Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 30 (30/2005)

25 października 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

KORESPONDENCJA Z JAWORZNA

Potrzebny wstrząs

Przed tygodniem ostatnia minuta przyniosła Lechii zwycięstwo, tym razem porażkę. Raz na wozie, raz pod wozem, ale biało-zieloni coraz częściej lądują niestety pod. Choć do Jaworzna jechali zmotywowani i uzbrojeni po zęby, dostali łupnia od klubu, który powinien grać w trzeciej lidze. Drastycznych ruchów jeszcze nie ma, ale atmosfera robi się już gęsta.

MICHAŁ JERZYK
Jaworzno

Nikt nie robił tajemnicy z tego, że Lechia jedzie do Jaworzna tylko po wygraną. Sytuacja w tabeli daleka jest od ideału, ale zwycięstwo nad ŁKS-em pozwoliło nabrać entuzjazmu i nadziei na lepszy obrót niektórych spraw.

Nie tylko drugi trener, Tomasz Borkowski, wierzył nieugięcie, że gol strzelony łodzianom w ostatniej minucie gry przebudził lechistów, że stanowił punkt zwrotny i kończył okres złej, nieszczęśliwej passy. Był przekonany, że ze Szczakowianką gdańszczanie wywalczą trzy punkty. Przy Traugutta stawiano najczęściej 2:0 dla Lechii.

Optymizm potęgował fakt, iż Marcin Kaczmarek pierwszy raz od wielu tygodni miał komfort dysponowania pełną kadrą. Wykartkowanych nie było, kontuzjowani wyzdrowieli. Jeszcze na początku września rywal lechistów potrafił przegrać 0:7 z Górnikiem Polkowice. Po tym spotkaniu trenerem Szczakowianki został Robert Moskal, pod wodzą którego zespół zaczął być groźny dla wszystkich. Niedawno pokonał Widzew, teraz pokonał Lechię i wyprzedził ją w tabeli.

Żegnaj, Dufo

Spokój zakwaterowanych dzień przed spotkaniem na Stadionie Śląskim lechistów zmąciły nadchodzące na bieżąco informacje na temat szybko pogarszającego się stanu zdrowia Tadeusza Duffeka, członka zarządu klubu i najbardziej znanego kibica biało-zielonych. Parę minut po 23:00 potwierdziło się, że cudu nie będzie. Popularny "Dufo" przegrał osobisty mecz z rakiem.

Pomijając głębsze aspekty tej tragedii, powstawało pytanie, jak wpłynie ona na postawę gdańskich piłkarzy, zżytych z "Dufem" i dedykujących niejednokrotnie boiskowe punkty jego walce z chorobą. Czy będzie to wpływ mobilizujący, czy wręcz przeciwnie? Do tematu zmarłego nawiązał na przedmeczowej odprawie szkoleniowiec, piłkarze wyszli na boisko w czarnych strojach i rozpoczęli minutą ciszy, kibice obu drużyn wywiesili okolicznościowe flagi.

W tym kontekście drużyna sprawiała na boisku wrażenie nieco zdołowanej. Uznanie tych okoliczności za przyczynę porażki byłoby jednak słabą wymówką. Kryzys widoczny jest już od dłuższego czasu, a oczywista wygrana z Drwęcą oraz szczęśliwa z ŁKS-em wytworzyły tylko chwilowy nastrój uniesienia i nadziei, że będzie lepiej. Czas jednak płynie, a lepiej jak nie było, tak nie jest.

Zabrakło 50 sekund

Nie może być jednak dobrze, skoro w potyczce z jednym z głównych kandydatów do spadku, najlepszy w szeregach Lechii jest bramkarz. Paradoksalnie, po przeciętnym dla Mateusza Bąka początku sezonu, gdy nie brakowało głosów, że druga liga przerasta jego bramkarskie możliwości, od dłuższego czasu jest on najbardziej solidnym punktem zespołu. W Jaworznie zaprezentował klasę pierwszoligową, reagując na wszelkie niebezpieczeństwo wyjątkowo pewnie i dwukrotnie ratując kolegów w kompletnie beznadziejnych sytuacjach.

Dla odmiany cieniem samego siebie jest Sebastian Fechner, po którego stronie gospodarze swobodnie hasali sobie w pierwszej połowie tak długo, aż zdobyli pierwszą bramkę. Drugi gol również zresztą padł po akcji na jego terytorium, choć wtedy akurat niepotrzebnym faulem popisał się Piotr Wilk. Do końca regulaminowego czasu gry brakowało tylko 50 sekund, gdy Jakub Dziółka pogrążył Lechię. Jak pokazało nagranie video, Maciej Mysiak, zamiast przykleić się do rywala, ruszył nie wiedzieć czemu okrężną drogą i w konsekwencji dał się uprzedzić.

O pomstę do nieba woła postawa ofensywy, która w pięciu ostatnich meczach zdobyła dwa gole z gry i jeden z rzutu karnego. Bezproduktywność Krzysztofa Rusinka (dwie bramki w 13 meczach, od miesiąca ani gola, ani asysty) bije wszelkie rekordy, podobnie jak bezradność strzelecka w dogodnych sytuacjach Jakuba Biskupa, jeszcze kilka lat temu najlepiej rokującego na Wybrzeżu młodego snajpera.

Obiecujący był debiut Piotra Wiśniewskiego, ale przez 15 minut nie wykonałby założeń nawet najlepszy w pierwszej połowie Mieczysław Sikora. 23-letni brat Adriana, znanego napastnika Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, raz za razem nękał obronę gdańszczan, aż sześć minut przed przerwą przymierzył celnie z bliskiej odległości. Wkrótce zaczął jednak odczuwać dolegliwości i opuścił plac gry na początku drugiej połowy.

Złodzieje

Wyrównujący gol gdańszczan, choć wyjątkowo szczęśliwy, ożywił nadzieje na realizację planu +trzy punkty+. W drugiej połowie Lechia wydawała się panować nad sytuacją i dyktować swoje warunki, ale nic dziwnego, skoro ogólny poziom z dostatecznego zrobił się mierny. "Grają jak w B-klasie" - męczył się jeden z przyzwyczajonych do innej jakości futbolu kibiców Wisły Kraków, którzy licznie stawili się na solidnym stadionie Victorii Jaworzno. Areną drugoligowych rozgrywek był on już w latach szcześćdziesiątych. Dzięki Szczakowiance trzy lata temu miał okazję gościć najlepsze krajowe jedenastki.

Do poziomu dostosował się sędzia, momentami słaby na potęgę. Nie zauważył faulu na Marcinie Janusie i kontra gospodarzy omal nie zakończyła się golem, a pierwszą część gry zakończył, gdy Lechia była w środku akcji, za protesty karząc jeszcze Macieja Kalkowskiego żółtą kartką. Po przerwie wnerwiał głównie gospodarzy. Gdy nie dostrzegł zagrania ręką Krzysztofa Brede, zawrzało. Miejscowa publika wyskoczyła z miejsc, gwizdano, wściekle machano rękami, złorzeczono, krzyczano "złodzieje, złodzieje!".

Sześć minut przed końcem trener Kaczmarek zastąpił napastnika Rusinka defensywnym Michałem Szczepińskim. Założenie było takie, aby Sławomir Wojciechowski wysunął się nieco do przodu. Pomysł chybiony, wszak "Wojciech" nawet w pełni zdrów miewa kłopoty z kondycją, a tym razem występował po kontuzji. W efekcie, wprawdzie nie tak rozpaczliwie jak w Radomiu, ale Lechia cofnęła się. I znów przegrała.

Rzygać się chce

Że atmosfera w zespole przestała być sympatyczna, potwierdziła pomeczowa wypowiedź Pawła Pęczaka. "Aż zbiera się na wymioty. Maciek Mysiak miał kryć Dziółkę, ale go nie upilnował przy rzucie wolnym. Wszyscy wiedzieli, kto przy kim ma stać, wszystko było zaplanowane i na koniec taki numer", wyrzucił z siebie na łamach Przeglądu Sportowego defensor, jak widać niezbyt hołdujący zasadzie +jeden za wszystkich, wszyscy za jednego+.

W drużynie i klubie można już usłyszeć głosy, że porażka ze Szczakowianką może ostatecznie pogrzebać nadzieje na odratowanie sytuacji w obecnie obowiązującym układzie. Że potrzebne są zmiany. Że potrzebny jest wstrząs. Póki co wszyscy starają się rozwiązać problem cierpliwie, bez nerwów. Wydaje się jednak, iż sprawy zaszły już tak daleko, że najbliższe wyniki zadecydują jedynie o tym, czy poważniejsze reformy zajdą jeszcze przed końcem rundy, czy dopiero w zimie. Ale zajdą.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.036