Aż czterech pańskich wychowanków przebywa aktualnie na obozie w Cetniewie. Jakie to uczucie - dumy, docenienia, a może troski o to, czy sobie poradzą?
Roman Kaczorek: Bardzo się cieszę, że chłopcy są na tym obozie. Dostali kolejną szansę na udowodnienie, że są przydatni i mogą być brani pod uwagę w walce o utrzymanie w drugiej lidze. Na pewno będzie to dla nich poważne doświadczenie. Chłopcy widzą, po co tam pojechali i wiem, że ciężko trenują. Trener Kaczmarek, gdy rozmawialiśmy, był z nich zadowolony i mówił, że jest okej.
A z samymi chłopakami ma pan cały czas kontakt? Dzielą się wrażeniami?
- Tak, mówią że jest ciężko i zasuwają. Ale są zadowoleni, przecież nie pojechali tam odpoczywać. Wiadomo, że trafili na okres przygotowawczy najgorszy jaki może być dla piłkarza, czyli zima i tzw. ładowanie akumulatorów. Trzeba to przetrwać, ale myślę, że są na tyle świadomi i ambitni, że dadzą z siebie wszystko.
Tylko jakie są ich realne szanse na grę?
- To naprawdę zależy od nich. Wiadomo, że Lechia walczy o utrzymanie i każdy mecz będzie bardzo ważny, ale jeżeli trener przekona się do nich, to powinni dostać szansę. To zależy także od kartek, szerokiej kadry czy kontuzji. Myślę, że są brani pod uwagę. Ja bym podchodził do tego spokojnie - oni zdają sobie sprawę, że nie są od narzekania, że grają czy nie grają. Oni muszą udowodnić swoje trenerowi. Tu nie ma już sentymentów - nawet jeśli w juniorach strzelają bramki, to nie znaczy, że będą strzelali też w seniorach. Muszą pokazać na treningu - a jeżeli pokażą, wierzę że trener Kaczarek da im szansę i dobrze wykorzystają swoje pięć minut.
Czy nieszczęśliwa kontuzja Sławka Wojciechowskiego jest szansą dla Marcina Pietrowskiego, będącego w teorii najbliżej gry?
- Myślę, że to jest akurat za bardzo odpowiedzialna funkcja w zespole. Wątpię, żeby zastąpił Sławka. Wydaje mi się, że Marcin, jeżeli już by zagrał, to gdzieś na bokach. Ale na pewno nie jako rozgrywający, jeszcze chyba za wcześnie dla niego.
No dobrze. Czterech wychowanków w Cetniewie to powód do radości, ale czemu nie pięciu? Zapewne domyśla się pan, kogo mam na myśli.
- Roberta Hirsza? Z tego, co mi wiadomo z klubu i od taty Roberta, na razie jest to stan oczekiwania, choć nie wiem dokładnie na co. Nie jest wcale przesądzone, z tego co mi tata Roberta przekazał, że on nie podpisze jeszcze kontraktu z Lechią.
Podobno pozostała już tylko jedna wątpliwość: Warszawa czy Kielce.
- O Warszawie wiem, a Kielce - może coś się nowego pojawiło. Na pewno jest to chłopak, który ma talent i który powinien dostać szansę w Lechii. Ale skoro polityka klubu jest taka, że ktoś, kto nie widzi przyszłości w Lechii, nie może grać, to się nie dziwię. Klub ma prawo tak postępować. Myślę, że wyjaśni się to na dniach, czy Robert zostanie w Lechii, czy odejdzie do innego klubu.
Ingeruje pan w jakiś sposób w tę sprawę?
