Cztery lata temu biało-zieloni, w pierwszym domowym meczu w A-klasie, podejmowali Błyskawicę Postolin. Mecz ten, zakończony wynikiem 8:2 dla gospodarzy, obejrzało około 150 (słownie: stu pięćdziesięciu) kibiców. Mało? To i tak był sukces, gdyż o imprezie oprócz portalu lechia.gda.pl nie poinformowało żadne z mediów. W tamtym, A-klasowym sezonie, z rzadka można było przeczytać, posłuchać lub obejrzeć materiał o Lechii. Dość powiedzieć, że tabele ligowe publikowano już we... wtorek! Wydawało się, że gorzej być już nie może. To było istne piekło, dla zdecydowanie liczniejszych niż wspomniane 150 osób, fanów najpopularniejszej "jedenastki" Gdańska. Ten sam stadion, ta sama Lechia, ci sami, choć zdecydowanie liczniejsi kibice... niewiele ponad cztery lata później. To już nie prowincjonalne rozgrywki, to mecz na szczeblu centralnym - II liga! Na trybunach grubo ponad 10 tys. widzów. Ponadto mecz transmitują dwie stacje telewizyjne, w tym jedna o ogólnoświatowym zasięgu! Lokalne radio również "live" informuje mieszkańców województwa o wydarzeniach na murawie. Poza tym dziennikarze z prasy lokalnej i ogólnopolskiej, a także przedstawiciele kilku portali internetowych, zarówno tych piszących ogólnie o futbolu, jak i tych wyspecjalizowanych w newsach o Lechii. Zupełnie inny świat! Taka swoista metamorfoza - z piekła do nieba, w zaledwie w cztery lata.
Entuzjazm, jaki towarzyszy meczom Lechii przypomina ten sprzed 10 lat. Pełen stadion, rozśpiewani kibice i... wyniki, dobre wyniki! Po trzech kolejkach sezonu 1995/96 Lechia, zwana też Lechią/Olimpią, liderowała ekstraklasie! Potem było już gorzej. Sezon zakończył się degradacją, a ostatni mecz sezonu oglądało zaledwie 10% liczby widzów jaka wiwatowała na cześć piłkarzy na początku sezonu. Po kolejnym sezonie lechiści oswajali się już ze statusem trzecioligowca. Te czasy, oprócz wiernych kibiców, pamiętają także Marcin Janus - wtedy i dziś obrońca naszej drużyny oraz... aktualny trener koordynator Stanisław Stachura, który jest swoistym specjalistą od spadania z Lechią. Wtedy dokonał wątpliwej sztuki mając swój udział w obu degradacjach.
Ku pokrzepieniu serc: drogę w ekspresowym tempie, w ciągu dwóch sezonów z III ligi do ekstraklasy, przebyli biało-zieloni w latach 1982-1984. Dwóch z bohaterów tamtych czasów: Jerzy Kruszczyński i Ryszard Polak odsłoniło właśnie w Alei Gwiazd swoje Gwiazdy. Ich mecze, jesienią 1982, oglądała garstka widzów. Po dwóch latach byli na ustach setek tysięcy kibiców Gdańska i Polski. Zdobyli Puchar Polski oraz Superpuchar, zagrali w europejskich pucharach, awansowali dwie ligi wyżej. Wiosną 1984 bilet na mecz Lechii był jedną z najbardziej pożądanych przez mieszkańców grodu nad Motławą rzeczy. Komplet widzów obserwował mecze przy Traugutta, a na wyjeździe kilkusetosobowe grupy fanów Lechii stanowiły normę.
Tak zmienne mogą być losy piłkarskiego zespołu. Prawdziwe: piekło - niebo!
Prawdziwą huśtawkę nastrojów, wynikającą z osiąganych wyników, zapewnili ostatnio swoim fanom gracze Lechii. Terminarz wyznaczył biało-zielonym na początek czterech bardzo wymagających rywali. Prześmiewcy wróżyli beniaminkowi zero zdobytych punktów po czterech kolejkach. Nie brakowało opinii, że każdy zdobyty w tych spotkaniach gol będzie sukcesem. Optymiści liczyli na 2, góra 4 punkty. Tymczasem podopieczni "Małego Boba", nie dość, że nie przegrali żadnego z tych meczów, to zebrali same pochwały dotyczące stylu gry. Co bardziej rozochoceni fani zaczęli wspominać o walce o ekstraklasę... Kolejni rywale, teoretycznie łatwiejsi, mieli zostać zmieceni z boiska! Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Lechia przegrała trzy mecze z rzędu i zamiast walczyć o czołowe lokaty w tabeli znalazła się w strefie oznaczającej baraże o utrzymanie w II lidze. Konia z rzędem temu, kto przewidział taki rozwój wypadków. Osiągająca takie wyniki Lechia z pewnością stała się ulubioną drużyną właścicieli firm bukmacherskich.
Już w trzeciej lidze trener Marcin Kaczmarek znalazł się w podobnej sytuacji. Jesienią, Lechia przegrał w Gdańsku z Flotą 0:1, a następnie została rozgromiona w Poznaniu przez Wartę 1:5. Szczególnie po tym drugim meczu nie brak było opinii zniechęcenia czy rozgoryczenia. Jednak trener "odrobił lekcje" i wyciągnął właściwe wnioski, co przełożyło się na kolejne zwycięstwa biało-zielonych piłkarzy. Dziś, w obliczu trzech przegranych pod rząd, wiele osób domaga się dymisji trenera. Rzeczywiście, wybrane przez niego boiskowe ustawienie zespołu z jednym napastnikiem nie zdaje w praktyce egzaminu. W takich właśnie trudnych chwilach, można się przekonać, czy trener Lechii to nieprzeciętny talent trenerski, czy też jeden z szkoleniowców, jakich setki w naszym kraju. Wierzyć należy, ze już wkrótce poznamy odpowiedź na to pytanie... Zwolnienie Kaczmarka to najprostsze rozwiązanie! Jednak czy najlepsze? Nikt nie potrafi wskazać chociażby jednej logicznej propozycji dotyczącej jego następcy.
Ostatnie tygodnie uzmysłowiły nam, jak szybko można z piłkarskiego raju przenieść się w okolice piekielnych czeluści. Nic jednak nie zostało stracone. Kara w postaci trzech przegranych okazała się bolesnym czyśćcowym cierpieniem. Czas teraz wrócić z tych niebiańsko-piekielnych obszarów na ziemię i przechylić szalę zwycięstwa na stronę Lechii. Oznacza to, w przełożeniu na ligowe realia, walkę o cel zakładany przed sezonem. Tym jest, co przypominam, walka w środku drugoligowej tabeli. Aby Lechia i jej kibice twardo mogli zacząć stąpać po ziemi konieczne jest zwycięstwo. Znakomita okazja ku temu nadarza się w sobotę, gdy na Traugutta Lechia podejmie Drwęcę Nowe Miasto Lubawskie. Trener i piłkarze będą mogli pokazać, czy pokonali już własne słabości. Oby mogli uczynić to przy jak największej rzeszy swoich wiernych fanów. Nie jest sztuką kibicowanie, kiedy drużyna wygrywa mecz za meczem, a bywanie na stadionie jest modne. Wartością jest wspieranie zespołu głośnym dopingiem, kiedy ten szczególnie tego potrzebuje! A taki moment mamy właśnie teraz. Kibice powinni pokazać, że są rzeczywiście dwunastym zawodnikiem Lechii.