lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 15 (15/2005)
12 lipca 2005


TRWAJĄ POSZUKIWANIA GOLKIPERA

Poczet biało-zielonych bramkarzy

Newralgiczna pozycja, jaką jest bramka, od czterech sezonów pozostaje świątynią Mateusza Bąka. Mimo pewnych zawirowań wokół jego osoby, to on właśnie może poszczycić się największą ilością minut rozegranych w barwach "odrodzonej" Lechii, krocząc z nią w górę ligowej hierarchii od A-klasowych początków. Jak co sezon pojawia się jednak pytanie, czy podoła zadaniu na znów wyższym szczeblu.

STANISŁAW ŻEMOJTEL
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11179/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Z całym szacunkiem dla dokonań byłych zawodników Lechii, w ostatnich kilkunastu latach biało-zieloni nie mieli wielkiego szczęścia do bramkarskich talentów, z których nie jeden wyrósł na zawodnika dużego formatu. W latach 90. nazwiskami najczęściej przewijającymi się przez wyjściową jedenastkę były Maciej Kozak oraz Dariusz Gładyś. Ten ostatni, będący obecnie członkiem sztabu szkoleniowego pierwszej drużyny, ostatnie mecze w biało-zielonym trykocie rozgrywał w sezonie 1996/97, będącym II-ligowym epizodem błyskawicznej podróży od ekstraklasy do III ligi. Sezon wcześniej zaliczył 12 spotkań na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Do składu wskoczył w pamiętnym spotkaniu z Widzewem przy Traugutta, zakończonym pogromem 1:7. Wtedy to, w drugiej połowie, załamany gradem piłek wpadających co rusz do bramki, podstawowy na ówczesną chwilę golkiper Piotr Wojdyga, poprosił o zmianę. Wszedł Gładyś, zostając w składzie już do końca sezonu.

Częstochowa w Krakowie

Wspomniany sezon 1996/97 to ciekawa rywalizacja o pozycję nr 1 w zespole pomiędzy Gładysiem, Kozakiem oraz ściągniętym z Intratu Wałcz Mariuszem Giergielem, który mimo sporego potencjału nie potrafił przebić się na dłużej do pierwszego składu. Wreszcie, w sezonie 1999/00, nie dostając możliwości wybiegnięcia na murawę nawet na minutę, zdecydował przenieść się do malborskiej Pomezanii. Najbarwniejszą postacią spośród gdańskich bramkarzy był w ostatnich latach bezapelacyjnie Maciej Kozak, popularny "Kozini", imponujący bardziej zawsze nienagannym ubiorem, niż śrubowaniem rekordów minut bez wpuszczonej bramki.

Zwłaszcza dwa mecze z jego udziałem zapadły kibicom w pamięci. Pierwszy to rozgrywane po dłuższej przerwie III-ligowe derby z Arką w Gdyni, gdy już przy pierwszej interwencji w sposób dziecinny dał się pokonać rywalom, co wywołało wśród fanów nawet falę podejrzeń co do czystości jego intencji oraz braku sportowej postawy. Wszystkie jednak grzechy odkupił w sezonie 1999/00 w Krakowie. W ostatnim meczu z Hutnikiem, Lechia, chcąc się utrzymać (co ważne i dodające dramaturgii temu spotkaniu: kosztem gospodarzy), musiała co najmniej zremisować. Cel udało się zrealizować, a jednym z bohaterów spotkania został właśnie Kozak, który mimo falowych ataków gospodarzy zdołał utrzymać korzystny wynik (1:1). Największe zdziwienie wywołała w miejscowej prasie postawa naszego bramkarza. Było dla nich wręcz niepojęte, jak można nie łapiąc w ręce przez cały mecz ani jednej piłki, ratując się jedynie piąstkowaniem czy to w pole, czy na aut bramkowy, dowieźć upragniony remis do końca.

Ludzie z zewnątrz

Fart to jednak za mało, by na stałe stanąć między słupkami, zwłaszcza że pozycję w zespole ugruntowywał już sobie Krzysztof Pilarz, chyba najlepiej spisujący się bramkarz Lechii tego okresu. W następnym sezonie Kozak zagrał tylko w jednym spotkaniu, Pilarz w 37 pozostałych. Poza dobrą grą pamiętany jest w Gdańsku ze swojego rytuału, którym było przewieszanie przed każdym spotkaniem przez siatkę bramki biało-zielonego szalika. Po spadku do III ligi, gdy jasnym się stało, że na szybki powrót na zaplecze ekstraklasy nie ma w grodzie nad Motławą szans, przeniósł się do walczącego o wyższe cele Radomska. 24-latek grał później w ekstraklasie w barwach Pogoni Szczecin, a teraz jest bliski wywalczenia miejsca w bramce beniaminka ekstraklasy, GKS-u Bełchatów.

