Dorobek drużyny do lat 17 idzie w próżnię, bowiem po rundzie jesiennej punkty ulegają wyzerwowaniu, a kluby dzielą się na dwie 8-drużynowe grupy, grające wiosną o mistrzostwo i utrzymanie. Niewątpliwie będzie więc trudniej, ale przecież mistrzostwo Pomorza nie jest celem samym w sobie, a jedynie przepustką do dalszej, ogólnopolskiej rywalizacji. Póki co wspomnijmy jeszcze najważniejsze akcenty minionej rundy.
Przed sezonem kadra zyskała tyle wzmocnień, że zasadne zaczęły być rozważania, czy starczy miejsca w składzie dla dotychczasowych lechistów. Diabeł nie okazał się jednak taki straszny. Wielu "starych" z powodzeniem obroniło swoje pozycje, a wśród "nowych" najbardziej wartościowi byli ci, których oficjalnie zatwierdzono do gry już po rozpoczęciu sezonu. Rewolucja dotknęła głównie drugą linię. Zagospodarowali ją sprowadzeni z Malborka Damian Szuprytowski i Michał Kośnikowski, a także tczewianin Tomasz Leier oraz Marcin Witanowski z Olecka. Z kolei miejsce na środku obrony wywalczył sobie Łukasz Gładczuk. Reszta nabytków musiała póki co zadowolić się rolą rezerwowych. Rzecz jasna czas nie stoi w miejscu i każdy - stary bądź nowy - ma możliwość odmiany swego losu. Na lepsze lub na gorsze.
Absolutną niezwykłością minionej rundy była postawa rezerwowych. Gdy w seniorach niemal każda zmiana pozostawała bez wpływu na obraz gry bądź jeszcze osłabiała zespół, tak w juniorach młodszych często po dokonaniu zmian dopiero zaczynał się mecz. Tak było chociażby w remisowanym do przerwy meczu z silnym Bałtykiem Gdynia, który zakończył się wygraną Lechii 5:0 po czterech golach rezerwowych. W pamięć zapadł wyczyn Rafała Cecerko, który ustrzelił hat-trick w debiutanckim, 22-minutowym występie. Albo Przemka Podgórskiego, który tylko dwa razy wychodził w podstawowym składzie i potrafił zdobyć wtedy w sumie pięć goli. Takich przykładów można mnożyć. Co ważne, nie wynikały one z błędnych decyzji personalnych, gdyż uhonorowani występem w pierwszym składzie rezerwowi nierzadko spisywali się już mniej efektownie, zaś brylowali... wchodzący z ławki.
Statystycznie prawie pięć goli na mecz strzelali młodzi lechiści, tracąc bramkę w zaledwie co drugim spotkaniu. Nie było już problemu z nieskutecznym atakiem, dwójka głównych napastników spisała się bez zarzutu. Adam Ostęp zdobył 9 goli, natomiast drugi snajper, Kamil Dziengielewicz, dwa mniej. A jednemu i drugiemu dokuczały kontuzje. Po sześć bramek strzelili niegrywający pełnych spotkań Marcin Felski i Tomek Leier, a po pięć - Przemek Podgórski, Piotr Sekuła i Damian Szuprytowski. Najbardziej okazałe zwycięstwo nastąpiło w Sopocie, gdzie podopieczni Borkowskiego wygrali aż 10:0, ale dobrze zapamiętają ich także zawodnicy Cartusii Kartuzy i Wisły Tczew, którzy rywalizację z biało-zielonymi kończyli wynikami 0:8.
