Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 46 (9/2006)

28 lutego 2006

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

WYJĄTKOWE SPOTKANIE NESTORÓW

Lechia pochodzi ze Lwowa?

W miniony czwartek urodziny obchodził Jakub Smug, najstarszy żyjący lechista. To już 92 lata! Z tej okazji udało nam się doprowadzić do wyjątkowego spotkania jubilata z dawnym kolegą z boiska, Romanem Rogoczem. Przy urodzinowym torcie, wraz z dwoma nestorami gdańskiego futbolu odbyliśmy magiczną podróż w czasie.

MICHAŁ JERZYK, MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

- Jak się masz? - tymi słowy powitali się dwaj najstarsi piłkarze Lechii, po czym serdecznie się ucałowali. Nie potrafili nawet oszacować, jak długo nie rozmawiali, jak długo się nie widzieli. Co najmniej kilkanaście lat, toteż natychmiast zaczęli dzielić się wspomnieniami sprzed półwiecza. Pana Romana Rogocza nie trzeba było długo namawiać na wizytę u pana Jakuba Smuga, a i ten ostatni z życzliwością wziął na siebie rolę gospodarza. Do jego skromnego mieszkania zawitał wraz ze znakomitym niegdyś napastnikiem biało-zielonych także bliski mu Zbyszek Zalewski, pracownik Lechii, znany przede wszystkim jako długoletni kibic.

Była też i pani Stanisława, małżonka pana Jakuba, starająca się raczej trzymać w cieniu dyskusji. Gdy dwaj byli piłkarze powitali się i toczyli pierwszy gorący spór, wydawała się dziwić, że dzieląca obu panów różnica 12 lat na pierwszy rzut oka jest tak mało dostrzegalna. Później spokojnie polemizowała z Romanem Rogoczem. - Niewiele już pamięta, prawda? - pytała o męża. -Dużo pamięta! - oponował zacny gość. Rzeczywiście, w trakcie rozmowy odżywały najróżniejsze wspomnienia, a nawet szczegóły, wydające się zupełnie nie do zapamiętania. Najciekawsze fragmenty, będące obrazem tej szczególnej i niezwykłej specyfiki zwłaszcza drugiej połowy lat czterdziestych, prezentujemy poniżej. Obu legendom Lechii życzymy natomiast zdrowia i niejednego jeszcze takiego spotkania, niekoniecznie już w naszej obecności.

Jakub Smug: Przede wszystkim muszę się przyznać, że trochę panom nakłamałem w ostatnim wywiadzie. Mówiłem, że za ten pierwszy awans nie dostałem nic. Dopiero później przypomniałem sobie, że jednak coś było. Kupon materiału i... kapelusz.

Roman Rogocz: Kuba ma rację. Ja dostałem kupon materiału i adres, gdzie mam szyć. Idę, a ten krawiec mówi: a kto za to zapłaci? Myślę sobie: o kuchnia felek... Konsternacja! Dzwonię do klubu, mówią: no dobrze, to jeszcze zapłacimy. Więc dostałem kupon materiału i krawca zapłaconego.

Ale nie dostał pan kapelusza!

Rogocz: Nie, faktycznie! (śmiech)

Smug: Ale ciekawą rzecz ja powiem jeszcze. Prezes Więckowski miał sklep z materiałami i prawdopodobnie dostałem ten kapelusz dlatego, że nikt go nie kupił...

Stanisława Smug: No tak, i ty będziesz najwięcej mówić.

Rogocz: No i brawo, brawo, o to chodzi!

Smug: Czytałem artykuł ostatnio o Czesławie Bartoliku. Ja byłem w Lechii od 1947 roku, z Lechią wszedłem do ligi, grałem do 1950 roku. I proszę panów, ja Bartolika jako zawodnik nie znałem. Jeżeli, nie wiem, on szuka uznania, to powinien się wstydzić. Bartolik nie brał udziału w tym pierwszym awansie. A tak przeczytałem w Dzienniku Bałtyckim.

Rogocz: Brawo, masz rację, ja też to mogę sprostować. Po pierwszej lidze dopiero on przyszedł, w 1951 roku.

Zbigniew Zalewski: To nie mogła być wypowiedź Bartolika. Byliśmy u niego i zawsze mówił, że Lechię trenował od 1951 roku. Także to dziennikarz musiał błędnie zinterpretować to, co on powiedział. Bartolik nigdy nie mówił, że w 1948 roku wprowadzał Lechię do pierwszej ligi.

