lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 51 (14/2006)
4 kwietnia 2006


Z WIDZEWEM 0:4, Z ZAGŁĘBIEM 2:0

Kaczmarek musi zostać

Wystarczyła tylko jedna połowa inauguracyjnego meczu z Widzewem, żeby wśród kibiców Lechii po paru miesiącach znów odżyła dyskusja na temat Marcina Kaczmarka. Tym razem nastąpiła jednak o tyle istotna zmiana, że nawet ludzie stojący dotąd za szkoleniowcem murem wydali się nabrać poważnych wątpliwości.

MICHAŁ JERZYK
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11379/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Trener Lechii od dawna bagatelizuje problem ("Słyszałem. Podobno było takie hasło w Internecie" - ostatni biuletyn meczowy), sprowadzając go zwykle do garstki wrogo nastawionych anonimowych internautów. Kłopot w tym, że postacie jego krytyków, o zupełnie niewirtualnych sylwetkach, coraz liczniej straszą już na stadionach. Zarówno tym łódzkim, gdzie kilkuset kibicom gości przyszło przełknąć gorzką pigułkę wstydu i rozczarowania, jak i gdańskim. Bo przecież po golu Grzegorza Króla szkoleniowiec nie pokazał brzydkiego gestu bezimiennym forumowiczom, tylko lżącym go z podniesioną przyłbicą fanom z krwi i kości. A że gest ów przypadkowo dostrzegł podlaski arbiter, więc sprawą zajmie się teraz Wydział Dyscypliny PZPN.

Problem też i w tym, że z dzisiejszej perspektywy prawo do nagłego i zmasowanego ataku na Kaczmarka jest dość wątpliwe. Co innego, gdyby bito na alarm miesiąc czy choćby tydzień temu. Wszyscy jednak beztrosko podeszliśmy do efektów całego okresu przygotowawczego i wszyscy trochę za bardzo uwierzyliśmy w pewny sukces. Wbijali go do głowy działacze, nawet nie skupiając się na czymś tak oczywistym jak utrzymanie; wbijali piłkarze, rozpływając się na temat pewnego powrotu z Łodzi z punktami, może nawet i trzema; wbijali dziennikarze, pisząc w duchu niezmąconego optymizmu; wbijał wreszcie sztab szkoleniowy, mówiąc o znakomitym przygotowaniu drużyny do rozgrywek. Szybko wybił natomiast Widzew - który piłkarsko miał aż tak się bać Lechii, że z powodzeniem zrobił, co mógł, żeby mecz nie odbył się w pierwotnie wyznaczonym terminie - i w pierwszym kwadransie zaaplikował lechistom dwie bramki, a później jeszcze kolejne dwie, co i tak było ze strony łodzian co najmniej łaskawością. W ciągu parudziesięciu minut budowane z mozołem nastroje zmieniły się o 180 stopni.

Jeśli sięgnąć dziś pamięcią, w trakcie zimy było kilka momentów, w których można było poczuć się nieco zaniepokojonym, ale żadnego nie potraktowano z powagą. Przykładem porażka z Heko Czermno podczas obozu w Chorzowie. Trzy dni wcześniej lechiści triumfalnie wygrali jednak z pierwszoligową Odrą Wodzisław, więc wynik z Heko uznano za ewidentną wpadkę - ot, wypadek przy pracy. Gdańszczanie bardzo kiepsko spisali się również w sparingu ze Zdrojem Ciechocinek, co z kolei wytłumaczono zmęczeniem i brakiem mobilizacji z powodu przedłużającej się zimy. Wszystko to były przypadki, które nie mogły naruszyć nastroju świetnego przygotowania, znakomitych wzmocnień i atmosfery spod hasła "wiosna nasza".

Kibiców raczej nie dopadła jednak nagła euforia i większość miała świadomość, że z Widzewem łatwo nie pójdzie, mimo kłopotów pretendenta do pierwszej ligi. Wielu wkalkulowało możliwość porażki i tylko łudziło się, że może być inaczej. Ale rozmiarami i stylem tej klęski - najboleśniejszej od trzecioligowego blamażu z Wartą Poznań (1:5) - przybici byli już wszyscy. Klęski, do której trener wyraźnie niestety przyłożył swoją dłoń. W końcu szlifowana przez kilka miesięcy koncepcja zestawienia defensywy runęła jak domek z kart i w jednej chwili okazała się nic nie warta. Z góry asekuracyjna, nastawiona na defensywę i kontratak taktyka legła w gruzach w kilkaset sekund. Zmiany w postaci Dzienisa czy Mysiaka, który po jesieni był jednym z kandydatów do odstrzału, a w zimie nie zagrał minuty w sparingach, okazały się tak trafne, jak końcowy wynik. Kaczmarek nie zdecydował się nawet na to, żeby w rozsądnym momencie postawić na Hirsza, choć niczym już nie ryzykował, a był to jedyny gracz ofensywny na ławce, nie licząc pokiereszowanego Biskupa. Ale że Hirsz młody i niedoświadczony, więc wiadomo - nie dla psa kiełbasa. I tak dalej.

