Swego czasu nazwisko podopiecznego trenera Józefa Gładysza miał w notesie każdy szanujący się łowca talentów - i to zanim jeszcze młodzian po raz pierwszy założył seniorski trykot Lechii. A zadebiutował w drugiej lidze już w wieku 16 lat. Z sześcioma zdobytymi bramkami został najlepszym strzelcem biało-zielonych w sezonie 1994/95, ale na niewiele się to zdało, gdyż Lechia nie uniknęła degradacji. Rozchwytywany nastolatek niechybnie już wtedy opuściłby Gdańsk, aby nie marnować nieprzeciętnych umiejętności w trzeciej lidze, ale oto przy Traugutta zjawił się Bolesław Krzyżostaniak, przywożąc w walizce ekstraklasę. Młody talent udało się zatrzymać, mimo że jego sława wybiegała już daleko poza Trójmiasto i zainteresowanie napastnikiem młodzieżowych reprezentacji wyrażały między innymi kluby pierwszoligowe - Górnik Zabrze czy Stal Mielec, a nawet zagraniczne, w tym Ajax Amsterdam.
Debiut w pierwszej lidze - jak marzenie. Inauguracyjna wygrana ze Śląskiem Wrocław i zwycięski gol Króla na 2:1 przy euforii 12-tysięcznej publiczności. Kolejny mecz i bramka pieczętująca zwycięstwo 2:0 nad Amicą Wronki. Siedemnastolatek był na ustach całego kraju i z dzisiejszej perspektywy można przypuszczać, że to właśnie ten okres życia mógł najbardziej odbić się na psychice niedojrzałego chłopaka, nieodpornego na tak ogromny szum medialny czy zakusy próbujących omamić go przepięknymi wizjami i dużymi pieniędzmi przedstawicieli wielu klubów. Do końca sezonu nazwisko Króla ani razu nie pojawiło się już wśród strzelców bramek, za to w notatkach prasowych na temat możliwości zmiany barw klubowych przewijało się nieustannie.
Król tymczasem opuścił Gdańsk dopiero na przełomie 1996 i 1997 roku, unikając w ten sposób trzeciego spadku z rzędu. Najpierw rozegrał na wypożyczeniu rundę w poznańskim Lechu, następnie na dobre zadomowił się we Wronkach, w których spędził aż sześć lat. W barwach Amiki trzykrotnie sięgnął po Puchar Polski, występował w europejskich pucharach, ale mimo wszystko furory na miarę oczekiwań nie zrobił. Żadnego z sezonów nie zakończył dwucyfrową liczbą zdobytych bramek, chociaż w sumie strzelił niemało, bo 38 goli. W małych Wronkach brakowało rozrywek, a młodzi zawodnicy, zarabiający gigantyczne pieniądze, lubili się wyszumieć. Dziennikarze szybko wywęszyli, że prym w spędzaniu wolnego czasu w kasynach wiedli koledzy z Gdańska, Tomasz Dawidowski i właśnie Król. Ponoć władze wronieckiego pierwszoligowca postarały się w końcu nawet o zakazy wstępu dla swoich piłkarzy we wszystkich jaskiniach hazardu w kraju.
Dwa lata temu Grzegorz zdecydował się przerwać stagnację i opuścił Wronki, 24 miesiące przed wygaśnięciem umowy. Wybrał najbardziej pechowo, jak tylko mógł. Podpisał kontrakt z pierwszoligową Szczakowianką Jaworzno, którą kilkanaście dni później PZPN karnie zdegradował za udział w słynnej aferze barażowej. Wychowanek Lechii w życiu jednak nie przypuszczał, że nie wróci już szybko na boiska ekstraklasy. Na zapleczu najpierw strzelił 11 bramek dla Szczakowianki, następnie 16 dla walczącego o awans Bełchatowa. Cały czas próbował wyrwać się do pierwszej ligi, a gdy po dwuletniej gehennie powrót do elity wydawał się być na wyciągnięcie ręki, nastąpił niespodziewany krach. 29 maja bełchatowski klub poinformował, że rozwiązuje kontrakt z winy zawodnika.
Obie strony powstrzymały się od wyjaśnień i komentarzy, tyle że mało kto nie wiedział o niesportowym życiu napastnika. - "Grzegorz to dobry piłkarz, ale trudny człowiek, kumulujący w sobie cechy dobre i złe" - przyznali wkrótce na łamach Piłki Nożnej działacze Bełchatowa. - "Gdyby skupił się wyłącznie na grze, byłby naprawdę świetny, bo to taki grajek, który sam potrafi wygrywać mecze. Dłużej jednak współpracować z nim nie mogliśmy". Ta sama gazeta pisała 10 lat wcześniej: "Trener-wychowawca Króla, Józef Gładysz, twierdzi, że niespełna siedemnastolatek jest na szczęście młodzieńcem dojrzałym i mocnym psychicznie. Skromnym i pracowitym. A te właśnie cechy powinny uodpornić Grzesia na zgubny wpływ tak zwanej wody sodowej. Powinny, ale czy rzeczywiście uodpornią?".
Pytanie postawione w artykule "Talent na rozdrożu" okazało się bardzo trafne. Na prawdziwym rozdrożu Król znalazł się jednak dopiero teraz. Zawodnik jest bez formy, ma sporą nadwagę i reputację tak wątłą, że choć jego menedżer szuka mu ciekawszego pracodawcy od Lechii, to znaleźć nie może. I nic dziwnego, bo jeśli klub z poważnymi aspiracjami, nie mający jeszcze zagwarantowanego awansu, wyrzuca najlepszego napastnika, zdając sobie sprawę z konsekwencji i nieuniknionego zamieszania, to musi być doprowadzony do ostateczności, musi mieć w garści bardzo silne argumenty. Dlatego wśród kibiców przewijają się opinie, że Lechia ma za dużo do stracenia, że ryzykuje przede wszystkim jednym z najcenniejszych atutów, jakim jest wzorcowo funkcjonująca od wewnątrz drużyna. Dlatego działacze i trener Lechii są nader ostrożni i udział Króla w treningach oraz jego wyjazd na obóz przygotowawczy określają mianem kurtuazji.
Ale obie strony mają też dyskretną świadomość, że są sobie nawzajem potrzebne. Król Lechii - bo nie udało się dokonać rzucających na kolana transferów, a oto pod ręką znalazł się piłkarz doświadczony, groźny dla rywali, w wybornym wieku i pasujący do polityki opierania kadry na ludziach z regionu. Lechia Królowi - bo po wielu życiowych perypetiach, napastnik otrzymał szansę, by odbudować swoje dobre imię w przyzwoitej lidze, a przy okazji rodzinnych stronach. Z jednej strony Lechia bierze na siebie wielką odpowiedzialność, z drugiej strony Grzegorz Król musi wiedzieć, że kolejnym nierozsądnym wybrykiem strąci się w otchłań, z której trudno już będzie mu się wydostać. Stojąc na rozdrożu, w którym podąży kierunku?