Gdy w ostatnich sekundach, w 93 minucie meczu na murawę wbiegał Wilk, zmieniając wyróżniającego się także w końcówce Biskupa, przez głowę przebiegła myśl, że to zmiana taktyczna. Gra na czas zwiększająca szansę dowiezienia do końca meczu korzystnego wyniku. Myśl racjonalnie oczywiście szybko ze świadomości wyparta, wszakże w spotkaniu u siebie ciągle zaledwie bezbramkowo remisujemy. Już kilkanaście minut później miało się okazać, że pierwsze skojarzenie okazało się kolejny raz najbliższe prawdzie. Graliśmy na remis.
Choć w Zabrzu czy Wrocławiu pokuszono się o próbę zaprzeczenia powiedzeniu, że "z piasku bicza nie ukręcisz", to jednak sytuacja kadrowa może tłumaczyć bezsilność biało-zielonych oraz po części kontrowersyjną dla trybun wypowiedź trenera. W meczu z Piastem zabrakło choćby na ławce pauzującego za kartki Fechnera, którego dodatkowo kontuzja może wyłączyć z gry na kolejny miesiąc, nie w pełni sił Kalkowskiego i lidera drużyny Wojciechowskiego. Zwłaszcza brak tego ostatniego był aż nazbyt widoczny w grze Lechii. Najczarniejsze z prognoz, szczęśliwie niepotwierdzone wciąż jeszcze, mówią o pauzie Wojciecha do końca rundy.
Już nawet nie chodzi o brak dyrygenta, który spiąłby w dłoni chaotycznie rozbieganą pomoc z ostatniego meczu, a o deficyt gracza, który choćby wydawałoby się przechodząc obok meczu potrafił raz błysnąć, przechylając szalę zwycięstwa na naszą stronę. Kły Lechii, jakimi były w ostatnich meczach stałe fragmenty gry, zostały wybite, zabrakło wszakże w ostatnią sobotę na boisku obu ich etatowych egzekutorów. A właśnie w takim meczu jak z Piastem, gdzie obie drużyny mając w podświadomości informację, że podział punktów jest wynikiem je satysfakcjonującym, grającymi nużące dla oka piłkarskie szachy, jeden dobrze bity róg może pozwolić sięgnąć po całą pulę.
Wracając jeszcze do ubytków kadrowych, warto wspomnieć, że pole manewru Kaczmarka na kolejnym wyjeździe do bytomskiej Polonii kolejny raz dramatycznie się zawęzi. Po czwartej żółtej kartce w potyczce z gliwiczanami zarobili przecież Brede oraz Biskup, których czeka teraz przymusowa pauza. Najpewniej ze składu wyleci też szybko zmieniony w sobotę kontuzjowany Janus, kulejący już po pierwszym kwadransie gry. W takiej sytuacji gdański sztab szkoleniowy uznał, iż każdy wywalczony punkt jest na wagę złota.
Skuteczność w ich gromadzeniu nie jest u nas za wysoka. Dotychczas zaledwie co trzeci z możliwych do zdobycia zasilał nasze konto. Mamy więc sytuację analogiczną do zremisowania wszystkich rozegranych spotkań, a przy obecnym systemie premiowania nie jest to raczej najlepszy ze sposobów pewnego utrzymania w lidze. Nadzieją na lepsze jutro jest jedynie dociągnięcie z twarzą do zakończenia rundy i oczekiwanie na otwarcie kolejnego okna transferowego. Wszakże liczna grupa zespołów o budżecie porównywalnym czy wręcz wyraźnie niższym od naszego potrafiła zestawić dużo lepiej spisujące się składy.
Żeby jednak myśleć o wzmocnieniach w przerwie zimowej, poza szukaniem nowych sponsorów trzeba spróbować utrzymać widzów na trybunach, a właśnie na tym polu z meczu na mecz klub ponosi coraz dotkliwsze porażki. A warto przypomnieć, że to właśnie dochody z biletów miały stanowić jedną z głównych pozycji naszego budżetu. Trudno jednak walczyć o frekwencje meczami takimi jak z Piastem. Po ostatniej kolejce nasi goście, obok Heko, są najmniej atrakcyjnymi dla publiki rywalami w lidze: w ich spotkaniach pada średnio tylko 1,6 gola na mecz.
Podpierając się przed pierwszym gwizdkiem sędziego statystykami, remis można było prognozować. Z jednej bowiem strony goście jeszcze w tym sezonie na wyjeździe nie przegrali, z drugiej zaś jeszcze nigdy w historii oficjalnych spotkań między naszymi jedenastkami w Gdańsku komplet punktów nie pojechał do Gliwic. Złamana została za to inna prawidłowość: Lechia po raz pierwszy w sezonie nie strzeliła rywalowi gola. Patrząc od pierwszych minut na poczynania zawodników obu zespołów, wyraźnie było widać, że żadna ze stron nie podejmuje ryzyka śmielszego przyciśnięcia przeciwnika. Stąd groźnych, składniejszych akcji było jak na lekarstwo.
Gra toczyła się głównie w środkowych partiach boiska i przypominała walkę bokserów wagi ciężkiej, gdzie sędzia raz za razem musi przerywać walkę między zastygłymi w klinczu zawodnikami. Piast oddał w meczu zaledwie dwa celne strzały na bramkę Bąka, biało-zieloni zaś, mimo iż byli w tej statystyce dwa razy lepsi, też na tym polu nie błysnęli. Widząc swą nieporadność w konstruowaniu składnych akcji w końcowej partii spotkania, dwukrotnie starali się wymusić karnego, lecz nawet efektowny pad Biskupa nie zrobił na głównym większego wrażenia.
W grze naszych brakowało szybkiej wymiany podań, akcję często grzęzły po kiksach już w okolicach środka placu murawy. Występujący od pierwszych minut na pozycji Wojciechowskiego Giermasiński nie był w stanie wypełnić po nim luki. Za dużo strat notował również Szczepiński, rozgrywający chyba swoją najsłabszą partię na drugoligowych boiskach. Obrony gości Lechia nie rozrywała również długimi celnymi podaniami. Dość powiedzieć, iż najefektowniej tym kunsztem piłkarskiego rzemiosła popisał się w meczu Brede, który w drugiej połowie po wyłuskaniu piłki w obronie takim właśnie zagraniem uruchomił lewe skrzydło. Byle do zimy.