Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 11 (11/2005)

14 czerwca 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

CZY WARTO BUDOWAĆ ZESPÓŁ NA GRACZACH Z REGIONU?

Mała ojczyzna, mała piłka

Zaczynając cztery sezony temu odbudowę gdańskiej piłki "od zera", jakim była A-klasa, postawiono w Lechii na swoich. Dotychczasowi juniorzy-wychowankowie przywdziali seniorskie trykoty, a wraz z pięciem się w górę ligowej hierarchii otrzymywali wsparcie ze strony wyróżniających się zawodników z regionu. Tak doszliśmy do II ligi, gdzie pojawia się pytanie: co dalej?

STANISŁAW ŻEMOJTEL

Skoro znaleźliśmy się już na wyciągnięcie ręki od bram ekstraklasy, przyjęta strategia budowy drużyny bezdyskusyjnie okazała się trafiona. Podstawowym pytaniem jest jednak, czy może być ona kontynuowana? Wcześniej zauważyć trzeba, że z biegiem lat ulegała już pewnym modyfikacjom. Początkowo w swej "ortodoksyjnej" wersji w zespole grali sami juniorzy, a pierwszymi poważnymi wzmocnieniami byli ligowi wyjadacze, którzy biegając za futbolówką po "saharze" zjedli kilogramy piasku, by wymienić tu tytułem przykładu Borkowskiego czy Szutowicza.

Pierwsze koty za płoty

Pierwszym odstępstwem od tych założeń było ściągnięcie regionalnej gwiazdki, jaką był i nadal jest Kobus. Mimo, iż piłkarsko nie rozczarował, miejsca w drużynie nie zagrzał, nie mogąc znaleźć wspólnego języka z resztą kolegów, co wielu po fakcie skomentowało z oczywistością: nie był wychowankiem, nie czuł klimatu. Już jednak przy przejściu między IV a III ligą oczywistym stało się, że na samych eks-lechistach zespołu się nie zbuduje. Działacze sięgnęli po dwóch napastników z Sopotu (Kazubowski, Bławat) oraz byłych piłkarzy Bałtyku Gdynia (Biskup i Biecke).

Kolejnym wyłomem było pojawienie się przy Traugutta Szulika, piłkarza całkowicie nie związanego z regionem. Było to jednak dość płynne odejście od dotychczasowych niepisanych zasad, wszakże okoliczności przyjścia byłego piłkarza Górnika Zabrze, wyciągnięcie doń ręki ze strony Lechii w sytuacji powrotu na boisko po ciężkiej kontuzji, dawały gwarancje pełnego zaangażowania się zawodnika w losy klubu. Do miana zaś pewnego przełomu może pretendować pojawienie się w Gdańsku Fechnera. Młody i pochodzący z drugiego krańca Polski, wzmacniając kadrę Lechii zakładał, że to tylko epizod w jego karierze, być może nie dłuższy niż półroczny. Tymczasem według części opinii okazał się najlepszym zawodnikiem biało-zielonych wiosną. Choć to oczywiście banał, okazało się, że nie tylko w Gdańsku i okolicach rodzą się piłkarskie talenty.

Biało-zielone plusy i minusy

Mimo wyżej opisanych pojedynczych wyjątków oraz dodatkowo tych "lechistów" z regionu, którzy lechistami się nie czują, zespół tworzy pewien kolektyw, jest mentalnie biało-zielony. Przed udzieleniem sobie odpowiedzi na pytanie, czy musi się to zmienić, warto przeanalizować, jakie są plusy takiego stanu rzeczy. Pierwszym oczywistym są koszty utrzymania drużyny. Gdańszczaninowi klub mieszkania wynajmować nie musi. Był to argument przetargowy jeszcze w niższych ligach, gdzie poza sentymentem, to właśnie on decydował o powrocie do Lechii kolejnych wychowanków, którzy mając na miejscu czasem mniejsze pieniądze niż w poprzednich drużynach zaoszczędzali pieniądze i czas konieczny do dojazdów chociażby do Tczewa. Z tych też powodów łatwiej będzie ściągnąć do klubu kolejnych wychowanków, którzy lata temu opuścili Trójmiasto, wędrując po Polsce za chlebem.

Kolejnym plusem jest zakładane niemalże z góry pełne zaangażowanie na boisku, gryzienie trawy, dobra atmosfera w szatni. Jako przykład podać tu można Kalkowskiego, któremu wyraźnie służy wrzeszczańskie powietrze, a w innych klubach prezentował się w przeszłości różnie. Jednak z perspektywy czasu, będąc bogatszym o wiedzę na temat "mechanizmów rządzących ligowym futbolem" oraz udziale w nich poszczególnych osób, patrząc na to, co działo się w ś.p. Lechii-Polonii, trudno przyjąć, że drużynę tą rozsadzała od środka wyłącznie armia zaciężna, czego kulminacją było oddanie walkowerem jednego z ostatnich spotkań na szczeblu II-ligowym. Wszakże wszystkie okoliczne wróble ćwierkały od dawna, że jego wynik jest już dawno ustalony. Z drugiej zaś strony mamy wspomnianego Fechnera, który jest po prostu dobrym piłkarzem, co wystarcza, by decydował o obliczu biało-zielonej obrony. Doszukiwanie się nieistniejących korzeni było zaś zbędne.

Większość zostanie

Zanim padną pytania o kolejne wzmocnienia, trzeba ustalić, kto spośród opromienionych awansem zawodników dotychczasowej kadry pozostanie w Lechii na kolejny sezon. Jest to kwestia o tyle istotna, bo część z piłkarzy niejako na kredyt cieszyła nas swoją grą w III lidze, licząc na kolejny awans, spędzony rok czy rundę traktowali jako swego rodzaju inwestycję. Stąd nie związani z klubem profesjonalnymi kontraktami po zakończeniu sezonu, mając karty na ręku, mogą dowolnie przebierać w pojawiających się ofertach. Największą niewiadomą były dalsze losy Fechnera, który na co wskazują jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi pozostanie w Gdańsku jeszcze na trochę. Spośród pozostałych zawodników, jedynie Kamil Biecke jest bliski opuszczenia zespołu, co gdyby nie kontuzja Mateusza Bąka, nie byłoby wydarzeniem muszącym spędzać sen z powiek trenera Kaczmarka. Na pozostałych najpewniej można liczyć i w przyszłym, drugoligowym sezonie.

Ciężko oceniać, na co stać obecną kadrę na wyższym szczeblu rozgrywkowym, ale tu pozytywnie nastrajają przykłady Korony i Cracovii, które po awansie z III ligi tylko rok spędziły na zapleczu ekstraklasy, notując błyskawicznie kolejny awans. Zwłaszcza analizując skład krakowian sprzed dwóch i trzech lat widać, że wielu z zawodników, którzy zapewnili im awans do II ligi, bez problemu odnalazło się w nowych realiach i nie zaszła konieczność wietrzenia składu na większą skalę, by podtrzymać dotychczasowe pasmo sukcesów. Co nie zmienia faktu, że pewne roszady kadrowe w Lechii zajść muszą.

Pieniądze przede wszystkim

Jakkolwiek możliwości funkcjonowania dotychczasowej formuły budowy zespołu nie wyczerpały się, ponieważ po wielu polskich ale i zagranicznych klubach tułają się jeszcze całe zastępy piłkarzy wychowanych przy Traugutta, nie należy traktować jej jako dogmatu. W obecnych czasach, po przekroczeniu pewnego poziomu sportowego, nie sposób zestawić drużyny w oparciu o wychowanków czy chociaż zawodników z regionu. Nawet w słynącej ze świetnej pracy z młodzieżą krakowskiej Wiśle, zdobywający seryjnie laury w młodzieżowych rozgrywkach, młodzi zawodnicy pierwszych szlifów muszą szukać poza macierzystym klubem, a tylko niewielu z nich potrafi po czasie wrócić na stare śmieci. Jako kolejny przykład posłużyć może nasz sąsiad zza miedzy, który ściągając doświadczonych ligowych wyjadaczy z przeróżnych zakątków kraju potrafił odnieść sukces, a zawodników z regionu policzyć można tam na palcach jednej ręki, przy czym Łukasz Kowalski czy Michał Chamera wychowankami Arki nie są. Dodatkowo zajęło im kilka sezonów zanim "wstrzelili" się w odpowiednie nazwiska. Jak więc widać kluczem do sukcesu jest kasa, nie zaś zastępy utalentowanych wychowanków, co może najwyżej ułatwić doszlusowanie do krajowej czołówki.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.030