Grubą na około 15 centymetrów warstwę białego puchu ujrzeli kibice, którzy w zeszłym tygodniu stawili się na Traugutta, odpowiadając na apel Lechii o pomoc przy odśnieżaniu boiska. Puch nie jest zresztą najlepszym określeniem - był to zmrożony śnieg. Pod nim natomiast kryła się jeszcze warstwa lodu i dopiero przebicie się przez nią pozwalało ujrzeć źdźbła trawy. Wrażenie robią nawet same zdjęcia z tej operacji. Ulice Trójmiasta nie były już wtedy szczególnie białe, za to stadion Lechii wyglądał jakby przeniesiony żywcem ze strefy podbiegunowej.
Czy Lechia jest zadowolona z prac wykonanych w tym roku przez MOSiR? - Jesteśmy zadowoleni z prac, jakie wykonał MOSiR razem z kibicami - ostrożnie ucina dyrektor Lechii, Błażej Jenek, nie chcąc powiedzieć za dużo ani za mało. Wszyscy dostrzegają pewną poprawę w działalności gospodarzy obiektu, inaczej niż w poprzednich latach nikt nie pali się do krytyki.
Weźmy ubiegły rok. 14 marca temperatura dochodziła w dzień do 5 stopni Celsjusza, a mimo to boisko nadal było kompletnie białe. Właśnie tego dnia Lechia zwróciła się do kibiców o pomoc. Termin pierwszego meczu z Obrą Kościan był już przesunięty, więc najbliższy mecz miał się odbyć 2 kwietnia. Prace początkowo miały trwać dwa dni, ale przeciągnęły się na cały tydzień. Odzew był stosunkowo niewielki. Nawet w czwartek i piątek, gdy uczniowie szkół ponadgimnazjalnych mieli z powodu rekolekcji wielkopostnych sporo czasu, na murawie pracowało raptem kilku kibiców. Pod koniec tygodnia usuwanie śniegu przypominało bardziej usuwanie z murawy wody. Około pięciu osób pracowało otrzymanymi narzędziami, umieszczając śnieg na przyczepie podstawionego obok murawy ciągnika.
Wraz z awansem na wyższy szczebel sportowy zwiększyła się ilość chętnych do pomocy oraz liczba i rodzaj sprzętu. Łopat do śniegu było więcej, a mimo to nieraz wszystkie bywały zajęte. Białego puchu nie trzeba było spychać na brzeg murawy, jak rok temu, a jedynie umieszczać na jednym z przygotowanych płócien i ściągać poza plac gry. Na jednej połowie boiska zajmował się tym wszędołaz i ciągnik. Oba pojazdy dysponowały zamocowanym z przodu spychaczem. Wokół murawy jeździł drugi traktor, który na bieżąco spychał śnieg znoszony przez pracujące osoby. Około pięćdziesięciu pracujących kibiców częstowano gorącą herbatą z cytryną. Choć praca była trudniejsza, w dwa dni zrobiono tyle, ile można było zrobić.
- Kibice na pewno wykonali dużą pracę - chwali z dzisiejszej perspektywy trener Marcin Kaczmarek, który ostatni raz gościł na obiekcie w trakcie weekendu. - Prawda jest jednak taka, że ziemia wciąż jest skuta lodem. Nie chcę się mądrzyć, ale moim zdaniem potrzebnych byłoby kilka ciepłych dni, żeby boisko nadawało się do gry. A to mało prawdopodobne - uważa. Słowa szkoleniowca potwierdzają synoptycy. O ile w najbliższych dniach spodziewane jest pewne ocieplenie, o tyle w nocy temperatura i tak zawsze będzie spadać poniżej zera. Szans na rozmrożenie twardego jak beton podłoża praktycznie nie ma.
Nawet gdy momentami przygrzewa słońce, dach trybuny krytej rzuca cień na dużą część boiska. Prawie nic nie topnieje, prawie nie widać trawy. Wizytatorzy tej śliskiej powierzchni powinni mieć się na baczności, gdyż łatwo o upadek. Lechia zwróciła się do PZPN o wyznaczenie delegata, który oceni, czy w takich warunkach powinien odbyć się sobotni mecz. - Nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie, ale zalegający lód wydaje się nie do usunięcia - opiniuje Błażej Jenek. Przedstawiciel centrali może jednak nie przyjechać, jeżeli druga kolejka ligowa również zostanie odwołana. PZPN nosi się z takim zamiarem.
