Jesienią lechiści rozgromili tę odmianę Arki (Stowarzyszenie Wspierania Sportu i Edukacji Młodych Piłkarzy Arka Gdynia - w lidze gra jeszcze "oryginalna" Arka Gdynia SSA) aż 3:0, ale i wynik był odrobinę za wysoki, i ranga tamtego spotkania znacznie mniejsza. Teraz obie ekipy idą łeb w łeb w grupie mistrzowskiej i przed bezpośrednim pojedynkiem wygrały po pięć spotkań, strzelając po 16 bramek. Arka straciła jednak tylko dwa gole, podczas gdy Lechia cztery - i to jest właśnie ta subtelna różnica, która daje żółto-niebieskim prowadzenie w tabeli.
Spotkanie dwóch murowanych faworytów do mistrzostwa miało więc ogromne znaczenie. Mimo pozostałych do rozegrania ośmiu meczów, przegranego tej rywalizacji mógłby uratować chyba tylko cud. Być może właśnie to sparaliżowało piłkarzy obu zespołów, którzy skupili się głównie za zabezpieczaniu tyłów i konsekwencji taktycznej. Goście, podopieczni Jacka Dziubińskiego, zagrali systemem 4-5-1. Gospodarze, pod wodzą Roberta Jędrzejczaka - w ustawieniu 4-4-2. Jedna i druga defensywa zorganizowana została w linii, co staje się pozytywnym trendem w regionalnym piłkarstwie młodzieżowym. Rosną piłkarze nowocześnie ukształtowani, zapominający o archaicznych kombinacjach.
Piłkarskie szachy do spółki z przytłaczającą rangą spotkania i mało sprzyjającymi warunkami pogodowymi nie wpłynęły korzystnie na atrakcyjność widowiska. Dziewięciu na dziesięciu kibiców zaziewałoby się przy tym spektaklu na śmierć. Wynik nie oddaje całej prawdy, bo niemal w równolegle rozgrywanym meczu drugoligowym w Nowym Mieście Lubawskim również zabrakło goli, ale groźnych sytuacji podbramkowych było jednak sporo. W Gdańsku wszystkie można było policzyć na palcach jednej ręki. Dominowała walka, głównie w zagęszczonym przez Arkę środku boiska, sypały się żółte kartki. W polach karnych piłka gościła rzadko.
Najaktywniejszy pod bramką arkowców był grający na prawej pomocy Michał Kowalkowski. Trudno gdybać, co by było, gdyby nie zabrakło dwóch Tomaszów: kontuzjowanego pomocnika Leiera i zatrzymanego przez obowiązki seniorskie trenera Borkowskiego. Pewne jest tylko to, że obie drużyny zafundowały sobie i swoim sympatykom pakiet emocji do końca rozgrywek ligowych.
Juniorzy starsi również długo remisowali 0:0, tyle że "setek" mieli akurat na pęczki. Sam Robert Bladowski - jakby zaskoczony tym, że otrzymał szansę gry w wyjściowej jedenastce - namarnował tak dużo, iż w przerwie trener Roman Kaczorek ściągnął go z boiska. Niemoc w starciu z grającymi młodszymi rocznikami kwidzynianami przełamał dopiero po przerwie Jakub Kawa. Podwyższył Michał Boszke po indywidualnej akcji Gracjana Gacka, a wynik ustalił Łukasz Pietroń, wykorzystując rzut karny wypracowany przez Kawę.
Chwała zwycięzcom, ale słaba skuteczność wynikała jakby z trzech przyczyn. Po pierwsze świetnej gry bramkarza Rodła, broniącego momentami szczęśliwie, ale z dużym wyczuciem. Po drugie tragicznej płyty boiska MRKS Gdańsk, na którym łatwiej było skręcić nogę, niż doczekać się, że piłka odbije się w sposób kontrolowany. Po trzecie kolejnych kłopotów kadrowych gdańszczan, którzy nie mieli nawet połowy ławki rezerwowych. Pomezania pozbawiła tymczasem w Słupsku ostatnich złudzeń Gryfa i coraz mocniej zaciera ręce. Lechio, pilnuj się.
JS: Lechia Gdańsk - Rodło Kwidzyn 3:0 (0:0)
Jakub Kawa, Michał Boszke, Łukasz Pietroń (k)
LECHIA: Leszek - Kobylarz, Barski, Osłowski, Osewski - Jarosz, Pietrowski, Pietroń, Gacek (80' Hebda) - Kawa, Bladowski (46' Boszke).
JM: Lechia Gdańsk - SWSiEMP Arka Gdynia 0:0
LECHIA: Kubiński - Weber, Gładczuk, Wojtkiewicz, Mazur - Kowalkowski (65' Witanowski), Kośnikowski, Kurowski (60'Zachaczewski), Szuprytowski (70' Felski) - Dziengielewicz, Ostęp.