Runda wiosenna nie rozpoczęła się w planowanym początkowo terminie. Według założeń, Lechia powinna mieć już za sobą dwie kolejki ligowe, a w tym tygodniu winna szykować się do trzeciego pojedynku - z Widzewem Łódź. Ponieważ plany zmieniają się co kilka dni, a inauguracja cały czas się opóźnia, trenerzy Lechii mają coraz większe powody do zdenerwowania.
Z Tomaszem Borkowskim spotkaliśmy się w niedzielę na obiektach AWFiS. W wietrzne i chłodne niedzielne popołudnie na sztucznym boisku oliwskiej uczelni odbywał się sparing podpopiecznych popularnego "Borka". Rocznik 1989 juniorów młodszych uczył piłki piątoligowca z Kolbud. Po spotkaniu trener Borkowski znalazł czas, by porozmawiać z nami o sytuacji w zespole seniorów - o zimowych przygotowaniach, o sparingach, o szansach juniorów, a nawet o swoich planach na przyszłość.
Musi pan zacząć od obietnicy, że nie będzie żadnego zasłaniania się Marcinem Kaczmarkiem.
- No dobra. Co tu się zasłaniać? Znam swoje miejsce w szeregu i powiem tyle, ile będę mógł.
W sobotę Lechia znów rozegrała sparing, mimo że był to termin drugiego już spotkania ligowego. Czy gdyby zaprezentowała taką grę z Podbeskidziem, to zdobyłaby trzy punkty?
- Byłoby ciężko. Trzeba to rozpatrzyć w ten sposób: to był sparing, który robiony był pod kątem meczu z Widzewem Łódź. Mieliśmy założoną taktykę 4-5-1. Nawet nie patrząc na system, byliśmy ustawieni pod grę kontrową. Wiadomo, Widzew to kandydat do awansu, drużyna która na pewno będzie chciała u siebie mocno zaatakować. Mieliśmy z założeniach taktycznych, aby przechwytywać piłkę i wyprowadzać kontrę, bardzo mocno licząc na to, że coś strzelimy i wywieziemy z Łodzi punkty. Ale Zdrój Ciechocinek to jednak nie Widzew. Mieli nas zaatakować, a nie zrobili tego. Dlatego ta gra tak wyglądała. Sparing ze Zdrojem można było zagrać przecież trzema napastnikami, ale tych kilka dni do ligi zmusiło nas do tego, by spróbować w ten sposób. To na pewno nie jest jeszcze to, co by nas zadowalało. Po dobrym sparingu z Bałtykiem, gdzie były i efektowne akcje, i ładne bramki, w sobotę na pewno tego zabrakło.
Jeśli chodzi o sparingi. Czy nie za mało gier rozegraliście z trudnymi rywalami z wyższych lig? W zeszłym roku Lechia grała na przykład dwa razy z Górnikiem Łęczna.
- Cały plan tworzony był pod wyjazd na Śląsk. Tam zagraliśmy z naprawdę mocnymi rywalami. Nawet patrząc od końca, od Jastrzębia, trzecioligowej drużyny, która organizacyjnie i piłkarsko pokazała, że III liga śląska jest naprawdę mocna. Potem przez Heko i przez Odrę Wodzisław. Takie było założenie, że zagramy tam z mocniejszymi. Tutaj z kolei był zaplanowany sparing z Kujawiakiem, z którego w ostatniej chwili działacze Kujawiaka się wycofali, bo połączono się tam z Zawiszą. Graliśmy z tymi, z którymi mogliśmy. Z tymi, którzy mogli przyjechać tu i zagrać.
A jak oceni pan wszystkie mecze kontrolne? Czy zdały one swój egzamin?
- Tak. Służyły temu, by przejrzeć tę kadrę. Pod tym względem udały się. Chociaż wiadomo, że to liga wszystko zweryfikuje.
Kadra Lechii wzmocniła się i rywalizacja na każdej pozycji również. Czy teraz jest na tyle silna i liczna, że nawet w przypadku kartek i kontuzji nie będzie problemu?
