Gdańsk: niedziela, 16 lutego 2025

Tygodnik lechia.gda.pl nr 40 (3/2006)

17 stycznia 2006

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

KONTUZJOWANYCH LECHISTÓW PRZYPADKI

Na dobre i na złe

Marcina Szulika i Marka Kowalskiego dzieli prawie wszystko. Pochodzenie, wiek, doświadczenie, osiągnięcia, nawet pozycja boiskowa. Poza przynależnością do biało-zielonych, łączy jedno - bardzo duża podatność na kontuzje w ostatnich latach. Czy Lechia nie zaczyna powoli tracić cierpliwości?

MICHAŁ JERZYK

- Żeby wywalczył sobie na stałe miejsce w pierwszej jedenastce. I oczywiście zdrowia, bo dla zawodnika zdrowie jest równie ważne jak gra - życzył niedawno synowi kierownik Piotr Żuk, a tymczasem los okazał się bardzo wredny i to właśnie Paweł w nowym roku jako pierwszy wpadł w sidła kłopotów zdrowotnych. Już w pierwszych dniach przygotowań doznał kontuzji kolana, co zmusiło go do dokonania dużych korekt w planach okresu przygotowawczego. W tym tygodniu przejdzie zabieg artroskopii, później czeka go kilkanaście dni rehabilitacji.

O ile uraz Sławomira Wojciechowskiego - podobny, więc i poważniejszy, niż początkowo się wydawało - nie odbierze mu raczej roli lidera drużyny i pewniaka do gry w wyjściowym składzie, o tyle kłopoty "Żuczka" oznaczają dla niego niewesołą perspektywę nadrobiania konkretnych zaległości. Będzie to o tyle trudne, że konkurencja w drużynie mocno się przecież zaostrzyła, a chrapkę na lewą obronę ma chociażby Rafał Kosznik.

Są jednak zawodnicy w kadrze Lechii, których takie problemy mogłyby wyłącznie rozbawić. Tacy, nad którymi ostatnio ciąży szczególne fatum wpadania z jednej poważnej kontuzji w kolejną. Prym w tej dziedzinie wiodą Marcin Szulik i Marek Kowalski. Już dziś, w połowie stycznia wiadomo, że właśnie z przyczyn zdrowotnych żaden z nich nie ma szans na inaugurujący wiosnę występ w Białymstoku.

Szulik: ta nieszczęsna Belgia

29-letni "Szulo" osiągnął wielki sukces już w wieku 16 lat, gdy wraz z reprezentacją Polski swojego rocznika sięgnął po mistrzostwo Europy. Pograł też niemało w pierwszej lidze, aż nagle słońce zaszło i nadciągnęły chmury.

Najpierw, będąc zawodnikiem pierwszoligowego Stomilu Olsztyn, wyjechał na testy do Belgii i zerwał więzadła w prawym kolanie.

Następnie odszedł do Górnika Zabrze, gdzie zerwał więzadła w drugim kolanie.

Później lekarze wystawili mu kolejną czarną diagnozę, tym razem z powodu kłopotów ze ścięgnem Achillesa.

Latem 2004 roku w kierunku zawodnika zwróciła się Lechia, która awansowała właśnie z czwartej ligi. Szulik przeprowadził się nad morze. Miał być inwestycją - dojść do zdrowia w ciągu kilku miesięcy i zostać czołową postacią drużyny. Już we wrześniu zadebiutował w biało-zielonych barwach, ale po paru krótkich występach znów musiał wrócić pod opiekę lekarzy. Zimą nabawił się kolejnej kontuzji, a po awansie do drugiej ligi okazało się, że i tym razem nie pogra, bo ponownie jest mu pisany stół operacyjny.