- Nie, nie chcę. Nie chciałbym, żeby potem chłopcy mi zarzucili: trenerze, miałem okazję przejść do jakiegoś klubu, a trener mi zabronił. Albo tego typu: zostałem w klubie i nie gram. Więc doradzam im jedynie w tym, że chcę, aby grali. Dla mnie na pewno będzie satysfakcją usiąść na trybunie Lechii i oklaskiwać swojego wychowanka w pierwszej lidze. Ale jeżeli Lechia nie będzie w pierwszej lidze, a będzie grał w niej mój zawodnik, to dla mnie jako trenera również będzie ogromna satysfakcja, że pomogłem mu w celu życiowym. Będę się na pewno cieszył, bo zależy mi na tym, żeby grali. Ale gdzie? Najlepiej w Lechii, bo najbliżej. Jeżeli jednak nie będzie to Lechia, jeżeli będzie to lepszy klub, to też będę się z tego cieszył. Nie chcę być jakimś ojcem, który przekona Roberta, żeby tu został, a potem, za dwa lata, spotka mnie na ulicy i powie, że gdyby nie to, on by już może był bogatszy albo może by grał. Przekazałem to też dyrektorowi, że to już chyba nie moja rola.
A czyja?
- Jest dyrektor, jest prezes, jest trener pierwszego zespołu - niech go czymś zachęcą. Jest to w ich gestii. Zresztą taka ciekawostka - Loda ma tego samego menedżera, co Hirsz. I Loda podpisał kontrakt, więc myślę, że i z Robertem jest szansa. Tylko że Loda dostał możliwość trenowania i grania w pierwszym zespole, a Robert nie. Może jest to spowodowane tym, że pojechał bez wiedzy klubu do Glasgow. Trudno mi powiedzieć - to pytanie do prezesów i dyrektora.
Przejdzmy do trenowanych przez pana juniorów starszych. W grudniu postawiliśmy tezę, że mimo wywalczonego mistrzostwa półmetka, potrzebne są poważne zmiany. No i rzeczywiście, zmiany robią się poważne, tyle że...
- Tak, tyle że w drugą stronę, na niekorzyść. Ten zespół stać na wiele, na pewno stać go na wygranie pomorskiej ligi. Nie chcę rzucać słów na wiatr, że o mistrzostwo Polski chciałbym walczyć, ale grudniowy pobyt na turnieju w Rewalu rozbudził apetyty. Chociaż to hala, której nie ma co porównywać do boiska, to jednak obecni tam trenerzy mówili, że naprawdę jesteśmy kandydatem do tytułu. Chłopacy spisywali się super, przez trzy dni grania byliśmy na piedestale. Dlatego szkoda, że Paweł Piotrowski czy Łukasz i Rafał Kobylarze nie chcą już grać w juniorach. Jak na razie są same ubytki, bo Daniel Romanowski też chce odejść do Trąbek. Musimy więc szukać albo kogoś z zewnątrz, albo będziemy się wzmacniać zawodnikami od trenera Borkowskiego. Ale nie chcę też Tomka stawiać w takiej sytuacji, gdyż on również ma swój cel. Czas pokaże, co z tego będzie. Z tego, co wiem, Lechia nie chce nikogo puścić, ale z drugiej strony, z niewolnika nie ma pracownika.
Jak więc przebiegają przygotowania?
- Przygotowujemy się sumiennie. W lutym jedziemy na obóz do Sztutowa, gdzie mamy sprawdzony teren. Myślę że chłopcy, ci którzy chcą, na pewno będą pracować. Odkurzymy na pewno Łukasza Pachochę, odkurzymy też Marka Dębskiego z rezerw. Są to ciągle juniorzy i myślę, że dostaną szansę gry.
Nie ma pan wrażenia, że to sposoby na bardzo krótką metę? Byle prowizorycznie załatać dziury i dotrwać do końca sezonu?
- Największy paradoks w tym, o czym mówiłem wcześniej. Jest to zespół kandydujący do tytułu mistrza Polski. Może to za dużo powiedziane, ale na pewno taki cel sobie stawiamy. A tymczasem mamy problemy ze składem. Na pewno znów odbija się czkawką dawny podział. Ci, którzy zostali, nagle zmieniają zdanie, że w juniorach już nie chcą grać. Chcą grać w seniorach, bo junior już nic im nie daje.
