Gdańsk: piątek, 4 października 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 42 (5/2006)

31 stycznia 2006

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

ATAK NAJWIĘKSZYM ATUTEM LECHII?

Krok do tyłu, krok do przodu

Gdańscy kibice od lat wzdychają za dobrym napastnikiem - łowcą bramek. Skuteczność bowiem od kilku sezonów jest piętą achillesową gdańszczan. Ostatnim wielkim snajperem był filigranowy Jerzy Kruszczyński. Teraz legendzie spróbują stawić czoła Grzegorz Król i Piotr Cetnarowicz.

CEZARY ZDANOWSKI

Kruszczyńskiego powracajaca na zaplecze ekstraklasy Lechia kupiła od żegnającej się z tą ligą Arkonii Szczecin - jako wicekróla strzelców. To był transferowy strzał w dziesiątkę, bo starsi kibice do dziś cmokają z podziwu na wspomnienie tego, jak Kruszczyński wykańczał akcje Ryszarda Polaka. Teraz fani czekają na kolejny hit. Pomyłek być nie może, bo Lechię czeka twarda walka o ligowy byt. A trudno ukryć, że w rundzie jesiennej bramkowa niemoc biało-zielonych pozbawiła tę drużynę punktów w kilku meczach.

Z perspektywy kilku miesięcy można powiedzieć, że Lechia sama jest temu winna. Przed rozpoczęciem drugoligowych zmagań wiadomo było, ze właśnie atak wymaga wzmocnień. Z różnych względów w ciągu kilku sezonów, w których drużyna z Traugutta pokonała drogę od klasy A do zaplecza ekstraklasy, wykruszyli się bowiem z zespołu tacy atakujący, jak Zbigniew Kobus, Bartłomiej Stolc, Marek Wasicki, Jakub Bławat, Janusz Melaniuk czy Marek Szutowicz.

Trener Marcin Karczmarek i działacze wykazywali się jednak sporą niefrasobliwością. Wzmocniono obronę i pomoc zapominając, że solą gry są bramki. A przecież niejednokrotnie podpowiadano nazwiska napastników, choćby Patalana czy Dymkowskiego z Gdyni. Swoje oczekiwania wyrażali tez kibice na naszym forum. Mimo to "Mały Bobo" wierzył, że "jego chłopcy" sobie poradzą. Atutem miał być doświadczony w drugoligowych bojach wychowanek klubu, Krzysztof Rusinek. To on miał stanowić "szpicę", wspieraną w razie konieczności przez Macieja Kalkowskiego czy Sławomira Wojciechowskiego.

Tymczasem Rusinek potwierdził wcześniejsze opinie trenerów, którzy z nim współpracowali, że o ile z łatwościa stwarza sytuacje podbramkowe i absorbuje obronę, to łowcą bramek nie jest. Gdyby miał kończący strzał, z pewnościa grałby już o wyższe cele niż druga liga. W zależności od potrzeb zmiennikiem bądź partnerem Rusinka w przedsezonowych założeniach miał być pozyskany jeszcze w trzeciej lidze z Kaszubii Kościerzyna Piotr Wiśniewski. Ten jednak przez kolejne miesiące nie wyleczył kontuzji i stracił kolejny sezon.

Na usprawiedliwienie trenera pozostaje fakt, że na pozyskanie naprawdę klasowego napastnika Lechia nie miała pieniędzy. Tacy gracze osiągają najwyższe ceny. Nic dziwnego zatem, że zamiast napastnika z doświadczeniem pozyskano Jakuba Gronowskiego. Ten piłkarz wcześniej w Lechii grał jako obrońca i pomocnik. Po przeprowadzce do Połchowa odnalazł się w ataku. Jego umiejętności jak na druga ligę okazały się jednak zbyt małe i po raz kolejny się z nim pożegnano. Pokazuje to jednak skalę desperacji działaczy, którzy liczyli, że za małe bądź żadne pieniadze uda się pozyskać dobrego gracza. Po cichu liczono jeszcze na eksplozje talentu obdarzonego wspaniałymi warunkami fizycznymi napastnika z Sopotu, Rolada Kazubowskiego. Ten jednak seryjnie marnował doskonałe sytuacje podbramkowe, czym sam siebie skazał na ławkę rezerwowych. O ile w III czy IV lidze okazji do strzelenia bramki jest kilkanaście, tak w drugiej lidze czasami jedna - i trzeba ją wykorzystać.

Trener Karczmarek przed rozgrywkami liczył jeszcze, że uśmiechnie się do niego los. Tylko szczęście mogło sprawić bowiem , że przyzwyczajony do wysokich pensji ligowiec zdecyduje się na "grę za drobne" w Trójmieście. Chodziło o Grzegorza Króla, o którym kiedyś mówiono, ze talent ma nie mniejszy niż Włodzimierz Lubański. Faktycznie "Królik" już jako 17-latek strzelał bramki w ekstraklasie i być może dziś byłby lepszy niż Maciej Żurawski, gdyby nie upodobanie do rozrywkowego trybu życia. Cieplarniane warunki zapewniła mu Amica Wronki (w sumie przez sześć sezonów strzelił tam blisko 50 bramek) i tak przez lata gracz ciagle uznawany za wielki talent rozmieniał swoja karierę na drobne. Z ekstraklasy trafił poźniej do zdegradowanej karnie Szczakowianki, a nastepnie Bełchatowa, gdzie strzelał bramki, ale i swoim zachowaniem demoralizował drużynę. Dlatego pozbyto się go przed końcem sezonu mimo, że w tabeli najlepszych strzelców miał szansę wyprzedzić Grzegorza Piechnę, popularnego "Kiełbasę".

W przerwie letniej trenował z Lechią i wydawało się, że Gdańsk jest dobrym miejscem, by zrzucić parę kilo, odbudować formę i przypomnieć o sobie w dobrym tego słowa znaczeniu. Niestety pokusa większych pieniędzy i namowy menedżera zrobiły swoje. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło. W warszawskiej Polonii dziś Króla nie chcą znać. Podobnie jak i wspomnianego menedżera, którego uważa się za jednego ze sprawców słabej pozycji "Czarnych koszul" w tabeli. Lechia wtedy obeszła się smakiem. Nie na długo jednak, bo los okazał się przewrotny. Dziś syn marnotrawny wrócił, choć na razie trudno powiedzieć, czy to powód do radości, czy zmartwień.

Pesymiści obawiaja się, że "Królik" będzie miał demoralizujący wpływ na zespół, że nie poradzi sobie z hazardowym nałogiem, że zawiedzie tych, którzy mu zaufali. I wypominają, jak opuścił Gdańsk pół roku temu. Optymiści uważają natomiast, że Król w Gdańsku odbuduje się piłkarsko i dorośnie. To dla niego ostatnia szansa. Jeśli zawiedzie w rodzinnym mieście, nikt więcej na niego nie spojrzy.

Wątpliwości zdawał się mieć sam trener Marcin Karczmarek. Jeszcze w grudniu zarzekał się, że powrót Króla to nie byłby dobry pomysł. Później zmienił zdanie po rozmowie z graczem. Akceptuje powrót Grzegorza wiedząc, że konkurencji z przodu nigdy dość. Zwłaszcza, że inny pozyskany napastnik (o którym za chwilę) musi pauzować przez dwie pierwsze kolejki (z Jagiellonią i Podbeskidziem) za czerwonka kartkę w poprzednim klubie. Król okazał się zatem królikiem wyciągniętym z kapelusza niemal w ostatniej chwili.

Z pewnością ta decyzja popsuła nieco nastrój zawodnikowi, który na przeprowadzkę do Gdańska zdecydował się dwa tygodnie wcześniej. Piotr Cetnarowicz ma bowiem teraz w ataku dużo większą konkurencję. Ale czy przegra rywalizację? Chyba nie. Ten gracz ma bowiem sporo atutów. Jest wysoki (192 cm) i dobrze zbudowany potrafi zastawiać piłkę, grać tyłem do bramki. "Takiego zawodnika nam trzeba" - twierdzi trener Lechii, Marcin Kaczmarek. Atutem piłkarza jest doświadczenie wyniesione z gry w sumie w 13 zespołach (m.in. Dyskobolia, Łęczna, KSZO, Świt Nowy Dwór i Podbeskidzie).