- Na dzień dzisiejszy jestem 140 dni po ostatnim zabiegu i wracam do pełni sił, aktualnie w Cetniewie. Zajęcia z piłką wchodzą już w grę, pewne obciążenia również. Jedynie do gry jeszcze nie wychodzę, ale mecze kontrolne to nie wszystko. Na początku kwietnia chciałbym wyjść na boisko i przypomnieć się gdańskiej publiczności. W klubie wiedzą, na co mnie stać, więc jeśli będę zdrowy, to powinienem dostać szansę - tryska optymizmem Marcin.

Kowalski: z kontuzją na boisko

21-letni "Kowal" od początku piłkarskiej przygody związany jest z Lechią. W seniorskiej piłce pojawił się w wieku 17 lat, gdy na Traugutta podjęto decyzję o starcie od zera. W A-klasie zagrał sześć razy, między innymi w historycznym meczu, rozstrzygającym kwestię pierwszego awansu. Niebawem i nad jego głowę nadciągnęły chmury.

Najpierw pojawił się stan zapalny lewego ścięgna Achillesa.

Następnie kontuzja kolana i związana z tym operacja.

W dalszej kolejności problem z kręgosłupem, wysunięcie się dysku.

Minionej jesieni symbolicznie zadebiutował w drugiej lidze, ale pod koniec rundy zerwał więzadła w kolanie, co w jego przypadku nikogo już nawet nie zdziwiło. W trzeciej lidze nie zagrał przecież ani razu, w czwartej i piątej - niewiele. Częściej występował w lidze juniorów. Kiedyś, w jednym z ostatnich spotkań, wszedł na murawę pięć minut przed końcem, kontuzjowany, nie mogąc nawet biegać, tylko po to, by... otrzymać żółtą kartkę i odpauzować w mniej ważnym meczu. Dopiął swego.

- Od bieżącego tygodnia wracam do treningów. Na razie indywidualnym tokiem, tylko siłownia i bieganie. Jest kwestią miesiąca, dwóch, kiedy wejdę w trening na poważnie. Realnie patrząc, szans na powrót do pierwszej drużyny wiosną nie mam. Nie jadę na obóz, będę do tyłu z przygotowaniami. Po rozmowach w klubie doszliśmy jednak do wniosku, że przez te pół roku mam się przede wszystkim wyleczyć - twardo stąpa po ziemi Marek.

Zmiana klubowej mentalności

Mimo że realny pożytek z tych zawodników żaden - w ostatnich 18 miesiącach nie grali w sumie nawet przez tysiąc minut - Lechia nie odwróciła się do nich plecami. Pod okiem współpracujących z klubem fachowców od medycyjny sportowej, Ryszarda Tafla oraz Macieja Pawlaka, przechodzą długotrwałe rehabilitacje i głęboko wierzą, że zła karta musi się wreszcie odwrócić.

- Lekarze mówią, że jeśli sam uwierzę w to, że mogę być zdrowy i grać, to tak będzie - przekonuje Marek Kowalski. - Ze swojej strony mogę powiedzieć, że w żadnym innym klubie nie miałbym tak dobrze. Nie miałbym takiej pomocy ze strony lekarzy, ze strony Lechii i wszystkich związanych z nią ludzi. Wszystko mam załatwiane, a klub pokrywa wydatki. To chyba jedyne miejsce, w którym mogliby mi aż tak pomóc.

Nieco bardziej stonowany w opiniach jest Marcin Szulik, ale i on nie szczędzi pochwał: - Cieszy mnie to, że nie zostawia się tu człowieka na pastwę losu. Przeciwnie, stara mu się w tym klubie pomóc dojść do pełnej dyspozycji i zagwarantować godziwe życie. Słyszałem różne opowieści na ten temat i opierając się na nich mogę powiedzieć, że zmieniła się mentalność ludzi, którzy tu pracują. Wszystko idzie w pozytywnym kierunku.