Efekt był taki, że szkoleniowiec nie tyle wynikiem, ile przede wszystkim swoimi posunięciami poważnie nadwątlił zaufanie ludzi - nawet tych, którzy dotąd twardo w jego warsztat wierzyli. Niewątpliwie spadły też jego notowania w klubie, choć ciężko powiedzieć, czy mecz z Zagłębiem Sosnowiec był dla Kaczmarka spotkaniem o życie, bo i sami działacze woleli o takim kryzysie nawet nie myśleć. Być może tak, a być może ostatnią szansą byłby piątkowy mecz z Ruchem Chorzów. Teoretyczne dywagacje nie mają już sensu, bo Lechia zrehabilitowała się i w drugim spotkaniu sięgnęła po pełną pulę. Do pełnego odetchnięcia z ulgą jeszcze daleka droga: postawa Lechii w sobotę była wprawdzie i tak o niebo lepsza niż w Łodzi, ale gdyby nie trzecioligowa forma rywali - za co szkoleniowiec Krzysztof Tochel szybko zapłacił głową - mogłoby być mniej wesoło.

Byłoby jednak bardzo ryzykowną reakcją ze strony władz Lechii, gdyby właśnie w tym momencie postanowiono rozstać się z trenerem, dając mu jeszcze przed chwilą tak dużo czasu i swobody na zbudowanie zespołu na rudnę wiosenną. Mocno ryzykowne byłoby przekonanie, że oto znajdzie się cudotwórca, którego nazwiska nikt dzisiaj nie umie wytypować, a który samym wejściem stworzy nową jakość z dostępnego materiału, zaś w razie niepowodzenia nie wykpi się tym, że zespół zmontował przecież kto inny, a więc kto inny za wszystko odpowiada. Dlatego Marcin Kaczmarek powinien zostać, zwłaszcza że po wygranej nad Zagłębiem sytuacja Lechii nie jest dzisiaj zła. Powinien zostać, nawet jeśli znów coś przegra, bo priorytetem jest utrzymanie się Lechii w lidze, a nerwowe, sfrustrowane ruchy służyć temu celowi nie będą. Powinien zostać, chyba że sytuacja przybrałaby totalnie pesymistyczne kolory.

Zupełnie odrębną jest natomiast kwestia, czy obecny trener ma wizję zespołu wykraczającą dalej niż kilka najbliższych tygodni pozostałych do zakończenia sezonu. Czy buduje fundament, który przyniesie długofalowe korzyści i pozwoli Lechii nie tylko wybronić się teraz przed spadkiem, ale i realnie zaatakować za rok bramy pierwszej ligi. Niestety - szeregi ufających, że byłby najlepszym sternikiem biało-zielonego statku, który podczas ostatniego meczu płynął po rękach kibiców do przystani "Ekstraklasa", kurczą się z tygodnia na tydzień. Wszyscy obecni w Łodzi - z oficjelami włącznie - byli zdruzgotani i przerażeni tym, co zobaczyli, a zwycięstwo nad Zagłębiem w żaden sposób nie odwróciło procesu, który nastąpił trzy dni wcześniej. Dziś trener jest bezpieczny, ale jego obowiązujący do 2007 roku kontrakt jakby trochę przyblakł.

Czy tę tendencję uda się Kaczmarkowi odwrócić - być może, warto życzyć mu tego ze wszystkich sił, bo będzie to szło w parze z wynikami. Ale po meczu z Widzewem wydaje się, że i tak nic już nie będzie takie samo. Fala niezadowolenia rośnie w oczach i szkoleniowcowi może być coraz trudniej neutralizować ją nawet dobrymi rezultatami. To trudne położenie, nie do pozazdroszczenia, ale jednak sytuacja nie wzięła się z niczego. Panie Marcinie, czy zdoła pan z tego wybrnąć?




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT