No własnie. 18 dni. Jaką to właściwie robi różnicę?
W efekcie tego, że zima mocno się przedłużyła, a z ukończeniem ligi trzeba się spieszyć z powodu Mistrzostw Świata i barażów, lechiści mają do rozegrania 17 meczów w 74 dni! Dla porównania, jesienią na tę samą liczbę spotkań przypadało aż 114 dni kalendarzowych. Piłkarze Marcina Kaczmarka tylko trzy razy będą mieli tydzień przerwy pomiędzy następującymi po sobie meczami, więc nic dziwnego, że Tomasz Borkowski już trąbi o morderstwie dla organizmów. 18 dni, o które opóźniła się inauguracja dla Lechii, robi więc w tej sytuacji bardzo - ale to bardzo istotną różnicę.
Intensywność wiosny działa na korzyść drużyn, które dysponują mocną, szeroką kadrą i będą w stanie stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Opierając się na tej tezie, 18 dni opóźnienia może być dla Lechii i jej licznej załogi na rękę w kontekście postawionego na tę rundę celu. Ale łatwo wpaść w pułapkę zachwytu, zapominając o paru ważnych szczegółach. Kadra faktycznie jest liczna, tyle że Marcin Kaczmarek zapewne nawet woli nie myśleć o tym, że miałby postawić na 25. w kolejności zawodnika. Na dodatek lechiści nawet bez meczów są kontuzjogenni, a tak poważne natężenie gier może tę tendencję jeszcze powiększyć. Z drugiej strony, na tle pozostałych drużyn z dolnej połówki tabeli, trzeba sporych chęci, żeby być pesymistą.
Dla jednych piłkarzy Lechii 18 dni było przedłużającą się w nieskończoność męką, dla innych - absolutnym wybawieniem. Kontuzjowany przez większą część zimy Jakub Biskup liczył tylko na przełożenie meczu z Jagiellonią, a doczekał się przesunięcia także dwóch kolejnych spotkań. Inna sprawa, że w międzyczasie nabawił się następnego urazu i lekarze odradzają mu środowy występ w Łodzi, choć on sam pojechał i pali się do gry. Na opóźnienie nie narzeka też powoli dochodzący już do zdrowia Piotr Wiśniewski, o paru zawodnikach mniejszego kalibru nie wspominając. Z drugiej strony, pomiędzy planowanym meczem z Jagiellonią i Podbeskidziem, kontuzję złapał znów Marcin Szulik. Natomiast Piotr Cetnarowicz, zmuszony odpauzować trzy mecze, zamiast w najbliższą sobotę, na boisko wróci dopiero 7 kwietnia.
Zacierali ręce sympatycy Lechii, że jesień była jeszcze taka sobie, ale wiosna to już pod każdym względem będzie wyborna. Zwłaszcza kibicowsko, w końcu wyjazd do Białegostoku, Wrocławia czy podwójny do Łodzi, to istne rodzynki, na które czekano latami. Dziś pozostało tylko rozczarowanie. Mecze z Jagiellonią, Widzewem i ŁKS-em przełożono lub zaplanowano na środy, a ze Śląskiem na sobotę wielkanocną, co znacząco obniży frekwencję. Zresztą ŁKS ma zamiar w ogóle nie wpuszczać przyjezdnych kibiców z powodu remontu stadionu, podobnie jak Piast Gliwice - oczywiście także podejmujący gdańszczan w środę. Łaskawszy jest piątkowy Ruch Chorzów, ale i tak w normalnym terminie fanom pozostaną tylko szlagiery w Nowym Dworze Mazowieckim i Nowym Mieście Lubawskim. Czy mogło być gorzej?
Wiele mówi się ostatnio o inwestycjach w infrastrukturę piłkarską w Gdańsku - począwszy od krzesełek, a skończywszy na Baltic Arena - ale do tej pory nikt nie wspominał o instalacji podgrzewanej murawy. Zima dała jednak dowód, że aby w polskich warunkach klimatycznych mieć pewność, iż odstęp między rundami nie będzie trwał pół roku, trzeba dysponować podgrzewaną płytą boiska. Co prawda PZPN pierwsze dwie kolejki i tak obligatoryjnie odwołał w całości, ale niewykluczone, że zrobiłby wyjątek, jeżeli któryś z drugoligowców dyponowałby takim atutem. Temat został więc podniesiony i naturalnie umotywowany, choć w miarę podnoszenia się temperatury za oknem będzie zapewne szedł w zapomnienie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i opóźniona inauguracja zbiegła się w czasie z... jubileuszowym, 50. numerem Tygodnika lechia.gda.pl. Ten mały jubileusz uczciliśmy lekkim odświeżeniem szaty graficznej i paroma nowinkami w rodzaju niżej zauważalnego "Listu do redakcji". Teraz można łatwo i szybko podzielić się opinią w każdej sprawie, do czego zachęcamy nawet dyslektyków. Wiosną ciekawych materiałów na naszych łamach na pewno bowiem nie zabraknie.