lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 39 (2/2006)
10 stycznia 2006


PIŁKARZ JESIENI 2005: MATEUSZ BĄK

Swojej świątyni nie oddam

- Mam taki zwyczaj, że rano czytam gazety, a więc wiem o tym, że Lechia chce pozyskać bramkarza. Ale bez względu na to, kto przyjdzie, ja się rywalizacji nie boję. Na pewno nie będzie to ani Jerzy Dudek, ani Artur Boruc, żebym z góry był skazany na ławkę rezerwowych - zapowiada Mateusz Bąk, najlepszy piłkarz Lechii Gdańsk w rundzie jesiennej według lechia.gda.pl.

KAROL SZELOŻYŃSKI, MICHAŁ JERZYK
Pruszcz Gdański
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11321/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Z Mateuszem spotkaliśmy się w jego rodzinnym Pruszczu Gdańskim, wyrywając go od nauki (IV rok turystyki i rekreacji na AWFiS), na którą w najbliższym czasie może nie mieć dużo czasu. Przygotowania do rundy wiosennej nabierają impetu, a w przyszłym tygodniu drużyna wyjedzie na pierwszy obóz przygotowawczy. Bączek tymczasem wciąż wypatruje efektów rozmów działaczy, którzy starają się znaleźć mu godnego konkurenta. Może być to znany z gry w Gdańsku Krzysztof Pilarz, ale negocjacje z Pogonią Szczecin przedłużają się. Zainteresowanie wzbudza więc również Mateusz Sławik, reprezentujący ostatnio barwy Polonii Warszawa. To dwaj najpoważniejsi kandydaci do wzmocnienia bramkarskiej rywalizacji przy Traugutta.

Mateusz Bąk potrafił przegrywać już bój o rękawice z nie takimi zawodnikami, ale były to tylko bitwy, bo z wojen zawsze wychodził zwycięsko. Najbliższe starcie zapowiada się jako najtrudniejsze z dotychczasowych, jednak przystąpi do niego wzmocniony świadomością udanej rundy jesiennej. Jeżeli mu się powiedzie, jeżeli zrealizuje marzenie awansu z biało-zielonymi do ekstraklasy, zapisze się jako fenomen nie tylko w historii Lechii, bo to będzie oczywiste, ale i piłki nożnej. Ktoś, kto pokonał drogę od szóstej do pierwszej ligi. Czy sen się ziści?

Gratulujemy wyboru na najlepszego piłkarza jesieni. Zasłużonego?

Mateusz Bąk: Przede wszystkim jestem zaskoczony, że takie wyróżnienie przypadło mojej osobie. W drużynie są bardziej wybitni piłkarze, z większą przeszłością, jak Sławek Wojciechowski, Maciek Kalkowski czy inni - nie będę wymieniał wszystkich chłopaków. Jest mi bardzo miło, ale wiadomo, że takie nagrody są zasługą całego zespołu. Gdy Kuba Biskup został odkryciem miesiąca w Piłce Nożnej, każdy z nas miał w tym swoją cegiełkę, każdy się z tego cieszył w tej naszej rodzinie Lechii, że to właśnie chłopak od nas został wyróżniony. Jest mi więc niezmiernie miło, cieszę się, ale wiem również, że powoduje to, iż wobec mojej osoby oczekiwania będą teraz większe.

Czy zdecydujesz się być na tyle nieskromnym, żeby stwierdzić, że faktycznie byłeś najsolidniejszy?

- Nie, takiego przekonania nie mam, broń Boże! Jestem bardzo krytyczną osobą w stosunku do siebie. W środowisku, w domu swoim czy mojej dziewczyny, wszędzie starają się mnie chwalić i pytają, dlaczego jestem wobec siebie taki surowy. Szczerze mówiąc, wpuściłem chyba 22 bramki i gdybym był w lepszej dyspozycji, to z dziesięciu jeszcze można było uniknąć.

Kiedyś wypowiadałeś się nawet, że wracasz do domu i analizujesz każdy wpuszczony gol.

- Bo trzeba wyciągać z nich wnioski. Czasami może nawet zbyt ostro podchodzę do siebie, za długo o tym myślę, ale tak już jestem skonstruowany. Wydaje mi się, że przy większym szczęściu i odrobinie lepszej formy można było naprawdę dobrą, taką +naprawdę dobrą+ rundę jesienną rozegrać.

Czyli jaka ona była w twoim wykonaniu?

- Na pewno nie była zła, bo sam mam poczucie, że były mecze lepsze, były mecze gorsze, ale z przewagą tych pierwszych. Zawsze trzeba jednak dążyć do ideału i dlatego tych lepszych spotkań mogło być jeszcze więcej, a wpuszczonych bramek mniej. Ale zobaczymy, mam nadzieję, że to jest tylko początek dobrego grania.

Z których swoich występów w drugiej lidze jesteś szczególnie zadowolony?

- Dobry mecz rozegrałem w Jaworznie, gdzie jednak przegraliśmy, więc nie można się z tego cieszyć. No ale jeżeli pytanie dotyczy tylko i wyłącznie mojej gry, to był to dobry mecz. Byłem chwalony również po zwycięstwie z ŁKS-em, tymczasem, szczerze mówiąc, miałem wtedy tylko dwie interwencje. To był taki mecz, gdzie musiałem mieć tylko dwie interwencje i akurat one były. Inaczej spotkanie ze Szczakowianką, które wymagało dużo pracy. Wspomnę też o meczu, o którym mniej się mówi - w Polkowicach. Uważam, że to również był mój dobry występ.

A postawa całej Lechii jako drużyny?

- Początek mieliśmy oczywiście wystrzałowy, sześć punktów w pierwszych czterech meczach. Później trochę się to rozsypało, bo na pewno powinniśmy mieć co najmniej pięć punktów więcej. I szczerze mówiąc, może nawet nie przy całkowicie lepszej dyspozycji, ale większym szczęściu, przy nietraceniu bramek w końcówkach, moglibyśmy być parę oczek wyżej. Wtedy można by śmielej mówić o atakowaniu czołówki, a nie o bronieniu się przed barażami. Ale jest tak, a nie inaczej, i teraz trzeba temu sprostać.

Dzisiaj Lechia skazana jest już tylko i wyłącznie na obronę przed spadkiem?

- To jest cel najwyższy. Wiadomo, musimy się utrzymać i - tak jak w klubie mówią - w następnym roku bić się o pierwszą ligę. Sytuacja w tabeli jest taka, że jesteśmy na miejscu barażowym i musimy z tego miejsca uciec. Ale z drugiej strony strata do czołówki nie jest przecież taka duża. To jest dziesięć punktów, a w trzeciej lidze odrobiliśmy chyba dziewięć - i to z nawiązką. Więc przy bardzo dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym, przy dobrej formie, przy korzystnym terminarzu i szczęściu, różne rzeczy w piłce mogą się zdarzyć. Przede wszystkim musimy się jednak utrzymać. A jeżeli coś uda się jeszcze ugrać fajnego, wysoko, to będzie to z korzyścią dla kibiców, dla nas, dla miasta, dla wszystkich.

Grasz piąty sezon w Lechii i nie da się ukryć, że przez długi czas zawsze czegoś ci brakowało. Niejednokrotnie odnosiło się wrażenie, że Lechia idzie w górę, a Bączek stoi w miejscu, nie rozwija się. Coś zmieniło zatrudnienie Dariusza Gładysia w roli trenera bramkarzy?

- Na pewno. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z trenerem Gładysiem. W trzeciej lidze współpracowaliśmy z trenerem Mikołajczykiem, co też przynosiło efekty.

Jeszcze wcześniej z Krzysztofem Słabikiem.

- Tak, były to ciężkie treningi, które troszkę odbiły się na moim zdrowiu. Ale na pewno też wiele mnie nauczyły, bo były przeprowadzane pod fachowym okiem. Jakoś jednak tego szczęścia w czwartej czy piątej lidze brakowało. W plecaku mam kilka śmiesznych bramek, ale który bramkarz ich nie ma. Cieszę się, że wszystko tak się potoczyło, że dzięki ciężkiej pracy jestem tam, gdzie jestem. Praca z trenerem Gładysiem i czekająca mnie rywalizacja na pewno podniesie kolejne umiejętności. Mam nadzieję, że z sezonu na sezon, z rundy na rundę będę wskakiwał na jeszcze wyższy poziom i kiedyś będzie można mówić o mnie jako o naprawdę dobrym bramkarzu.

Czujesz się trochę niedoceniany przez te wszystkie lata lub może nawet i teraz?

- Nie, dlaczego? Można powiedzieć, że do czwartej ligi broniłem cały czas. Miałem monopol w bramce. Później przez pół rundy nie grałem na skutek przyjścia Piotra Opuszewicza. Następnie był Kamil Biecke, który był w dobrej formie na początku, ładnie zagrał ze Szczakowianką, pierwsze mecze ligowe również. Wywalczyłem miejsce w trzeciej lidze na wiosnę, no więc trudno mówić o niedocenieniu. Sam sobie w czwartej i piątej lidze zapracowałem na taką opinię, tylko i wyłącznie przez swoją grę, przez jakieś głupie bramki. Od roku, półtora, cieszą mnie lepsze opinie kibiców i można powiedzieć, że odpłacam stracone zaufanie.

Wymieniłeś chyba dwóch swoich najpoważniejszych dotychczas konkurentów. Zarówno Piotr Opuszewicz, jak i Kamil Biecke zdołali w pewnym momencie posadzić cię na ławce rezerwowych.

- Tak, to są dwaj bramkarze, którzy wyrzucili mnie ze składu. Piotrek był doświadczonym zawodnikiem, jeżeli chodzi o arenę Pomorza. Bronił we wszystkich praktycznie trzecioligowych klubach. Można powiedzieć, że nauczył mnie podejścia do gry w bramce, podejścia psychicznego. Był to doświadczony chłopak i miał okresy, kiedy zbierał bardzo dobre recenzje. Nie udało mu się nigdy bronić wyżej, ale jestem zadowolony, że był z nami i mogłem parę rzeczy od niego wyciągnąć. Kamil jest teraz w Arce, chociaż właściwie już na wypożyczeniu w Cartusii. To młody, rok ode mnie młodszy chłopak o wysokich umiejętnościach i dużym talencie. Cieszę się, że udało mi się wiosną wygrać z nim rywalizację.

Jak on się czuł jako przegrany? Był podłamany? Między innymi dlatego odszedł?

- Kamil zrezygnował po rundzie wiosennej, ale jakie były tego powody, trudno mi powiedzieć. Może się przestraszył, a może chęć gry w Arce była na tyle duża? Nie rozmawiałem z nim dużo na ten temat. Wiem, że upatrywał przegrania rywalizacji w kontuzji, bodajże obojczyka. Tak do końca bym się z tym nie zgodził, ale wiadomo - nikomu nie jest miło, gdy siedzi na ławce. Akurat miejsce w bramce jest jedno, bo w polu zawsze można jeszcze szukać jakiejś innej pozycji. Nie jest to miłe, ale wytwarza chęć do jeszcze cięższej pracy.

Dla ciebie też były to testy wytrzymałości, gdy siadałeś przez dłuższy czas na ławce.

- Szczerze powiem, że miałem chwile załamania po rundzie jesiennej w trzeciej lidze, gdy nie zagrałem żadnego meczu. Brzydko to może zabrzmi, ale zastanawiałem się nawet nad jakimś wypożyczeniem. Miałem przeświadczenie w tym okresie, że nie jestem w stanie wygrać tej rywalizacji. Postanowienie noworoczne było jednak takie, że muszę dać z siebie wszystko i wygrać. Cieszę się, że mi się udało.

Ciekawe, jakie postanowienia miałeś tym razem.

- Jeżeli chodzi o drużynę, to wiadomo, żeby się utrzymać, to jest najważniejszy cel. Jeżeli natomiast chodzi o mnie, to przede wszystkim martwię się o zdrowie. Oczywiście też, żebym bronił w Lechii, żebym miał miejsce w bramce i żebym podnosił swoje umiejętności na jeszcze wyższy poziom.

Czy twoim zdaniem potrzebny jest dodatkowy golkiper? Klub zamierza wzmocnić konkurencję na tej pozycji.