- Patrząc na same nazwiska, to wydaje mi się, że Lechia będzie mocniejsza. Musi być mocniejsza, bo przyszli zawodnicy z przeszłością pierwszoligową, ograni. A to musi przynieść wymierny skutek. Patrząc personalnie, to w zeszłej rundzie mieliśmy czerwoną kartkę Pęczaka, potem kontuzje... I już był problem. Teraz jest inaczej, jest zasób ludzki. Rywalizacja poszła w dobrym kierunku - niektórzy będą musieli walczyć, aby się dostać na samą ławkę rezerwowych, bo mamy teraz kadrę podchodzącą pod 30 osób. I nie jest to tylko ilość, ale w niektórych przypadkach po prostu jakość. Bo jest rywalizacja, na każdej pozycji jest wybór. Zaczynając od obrony, a kończąc na ataku. Praktycznie po dwie osoby na pozycję.
Czy kadra Lechii nie jest aż nazbyt szeroka? Na niektóre pozycje jest po trzech, czterech piłkarzy. Nie ma zagrożenia, że ten trzeci i czwarty nie będzie widział szans na grę i straci motywację do pracy?
- Patrząc na to doświadczeniami z zeszłej rundy - to jest druga liga. Proszę spojrzeć na to, jak zaczynamy rundę: wypadł Brede, wypadł Cetnarowicz, Pęczak ma kontuzję, nie wiadomo, co z Biskupem. Kadra już się zawęża. Także myśląc o tym, o grze, o zdobywaniu punktów - taki szeroki skład jest potrzebny, bo takie są realia.
Czyli wszyscy piłkarze, którzy są w kadrze, muszą być w każdej chwili gotowi do gry?
- Muszą. Wiadomo, że idealnie by było, gdybyśmy mieli mocną drugą drużynę. Jako drugi trener chętnie obserwowałbym ludzi grających na wyższym szczeblu, ale oni teraz także gdzieś muszą grać. Liczymy na to, że podnosząc poziom w pierwszym zespole automatycznie podniesie się poziom w rezerwach, że będzie gdzie doglądać rezerwowych. Plan jest taki, aby rezerwy docelowo grały nawet w IV lidze.
Rywalizacja zwiększyła się przede wszystkim w ataku, ale z drugiej strony, jak tak spojrzeć: Wiśniewski odpadł, Cetnarowicz odpadł, Król nie strzela bramek, Rusinek zmienił pozycję. Jest więc różowo czy nie jest?
- Zgadza się, zostało praktycznie dwóch napastników. Niby jest tylu ludzi, doszedł Król i Cetnarowicz do przodu, ale stoimy teraz przed takim dylematem, że na pierwszy mecz rundy mamy przez kontuzje i kartki tylko dwie osoby do przodu. Oni muszą spełnić oczekiwania, a w niedługim czasie to się zmieni. Wróci Cetnarowicz i ktoś będzie musiał usiąść na ławce rezerwowych.
Mówi pan o dwójce, czyli o Królu i...
- Właściwie w sparingu graliśmy tak, że bardziej wysunięty do przodu był Łukasz Kubik. Czyli na razie trzeba się jednak oprzeć tylko na Królu i tu jest jasna sprawa.
Czy najmłodsi piłkarze w kadrze Lechii wyraźnie odstają umiejętnościami od starszych?
- Podchodzę do tego inaczej, bo jest to dla mnie taki nurtujący temat. Tym bardziej, że pracuję z juniorami i widzę, że oni muszą się naprawdę uczyć. To nie jest tak, że trener Kaczmarek - bo takie zarzuty były - niszczy tę młodzież, nie dając jej szansy. W ocenach jestem jak najbardziej sprawiedliwy i wierzcie mi, że tym chłopcom jeszcze sporo brakuje. Brakuje im obycia, brakuje rutyny w graniu. Chciałbym, aby przyszedł taki czas, że będą grali, bo to byłby wykładnik pracy mojej i pracy trenera Romana Kaczorka. Ale jeszcze naprawdę mają na to czas. Chociaż nie powiem - liczę na to, że ta runda będzie należeć do Roberta Hirsza. Myślę, że w aktualnej formie jest najbliższy gry w drugiej lidze. Gdyby ich szeregować w kolejności, to na pewno najpierw Robert, a potem Marcin Pietrowski. Na razie ta dwójka jest najbliżej grania.
Mówi pan o braku doświadczenia, ale jeżeli oni nie będą w ogóle grali, to tego doświadczenia nie nabiorą.
- No tak. Takiego chłopaka jest, jak to się mówi, łatwo okaleczyć. Teraz są mecze o stawkę, a komfortowe byłoby to spokojne miejsce w środku tabeli. Wtedy możemy sobie ogrywać juniorów. Oni na dzień dzisiejszy nie są jeszcze w stanie udźwignąć tego ciężaru. Muszą grać i to musi być krok do przodu. Już nie tylko junior starszy - muszą grać wyżej, nawet z tym zespole seniorskim, który jest. Bardzo na to liczę, że przez granie z fizycznie mocniejszymi od siebie, któryś z młodych w końcu się zaczepi i wskoczy do tego składu. Pokaże, że ta młodzież w Lechii nie jest przecież taka zła.
Macie jakiś taki plan, aby Lechia w przyszłości opierała się głównie na swoich wychowankach?
- Z perspektywy podnoszenia poziomu, jeżeli myśli się o tym tak, jak pewnie każdy myśli - kibice, dyrekcja i my, trenerzy - mamy swoje marzenia o pierwszej lidze i w tym kontekście będzie to trudne. Bo ilu nam w tej chwili zostało wychowanków?
Rusinek, Brede, Kalkowski, Król...
- Patrząc na to nie liczmy, że w najbliższej przyszłości dołączy nam nagle sześciu juniorów i że nimi zrobi się awans. Ale ja bym był za tym, patrząc jak się pracuje z tymi juniorami, patrząc przez swój rocznik i na siebie, jest ta szkoła, jest baza i jakiś punkt wyjścia do tego, by szkolić tę młodzież. Ona gdzieś musi grać i liczę na to, że w przyszłości zaistnieje w seniorach.
Najważniejszą stratą tej zimy jest utrata Sławka Wojciechowskiego, ale z drugiej strony nie brakuje teorii, że odpowiedzialność, jaką chętnie zrzucał na niego zespół, była momentami zbyt duża. Lechia zagrała jesienią cztery mecze bez "Wojciecha" i żadnego nie przegrała.
- Na pewno ma to jakąś swoją wymowę. Sławek jest bardzo ważną postacią dla tego zespołu jeśli chodzi o bycie w szatni, o bycie na boisku. Patrząc na stałe fragmenty gry czy też na to, co potrafi, jest to na pewno osłabienie. Trzeba teraz kreować kogoś innego do takiej roli - czy to będzie Łukasz Kubik, czy to będzie Maciej Kalkowski. Ktoś musi grać na tej pozycji i my jako trenerzy musimy być na to przygotowani. Myślę, że inni podołają. A Sławek wróci i jeszcze wzmocni konkurencję.
Kto będzie jego następcą?
- Moim zdaniem w środku największe predyspozycje ku temu ma Łukasz Kubik. Zależy też, jak może grać Manuszewski. Ten chłopak także może grać na tej pozycji i może to udźwignąć. Zależy też, czego będziemy od niego oczekiwać. Czy będzie miał zadania bardziej defensywne, czy ofensywne, ale to są ludzie, którzy mogą ciągnąć grę w środku pola. Myślę, że Maciej przy jego doświadczeniu i patrząc na to, że w Polkowicach grał w środku i też sobie radził. Ale nie chodzi o to, aby koniecznie kreować kogoś na następcę Sławka. Oni po prostu muszą grać w środku pola i muszą sobie radzić. My sobie musimy radzić jako drużyna.
A kto będzie wykonywał teraz te stałe fragmenty gry, które Sławek strzelał lewą nogą?
- Jest Ronald Siklić, który doszedł w ostatnich tygodniach. Jest to chłopak, który ma dobre uderzenie lewą nogą. Potrafi mocno, soczyście dorzucić tę piłkę z boku. Na boisku jeszcze może tego nie pokazał, ale to naprawdę widać na pierwszy rzut oka, kiedy się wyjdzie na trening i popatrzy z boku. Myślę, że to on będzie wykorzystywany przy stałych fragmentach gry, takich jak rzuty rożne czy wrzutki z boku, a z drugiej strony będzie robił to Łukasz.
A propos Siklić'a. Czy dobrym pomysłem jest sprowadzenie zawodnika, który od razu zapowiedział, że zostaje tu tylko na trzy miesiące?
- Szczerze mówiąc strasznie mnie tym zaskoczył. Jego wypowiedź troszeczkę aż mną potrząsnęła, bo nie rozumiem takiego zachowania. Tym bardziej, że Lechia to nie jakiś tam klubik, przystanek w karierze. Szczerze mnie to zaszokowało. Nie wiem - chłopak ma jakieś wielkie oczekiwania gry, jest na pewno ograny, gdzieś tam grał w pierwszych ligach, ale trzeba też na to spojrzeć z drugiej strony. Trochę nie trenował i najpierw musi pokazać na boisku, że wywalczy sobie miejsce w składzie, bo to wcale nie jest takie pewne.
