Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 31 (31/2005)

1 listopada 2005

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

LECHIA WYGRAŁA 1:0 ZE ŚWITEM

Słabeusz pokonany

Lechia zdobyła upragnione trzy punkty. Zagrała dobry mecz, dominując na przez niemal pełne 90 minut. A mimo to znów są powody do narzekania. Z boiskowych wydarzeń w spotkaniu ze Świtem kibice najbardziej zapamiętają bowiem kompletny brak skuteczności biało-zielonych.

MICHAŁ KORNIAHO
Gdańsk

To był mecz inny niż wszystkie. Emocje związane z samym spotkaniem zmieszane były w sercach kibiców z żalem i żałobą po śmierci jednego z nich, ale niepowtarzalnego, wyjątkowego, człowieka orkiestry wrzeszczańskich trybun - Tadeusza Duffeka. Gdańscy fani potrafili godnie oddać hołd swojemu zmarłemu przywódcy. Przed meczem minutą ciszy. W trakcie spotkania odpalili race tworzące krzyż. Pod "młynem" zaś zawiesili czarny transparent z białym napisem upamiętniającym okres życia "Dufa". Jednocześnie grze lechistów towarzyszyły głośne śpiewy, które Tadeusz uwielbiał i które chciał z pewnością usłyszeć i na niedzielnym meczu. I słyszał.

Celem w samym meczu było zdobycie przez gospodarzy kompletu punktów. Zawodnicy po pechowej (?) porażce w Jaworznie nie zamierzali zwiesić głów, lecz chcieli odgryźć się za niepowodzenie sprzed tygodnia. Na kilka dni przed meczem rozeszła się jeszcze wiadomość, że przeciętnie spisujący się w lidze niedzielny rywal przyjdzie do Gdańska osłabiony brakiem aż siedmiu zawodników, w tym kilku decydujących o obrazie gry nowodworzan: Sebastiana Kęski, Tomasza Reginisa, Piotra Bajery, Wojciecha Bluszcza, Roberta Jadczaka, Adriana Bieńka i Wojciecha Muskuły. Zaistniałą sytuację dobrze skomentowano podczas piątkowego spotkania trenera Marcina Kaczmarka z kibicami: "Jeśli nie wygracie w niedzielę, to będzie katastrofa".

W rzeczywistości chyba nikt w niedzielne przedpołudnie nie dopuszczał myśli, że Lechia może tego spotkania nie wygrać. Mimo, że niejednokrotnie już w tym sezonie taka wiara okazywała się naiwnością kibiców, jak choćby w przypadku meczów z Piastem u siebie, czy z Heko, Polonią i Szczakowianką na wyjazdach. Tym razem lechiści już od pierwszych minut pokazali swoim fanom, że przedmeczowe nadzieje wcale nie muszą być złudne. Już w 4 min. w doskonałej sytuacji znalazł się Kuba Biskup, jednak po raz N-ty w tym sezonie dał dowód, że najwyraźniej zapomniał, jak się strzela gole. Mając przed sobą już tylko bramkarza gości, uderzył prosto w niego. Przez całą pierwszą połowę spotkania lechiści w zasadzie nie dopuścili przyjezdnych pod własną bramkę, impet z pierwszych minut też nieco opadł. W niezłych sytuacjach znaleźli się jeszcze przed przerwą Wojciechowski i Rusinek, jednak żaden nie potrafił pokonać dobrze spisującego się między słupkami Rafała Misztala.

Druga odsłona gry, to już niemal nieustanny napór gospodarzy. Pierwszą groźną akcję zaprezentowali chwilę po wznowieniu gry. Decydująca o wyniku spotkania sytuacja rozegrała się zaś w 52 min. meczu. Wtedy to Jakub Biskup wymanewrował przy prawym narożniku boiska dwóch rywali i dośrodkował w pole karne. Maciej Kalkowski wycofał futbolówkę na siedemnasty metr, gdzie dopadł do niej zastępujący słabo prezentującego się ostatnio Fechnera Paweł Żuk i nie namyślając się uderzył lewą nogą na bramkę. Piłka otarła się jeszcze o jednego z obrońców Świtu, po czym wylądowała w siatce gości. Wydawało się, że biało-zieloni wreszcie się odblokowali, a kolejne gole są już tylko kwestią czasu. Nic bardziej mylnego. Bramka "Żuczka" okazała się zbawienna, gdyż mający znacznie więcej lepszych okazji do pokonania bramkarza Rusinek i Kalkowski seryjnie pudłowali bądź też strzelali tak, że piłkę zdołał jeszcze odbijać Misztal.

Mało zaś brakowało, a słabiutki Świt zdołałby zremisować. Na szczęście tym razem nie potwierdziła się reguła, mówiąca, że niewykorzystane sytuacje się mszczą i lechistów od straty bramki wyratował w końcówce meczu Mateusz Bąk. Grający na środkach znieczulających golkiper biało-zielonych udowodnił tym samym, że warto było zaryzykować jego występ z niewyleczoną kontuzją łokcia. W samej końcówce spotkania Lechia miała jeszcze co prawda dwie świetne okazje do podwyższenia wyniku, ale oczywiście ich nie wykorzystała. Po końcowym gwizdku kiepsko spisującego się tego dnia arbitra można była paradoksalnie stwierdzić, że choć zwycięstwo mogło być znacznie okazalsze, to jednak udało się "dowieźć" skromne 1:0.

Niedzielna gra biało-zielonych rozwiała kilka wątpliwości. Pewna jest już odpowiedź na pytanie o główny cel Lechii podczas zimowego okienka transferowego. Brzmi ona: "napastnik"! Bo jak wygrywać mecze z silniejszymi od Świtu przeciwnikami (których w lidze jest prawdopodobnie szesnastu), skoro tacy pewniacy do gry w pierwszym składzie jak Rusinek, Biskup bądź też kapitan Kalkowski nie potrafią wykorzystać choć jednej z przynajmniej ośmiu idealnych okazji do strzelenia gola? Tutaj pojawia się również pewne usprawiedliwienie dla mocno atakowanego ostatnio trenera Kaczmarka. Po takim spotkaniu ze Świtem wydaje się bowiem, że zespół jest nieźle przez niego poukładany. Potrafi zawiązać dobre akcje ofensywne, przytrzymać piłkę, przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Co z tego, skoro dobrą robotę dziewięciu, czy dziesięciu zawodników niweczy ten, do którego należy dokumentowanie tej dobrej postawy, czyli napastnik? Czy "Mały Bobo" jest w stanie wykrzesać ze swoich snajperów więcej? A może efektowna gra do momentu strzału, ładne zwody i walka o każdą piłkę to maksimum, na co stać gdańskich atakujących? Miejmy nadzieję, że przed przerwą zimową szkoleniowiec Lechii zdąży jeszcze przywrócić swoim atakującym instynkt strzelecki. Jeśli nie, to potem może być już za późno. Ale raczej za późno dla napastników, niż dla Kaczmarka.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.013