- Mam taki zwyczaj, że rano czytam gazety, a więc wiem o tym, że Lechia chce pozyskać bramkarza. Zresztą trener na pierwszym treningu powiedział, że kadra praktycznie jest już uzupełniona, tylko pozycję bramkarza trzeba jeszcze wzmocnić. Powiem tak: rywalizacja, tylko i wyłącznie rywalizacja, nic lepszego nie ma na świecie niż rywalizacja. Solidny trening podnosi umiejętności, optymalizuje formę, ale rywalizacja zawsze jest tym dodatkowym bodźcem, dzięki któremu człowiek na treningu jest w stanie dać z siebie nie 100 procent, ale 130. Teraz zostałem ja i Wiesiek Ferra, który według mnie jest dobrym bramkarzem. Przyjdzie trzeci, ale bez względu na to, czy będzie on z pierwszej, czy drugiej ligi, na pewno będzie potrzebny, bo wzmocni rywalizację w bramce i spowoduje, że podniesiemy swoje umiejętności. Wszystko to będzie tylko i wyłącznie z korzyścią dla klubu. Ja zrobię wszystko, żeby zostać w klatce. Łatwo tego miejsca na pewno nie oddam.

No więc właśnie, zawsze mówiłeś, że rywalizacja ci służy, że nie czujesz się komfortowo, gdy brakuje poważnego konkurenta. Czy jesienią go nie brakowało?

- Ludzie mówią, że rywalizacji nie było. Zależy, z której strony spojrzeć. Wiesiek Ferra i Dawid Ditrich na treningach dawali z siebie wszystko i nie są to słabi bramkarze. Mają umiejętności i było widać, że się starają, że bardzo chcą. Cieszę się, że to mojej osobie wychodziło najlepiej, że trenerzy obdarzyli mnie zaufaniem i że może poza kilkoma przypadkami nie zawiodłem ich. W pewnym momencie, nawet gdy wywalczy się już miejsce w bramce, bramkarzowi potrzebna jest świadomość, że ma możliwość popełnienia błędu, że nie będzie od razu skazany na ławkę. Spokój psychiczny jest potrzebny, tak jak rywalizacja na treningach i wywalczenie sobie składu. A jeżeli się go nie wywalczy, to zapieprzanie cały czas dalej.

Jesteś spokojny o miejsce między skłupkami?

- Spokojny być nie mogę, bo niczego za darmo się w piłce nie ma. Tym bardziej w Lechii, bo to jest wielki klub i trzeba sobie zasłużyć na to, żeby móc w nim grać. Spokojny o miejsce nie jestem, bo przeszłością się nie żyje. Runda jesienna już była, teraz będzie wiosenna i trzeba zrobić wszystko, żeby to miejsce mieć. Ale bez względu na to, jaki bramkarz przyjdzie, ja się rywalizacji nie boję. Na pewno nie będzie to ani Jerzy Dudek, ani Artur Boruc, żebym z góry był skazany na ławkę rezerwowych.

Pierwszym na liście życzeń jest Krzysztof Pilarz, który ma trochę doświadczenia i zbierał pozytywne opinie nawet w pierwszej lidze.

- Oczywiście, to jest dobry chłopak, dwa, trzy lata starszy. Zbierał bardzo dobre recenzje w Lechii-Polonii i pamiętam, że miałem okazję kilka razy go oglądać. Później grał w Pogoni Szczecin, ale mówię - nie jest to Dudek ani Boruc. Cieszę się, że będę miał nowego kolegę, na pewno będę mógł się od niego czegoś nauczyć, a może on czegoś ode mnie, co śmiesznie brzmi, ale zawsze można się czegoś nauczyć od kolegi z drużyny. Rywalizacja nam pomoże i zobaczymy, jak to będzie. Na razie to ja mam świątynię w Lechii i za darmo jej nie oddam. Wiem, że jak przychodzi bramkarz z wyższej ligi, to z przeświadczeniem, że przychodzi pomóc zespołowi i grać, ale ja zrobię wszystko, żeby tak nie było.

A gdyby pojawiła się możliwość zmiany barw klubowych na wyższą klasę rozgrywkową? Rozważyłbyś ją, czy chcesz wejść do pierwszej ligi z Lechią?