Z czasów Lechii-Polonii warto jeszcze wspomnieć o Macieju Kurdyckim, wychowanku Jagiellonii Białystok. Jako junior zaliczył epizod (3 oficjalne mecze) w kadrze Polski do lat 18. Do Gdańska trafił w sezonie 1998/99, po połowie sezonu spędzonego w Chicago Eagles. Mimo udanej rundy wiosennej w jego wykonaniu nie zagrzał miejsca w Lechii, czego przyczyną było odniesienie poważnej kontuzji, która wyłączyła go z gry na rok czasu. Obecnie powrócił do rodzinnego Białegostoku, gdzie grywa w rezerwach swojego pierwszego klubu.

Era Bąka

"Nowa" Lechia to już era Mateusza Bąka. Bramkarz ma o tyle utrudniony start do kariery, że co roku wiek juniora w klubie kończy przynajmniej jeden z zawodników grających na tej pozycji, zaś w pierwszym zespole miejsce do gry jest tylko jedno, stąd mimo prezentowania nawet wysokich umiejętności można nigdy nie otrzymać swojej szansy. Bąk miał o tyle szczęście, że był w roczniku, który zmieniając tylko szyld cały przeszedł do seniorskiej piłki, mając przed sobą za zadanie ogrywanie amatorów z A-klasy. Wielu lepiej zapowiadających się przy Traugutta golkiperów takiej szansy nigdy nie otrzymało. "Bączek" ją wykorzystał.

Początki miał trudne, ale i ówcześnie prezentował umiejętności niewiele przewyższające klasę rozgrywkową w której występował. Miał zwłaszcza problemy z wyłapywaniem strzałów z dystansu, często zdarzały mu się kiksy. Zaufania do niego nie miała również często brutalnie krytyczna publiczność, nie szczędząca złośliwości, co odbijało się na grze niezbyt mocnego psychicznie, młodego zawodnika. Dodatkowo przypięto mu łatkę "efekciarza", popisującego się ekwilibrystycznymi paradami przy najprostszych strzałach. Stąd już w IV lidze pojawiła się kwestia ściągnięcia do klubu bardziej doświadczonego bramkarza. Pozyskany w tym celu z tczewskiej Unii Piotr Opuszewicz, którego długi czas promował trener Jerzy Jastrzębowski, okazał się jednak "strzałem kulą w płot" i szybko okazało się, że lepiej stawiać na młodego Bąka.

Świetna wiosna

Kolejny raz zaciekle o miejsce w wyjściowej jedenastce walczyć musiał w III lidze, gdy do kadry dołączył utalentowany Kamil Biecke, który już na początku swojego pobytu w Lechii, rozegrał mecz życia z wyżej notowaną Szczakowianką Jaworzno w Pucharze Polski. Nie wiedzieć jak by się ta rywalizacja zakończyła, gdyby nie kontuzja Bieckego w okresie przygotowawczym do rundy wiosennej. Okazało się, że oddech konkurenta na plecach to było to, co popchnęło rozwój Bąka do przodu. Raz zajętego miejsca nie oddał już rywalowi do obsady bramki do końca sezonu. Dość powiedzieć, że solidnie spisujący się jesienią Biecke dał sobie strzelić 25 bramek, Bąk wiosną tylko 6. Nie umniejsza jego dokonań nawet fakt rozegrania mniejszej liczby spotkań (dwa walkowery) przy sporadycznych tylko wyjazdach, oraz solidniejsza postawa obrony. Swoją grą uciszył też trybuny, z których nie sposób usłyszeć już złośliwych komentarzy jego gry.

W chwili obecnej kierownictwo klubu nie szuka bramkarza "do gry" na II ligę. Pojawiające się nazwiska to jedynie kandydaci do uzupełnienia składu, tak by Bąk nie był jedyną alternatywą dla ustalającego skład trenera Marcina Kaczmarka, zwłaszcza, że "Bączek" dopiero dochodzi do pełnej sprawności po odniesionej kontuzji. Jego atutem jest także przywiązanie do klubu, czego zabrakło np. Bieckemu, który woli siedzieć na pierwszoligowych trybunach lub co najwyżej pierwszoligowej ławce rezerwowych, niż powalczyć o miejsce w podstawowej jedenastce drugoligowca.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT