Gdańsk: poniedziałek, 16 czerwca 2025

Tygodnik lechia.gda.pl nr 22 (22/2005)

30 sierpnia 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

RAPORT Z FORMACJI ATAKU

Nie dla nas król strzelców

Lechia wkroczyła w etap rywalizacji ze słabszymi drugoligowcami, który zmusza do ofensywy i zdobywania bramek. O rekordy strzeleckie może być jednak trudno. Kazubowski z Gronowskim kompromitują się nawet w szóstej lidze, Wiśniewski nie może wyzdrowieć, Bławat pokłócił się z trenerem, a Rusinek nie grzeszy bramkostrzelnością.

MICHAŁ JERZYK

Dłonie mechanicznie łapały za głowę po kolejnych popisach Jakuba Gronowskiego i Rolanda Kazubowskiego podczas szóstoligowej inauguracji. Na trybunie stadionu MRKS ustawiony był sprzęt rejestrujący, niewykluczone więc, że wkrótce internet obiegnie kolejny pocieszny film z serii "Futbolowe jaja". Bardziej od oka kamery obu zawodników martwić powinny jednak oczy szefostwa Lechii z dyrektorem na czele, a jeszcze bardziej Marcina Kaczmarka i Tomasza Borkowskiego, którzy odrobinę tajniacko rozsiedli się w samochodzie tego drugiego, oglądali przebieg boiskowych wydarzeń i wyciągali wnioski.

Gronowskiego nawet trudno winić, bo to przecież nie on sobie wymyślił, że będzie napastnikiem. Na taki pomysł wpadł w zeszłym sezonie w Kaszubach Połchowo trener Jarosław Kotas i źle na tym nie wyszedł, bo wychowanek Bałtyku strzelił mu 13 goli. Jak na zawodnika grającego całe życie w drugiej linii, nie zdradzającego wybitnych talentów snajperskich - nieźle. Z drugiej strony, nie był to wynik nawet na miarę miejsca w dziesiątce najlepszych strzelców czwartej ligi. Ściągnięcie go na ostatnią chwilę do Lechii i powierzenie mu roli drugiego po Rusinku napastnika uznać więc można chyba tylko za ruch z pogranicza desperacji, a efekty tej koncepcji trudne do przewidzenia nie były. Na korzyść 22-latka działa ambicja i brak kompleksów, co mimo braku doświadczenia pozwala mu wychodzić na drugoligowe boiska bez cienia przestrachu. Ogrania i umiejętności to jednak nie zastąpi.

Z Kazubowskim sprawy mają się o tyle inaczej, że to akurat rasowy egzekutor. Niestety kompletnie bez formy, co przyznaje nawet Sebastian Czajka, przez kilka ładnych lat trener Rolanda w juniorach KP Sopot, a obecnie grający szkoleniowiec rezerw Lechii. Dla 19-latka nadchodzą sądne dni, bo przez rok gry przy Traugutta zdobył zaledwie pięć goli. Potrafił czarować skutecznością w sparingach, ale w meczach mistrzowskich radził sobie rzadko kiedy. Gdyby nie to, że Lechia wyłożyła na jego transfer pieniądze, prawdopodobnie zostałby już odstrzelony, jak nie ustępujący mu warunkami fizycznymi i lepszy pod względem bramkostrzelności Paweł Piotrowski, którego wysłano do piątoligowych Trąbek Wielkich. W trzech ostatnich meczach strzelił tam osiem bramek i ponoć sam Jacek Grembocki po cichu się śmieje, że Lechia oddała pod jego skrzydła takiego zawodnika.

