Trener Roman Kaczorek jest w Lechii szkoleniowcem roczników 1995 i 1988, a jego najbardziej znanymi wychowankami są znajdujący się w kadrze seniorów siedemnastolatkowie: Jakub Kawa, Rafał Loda oraz Marcin Pietrowski. W sierpniu ubiegłego roku objął posadę trenera juniorów starszych po zwolnieniu Tadeusza Małolepszego, który kilka tygodni wcześniej zdobył mistrzostwo Polski. Pod opieką Kaczorka znalazły się trzy roczniki: 1986, 1987 i 1988, z którymi wygrał pomorską ligę do lat dziewiętnastu. Od pierwszych dni sprawowania funkcji musiał bronić się przed zarzutami o niedocenianie zawodników rocznika 1987. Apogeum nastąpiło w meczu z Polonią Warszawa, gdy wystawił do składu ośmiu swoich wychowanków, a Lechia przegrała 1:8. W tej chwili trener przebywa z juniorami starszymi Lechii na dziesięciodniowym obozie w Pucku. Zanim wyjechał, znalazł czas, by ustosunkować się do kilku ważnych tematów.
O zdobytym rok temu przez roczniki 1987 i 1988 Lechii mistrzostwie Polski juniorów młodszych.
- Zdobyć można wszystko. Grecy też zostali mistrzami Europy i jakoś się nikt o nich w renomowanych klubach nie zabijał. Po prostu grali, grali, aż spadło powietrze i przestali być dominującą drużyną w Europie. Wydaje mi się, że podobna sytuacja była z zespołem 1987. Trzeba spojrzeć na umiejętności tych chłopców. Jedni ciągnęli ten wózek, drudzy na tym skorzystali. Wyobraźmy sobie mistrzowski zespół bez Piotrowskiego, Dampca, Romanowskiego i Osewskiego. To byłaby katastrofa. Dlatego budowanie zespołu, to dobra rzecz, ale ja bardziej wolałbym wprowadzać chłopców do seniorskiej piłki. Satysfakcją na długie lata będzie, jeśli choć jeden mój wychowanek zagra w pierwszej lidze. A kto będzie pamiętał, że Lechia zdobyła mistrza Polski? Tylko w gazetach się o tym pisze.
- Chodziły słuchy, że niby powiedziałem, iż mistrzostwo zdobył rocznik 1988. Nie jest to prawdą, oni tylko pomogli. Ale nie czuli się tam dobrze. Kawa nie grał prawie w ogóle, a przecież był w takim sztosie. Poszedłem kiedyś do trenera Małolepszego i powiedziałem: Tadziu, mam taką sprawę do ciebie, chłopacy mówią, że czują się lepsi, a trener ich ściąga. 'To oni mają muchy w nosie' - odparł. Nie dyskutowałem więcej, bo to starszy kolega, ma więcej doświadczenia, więc może rzeczywiście, są młodsi i niech zasuwają. Ale generalnie mieli o to pretensje.
O zarzutach, iż od początku wiedział, na jakich piłkarzy będzie stawiał.
- Rok temu wróciłem z obozu i miałem wystartować w lidze młodszej, a tu mi mówią, że mamy grać w starszej. Było góra półtora tygodnia do ligi, miałem 60 nazwisk, więc zrobiłem to, co każdy by zrobił. Powiedziałem: chłopcy, zwolnili wam trenera Małolepszego, ale nie może być was tylu. Wystawiacie najlepszy skład, my wystawiamy najlepszy i gramy sparing. Do przerwy było 8:1 dla 1988. I pytanie: gdzie jest złość tych chłopców, przecież wyrzucili ich ulubionego trenera! Gdyby mnie wywalili, to moi chłopcy gryźliby piasek. Następny sparing - z Debiutantem. Zrobiłem małe korekty, wziąłem tylko Kałużnego i Osewskiego, reszta 1988. Do przerwy było 5:0 dla nas, a w drugiej połowie zagrali pozostali 1987 i skończyło się 5:5. Co ja miałem zrobić? Przecież nie miałem dwóch miesięcy czasu, było za pięć dwunasta.
- Byłbym głupcem, gdybym super zawodników sadzał na ławce. Sam sobie pod górkę będę robił, żeby udowodnić, że jednak 1988 jest lepsze? Uważam, że wziąłem najlepszych. Grał każdy, kto chciał grać. A ten, który się poddał, zrobiłby to wcześniej czy później. Przyspieszenie agonii. Pietrzyński mówi: trenerze, jakbym chciał grać, to bym grał, ale mi się nie chce. Nikt od nich nie przyszedł do mnie na skargę, a ja jestem otwarty na rozmowy. Uważam, że to są fajni chłopcy, ale muszą grać. Mogą mieć do mnie pretensje, ale tu, na boisku, powinni udowodnić wszystkim. Kaczorek się na nich uwziął? To nieporozumienie. Nikt ich stąd nie wyrzucał. Dobrze, u mnie nie gra, niech pokaże i zasuwa w B-klasie. Laskowskiego właśnie z rezerw wziąłem, bo grał tam dobrze. Więc zaczął grać w juniorach.
O zarzutach, że dyskryminuje zespół 1987 kosztem swoich wychowanków z 1988.
- Najłatwiej wytłumaczyć: rozwalili nasz zespół i nie gramy. Tylko co z tego. Jak byłeś dobry, to idź do drugiego zespołu i bądź dalej dobry. Oni byli dobrzy w zespole, a muszą być osobno. Takie gadanie przypomina mi polskich piłkarzy, którzy jadą na zachód. Trener się uwziął. Na dziesięć przypadków może jeden się zdarzy, tak jak Smolarkowi, którego Gullit dołował. Odszedł i grał w Borussii pierwsze skrzypce. A inni? Niestety, nie ta półka.
- Chciałbym, żeby wszyscy grali. Obojętnie, czy to jest 1988, 1987 czy 1986. Proszę spytać Rataja, ile telefonów wykonałem, jak mu idzie w Pruszczu. Przecież by mi nie zależało, bo ponoć, tak mówią, mnie tylko 1988 interesuje. Mnie naprawdę interesują wszyscy chłopcy. Zresztą ci zawodnicy, którzy z Lechii odchodzą niechciani, idą gdzie indziej i pokazują. Jak Marcin Szymański w Gedanii, który strzelił tu bramkę i pokazał koszulkę. I to jest normalne zachowanie piłkarzy. Tymczasem obserwowałem mecze Sopotu czy Polonii i nie mam wielkich wyrzutów sumienia. Życzę im naprawdę wszystkiego najlepszego i żeby mi udowodnili, że się pomyliłem, nie wystawiając ich do składu.
O Pawle Piotrowskim, najskuteczniejszym juniorze, wyjątkowo często sadzanym na rezerwie.
- Paweł, od samego początku, nie to że mi podpadł, ale robił za gwiazdę. Usiadłem z nim i mówię: musisz zmienić podejście. Co z tego, że tu będziesz gwiazdą, pokaż mi, że strzelasz bramki w seniorach! U mnie najlepsi mają przerąbaną sprawę. Gdybym głaskał Hirsza, Lodę czy Kawę, to oni by postawili sobie kołnierz i nie grali. Wymagam od nich dwa razy więcej niż od pozostałych. Paweł na początku rundy wiosennej po 20 minutach nie miał siły biegać, a był na obozie z seniorami. Nie rozumiem tego. I tu jest z nim problem, bo trzeba się zapytać Kaczmarka, czemu on go nie chce? Loki nie wykorzystał szansy w pierwszym zespole. Nie jestem na niego uczulony i jeżeli będziemy nadawać na tych samych częstotliwościach, będę mu pomagał. Jest to chłopak, który może grać w piłkę, bo ma jaja i dar strzelania bramek. Za to go cenię. Tylko musi się wziąć do roboty.
O stawianiu na młodzież i juniorów w pierwszych seniorach Lechii.
- Na pewno zasługują na trochę więcej. Tylko że rozmawiałem z trenerem Kaczmarkiem przed rundą wiosenną i Rafała Lodę widział nawet w pierwszym składzie. Ale ciągle był kontuzjowany i wiosnę miał straconą. Jedyny zdrowy, który mógł grać, to był Pietrowski. Wszedł... tyle co wszedł. I też trzeba Kaczmarka zrozumieć - nie było wyników typu 4:0, żeby młodego wpuścić. Nieco tylko bolało, że byli zawodnicy, którzy nie powinni być w kadrze trzeciej ligi i wszyscy wiedzieli, że kwestią czasu jest ich odstrzelenie, a siedzieli na ławce. Lepiej było wziąć młodych, na przykład Rataja, który może by się teraz przydał. Albo Żuchowskiego. Proszę mi pokazać zawodnika w Lechii, który wyrzuci aut na drugi słupek. Przecież to jest skarb. On każdą głowę wygra. Technicznie nie jest najlepszy, ale można nad nim popracować. Przydałoby się na pewno dać mu szansę i wziąć go do zespołu.
- Pamiętajmy też o nacisku. Jeżeli będzie nóż na gardle, to będą jechać z Kaczmarkiem. Wszyscy - kibice, działacze. Nie ma takiego zaufania, że trener dobrze robi, dajmy mu czas, niech spokojnie sobie pracuje. I myślę, że Marcina to blokuje. Ale gdyby pojawił się zawodnik bez kompleksów, to każdy na niego postawi. Poza tym z jednej strony jestem zadowolony, że Loda, Pietrowski i Kawa trenują z pierwszym zespołem, ale z drugiej, automatycznie obniża się jakość treningu w juniorach. Jest to jakiś minus tego wszystkiego, aczkolwiek wolę, żeby trenowali z seniorami. To są poukładani chłopcy, którzy chcą coś osiągnąć. Nie miałem jednak wpływu, jak pewnie niektórzy sądzą, kogo wzięto na obóz. Kaczmarek by mi przecież powiedział: z nieba spadłeś, chłopie, sam sobie wybiorę chłopaków.
- Nieszczęściem tych młodych chłopców stał się awans Lechii do drugiej ligi. Nie ma już młodzieżowców i to ich zabije. Bo proszę sobie wyobrazić, że jest taki sam układ w drugiej lidze i trzeba szukać młodzieżowców. Po to zostało to wymyślone, żeby ci chłopcy byli promowani. Teraz młody może w ogóle nie zagrać.
O ubiegłorocznym połączeniu trzech roczników i polityce juniorskiej w Lechii.
- Gdybyśmy wiedzieli, że to się tak wszystko zakończy, to na pewno nikt by nie ruszał tematu. Mimo wszystko młodszym chłopakom na pewno to się przydało, a starsi mogli ten wózek dalej ciągnąć. Czy teraz będę miał uwzględniać zawodników rocznika 1989? Nie wiem. Dobre pytanie. Nie ma kogoś, kto by to skoordynował, w ogóle systemu jakiegoś nie ma w klubie. Każdy idzie na swoje. Jest drużyna Kaczorka, Gładysza, Szutowicza, Borkowskiego i każdy chce jak najlepiej dla Lechii, ale tutaj nigdy nie było jakiejś współpracy między zespołami. Zawsze były jakieś zgrzyty, że ten nie chce temu kogoś dać albo że ci najsilniejsi idą tam. Tadziu też mi wziął trzech, czterech, potem pięciu zawodników, przez co cały rok miałem w plecy. I też nie byłem z tego zadowolony.
- To był ruch dla jednostek. Dla najlepszych - było dobrze. Dla słabszych - szybciej opuścili piłkę. Szkoda może tego, że to się źle wszystko skumulowało. Miałem cel powalczyć bardziej w juniorach młodszych. W starszych dobre kluby rzadko w ogóle starają się rywalizować o mistrzostwo Polski. Bo wiek 18 lat, to najwyższa pora, żeby startować w dorosłej piłce. Dlatego ten rok był przetarciem dla tych wszystkich chłopców. Nikt nie był na początku zadowolony,
ale przyspieszono im dorosłą piłkę, rywalizację. Przekonają się teraz Rataje i Żuchowscy w Pruszczu, że tam jest rywalizacja i sama gra nie wystarcza. Musi być zaangażowanie, musi być profesjonalizm i wtedy Sławek Matuk będzie ich wystawiał. A jeżeli się nie sprawdzą, to nie będą grać w piłkę.
O tym, czy ilości marnowanych juniorów nie są za duże.
- Naprawdę chciałem, żeby nikt nie ucierpiał, ale przy takim podziale musiały być ofiary. Chcę ratować wszystkich chłopaków, ale tych, którzy mają jakieś papiery. Innych nikt nie wyrzuci z treningu, ale jeśli porezygnują, to nikt też nie będzie za nimi płakał. W sporcie trzeba rywalizować, trzeba walczyć i zasuwać. Jeśli ktoś nie walczy o miejsce w składzie, to jaka będzie gwarancja, że będzie walczył na murawie? I oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie mają jeszcze pięciu lat grania. Jeśli w tym roku 1987 gdzieś się nie wkręci, to koniec, po nich. Dlatego na dzień dzisiejszy nie zdarzyło się tak, żebym bardzo mocno żałował czyjejś rezygnacji.
O kończącym sezon, eliminacyjnym dwumeczu z Polonią Warszawa (1:8 i 1:1), gdzie w pierwszym spotkaniu wystawił ośmiu swoich wychowanków.
- Skład na ten mecz obudził mi się w Słupsku, gdzie myślałem sobie: dobrze, że nie wygraliśmy tej ligi, bo gramy tragedię. Od tego meczu nie poznawałem zawodników. Sam pan pisał, że forma była fatalna. Tak było. Doszedł Kawa, który w meczu rewanżowym był najlepszy w Lechii. Bo w Warszawie nikt dobrze nie grał. Loda fatalnie zagrał w Warszawie, tu machnął się dwa razy, ale też nie był najgorszym zawodnikiem. Miałem problem w środku. Bardzo dobrze znam Jarosza i wiem, na co chłopaka stać. Grając z szybkim Kawą, wielokrotnie puszczał mu idealne piłki. Liczyłem na kontry, ale może się za odważnie ustawiliśmy. Był rewanż, byli ludzie, którzy dopingowali 1987, wszyscy prawie zagrali, ale czy rewelacyjnie? Oni byli zmęczeni, nie mieli formy, taka jest prawda. To nie był skład wymyślony za pięć dwunasta, widzieliśmy: ten i ten jest wypruty. Gdybym miał coś zrobić, to wystawiłbym dokładnie ten sam skład. Przy ich dyspozycji, nie pomyliłem się w żadnej pozycji.
- Niesmak na pewno został, lepiej było przegrać tę ligę i może byśmy mieli lepsze nastroje. Z jednej strony chciałbym zapomnieć o tym meczu i żeby chłopcy o nim zapomnieli, ale z drugiej trzeba z tego meczu wyciągnąć wnioski. Na przykład, po dostaniu bramki, tracimy głowę. To jest mentalność Lechii: nie potrafimy przegrywać, nie potrafimy stracić bramki. Przykłady można mnożyć. Chcą szybko wyrównać, a tu jeszcze jest cały mecz. Wierzyłem w Warszawie, że po strzeleniu tej przypadkowej bramki na 2:1, zmieni się gra. Ale błąd Świostka, 3:1 już w ogóle się zagotowali. Zrobiliśmy zmiany. Można powiedzieć, że przy stanie 4:1 czy 5:1 nie można nic zmienić. Ale w tym meczu nikt się nie popisał. Ci, którzy weszli, też nic nie zagrali.
O lekcji z ostatniego roku i planach na kolejny sezon.
- Na pewno chcemy wygrać ligę juniorów starszych i zajść jak najdalej. Bo jeśli im się powie co innego, to będzie katastrofa. Skład jest prawie ten sam, ubył Żuchowski z Ratajem. Myślę, że doświadczenie ostatniego roku zaowocuje. Musimy tak sobie kalendarz zaplanować, nawet kosztem przełożenia jakiegoś meczu, żeby zagrać przynajmniej cztery sparingi z seniorami IV czy V ligi. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Jeżeli dostaniemy baty z takimi na przykład Czarnymi Pruszcz, to trzeba modlić się o to, żeby chociaż jakaś indywidualność wyskoczyła. A jeżeli damy sobie radę albo nie będzie wielkiej katastrofy, to będziemy mieli szanse walczyć o najwyższe cele.
- Chcę też zastosować zmiany w podejściu chłopców do swoich obowiązków. Na treningach będę wymagał punktualności, frekwencji, dyscypliny taktycznej. Na pewno zmienimy zaangażowanie, podejście, trzeba nastawić ich mentalnie. Teraz niektórzy nie chodzili na trening z różnych przyczyn - kontuzje, szkoły itd. Maturzystów było tylko dwóch, ale po koniec roku szkolnego niektórzy musieli się uczyć, bo by nie zdali. Podejrzewam, że teraz maturzystów będzie więcej, bo prawie 50 procent zespołu, więc będzie ciężko. Muszę chłopców uświadomić, żeby naukę pilnowali od 1 września, a nie od 1 kwietnia, jak niektórzy mają w zwyczaju.
O szansach na grubą kreskę i zakończeniu sporów rocznikowych.
- Nawet na zimowym obozie w Chmielnie nie widziałem już podziałów. Kiedyś przyszli do mnie i mówią: trenerze, czemu trener tak nas dzieli. Bo były takie sytacje podczas gierek. Czemu to robiłem - żeby właśnie pokazać tym starszym chłopcom, że to działa. Bo w tych gierkach oni często byli ogrywani. I zdenerwowali się, bo może myśleli, że chcę im udowodnić, że 1988 jest lepszy od 1987. Było inaczej, ale powiedziałem: dobra chłopcy, macie rację, dziękuję, będziecie się sami wybierać. To też jest mądre, bo gdy się sami wybierają, mogę zaobserwować, kogo darzą zaufaniem, a kogo nie. I w pierwszej kolejności szli ci, na których stawiałem. Na tym obozie wyjaśniliśmy sobie te sprawy i nie widziałem już potem tych sytuacji. Do meczu w Warszawie. Wtedy rzeczywiście, jak ogłosiłem skład, widziałem niektóre miny.
- Musi być gruba kreska, trzeba w końcu zakopać ten topór, wszystkich trzeba traktować sprawiedliwie. Nie mam problemu z patrzeniem w lustro, bo nie wyobrażam sobie kręcić dziecko. Jeżeli ktoś nie zasługuje, to mogę powiedzieć: za karę nie grasz. Ale jeżeli ktoś jest lepszy, a ja go dyskryminuję i wstawiam jakiegoś ulubieńca, to tak jakbym sam sobie dołek kopał. To jest niemożliwe, bo piłki nożnej się nie kupi, kariery piłkarskiej się nie kupi. Tak się nie da. Trzeba mieć umiejętności.
Szkoda, że nie udało się doprowadzić do wspólnej rozmowy z trenerami Tadeuszem Małolepszym i Romanem Kaczorkiem. Trudno się łudzić, że doszliby do zgody i porozumienia w najbardziej drażliwych kwestiach, ale byłaby nadzieja na stworzenie konstruktywnej debaty, ocierającej się o rozejm. Mimo że obaj panowie żyją ze sobą bez wrogości, iskra konfliktu istnieje i nieporo, czego przykłady choćby w powyższych wypowiedziach. Niestety, dzień po ich udzieleniu trener Kaczorek pojechał na obóz z juniorami Lechii, zaś nie mogący służyć obecnością trener Małolepszy dzień później również wyjechał z Olivią. W odkładaniu w czasie rozdrapywania tych ran nie widać sensu. Mimo że opublikowana rozmowa też pewnie wywoła emocje i dyskusje, najwyższy czas, by skończyć z podziałami, faworyzowaniem, obrażaniem się i pretensjami, a skupić się na tym, co istotne. Nie można zmarnować tego, co zostało. Trener, zawodnicy i rodzice mają ostatnią szansę na przyjęcie zasady grubej kreski.