- Na pewno każda propozycja z pierwszej ligi warta byłaby rozważenia. To jest nasz zawód, dzięki któremu się utrzymujemy i mamy utrzymać rodziny czy przyszłe rodziny. Ale ja jestem naprawdę bardzo emocjonalnie związany z Lechią i chcę dla tego klubu grać. Dla mnie byłoby spełnieniem marzeń, żeby grać w pierwszej lidze, i to w klubie, w którym się człowiek praktycznie wychował. W Lechii, obok której się mieszka, to jest najlepsza sprawa. Nie jeździć po Polsce, tylko grać tutaj, to byłoby idealne.

Kiedyś, chyba po awansie do czwartej ligi, tonowałeś nastroje, mówiąc: "Co to dla mnie za sukces, skoro grałem w piatej lidze mając 15 lat". Czy obecny poziom zaspokaja już twoje ambicje?

- Rzeczywiście tak było. W Pruszczu, mając trzynaście czy czternaście lat, rywalizowałem z obecnym bramkarzem swojego byłego klubu o miejsce w bramce. Później tak się potoczyło, że przyszedłem do Lechii, grałem w zespołach juniorskich i zaczęliśmy od A-klasy. Był to więc jakiś krok wstecz, chociaż teraz można powiedzieć, że dobrze, że tak się stało. Zostając w Pruszczu na pewno nie grałbym w drugiej lidze. A to już jest poziom, z którego można być zadowolonym. To jednak jeszcze nie jest ekstraklasa i trzeba dążyć do tego, żeby w niej grać. Druga liga, to jest już, można powiedzieć, blisko. Blisko, ale moich życiowych marzeń i ambicji to jeszcze nie zadowala.

Który z obrońców stanowił dla ciebie najmocniejszy punkt oparcia, przy którym czułeś się najpewniej?

- Nie chcę nikogo pominąć, ale jeżeli mam już koniecznie wyróżnić tę osobę, to postawię na Pawła Pęczaka. Było to widać w momencie, gdy dostał czerwoną kartkę i w najbliższych dwóch meczach go zabrakło. Przegraliśmy te spotkania, a drużyny przeciwne stwarzały więcej sytuacji. Paweł Pęczak przyniósł na tę prawą stronę wiele spokoju i w momencie, gdy był w wyjściowym składzie, człowiek czuł się pewniej.

To dlaczego straciliście aż tyle bramek? Przed jesienią wydawało się, że defensywa będzie mocnym punktem Lechii, w końcu przyszło dwóch piłkarzy z ekstraklasy, a był też mający za sobą świetną wiosnę Sebastian Fechner.

- Wiadomo, jaka była sytuacja z Sebastianem. Doznał kontuzji w drugim meczu, później dosyć długo nie było go na boisku, zaczęły się eksperymenty na lewej obronie i w końcu Sebcio nie mógł już wrócić do tej optymalnej formy, jaką prezentował w trzeciej lidze. Ciężko powiedzieć dlaczego. Mieliśmy mecze dobre, mieliśmy mecze słabsze. Traciliśmy głupie bramki i można to zrzucić na karb frycowego. Czasami jednak popełnialiśmy te same błędy, traciliśmy na przykład w końcówkach bramki po stałych fragmentach gry. Nie wiem, czy było to frycowe, czy dekoncentracja. Ciężko powiedzieć, analizowaliśmy to nie raz po całej rundzie, ale jasnej odpowiedzi nie ma. Mam nadzieję, że teraz, gdy są wzmocnienia i rywalizacja będzie jeszcze mocniejsza, tych bramek stracimy o połowę mniej. Z tyłu zawsze jesteśmy bardziej zadowoleni, wygrywając 3:0, a nie 3:1. Wiadomo, tu trzy punkty i tu trzy punkty, człowiek się cieszy, zarobił pieniążki, ale przez to, że gdzieś ta bramka z tyłu wpadła, nie jest się do końca zadowolonym.

Wzmocnienia spowodują, że będziesz miał większy komfort?

- Jeżeli będę stał w bramce, to oczywiście. Można powiedzieć, że po okresie dwóch, trzech miesięcy przygotowawczych zobaczymy w sparingach, jak będzie to wyglądało. Na pewno powinniśmy lepiej się prezentować niż w rundzie jesiennej.

Masz już za sobą problemy zdrowotne? Doskwierają ci w sposób już dość przewlekły.