Runda jesienna, kiedy występował w rewelacji trzecioligowych rozgrywek, była dla niego bardzo udana. Mając u boku równie doświadczonego Tomasza Żelazowskiego, a na ławce trenerskiej Leszka Ćmikiewicza, strzelił 11 bramek. Prawdziwym "majstersztykiem" popisał się w meczu z Flotą Świnoujście, w którym strzelił pięć (!) bramek i jego zespół wygrał 6:2. Strzelił także dwa gole poznańskiej Warcie i po jednym rezerwom Amiki oraz Lecha, a także Cartusii i Chemikowi. Być może miałby na koncie jeszcze więcej goli, ale ostatni tegoroczny mecz Tura z Kanią został odwołany z uwagi na wypadek autobusowy piłkarzy z Gostynia. Przypomnijmy, że to właśnie Cetnarowicz pogrążył w Piłkarskim Pucharze Polski gdyńską Arkę. Tur przegrywał bowiem 0:1 po strzale Imeha, ale dwa celne uderzenia "Cetnara" pozbawiły żółto-niebieskich wszelkich złudzeń.

Pytanie jednak, czy wychowanek Pogoni Prabuty tę skuteczność utrzyma także w II lidze, gdzie wymagania są już inne. Najbardziej udany sezon na tym poziomie miał w czasach Górnika Łęczna. Wtedy w jednym sezonie strzelił 17 bramek, a jego partner z ataku, Sławomir Nazaruk - 20. Do dzisiaj zresztą kibice wspominaja Piotra Cetnarowicza bardzo ciepło. Oto kilka opinii ze strony internetowej Górnika Łęczna: Przemq pisze: "Typowy środkowy napastnik. Duży, silny. Legenda Górnika, troszkę tych bramek ustrzelił". Inny kibic, Shower, dodaje: "Koniu. Dobra, mocna lewa noga, sporo bramek głową. Chłop jak dąb. Nie do przewrócenia. Legenda Górnika na pewno". Qla z kolei najbardziej zapamiętał występ Cetnarowicza w meczu z GKS Bełchatów, w którym zdobył on bramkę głową, klęcząc na kolanach tyłem do bramki po wrzutce z autu Czarneckiego. Takich występów się nie zapomina.

Nic dziwnego zatem, że dla rosłego napastnika pojawiły się nawet oferty z ekstraklasy, np. Polonii Warszawa. Los okazał się jednak umiarkowanie łaskawy. W ważnych momentach zdarzały się bowiem i upadki. Te ostatnie głównie za sprawa kontuzji. Dlatego "Cetnar" zmieniał kluby w kraju, wyjeżdżał za granicę, szukał dla siebie najlepszego miejsca. Ostatni rok grał na trzecioligowych boiskach. I był to udany okres. Wiosną 2005 roku trafił do Kozienic. Tam 9-krotnie trafił do staki rywali, zostając tym samym najlepszym strzelcem zespołu, który zajął 10. miejsce w 1. grupie III ligi. Potem kilka zaprzyjaźnionych z Lechią osób szeptało na ucho sternikom klubu by ściągnąć rosłego gracza do Gdańska. Odzewu działaczy z Gdańska nie było. M.in. dlatego Cetnarowicz, dysponujący własna kartą zawodniczą, trafił do Turku.

Dziś piłkarz, dzięki swojej determinacji i rezygnacji z części zarobków w Turku, rozegrał już pierwszy mecz kontrolny w barwach Lechii. - Trzeba czasami się poświęcić, aby zrobić krok do przodu - mówi i chyba ma rację. Jeśli grając w Gdańsku utrzyma skuteczność z III ligi, znów będzie o nim głośno. A po latach tułaczki po Polsce zawsze dobrze wrócić w rodzinne strony. Tym bardziej, że dojście dwóch doświadczonych graczy sprawia, że atak biało-zielonych, w odróżnieniu od rundy jesiennej, może być ich największym atutem. Zwłaszcza, że i Rusinek, i Wiśniewski nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.027