. Zresztą, gdy na swojej drodze spotyka się tak życzliwych ludzi, jak Maciek Kalkowski, Tomek Borkowski i inni, to gra w tym klubie sprawia dodatkową przyjemność, a także mobilizuje do jeszcze lepszej pracy. Jeśli chodzi o moje pozostanie w Gdańsku na dłużej, to z pewnością podoba mi się w tym mieście i pozostanie tu na zawsze kawałek mojego serca. Bardzo bym chciał tu zostać na dłużej. Ale czy tak się stanie, to zadecyduje los. Mogą o tym zadecydować najbliższe dni.

Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.030