- Najpierw miałem stan zapalny kaletki stawowej i można powiedzieć, że go wyleczyłem. To nie jest uraz groźny, ale łokieć staje się bardzo tkliwy i każdy upadek jest bolesny. Po dwóch, trzech tygodniach - grając z kontuzją w Radzionkowie z Polonią Bytom, gdzie miałem na łokciu taką zwykłą gąbkę od tablicy, żeby nie bolało przy upadaniu - ten stan zapalny pojawił się znowu, przed meczem ze Świtem. Była możliwość, że nie zagram, ale dociągnąłem ostatni miesiąc na środkach przeciwbólowych i antybiotykach. Może to się odbiło na mojej formie w końcówce, może dlatego tak długo leczę ten nadwyrężony lewy łokieć. Mam jednak nadzieję, że w połowie stycznia problem zniknie.

Czyli jeszcze nie jest do końca wyleczony?

- Szczerze mówiąc leczyłem się cały grudzień. Chodzę na rehabilitację tego łokcia i ból jeszcze do końca nie uciekł. Po takiej ilości zabiegów nie powinno jednak być problemów. Nasz rehabilitant, Rysiu Tafel, a także doktor Pawlak mówią, że tak musi być, że ten łokieć będzie pobolewał miesiąc, półtora. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby nie wrócił stan zapalny.

Zdarza ci się wracać wspomnieniami do starszych czasów: A-klasa, Sobowidz, Miłoradz?

- W jakichś momentach, gdy siedziemy i podajemy sobie różne śmieszne przykłady, bo pod względem czysto piłkarskim nie są to wspomnienia ambitne. Trudno być dumnym, że wygrywało się 11:0 w A-klasie, można jedynie się cieszyć, że reprezentowało się Lechię. Ale zdarza się, przy okazji jakichś wspominek śmiesznych, jak w Siwiałce, bo na pewno było tych momentów dużo. Przebieranie się gdzieś w samochodach, takie różne rzeczy.

Pamiętasz strzelonego przez siebie gola?

- Pamiętam, że strzeliłem z karnego chyba. Na 15 czy 16... To chyba była nawet bramka... Najwyższy wynik Lechii, tak?

Zgadza się. 15:0 z LKS Waplewo i twój gol w ostatniej minucie.

- Pamiętam, było, było. Nawet chyba strzeliłem w lewy róg bramkarza.

Dlaczego od tamtych czasów jedynie ty doczłapałeś się do drugiej ligi? Miałeś coś, czego innym brakowało, czy może inni mieli mniej szczęścia?

- Na pewno mniej szczęścia, ale ciężko powiedzieć. W momencie, gdy zaczynaliśmy w A-klasie, nikt by nie powiedział, że za pięć lat będziemy w drugiej lidze, a jedyną osobą, która zostanie, będzie Bączek. Ale tak czasami się zdarza, że ludzie, którzy są na wyższym poziomie wcześniej, później gdzieś giną. Ja się cieszę, że tak się stało, ale zawdzięczam to głównie sobie i swojej ciężkiej pracy. Trenerzy, szczęście - również. Ale moja ciężka praca zaowocowała i z tego się cieszę.

Czego mamy życzyć na najbliższy rok?

- Przede wszystkim zdrowia. A jeżeli będzie zdrowie, to tego, żebym mógł wam pomachać od pierwszego gwizdka meczu z Jagiellonią. Nie z ławki rezerwowych, a z okolicy pięciu metrów. Z klatki.

W przyszłym sezonie awans?

- Takie są zapowiedzi. Ja jestem w stanie stwierdzić, że przy tych wzmocnieniach, które mamy już teraz, jak i przy tych, które nastąpią w czerwcu, stać nas na to. Diabeł nie jest wcale taki straszny. Gdybyśmy po rundzie jesiennej mieli pięć, sześć punktów więcej, bylibyśmy na piątym, czwartym miejscu i już teraz można byłoby myśleć o walce o miejsce barażowe do awansu. Druga liga nie jest wcale jakimś poziomem, z którego nie da się awansować. Przy takim zapotrzebowaniu w Gdańsku na piłkę nożną, przy takich kibicach, przy odpowiednich pieniążkach, na pewno będzie szansa. I to duża szansa.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT