Trudno się gra z przysłowiowym nożem na gardle. A ten mecz był tak samo ważny dla trenera Lechii Marcina Kaczmarka, jak i dla Andrzeja Wiśniewskiego, opiekuna Drwęcy.
Lechia po kilku tygodniach wróciła do optymalnego składu, prawie takiego, jakim inaugurowała rozgrywki z Jagiellonią Białystok. Istotną jedynie zmianą było zastąpienie Macieja Mysiaka przez Rolanda Kazubowskiego, a co za tym idzie, po raz pierwszy trener Kaczmarek od początku wystawił dwójkę napastników. Obaj gdańscy snajperzy w obecnej formie nie powinni grać na II-ligowym szczeblu, a już wystawianie ich jako podstawowych graczy woła czasem o pomstę do nieba. Na szczęście drużyna gości także nie posiadała wyśmienitych egzekutorów. Dwaj czarnoskórzy napastnicy mogli straszyć jedynie do momentu rozpoczęcia meczu, gdyż zarówno Iheanacho, jak i Gallardo, zmarnowali kilka sytuacji. Ten ostatni miał być tajną bronią gości, zastąpił w składzie Gołębiewskiego, jednak jego nieporadność na tyle zdenerwowała trenera Wiśniewskiego, że postanowił posadzić go na ławce po blisko 20 minutach.
Sam mecz rozpoczął się dość smutnie. Frekwencja w porównaniu z ostatnim meczem spadła blisko o połowę, biletów sprzedanych w kasie było blisko dwa tysiące mniej. Brakowało także zorganizowanej grupy kibiców gości, sektor przyjezdnych po raz pierwszy w tym sezonie pozostał pusty. Natomiast grupa Greengos, na znak żałoby po tragicznej śmierci kibica Lechii z Sopotu, Grzegorza Krupińskiego, postanowiła nie robić ani oprawy, ani nawet dopingu.
Tak więc zawody przypominały bardziej jeden z meczów trzecioligowych, które Lechia rozgrywała w poprzednim sezonie. Sam przeciwnik również przypominał bardziej rywali, z którym biało-zieloni mierzyli się w poprzednich latach, niż drużyny, które mieliśmy przyjemność oglądać w poprzednich tygodniach przy ul. Traugutta.
Frekwencją także był zawiedziony z pewnością Maciej Płażyński, niegdyś marszałek sejmu, a obecnie kandydat do senatu. Kiedyś Jacek Kurski przy wyborach obiecywał pierwszą ligę, tak teraz Płażyński postanowił zrobić sobie fotkę z najlepiej znanym medialnie zawodnikiem, jakim jest niewątpliwie Sławek Wojciechowski. Rozdane w kilku tysiącach egzemplarzy pocztówki z obu panami mają zachęcić kibiców Lechii do oddania głosu. Faktem jest, jeżeli wybory potoczą się po myśli niektórych polityków, to w parlamencie Lechia będzie nieźle reprezentowana. Sympatię do biało-zielonych deklarują oprócz Płażyńskiego i Kurskiego także Donald Tusk i Marek Biernacki. Tylko czy przełoży się to w jakiś sposób na awans sportowy Lechii? Okaże się za kilka lat. Reasumując, pierwszy raz zawodnik biało-zielonych poparł oficjalnie któregoś z kandydatów.
Sam mecz był dość nudnawym widowiskiem. Miejsca w tabeli nie kłamią i tylko należy się cieszyć, że gdańszczanie wywalczyli trzy punkty oraz że w drugiej lidze są drużyny jeszcze słabsze, takie jak Drwęca. Warto było także się wybrać dla jednej niezapomnianej akcji z pierwszej połowy. Perfekcyjne rozegranie piłki po rzucie rożnym Biskupa z Wojciechowskim zakończyło się piękną bramką strzeloną przez tego ostatniego. Bardzo podobnego gola biało-zieloni zdobyli w Czermnie, a więc widać, że ten stały fragment gry mają nieźle opracowany.