Rzeczywiście, w Lechii nie zawsze panował taki humanitaryzm. O ile w niższych ligach rozgrzeszeniem mógł być brak pieniędzy nawet na najbardziej podstawowe potrzeby, o tyle ciekawym przykładem z czasów drugoligowej Lechii-Polonii jest przypadek Macieja Lewny. Gwiazda drużyny, ulubieniec kibiców, wkrótce po wyborze na Najpopularniejszego Piłkarza Wybrzeża odniósł poważną kontuzję i znalazł się na marginesie. Żałośnie potraktowany, nigdy już nie zagrał przy Traugutta. Dopiero parę lat poźniej przypomniał o sobie jako bohater równie żałosnej "afery barażowej".

Puste słowa

Że postępowanie Lechii można uznać specyficznym, dowodzi przykład Arki Gdynia, piłkarskiego potentata regionu. Gdy Robert Dymkowski ratował dla żółto-niebieskich drugą ligę, był noszony na rękach. Ale gdy parę miesięcy później nabawił się kontuzji kolana, prezes Jacek Milewski szybko zaniechał podpisania nowego kontraktu i zostawił zawodnika na lodzie. Dymkowski najbardziej oburzony był propozycją umieszczenia w umowie klauzuli umożliwiającej jej rozwiązanie w przypadku kolejnych problemów.

- Przytrafiła mi się kontuzja. Były zapewnienia klubu, że nie zostanę sam, że Arka poda mi rękę. Wygląda na to, że były to puste słowa - mówił rozżalony Dymkowski dla Głosu Wybrzeża i wkrótce opuścił Gdynię.

Teraz podobny los spotyka bramkarza Michała Chamerę, który wywalczył z Arką awans do ekstraklasy i chociaż w początkowej fazie obecnego sezonu nie spisywał się już tak dobrze, i tak był jednym z lepszych punktów dołującej drużyny. W pewnym momencie nabawił się jednak urazu i dzisiaj gdyński klub tak bardzo chce się już Chamery pozbyć, że opierającego się ze wszystkich sił zawodnika skierowano za niesubordynację do czwartoligowych rezerw.

Przedłużenie kontraktu z Marcinem Szulikiem o kolejny rok miało więc charakter symboliczny - i to nie tylko dlatego, że nastąpiło w dniu 29. urodzin piłkarza. Określało wysoki poziom tolerancji i wyrozumiałości Lechii wobec tych zawodników, których życie i los nie rozpieszczają. Działacze mają świadomość, że ten udzielony kredyt może przynieść odsetki nie tylko wtedy, gdy kredytobiorcy zaczną go spłacać na boisku. To także bowiem komunikat puszczony w Polskę: my nie odwracamy się od nikogo w sytuacji kryzysowej. W domyśle - zapraszamy do Gdańska.

Do pierwszej ligi

- Trochę mi smutno, że nie ma mnie na obozie w Cetniewie, a trochę ogarnia mnie złość - podsumowuje Marek Kowalski. - Ale teraz mniej już chodzi o to, żebym gdzieś grał, ale żebym się wreszcie tak na sto procent wyleczył. Pozostaje sprawą otwartą, czy zostanę w rezerwach, czy będę wypożyczony. Czy latem chciałbym powalczyć o drugoligowy skład? Pewnie. Bardzo bym chciał.

- Na dzień dzisiejszy wszyscy startują z zerowej pozycji, a ja jestem oddalony, bo zaczynam troszeczkę później - twierdzi z kolei Marcin Szulik. - Ale to mnie nie przeraża, wręcz przeciwnie. Mówię jasno - nie poddam się i tanio skóry nie sprzedam. Myślę, że jeszcze słoneczko się dla mnie zaświeci, pokażę pełnię swoich możliwości i pomogę klubowi. Marzę o tym, żeby awansować z Lechią do pierwszej ligi. Dopóki będę w tym klubie przydatny, dopóty będę ciężko pracować i dawać z siebie wszystko.

No to zdrowia życzymy. Szlachetnego.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2025. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.032