Wypożyczony na pół roku Piotrowski jest aktualnym królem strzelców Ligi Juniorów. To nie jedyny w ostatnim czasie zawodnik Lechii, mający w dorobku taki świadczący o potencjale strzeleckim laur. Był Marek Wasicki (JM 2000/01), którego karierą nikt nie umiał pokierować po nieudanym wyjeździe na zachód i w trakcie ostatniej rundy został spisany na straty. Był Janusz Melaniuk (JM 2001/02), który uznał, że lepiej skupić się na nauce, niż ryzykować podobną sytuację. Jest Jakub Biskup (JM 1999/00), który strzelania bramek się oduczył, bo już dawno temu został przekwalifikowany na pomocnika. Jest wreszcie Jakub Bławat (JS 1999/00), którego perspektywy w Lechii rysują się coraz mniej różowo. Zwłaszcza od kiedy znalazł się na wojennej ścieżce z trenerem Kaczmarkiem i obaj - jak małe dzieci - od kilku tygodni nawet się do siebie nie odzywają. Szkoleniowiec ugiął się w końcu powołując obdarzonego atomowym uderzeniem sopocianina na mecz w Sosnowcu i nawet wystawił go tam do gry, ale instrukcje przekazywał mu już Borkowski. Bławat nie otrzymał tak dobrego podania jak Krzysztof Rusinek i ogólnie zagrał bez rewelacji, więc lada moment, z czystym sumieniem, zostanie zapewne zastąpiony przez zdrowiejącego Piotra Wiśniewskiego. Póki co, sam leczy drobny uraz.

Żeby Wiśniewski mógł jednak zastąpić Bławata, musi się najpierw do końca wykurować. Napastnikowi na początku roku wyrządzono jakby krzywdę, zdecydowanie przedwcześnie kreując go w mediach na gwiazdę i najbardziej spektakularny zimowy transfer Lechii. 22-latek tymczasem może się poszczycić jedynie kilkoma golami w trzeciej lidze i w najlepszym razie pozostaje ciekawym materiałem na przyszłość. O ile nie podzieli losu Marcina Szulika, o co martwi się coraz więcej osób, bo ilość czasu spędzanego na leczeniu kolejnych kontuzji do normalnych nie należy. Według lekarzy, były zawodnik Kaszubii powinien być w stanie powoli wracać już do gry, ale pacjent wciąż jeszcze uskarża się na bóle i w optymistycznej wersji drugoligowy debiut zaliczy w Czermnie. Zanim jednak dojdzie do pełnej sprawności, runda jesienna będzie się już miała ku końcowi.

W tej sytuacji o swoją pozycję zupełnie spokojny może być Krzysztof Rusinek, dla którego historia niedawno zatoczyła koło. Mecz w Sosnowcu był jego pięćdziesiątym występem w drugiej lidze, a zdobyta w nim bramka na wagę remisu nawiązała do pierwszej na tym szczeblu, strzelonej przed czterema laty również Zagłębiu. Łączna ilość drugoligowych goli zamyka się dla niego w mało imponującej liczbie pięć, co nie powinno nikogo przesadnie dziwić. Rusinek jest szybki, dynamiczny, waleczny, niezły technicznie, a jego zalety najlepiej podkreślają już dwa wypracowane w tym sezonie rzuty karne. Specjalistą od zdobywania bramek nigdy jednak nie był i już raczej takim nie zostanie. Nawet w trzeciej lidze z trudem przekraczał magiczną barierę jednocyfrowej ilości bramek (po 10 w Gryfie i Lechii). Gdyby dokonał tego i teraz, byłby to wyczyn godny uznania. Zwłaszcza przy taktyce, która zwykle każe mu w pojedynkę zmagać się z dwoma, trzema obrońcami przeciwnej drużyny.

W przeprowadzonym niedawno na naszych łamach sondażu, kibice druzgocącą większością głosów uznali, że Lechii najbardziej przydałby się teraz napastnik. Od czwartku okno transferowe będzie zamknięte, a wyciągnięcia królika (nie mylić z Grzegorzem Królem, który za ostatni mecz w Polonii Warszawa otrzymał od Przeglądu Sportowego notę 1 w skali 1-10) z cylindra spodziewać się już nie należy. Co Lechii pozostaje - liczenie na ofensywnie grających pomocników oraz skuteczność... w defensywie, bo już w dotychczasowych spotkaniach biało-zieloni tylko raz byli w stanie strzelić więcej niż jedną bramkę. I akurat ten właśnie mecz, z łódzkim Widzewem, przyniósł jedyne do tej pory zwycięstwo, co kreuje banalny wniosek, że trafiać warto. Prawdopodobnie warto też zacząć doceniać i dawać skromną przynajmniej szansę młodzieży, zamiast rozsyłać ją po całym bożym świecie, wszak w środę lechistów dobił właśnie 18-letni Rafał Wawrzyńczok, wpuszczony na kilka końcowych minut wychowanek klubu z ulicy Cichej. A kto postawi i obroni tezę, że szkolenie w Ruchu ma się lepiej niż w Lechii?

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2025. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.026