Próbował pan porozmawiać na ten temat w klubie, który w końcu także odpowiada za sprawy kadrowe i ogólną politykę?
- Nie jest takie proste sprowadzenie kogoś do juniora starszego, gdyż związek traktuje to jak przejście do seniora. Obowiązuje drugoligowy przelicznik i cennik. Transfery trzeba było robić rok, dwa lata temu, ale miałem poukładany zespół rocznika 1988, więc nie było mi to potrzebne. Nagle nastąpił podział, było za dużo ludzi, więc po co mieliśmy jeszcze kogoś ściągać, mając 60 nazwisk. Nie chcę szukać kozła ofiarnego, bo każdy bierze za to jakąś odpowiedzialność. Na kogoś postawiłem, ktoś się wtedy obraził i przestał przychodzić na treningi. Ale chłopiec musi mieć w sobie charyzmę, pokazać i udowodnić, że jest lepszy. Przykład Gracjana Gacka, który nie był w pierwszym składzie, ale go wywalczył i super grał. A jeżeli obraża się, bo nie chce być rezerwowym... Jaką ma gwarancję Romanowski, że pójdzie do innego klubu, trzy razy nie zagra i też się nie obrazi. I taki to będzie wędrowniczek. Trzeba więc szukać chłopców, którzy przede wszystkim chcą. Obojętnie, czy będą młodsi, czy w ich wieku, ale trzeba opierać się na tych chłopakach, którzy zrobią wszystko, by grać w danej drużynie Lechii.
Udało się zorganizować sparingi z silnymi drużynami, tak jak pan latem planował?
- Mamy obiecaną Polonię Gdańsk, mamy też Orła Trąbki Wielkie. Będzie to ciekawy mecz, ale myślę, że tu nie ma co się obrażać na Trąbki czy Jacka Grembockiego, trzeba po prostu grać. Oni nam zaproponowali, a jak by nie było, to jest piątoligowiec. Zagramy też z kadrą Polski na AWF-ie. No i razem z trenerem Borkowskim planujemy wyjazd do Warszawy, na dwumecz z Legią czy Agrykolą.
Rozmawiamy tuż po zakończeniu turnieju rocznika 1995. Pana zespół zajął siódme miejsce. Rozczarowanie czy wszystko zgodnie z planem?
- Przy odrobinie szczęścia miejsce byłoby lepsze. Patrząc jednak na staż tych chłopców, uważam że mieli bardzo dobre mecze i nawet dziwiłem się, że aż im tak ładnie wychodzi. Były też mecze słabsze, ale staż zespołu jest mały, chłopcy trenują zaledwie półtora roku. Konkurenci dwa razy więcej, w innych przypadkach nawet jeszcze dłużej. Takie doświadczenie na pewno się kiedyś przyda. Na przyszłych "Lwach Gdańskich" postaramy się o lepsze miejsce. Ale i tak jestem zadowolony, przynajmniej z tych dobrych spotkań.
Widać już kolejnych Lodzików czy Hirszów?
- Tak, tak, jest kilku, jest takich czterech chłopców, którzy przypominają Lodzików i... chociaż Hirsza nikt nie przypomina, bo to był dla mnie ewenement na skalę krajową. Gdzie nie pojawiał się, zawsze górował. Nie przypominam sobie turnieju, żeby nie zdobył jakiejś nagrody, najlepszego zawodnika czy króla strzelców. Ale są tutaj już chłopcy z rocznika 1995, na przykład bramkarz Bartosz Brodacki, który został już niejednokrotnie najlepszym bramkarzem turnieju, czy Kacper Warsiński, który też został najlepszym zawodnikiem, czy Tomek Drozdowski. Myślę więc, że godnie ich zastąpią i też będzie dużo o nich słychać.