Gdańsk: niedziela, 13 października 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 29 (29/2005)

18 października 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

PO TRZECH PUNKTACH Z ŁKS-EM

Limit pecha wyczerpany

Miesiąc trzeba było czekać kibicom na kolejną wygraną biało-zielonych. Po wreszcie ciekawszym meczu przy Traugutta udało się odprawić z kwitkiem faworyzowanych łodzian. Choć Lechia nie zaprezentowała wielkiej piłki, to jednak znów w jej grze widać było przebłyski zespołu, który na początku sezonu napędzał strachu faworytom ligi.

STANISŁAW ŻEMOJTEL
Gdańsk

Gdańszczanie zaczynają chyba powoli wychodzić z kryzysu, którego pierwszym aktem było punktowe zero w meczu u siebie z Ruchem, jeszcze wtedy po grze stojącej na przyzwoitym poziomie. Później z każdym meczem było gorzej i czarne chmury zaczęły zbierać się nad zespołem. Choć w spotkaniu z Łódzkim KS Lechia znów zagrała z zębem, za wcześnie chyba jeszcze, by triumfalnie wieszczyć przełom, zwłaszcza po przejściu ostatnio pokaźniej fali krytyki, której ostrze skierowane było zarówno w stronę drużyny jak i samego trenera. Przy tym zaznaczyć trzeba: krytyki nie bezpodstawnej.

Mecz Bąka

Dodatkowo warto przywołać w tym miejscu zdarzenia ostatniej minuty niedzielnego meczu, który przy odrobinie pecha mógł się zakończyć wynikiem całkowicie odwrotnym. Gdyby nie znakomita parada Bąka w doliczonym już czasie gry, gdy zdołał uderzoną z wolnego bombę, zmierzającą centymetry pod poprzeczkę, sparować na rzut rożny. Gdyby nie nasz bramkarz z pewnością trzy punkty pojechałyby do Łodzi, a wtedy mimo widocznie lepszej postawy zespołu, pomeczowe komentarze wyrażane byłyby w zgoła innym tonie.

Pierwsze minuty spotkania należały zdecydowanie do miejscowych, ŁKS pierwszą akcję przeprowadził dopiero po upływie ponad dziesięciu minut. Wtedy to groźnie dośrodkowując zamieszanie na naszym polu karnym sprowokował Sypniewski. Zatrzymując się na chwilę przy tym zawodniku, można powiedzieć, że z wyróżniającego się piłkarza pozostało już tylko wielkie nazwisko. Co ciekawe, pełni on u przyjezdnych rolę analogiczną do tej przypisanej od początku sezonu Rusinkowi: wysuniętego na szpicy wolnego elektronu w ustawieniu 4-5-1.

Obraz gry

Pokrótce opisując wydarzenia na boisku, pierwszą połowę można podsumować w słowach: śpiący łodzianie kontra ambitni miejscowi. Przez pierwsze 45 minut biało-czerwoni skonstruowali ze dwie składniejsze akcje. Inicjatywa zaś zdecydowanie leżała po stronie Lechii. Jednakże pomysł na grę kończył się nam wraz z przedarciem się pod pole karne. Brakowało czystych sytuacji strzeleckich. Bramka Wyparły nie była ani razu poważnie zagrożona. Początkowo po wznowieniu obraz gry nie ulegał zmianie, aż około 55 minuty do gry wkroczył kwalifikator, grożąc zakończeniem meczu w razie nie usunięcia przez kibiców obu jedenastek kwestionowanych przez niego flag. Determinacji starczyło mu jednak na niespełna 10 minut, po których zadowolił się spisaniem zaistniałej sytuacji w protokole, pozwalając piłkarzom dalej grać.

Ta nieprzewidziana przerwa przysłużyła się biało-zielonym, którzy z jeszcze większą pasją przystąpili do prób demontażu łódzkiej obrony. Jedna z akcji powinna zakończyć się podyktowaniem karnego, gdy nieprzepisowo naciskany Mysiak padł w polu karnym. Sędzia nakazał jednak grać dalej, upominając jeszcze naszego pomocnika żółtą kartką. Najbliżej bramki było po akcji zainicjowanej przez Rusinka, który po wyłuskaniu piłki przy linii autowej na połówce rywali, podał do wychodzącego na czystą pozycję Kalki. Widząc to Wyparło wybiegł z bramki skracając kąt. Nasz napastnik zdołał w sytuacji sam na sam strzelić obok niego, ale również i o centymetry obok słupka.

Proste odpowiedzi

Szukając prostych odpowiedzi na pytanie co spowodowało wreszcie zmianę w grze biało-zielonych, nie znajdziemy jednej uniwersalnej prawdy, acz w każdym ze sloganów, jakimi można na taką okazję rzucić, będzie jakaś wskazówką. Po pierwsze trener Kaczmarek pokazał, że wałkowane od dawna 4-5-1 nie jest dla niego dogmatem. Od pierwszych bowiem minut w ataku obok Rusinka wybiegł Kalkowski. Co ciekawe, zmiana myśli taktycznej nastąpiła nie w meczu z jakimś słabeuszem, a w konfrontacji z będącym ostatnio na fali ŁKS-em. Łatwiej bowiem byłoby chyba przełknąć kibicom defensywne przynajmniej na papierze 4-5-1 w meczu z łodzianami, niż wcześniejsze asekurowanie się w meczach z Piastem czy słabiutką Polonią.

Po drugie wreszcie, wyjściowa jedenastka przypominała tę ze spotkań z Jagiellonią czy Widzewem. Największe znaczenie miało to chyba dla poczynań gdańszczan w defensywie. W drugi kolejnym meczu rozgrywanym przy Traugutta udało się jej nie popełnić żadnego błędu, którego konsekwencją byłaby utrata bramki, w czym oczywiście wielka zasługa samego bramkarza. Wreszcie przyjazd nad morze dwukrotnego mistrza Polski wywołał zdrową mobilizację nie tylko na trybunach, ale i wśród samych zawodników.

Kończąc ten wątek warto zauważyć, że kilku zawodników w ostatnim okresie załapało poważną zwyżkę formy. Poza wymienianym już Bąkiem, który wybronił ostatnie zwycięstwo, wreszcie czuć grę zaczął Kalkowski. Pomijając już jego zmarnowaną "setkę", to widać, że po krótkiej kontuzji złapał odpowiedni dryg, wszakże wcześniej potrafił przejść obok meczu. Przy braku Wojciechowskiego, potrafił momentami w ostatnim meczu brać na siebie ciężar gry, czemu całkowicie podołać nie mogą Mysiak ze Szczepińskim, czy wcześniej próbowany w tej roli Giermasiński. Stabilną, solidną dyspozycję prezentuje też Janus, który zaimponował świetnym wślizgiem po pierwszym kwadransie gry, zatrzymując składnie konstruowaną akcję ŁKS-u.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.039