Drużyna miała jednak i wpadki, chociaż to mocne określenie, gdy na piętnaście meczów punkty traci się tylko dwa razy. W obu przypadkach były to zresztą remisy. Najpierw z Pomezanią Malbork w pierwszym meczu sezonu, gdy stresowano się jeszcze, czy uda się pozyskać trzech najbardziej wyczekiwanych zawodników. Jeżeli Kośnikowski i Szuprytowski wystąpiliby przeciwko Lechii, Malbork prawdopodobnie znów byłby górą. Ale pierwsze koty za płoty. Drugi remis przyszedł w końcowej fazie rundy, w meczu na szczycie, gdy biało-zieloni byli już na fali i mieli dziesięć kolejnych zwycięstw z rzędu. Z Arką mogło być jedenaste, ale gdynianie zatrzymali tę passę tuż przed końcem meczu. Ten prysznic może mieć jednak pozytywne skutki, jeżeli będzie bodźcem do pracy. Chociaż sami piłkarze twierdzili, że bujać w obłokach nie pozwolą im trenerzy.
W kategorii objawień rundy pominąć trzeba tych, których dobra postawa zgrała się z oczekiwaniami. Na pewno jednak zadziwił Łukasz Gładczuk, który ściągnięty został na środek obrony z małej Wiślinki i z meczu na mecz robił coraz lepsze wrażenie. Zadziwił również sam Tomasz Borkowski, który od początku na tego chłopaka postawił, choć wydawało się to pomysłem chybionym. Nieźle spisywał się Marcin Witanowski, jednak wciąż jeszcze odrobinę za rzadko pokazywał próbki dużego potencjału. Ale i stara gwardia nie oddawała pola. Michał Kowalkowski, który solidnie przepracował okres letni, z rezerwowego stał się nagle pożytecznym i efektownym graczem ofensywy. Za jego plecami dostępu do bramki bronił zwykle Janusz Weber - defensor drobny, ale waleczny i konsekwentny jak diabli.
Na liderów drużyny wykreowały się właściwie trzy osoby odpowiedzialne za środek pola. Damian Szuprytowski, niepozorny jak nikt inny, a jednak potrafiący zdumiewająco łatwo rozstrzygać o losach meczów. Świetnie rozumie się oczywiście z kumplem z Malborka - Michałem Kośnikowskim, który jest może mniej efektowny, ale dba o zadania defensywne i żadna akcja nie odbędzie się bez jego udziału. Za nimi bezpośredniego dostępu do bramki broni natomiast Marcin Wojtkiewicz, nieoceniony następca Tomasza Borkowskiego. Od bieżącego sezonu występuje w obronie, ale gdy wracał do drugiej linii, nadal radził sobie tak solidnie, jak na kapitana przystało.
Trener Tomasz Borkowski znowu dość często opuszczał mecze swojej drużyny. Wydawało się, że po zakończeniu kariery piłkarskiej będzie miał więcej czasu i sytuacja z zeszłego sezonu nie będzie się powtarzać, ale nic z tego. Awans seniorów postawił nowe wymagania, drugoligowe wyjazdy trwają nierzadko dwie doby lub dłużej, a zajęcia z seniorami są priorytetowe. W średnio co trzecim meczu lechiści musieli obyć się bez swojego wychowawcy, którego zastępował w tej sytuacji nowy asystent i trener pierwszej klasy zarazem, Robert Jędrzejczak. Poprzednio funkcję tę pełnił Krzysztof Brede, ale obecne rozwiązanie wydaje się być bardziej stabilne.
W przerwie zimowej juniorów młodszych czeka sporo pracy i wyjazd na obóz z drużyną seniorów. Chciałby tego Tomasz Borkowski, aby nie odrywać się całkowicie od jednych obowiązków kosztem drugich. Niewykluczone są kolejne wzmocnienia, bo liceum sportowe, do którego uczęszcza większość piłkarzy, wkrótce ma się reklamować nawet w prasie ogólnopolskiej. Nastolatkowie na pewno wezmą udział w turnieju halowym, może nawet międzynarodowym, jeśli wypali wyjazd do Wilna. Przede wszystkim będą jednak zasuwać na treningach, budując kondycję i formę na cały najbliższy rok. A z rokiem tym wiążą przecież duże nadzieje. Warto więc się starać. SWSiEMP Arka Gdynia Jacka Dziubińskiego nie śpi i też ostrzy zęby, a to w niej lechiści upatrują najtrudniejszego wiosennego konkurenta.