W całości odwołano już pierwszy termin i nic dziwnego, skoro na zapleczu ekstraklasy nikt nie ma podgrzewanej płyty boiska. Mimo to ŁKS Łódź chciał grać. - Jesteśmy przygotowani, żeby inauguracja rundy wiosennej mogła odbyć się planowo - zapewniał 6 marca na łamach Gazety Wyborczej Bogdan Redłowski, odpowiedzialny za stan obiektu, na którym często trenują lechiści zmierzając na południe kraju. Ostatecznie jednak łodzianie nie dostali szansy na udowodnienie, że faktycznie jako bodaj jedyni wygrali z zimą.
Łatwego życia nie mają nawet pierwszoligowcy. Grają tylko te zespoły, które dysponują pogrzewanymi murawami - inne mecze są przekładane. Choćby spotkanie Górnika Łęczna z Arką Gdynia, którego termin został zmieniony już po raz drugi. Wyjątkiem jest Puchar Polski. Po bardzo kontrowersyjnej decyzji arbitra rozegrano spotkanie Korony Kielce z warszawską Legią. Piłkarze ze stolicy mocno narzekali, a w trakcie gry radził sobie mało kto. Zwłaszcza piłkarze zagraniczni, w tym nowy brazylijski zaciąg Legii. Padł sensacyjny wynik, a murawa została kompletnie zaorana, na co Korona mogła sobie jednak pozwolić, jako że lada dzień i tak przenosi się na nowy obiekt. We wtorek piłkarze tego klubu mają rozegrać półfinał w Lubinie. Na stadionie Zagłębia płyta główna nie jest podgrzewana, więc jeśli sędzia dopuści do rywalizacji, będzie to oznaczało, że boisko faktycznie nadaje się do gry lub że PZPN podjął kolejną dyskusyjną decyzję.
Czy za rok Lechia ma szansę uniknąć podobnych kłopotów i dysponować już płytą boiska, która byłaby w stanie sprostać podobnym warunkom pogodowym? Po artykule na temat podgrzewanych muraw (TYGODNIK 41) stowarzyszenie kibiców "Lechiści" zwróciło się do dyrektora MOSiR, Leszka Paszkowskiego, z sugestią uwzględnienia w planach instalacji systemu podgrzewania murawy. Szanse na szybką realizację tej idei są jednak znikome. Dla klubu priorytetem jest budowa boisk treningowych, co prawdopodobnie pochłonie większą ilość przewidzianego na ten rok czasu i środków finansowych. Za rok sytuacja będzie więc przypuszczalnie podobna, chyba że aura okaże się bardziej wyrozumiała.
Niebezzasadne jest też pytanie, czy Lechia w ogóle chce grać z Podbeskidziem Bielsko-Biała, czy to się biało-zielonym w ogóle opłaca. Już trzy tygodnie temu Jakub Biskup wyrażał błagalną nadzieję, żeby mecz z Jagiellonią się nie odbył. Dla piłkarza, który stracił prawie cały okres przygotowawczy, każdy tydzień zwłoki jest na wagę złota. A przecież w podobnej sytuacji jest inny zawodnik, którego Marcin Kaczmarek widzi w podstawowym składzie - Paweł Pęczak. O zawodnikach pokroju Macieja Mysiaka, Piotra Wilka czy Pawła Żuka nie wspominając.
- Nie patrzę tymi kategoriami i raczej ubolewam nad tym, że szanse na sobotni mecz są minimalne - przekonuje szkoleniowiec biało-zielonych. - Oczywiście, tych parę dodatkowych dni przyda się Biskupowi czy Pęczakowi, ale jednak chcielibyśmy już grać. Jesteśmy na to gotowi. Później mogą nas czekać cztery wyjazdy w ciągu pięciu kolejek, więc terminarz stałby się dla Lechii trudny.
- Powiem tak: Na dobrze przygotowanym boisku chcemy grać, w innym przypadku nie będzie to jednak miało sensu - uważa Błażej Jenek. Trener Kaczmarek dopowiada: - W rozmowie z dyrektorem i innymi osobami odpowiedzialnymi za sprawy formalne doszliśmy do wniosku, że będziemy przygotowywać się już raczej do meczu z Widzewem. Zresztą wydaje mi się, że cała kolejka zostanie obligatoryjnie przełożona.
Cztery dni przed spotkaniem Lechii z Podbeskidziem, gdy pogodowy przełom teoretycznie mógłby jeszcze uratować wiosenną inaugurację drugiej ligi, wstający rano gdańszczanie widzą na termometrach parę kresek poniżej zera, a z samochodów muszą zeskrobać cienką warstwę śniegu, który napadał w nocy. Nie będzie więc żadnej niespodzianki i Lechia rozpocznie rundę wiosenną dopiero w trzeciej kolejce - szlagierowym meczem w Łodzi. 125 dni od ostatniego ligowego spotkania we Włocławku. No, chyba że zima kolejny raz zagra wszystkim na nosie i nawet do tego czasu nie da za wygraną.