Lechia po raz pierwszy w tym sezonie objęła prowadzenie, nie wypuszczając z rąk zwycięstwa. W drugiej połowie, pomimo że kontuzji doznał Wojciechowski i musiał przedwcześnie opuścić boisko, biało-zieloni podwyższyli wynik. Rusinek w polu karnym zachował się jak rasowy napastnik i przy asyście dwóch zawodników gości, znalazł lukę i posłał piłkę przy krótkim słupku. To druga bramka napastnika Lechii w tym sezonie. Szkoda jednak, że biało-zieloni nie posiadają typowego egzekutora. Warunki ku temu ma Kazubowski, jednak poziom drugiej ligi przerasta go chyba zdecydowanie, wszak nawet w III lidze nie błyszczał i zdobył ledwie 5 bramek. Może należałoby w przodzie wystawiać Kalkowskiego bądź Biskupa lub ściągnąć z Trąbek Wielkich Pawła Piotrowskiego, utalentowanego juniora wypożyczonego do V-ligowego Orła.
Defensywa biało-zielonych zagrała pierwszy raz w tym sezonie na zero. Chwała im, jednak gdyby goście mieli lepiej nastawione celowniki, mogłoby się skończyć mniej pomyślnie. Powrót przed tygodniem do składu Fechnera i w ostatnim meczu Pęczaka pokazał, jak wiele ci zawodnicy znaczą dla bloku defensywnego. Obaj piłkarze nie tylko mocno pracują w defensywie, ale także dublują pozycje skrzydłowych i stwarzają groźne sytuacje. Sezon jest jednak długi i jeszcze w niejednym meczu ze względu na kontuzje lub kartki zabraknie ich. Co wtedy? Trener Kaczmarek, jak pokazały poprzednie mecze, ma małe pole manewru i tylko trzeba mieć nadzieję, że dublerzy, oglądając popisy kolegów z trybun, w jakimś stopniu poprawią swe umiejętności.
Świętną formą błysnął za to Michał Szczepiński, który odgrywa podobną rolę w Lechii, jak Sobolewski w reprezentacji Polski. Dobry w odbiorze piłki, wykonywał czarną robotę w środku pola, będąc kilka razy faulowanym przez rywala. Sam także stara się brać udział w akcjach ofensywnych i z pewnością niedługo przyjdzie nam czekać na bramkę "Pająka" w II lidze.
Trener Wiśniewski, lekko drwiąc z własnych piłkarzy, powiedział że nie chcieli zrobić krzywdy Lechii, gdyż być może w niedalekiej przyszłości będą grać w gdańskim zespole. Jeśli już ktoś mógłby trafić do Gdańska z Nowego Miasta, to niewątpliwie mógłby to być Wojtaś, lewonożny pomocnik, który siał zamęt po lewej stronie boiska i często egzekwował stałe fragmenty gry. Natomiast Iheanacho już był oferowany Lechii przez dyrektora sportowego Wisły Kraków Grzegorza Mielcarskiego, jednak działacze gdańskiego klubu nie zdecydowali się skorzystać z usług czarnoskórego napastnika.
Andrzej Wiśniewski niemal rok temu znalazł sposób na Lechię i prowadząc Unię Janikowo pokonał gdańszczan w kontrowersyjnym meczu 5:4. Kilka tygodni później stracił jednak pracę w Janikowie. Bramkarz Marcin Zając w maju tego roku nie dał się pokonać żadnemu piłkarzowi biało-zielonych w przegranym meczu Lechii z Unią Janikowo. Tym razem fortuna była przy gdańszczanach. I oby tak było w następnych meczach, chociaż trochę trudno wierzyć, aby po serii porażek przyszła teraz fala zwycięstw. Obym się mylił...
Dzień po meczu prezes Drwęcy Zygmunt Dąbrowki podziękował za współpracę Andrzejowi Wiśniewskiemu. Były selekcjoner reprezentacji Palestyny z pewnością był przygotowany na takie rozwiązanie, gdyż jak sam powiedział bardzo dobrze zna realia panujące w tym zawodzie.