To właśnie Siklić grał w ostatnim sparingu na lewej obronie. Gdyby dziś ruszyła liga, to właśnie on jest pierwszym lewym obrońcą?
- Najprawdopodobniej tak. Myślę, że skład z meczu ze Zdrojem jest takim, wokół którego będziemy oscylować. Jakieś drobne poprawki będzie można jeszcze wprowadzać. Nie możemy zapominać, że nie grał Marcin Janus, a grał Brede, który w pierwszym meczu nie wystąpi. Nie wiadomo, co będzie z Kubą Biskupem, bo to niepokojąca wieść, ale coś mu w tym kolanie jednak jest i będzie z tym jechał do lekarza. Także tu należałoby szukać jakiejś ewentualnej zmiany.
A kto zostanie odkryciem najbliższej rundy?
- Stawiam na Manuszewskiego, ale uważam, że jak Cetnarowicz wejdzie do gry, to też swoje nastrzela. Jeśli Królowi "wypali", jak to się po piłkarsku mówi, to te bramki mogą mu spływać. Boję się tylko, aby nie było tak, jak jest na razie, że zaciął się i nie może trafić.
Co takiego ma w sobie Manuszewski? To jest zawodnik, którego Lechia nie planowała pozyskać - sam zgłosił się do gry. To jest zawodnik, który ma już swój wiek.
- On nawet sam wypowiadał się, że chce wrócić na Pomorze. Grałem z nim na boisku, jesteśmy kolegami, rozmawiałem z nim po meczu w Polkowicach. Zajechał do Gdańska, bo osiedlił się tu już na stałe. Rozmawialiśmy w takiej luźnej wymianie zdań po meczu w Polkowicach i zadecydowało na pewno doświadczenie, ilość rozegranych meczów w pierwszej lidze. Znam tego chłopaka od strony nie tylko piłkarskiej, bo znam jego mentalność. To jest facet, który pasuje do tej ekipy, bo ma na nią wpływ. Jest człowiekiem spokojnym, wyważonym, naprawdę bardzo dobrze się przyjął w tej drużynie i na pewno potrafi pokierować chłopakami. Może to być człowiek, który będzie ciągnął grę w środku pola. Bardzo przydatny.
Wiele lat był pan zawodnikiem, każdego roku jest zima. Czy przypomina sobie pan takie sytuacje, że liga jest tak długo odwoływana?
- To jest szok. Jakbyśmy to przeliczyli i miesiącami, i tygodniami, i samymi dniami, to czekamy prawie pół roku na mecz ligowy. Nie wiem, jakie jest wyjście z tego ani co zrobią władze, ale to jest szok. Powiem szczerze, jako trener - ciężko jest już tych chłopaków motywować do pracy. Raz, że składa się na to sztuczna nawierzchnia. Jest to inne podłoże, ale jakie mamy wyjście? Nie mamy, bo nie będziemy trenować na zmrożonej murawie, gdyż połowa składu miałaby poskręcane kostki. Po prostu ci chłopcy są już głodni treningów na trawie. Dwa, że chcą grać, chcą strzelać, a ja muszę zmuszać ich kolejny tydzień do treningu. Nam już trudno wytrzymać bez meczu i to jest naprawdę ciężka sprawa.
Dobrze, ale z czego wynika? Przecież zimy i boiska są cały czas porównywalne.
- Ta zima trzyma jednak dosyć długo, bo nie przypominam sobie, aby do połowy marca boisko było jeszcze w takim stanie. Nie wiem, ale wydaje mi się, że można było zrobić cokolwiek. Śnieg na Traugutta leżał odłogiem już od jakiegoś czasu i jeśli ściąganoby go systematycznie, to uważam, że boisko mogło być w lepszym stanie. A jest, jakie jest. Wiadomo - wjechał ciężki sprzęt, odgarnął ten śnieg, ale ono na dzień dzisiejszy na pewno nie nadaje się do gry. I powiem szczerze, że mam pewne obawy, co do tego, czy to boisko będzie się nadawało na mecz z Zagłębiem Sosnowiec. Gdyby mrozy dalej utrzymywały się wieczorami - śmiem w to wątpić.
W kwietniu i maju rozegracie wiele spotkań. Czy przez to, że nie wyjechaliście na obóz zagraniczny na popularne "ładowanie akumulatorów", nie będzie wam brakowało sił?
- Najlepiej byłoby odpowiedzieć tak, jak mówią trenerzy: wyjechaliśmy, naładowaliśmy akumulator, jesteśmy dobrze przygotowani. Wszystko zweryfikuje liga. Trochę to nas zaskoczy, bo grać w cyklu środa-sobota to naprawdę morderstwo dla organizmów, ale tak będzie i my już o tym wiemy. Od tego zaczęliśmy rozmowę - po to jest ta kadra, aby była. Nie będzie tak, że dwunastka czy trzynastka zawodników będzie grać wszystkie mecze. To będzie musiało się rotować w większej ilości osób. Śmiem twierdzić, że motorycznie jesteśmy dobrze przygotowani do tej rundy, bo popracowaliśmy naprawdę solidnie. Od kiedy tutaj jestem, a już trochę tych latek nastukało, nie pamiętam czasów, w których Lechia wyjechałaby na dwa obozy. Także warunki do pracy mieliśmy, bo i w Cetniewie, i na Śląsku naprawdę wszystko było tak, jak powinno być. I uważam, że ta środa-sobota chłopców nie zabije.
Runda będzie teraz wyjątkowo krótka. Z jednej strony ograniczona zimą, a z drugiej Mistrzostwami Świata. Prowadzi pan zarówno seniorów, jak i dwie drużyny juniorów. Jak to wszystko pogodzić?
- Wiadomo, priorytetem są seniorzy. Tam jestem drugim trenerem i tę odpowiedzialność za pewne rzeczy muszę wziąć. A z drugiej strony juniorzy. To jest na pewno moje oczko w głowie, bo jest to rocznik, który prowadzę od samego początku. Jest jednak kolega, który mi pomaga - Robert Jędrzejczak, trener. Ustaliliśmy z dyrektorem, że będzie on na równomiernych zasadach ze mną. Jeśli mnie nie ma, to Robert mnie zastępuje i nie widzę tutaj żadnego problemu. Chłopcy go znają, jest na każdych zajęciach i na pewno sobie poradzi. Jesteśmy na to przygotowani, grafik meczowy jest odpowiednio rozpisany, ale problem w tym, że nie wiemy, kiedy zacznie się liga juniorów. Na pewno jednak sobie poradzimy. Po to właśnie apelowałem do klubu, do dyrekcji, aby zatrudnić człowieka z papierami trenerskimi.
Czy nie ma pan ambicji zostania samodzielnym trenerem zespołu seniorskiego? Niekoniecznie Lechii. Czy raczej w przyszłości zamierza pan nadal być trenerem grup młodzieżowych i drugim trenerem seniorów?
- Tak jak mówiłem - znam swoje miejsce w szeregu. Na razie jestem drugim trenerem, mam swoją robotę z juniorami i jestem w swoim ukochanym klubie. Pewnie, że każdy ma swoje marzenia i w przyszłości o czymś pomyślę. Na razie na pewno nie zamieniłbym funkcji drugiego trenera w Lechii na pierwszego w innym ościennym klubie, bo czuję się tutaj na odpowiednim stanowisku i jestem z tego zadowolony. Jako trener cały czas jeszcze się rozwijam. Pomimo tego, że Marcin jest młodszy ode mnie, dużo podglądałem i powiem szczerze, że patrząc nawet na juniorów, dodało mi to kolejnego doświadczenia. Pewnych rzeczy się douczyłem, dopatrzyłem i złapałem doświadczenie, a myślę, że czas pracuje tylko na moją korzyść. A co będzie w przyszłości - nie wiem.
Marcin Kaczmarek wspominał, że gdy Lechia zapewni sobie utrzymanie, to obaj wyjdziecie na boisko. Kiedy więc można się spodziewać was na placu gry?
- Był taki plan. (śmiech) Słyszałem to od jednego z kibiców. To miłe. Powiem tak - my czynnie uczestniczymy w gierkach. Troszeczkę brzuszki już się nam pojawiły, ale myślę, że jeszcze nie jest tak najgorzej. Podejrzewam jednak, że nie będzie to zrealizowane. Chyba, że w formie symbolicznej, naprawdę, na jakąś minutę. Ale to fajny pomysł i cieszę się, że ktoś z czymś takim wyskoczył. Oczywiście wierzę w to, że zapewnimy sobie utrzymanie kilka kolejek przed końcem. W to wierzę, bo gdyby było inaczej, to nie byłbym trenerem. Ale do naszego grania nie dojdzie. Chłopcy pracowali na to zimą. Oni są piłkarzami, niech grają.