Również potwierdzamy, wypowiadał się szczegółowo o latach przedwojennych i wojennych, nie chwalił się trenowaniem Lechii w latach czterdziestych. Ale przy okazji - jaki trener wprowadzał Lechię do ekstraklasy w 1948 roku?

Rogocz: My bez trenera grali, kuchnia! Kto robił, to robił, a myślmy wykonywali.

Ale ktoś musiał skład ustalać, treningi prowadzić...

Rogocz: Jak Kuba przypuśćmy przez miesiąc był trenerem, to my wszystko robiliśmy, co nam kazał. Jak ja byłem trenerem, to tak samo.

Smug: Jeśli już miałem, to przeważnie kondycyjne. Ale jak myśmy biegali! Panowie, z Grunwaldzkiej na Zaspę, na molo, dookoła. Nie wiem, czy takie schody pamiętasz?

Rogocz: O tak! (śmiech)

Smug: Dawałem w kość niesamowicie. Ale mieliśmy kondycję.

Rogocz: Nie mieliśmy trenera, więc mówiliśmy sobie - to będziesz ty trenerem przez miesiąc. Co robisz, to my robimy. Na drugi miesiąc ten, na trzeci miesiąc tamten...

Smug: Tak patrzę, że ty też siwiuteńki już jesteś!

Rogocz: No bo ja specjalnie byłem u fryzjera, żeby siwy być. (śmiech) Ale słuchajcie, ja wam powiem coś jeszcze. On jednak zna Bartolika! Bo oni grali te dwa mecze z Gedanią o mistrzostwo A-klasy. I w Gedanii grał wtedy Bartolik. To jak on mógł trenować Lechię? Pomylono daty.

Smug: To ciekawa rzecz. Wierzcie nam panowie, że sami się trenowaliśmy. Weszliśmy do ligi bez trenera. Taktyka? Żadnej taktyki nie ustalaliśmy. Nasza ambicja decydowała, trawę gryźliśmy.

Rogocz: Ja im to przekazuję i wiadomo dzięki temu, jaka to drużyna była. Że dostawaliśmy bardzo dużo. O kuchnia, jak dużo! Samochody, nie? Tylko samochody kto inny wziął, a my tylko dostaliśmy kupon. Ale my za to ładnie byli ubrani, bo u Kuby, cała Lechia, szyliśmy garnitury! (śmiech) Pamiętam, jak kiedyś dowiedział się Kuba, że mam narzeczoną i ślub biorę. I mówi mi tak: na ślub uszyję ci garnitur. Dwurzędówka elegancka! Widzisz, Kuba, nam pieniędzy nie dawali, ale jaka była rodzina w drużynie, jaka atmosfera.

Pan Jakub ile takich garniturów uszył dla piłkarzy? Dla każdego?

Rogocz: Jakby Kuba szył garnitury wszystkim, to nie wiem, co by było, bo on od nas pieniędzy nie brał.

Smug: Ja utrzymywałem sam siebie, bo z klubu nie było pieniędzy. Wtedy ciężko było. To, co zarobiłem, z tego musiałem wyżyć.

Rogocz: No jasne, że tak. Było ciężko. Ale mieliśmy drużynę, a potem, jak przyszli ci reprezentanci, to już szli pieniądze do kasy brać. I co zrobili w Lechii? Że kończyli karierę w trzeciej lidze. A on, proszę, kupon materiału. I jeszcze cieszyliśmy się.

A doszli już panowie, po ilu latach to dzisiejsze spotkanie?

Rogocz: O jeju, jeju! Ja nie wiem. Dwadzieścia lat? Może co najwyżej spotykaliśmy się gdzieś przypadkiem. O, raz widziałem cię w przychodni na Wałowej, ale byłem z żoną, a ty tak szybko leciałeś - jak Lechia. Oo, jak myśmy długo się nie widzieli.

Smug: Nas tylko dwóch zostało, prawda? Ja jeszcze rok, dwa temu, to jeszcze jako tako się trzymałem, ale teraz...

Panie Jakubie, nie jest tak źle. Tym bardziej, że już w składzie Lechii był pan najstarszym zawodnikiem. Pana rówieśnikiem był tylko rezerwowy bramkarz Ludwik Łoś, też urodzony w 1914 roku. Pan Kuba musiał chyba stanowić taką starszyznę drużyny?

Rogocz: No tak! Przecież ja jestem 12 lat młodszy. Obrońców mieliśmy doświadczonych, bo grał Kuba, grał Żytniak, grał Kamzela...

Smug: Goździk i Kupcewicz chyba inżyniera zrobili?

Rogocz: Tak, tak. Kupcewicz to był drogowiec. Dlatego mamy takie autostrady, bo on nie budował, tylko w piłkę grał. (śmiech) Tak jak dzisiejszy Pol - robił drogi i nie zrobił. No i trochę trenował, bo syn grał.

Panie Romku, usłyszeliśmy że pana się bali bramkarze. A pana Jakuba bali się napastnicy?

Rogocz: No pewno. To znaczy oni wcale nie mogli przejść! To jest lwowiak, a tam umieją też grać w piłkę. A wie pan dlaczego? Nie owijam w bawełnę - bo była bieda, a tam, gdzie bieda, tam potrafią w piłkę grać. W Brazylii do dzisiejszego dnia tak jest. Bo jeżeli ktoś ma pieniążki, to on 15 minut jest piłkarzem, 20 minut tenisistą i tak dalej. On sam nie wie, co ma robić. A my, jeżeli mama nie miała za co butów kupić, to graliśmy boso.

(przeglądanie starych zdjęć)

Rogocz: O, jakie piękne, jaki to młody chłopak jeszcze, zobacz. A jaki ładny... Zresztą najładniejsza drużyna, to była Lechii. Dlatego miała tylu kibiców, nie? (śmiech) A najwięcej było dziewczyn na boisku. Zresztą najlepszy dowód, że pani ma lechistę. Zakochała się pani w lechiście, tylko w lechiście!

Smug: To było dawno i nieprawda. (śmiech) A skąd panowie w ogóle znaleźli o mnie dane? Bo ja w Polonii bytomskiej grałem z Matyasami, Koncewiczem, Wolaninem, Madejskim... W 1945 roku, przychodząc do Polonii Bytom, to ja już miałem 31 lat. A oni prawie że kończyli kariery.

Zalewski: Znakomita drużyna. Przecież Madejski grał w tym słynnym, zakończonym porażką 5:6 meczu z Brazylią na Mistrzostwach Świata.

Pochodzi pan ze Lwowa. A pamięta pan taki klub jak Lechia Lwów?

Smug: Tak, w pierwszej lidze grała nawet, dobra drużyna. Sam Koncewicz tam grał. Grałem przeciwko niemu przed wojną, dwa mecze chyba. To był chyba rok 1932 czy 1933. Później poszedłem do Pogoni stryjskiej.

Czy można doszukać się jakichś powiązań między tą Lechią lwowską a gdańską?

Smug: Wie pan, prawdopodobnie Lechia Gdańsk wywodzi się z Lechii Lwów. Nie znam dokładnie metryki naszej Lechii.

Rogocz: To samo mówiłem.

Smug: Romek, skąd nazwa Lechii się tutaj wzięła?

Rogocz: No wiesz, ja też tak im to przedstawiłem. Że to lwowiacy byli. Bo pamiętaj o tym, ilu mieliśmy kibiców ze Lwowa. Pamiętasz?

Smug: O tak, dużo było!

Rogocz: I to byli pierwsi, najwierniejsi kibice, jak ja przyszedłem. A później dopiero dogarnęli się do Lechii ci z Warszawy, z Łodzi i tak dalej. Był taki jeden ze Lwowa, kibicował nam, wyjątkowo oddany kibic... Kuchnia, zapomniałem... Jak przegraliśmy, to on płakał!

Smug: "Lojziu"!

Rogocz: "Lojziu", tak! (radość) To był taki oddany kibic ze Lwowa.

Smug: Tak, lwowiaków było naprawdę dużo. A mi osobiście w 1937 roku udało się raz zagrać w reprezentacji Lwowa.

Zalewski: Panie Jakubie, a jakie kolory koszulek miała Lechia Lwów?

Smug: Prawdopodobnie zielone. To są detale, ale...

Rogocz: Panowie, ja wam powiem coś - Lechia pochodzi rzeczywiście ze Lwowa. Bo takich wspomnianych "Lojziów", to mieliśmy chyba tysiące. Dlatego powstało to ze Lwowa! I te koszulki, i ta Lechia. Ich się kochało! To byli oddani ludzie też i nie bogaci. Jak przyjeżdżali na Wybrzeże, to co mieli? Tylko worek. Taki człowiek był szczęśliwy, że przeżył.

Panie Jakubie, te wszystkie pytania, to właśnie stąd, że zastanawiamy się i od lat próbujemy dociec, dlaczego Lechia nazywa się Lechia, dlaczego ma takie barwy, jakie ma. I nikt tego do końca nie wie. Jedną z koncepcji jest ta lwowska.

Rogocz: Mógłbym powiedzieć, że Lechia jest z mojego Śląska. Ale nie mogę, bo wiem jak było i kto mi najpierw kibicował.

Ze Lwowa pochodził jeszcze jeden zawodnik tamtejszej Lechii - Bolesław Żytniak.

Smug: Tak, tak. Na pewno był z okręgu lwowskiego. To był kosynier, ciął równo z trawą!

Chcieliśmy o niego spytać także dlatego, że panu Jakubowi aż oczy błyskają na jego wspomnienie. Podobno niesamowity wariat?

Rogocz: Wariat, kopał straszliwie. Co rusz mówił: Ja tego zaraz załatwię! Fredek i ja - byliśmy najmłodsi. Jak mnie kopnęli, tak poważnie, że byłem znoszony z boiska, to podlatuje do mnie Żytniak i mówi szeptem: Romek, ja mu dam, kuchnia, ja mogę całe życie nie grać, ale ja mu dam! Taki był. W piłce twardy zawodnik, nie bał się. Ale przyjemny facet był z niego też. Żeby pożartować, w ping-ponga grał. Jak z jakimś działaczem - to lekko, żeby go zdenerwować. A mnie tam ścinał na przykład. (śmiech)

Smug: A nie wiem, czy pamiętasz. W Wejherowie graliśmy mecz i zbierali tam do puszki na jakichś biednych chyba. Pokorski z kimś tam żartowali pod szatnią. I Bolek Żytniak przyszedł, jak strzelił jednego i drugiego... Niesamowite.

Kto doszedł do drużyny po awansie do pierwszej ligi?

Rogocz: Gronowski, Lenc... Sami się zgłaszali. Ale kluby nie chciały puszczać. Na przykład: jak pojechaliśmy do Chojnic, to święto. Tyle ludzi jeszcze nie mieli. No to nie potrzebowaliśmy płacić. Ale przywieźliśmy koszulki, piłki, buty - niby za Lenca. Gronowscy? Byliśmy na obozie i Piast Gliwice był. A matka Gronowskiego chciała sprzedać chłopców, swoich synów. No to przyszła do nas. No to w porządku, już byli w Lechii.

Pana namówił Leszek Goździk, a pana Jakuba - Stefan Lasota?

Rogocz: Nie, Lasota nie. Kuba sam przyszedł!

Smug: Jak z Bytomia przyjechałem na Wybrzeże, to Koncewicz to mi mówił: nie idź broń Boże do Arki ani Gromu, ale do Lechii. Mówili mi, żebym się zgłosił do Lasoty i przez to Więckowski był później zły, że ja do niego nie poszedłem. A ja przecież nie wiedziałem, że Lasota jest...

Rogocz: ..."trunkowy". (śmiech)

Lasota jeszcze wtedy grał w Lechii?

Rogocz: No trochę grał i był trenerem, jak chciał. Tylko że nie mogliśmy z niego skorzystać, bo on był "trunkowy". Czekaliśmy na trenera, a trener "trunkowy" na odbudowanie Gdańska nas wziął zamiast na trening. (śmiech)

Smug: Tak, tak. Dlatego jak przyjechałem na Wybrzeże, to myślałem, że Lechia wszystko załatwi. A co się okazuje - Polonia Bytom przysłała mi list do Gdyni, żeby Lechia zwróciła się do Polonii o zwolnienie. Nie było z kim, więc w końcu sam musiałem napisać pismo do Polonii, musiałem członkowskie zapłacić klubowi, a klub zwolnienie przysłał do Lechii. I nikt się nie zapytał, czy masz pieniądze, czy nie. A pieniędzy nie miałem za dużo. Ciężko było, kto znajomy dał szyć coś, to uszyłem. Nieraz i człowiek głodował.

Rogocz: A Lasota to był reprezentant Polski przed wojną w Cracovii. Tu urzędował.

Takie "trunkowe" postacie były szerszym zjawiskiem?

Smug: Romek, nie wiem, czy ty pamiętasz. Gdy graliśmy z Ruchem Chorzów, byliśmy obaj w jednym pokoju. Pamiętasz?

Rogocz: Pamiętam.

Rogocz: Do mnie ktoś przyszedł, żebym pilnował Józia Pokorskiego, bo on... (Rogocz się śmieje). Rano ja wstałem, a ty jeszcze spałeś. Idę, a tam leży rozmamłany kierownik Lewandowski i pieniądze mu wystają z kieszeni na piersi. Wziąłem jednego z chłopaków i on dopiero Lewandowskiego wziął za kark. A my mieliśmy pilnować Pokorskiego, żeby nie uciekł gdzieś... To dobry bramkarz był.

Ale w pewnym momencie miarka się przebrała i został przez klub zawieszony.

Rogocz: Zawsze był zawieszony, ale później musieli go odwieszać. Był Łoś, ale wy sobie nie możecie wyobrazić obecnie, jak to wyglądało. Normalnie Łoś był bramkarzem u nas, ale jak przyszedł Pokorski, to powiedział: niech on idzie do bramki, bo jest lepszy. My sami, bez trenera. Weźmy Kuba - bardzo dobry zawodnik, ale jakby przyszedł ktoś lepszy, to by powiedział - niech on gra.

Smug: Tak, tak.

Rogocz: Słuchajcie, powiem wam jeszcze coś, bo zapomnę. On mówi o Polonii Bytom. Ze Lwowa zawodnicy normalnie przyjechali najpierw na Śląsk do Polonii Bytom. Tam było najwięcej graczy ze Lwowa!

Smug: Ooo! Cała Polonia! Wierzcie mi, byłem podstawowym zawodnikiem w jedenastce Polonii, a tam byli reprezentanci Polski. Tylko że oni kończyli już kariery. Ja miałem masę kolegów, ponieważ grałem w 1937 roku w reprezentacji Lwowa. Młody był jeszcze jako tako jak przyszedłem do Lechii w 1947 roku. Policzmy, ile miałem... Wychodzi, że 33 lata. Czyli byłem jednak starym prykiem.

Rogocz: Ale zaraz, zaraz! Myśmy wzór od was brali! Od Żytniaka, Kamzeli i tak dalej. Ta ambicja, to się wytworzyło.

A gdzie głównie trenowaliście?

Smug: Wszędzie. Trudno mi powiedzieć, on może pamięta. Ale wie pan, prysznic, ciepłej wody nie było. Wierzcie mi, panowie, w lutym czy styczniu trenowaliśmy, a później pod zimny prysznic. Ja na przykład chodziłem bez czapki do domu i w życiu kalesonów nie nosiłem, po dzisiejszy dzień.

Rogocz: Taa, i to jeszcze byliśmy zadowoleni, że w ogóle była woda. (śmiech) A na boisku wystarczyło przewrócić się, to już była kontuzja. A dzisiaj, proszę. Muszę Zbyszka ochrzanić. Przyprowadził na stadion dom dziecka i szatnie oglądali. Zrobił błąd, bo mógł wziąć tych starych piłkarzy i pokazać te sauny, prysznice... No ludzie! A ja takie oczy miałem, takie gały!

Smug: Ciekawa rzecz, że tylu ludzi przychodziło, a ani jednej burdy nie było. Nigdy.

Rogocz: Nie chcą wierzyć niektórzy, ale po każdym meczu była normalnie milicja na boisku. Jeżeli pan miał wódkę z kolegami, pił i zaczął rozrabiać, to drugi go uspokoił. I mało tego. Po każdym meczu, wygranym oczywiście, to wszyscy przez ten mały płot wbiegali na boisko i znosili z boiska. I żadnemu, nawet temu przegranemu, różnie było - faulował, nie faulował - włos z głowy nie spadł.

Ale przyjeżdżali już kibice drużyn przeciwnych?

Rogocz: Przyjeżdżali. Co więcej, jeżeli byłoby nas kilku kibiców Lechii, a między nami został jeden z Legii Warszawa na przykład i dopingował - to niech sobie dopinguje, myśmy go przekrzyczeli. Ale on od początku do końca tam przy nas był.

Smug: A ty wiesz, ja miałem sposób, żebyś bramki nie strzelił? Wiesz jaki?

Rogocz: No? Ja musiałem strzelać, boś mnie ochrzaniał, jak ja bramki nie zdobyłem!

Smug: W Szombierkach był taki Krasówka [Jerzy - 5 występów w reprezentacji]. I on był taki sam jak ty. Strzelał bramki. A ktoś mi powiedział - ty stań sobie koło niego, żeby jego spodenki wziąć w garść. I tak zrobiłem. Strzelają korner, on do główki, a ja ciach. Panowie, siłą bezwładności facet jak długi rozłożył się na boisku. Ani sędzia nie widział, ani nikt. Na Rogocza też bym miał taki sposób.

Rogocz: (śmiech)

Powiedzcie może panowie jeszcze o okresie, gdy pan Kuba był kierownikiem drużyny Lechii na początku lat pięćdziesiątych. Na czym to wtedy polegało?

Smug: Nic, była to funkcja raczej honorowa. Pracowałem już wtedy w teatrze. Od czasu do czasu przychodziłem. Nie żaden działacz, tylko po prostu...

Rogocz: Na wyjazdy na przykład brał pieniążki i rozliczał. Taka "matka". Wszyscy się zwracali do "matki", bo do trenera raczej nie, trener to "ojciec". Jeżeli ja miałem dyżur trenera, to trzeba było mnie słuchać. A jak pan nie wytrzymał, to do kogo pan poszedł? Do "matki" oczywiście. Pogłaskała, pogłaskała i wszystko gra. (śmiech)

Smug: Ale popatrz, że nas tylko dwóch zostało z całej drużyny?

Rogocz: No, patrz, nie chcą nas tam, kuchnia, u góry. Sami widać dadzą sobie radę. Chociaż... nie! Ktoś musiał zostać, żeby ta młodzież dowiedziała się w końcu o tej Lechii. Przecież ja jestem Ślązakiem, a sam wam mówiłem, że to chyba ze Lwowa powstała ta Lechia. Bo jakby ze Śląska - to ja bym musiał coś wiedzieć, grałem tam od trampkarza.

Smug: Myśmy grali w Łodzi na ŁKS-ie i na trybunie Czyżewski był ze Lwowa. Przypomina mi się teraz, jak mówisz, że tu od początku lwowiacy byli w Lechii. Oni się później porozjeżdżali. Czyżewski był z Czarnych Lwów. I ja go znałem, ale nie wiedziałem, że on mnie zna. Mówię do niego: nazywam się Smug. A on: ja cię znam, ja cię znam z Pogoni stryjskiej. A w 1945 roku, we wrześniu czy październiku, brałem udział w Spartakiadzie na stadionie Dynama Kijów. Do Bytomia przyjechałem w listopadzie chyba. Wszystkie miasteczka znam na Śląsku.

Rogocz: I na pewno ta Lechia powstała ze Lwowa, to jest jeszcze jeden dowód. Bo oni byli wszyscy na Śląsku: w Polonii Bytom, w Piaście Gliwice, w AKS-ie Chorzów, nawet w Ruchu Chorzów. Oni tworzyli to i oni potem przyjechali na Wybrzeże. Oni to przywieźli na Wybrzeże. To nie mogło powstać ze Śląska.

Smug: Ale ty wiesz, ten twój AKS Chorzów to była dobra drużyna. Świetna drużyna. Tak samo jak Ruch Chorzów. Poza tym nawet nie wiedziałem, że tyle wiadomości posiadasz. (śmiech)

Rogocz: Ile my tu wieczorów spędzili, jak mnie tu zaprosiłeś na przymiarkę. I myśmy gadali o sporcie, no nie? I o tej młodej kobiecie, o proszę. (wskazanie na panią Stanisławę)

Smug: 10 lat młodsza.

Spotykamy się urodzinowo. W tym roku będzie kolejny piękny jubileusz, bo pan Romek skończy 80 lat...

Rogocz: No, gonię go, gonię.

Smug: Jeśli chodzi o Romka, to on jest Ślązak, ale facet obyty, wszechstronny i z głową. To mi się podoba. Jego to bramkarz gonił po boisku po bramce! Bali się go.

Panowie, co trzeba robić, by być w tak dobrej formie w tym wieku?

Rogocz: Trzeba tam u góry podpaść. Tylko dlatego nas tu trzymają jeszcze, nie?

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.042