Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 57 (20/2006)

16 maja 2006

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MARCIN JANUS O KARIERZE I PLANACH

Całe życie na torbach

- Zostaliśmy obudzeni o 4.30 rano i podsunięto nam umowy do podpisania. Było to w chwili, kiedy wchodziły nowe przepisy, mówiące o tym, że zawodnik, któremu kończy się kontrakt, jest zawodnikiem wolnym. Dla mnie to było zbawienie. Nie pozwoliłem sobie na takie zagrania działaczy - mówi Marcin Janus, obrońca Lechii.

MATEUSZ JASZTAL, MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Z jego powrotem Traugutta wiązano duże nadzieje. Miał być filarem defensywy i poniekąd był takim jesienią. Wrócił do Gdańska, gdyż nie zapomniał wspaniałych chwil spędzonych podczas pierwszoligowej przygody Lechii/Olimpii. Rozegrał blisko dwie setki spotkań w ekstraklasie. Może ten jubileuszowy, dwusetny rozegra już niedługo w barwach Lechii.

Wychowanek Gwardii Koszalin, kiedyś obwołany najbardziej utalentowanym obrońcą polskiej ligi, miłośnik jodu i mieszkaniec gdańskiej Moreny. A przede wszystkim piłkarz Lechii Gdańsk. Najstarszy obecnie piłkarz z kadry biało-zielonych od pewnego czasu znajduje się poza podstawową jedenastką. Jeszcze jesienią wystąpił we wszystkich meczach, w rundzie rewanżowej stracił miejsce po inauguracyjnym laniu w Łodzi. Potem przyszło mu zasmakować goryczy porażek z Ruchem i Piastem. Choć tak napradę w tych meczach nie zagrał gorzej niż koledzy z drużyny, to miał niewątpliwego pecha, że przesunięty na środek obrony Jacek Manuszewski należy do najlepszych piłkarzy Lechii w tej rundzie.

Marcin Janus wciąż wierzy, że otrzyma jeszcze szansę i swoją grą pomoże gdańskiej jedenastce utrzymać miejsce na II-ligowym froncie. Ale mimo nadziei, to prawdopodobnie jego ostatnie dni w Gdańsku. Lechia nie jest bowiem zainteresowana przedłużeniem umowy.

Nie wszyscy docenili

Co się stało w Gliwicach? Dlaczego nastąpił kolejny blamaż wyjazdowy?

Marcin Janus: Zagraliśmy słabo. Po raz kolejny potwierdziliśmy, że nie potrafimy grać na wyjazdach. Dopadła nas jakaś niemoc. Generalnie gra nie wyglądała źle, aczkolwiek gole dla nas nie padały. Właściwie wszystkie bramki straciliśmy po naszych błędach, a nie indywidualnych czy zgranych akcjach gliwiczan. Źle ułożył się dla nas mecz, bo w czwartej minucie przegrywaliśmy już 0:2. Później było ciężko. Z pewnością Piast był od nas lepszy, ale nie o cztery bramki.

Czy w przerwie liczyliście jeszcze na to, że będziecie w stanie odrobić te straty?

- Tak. Nawet gdy straciliśmy trzecią bramkę był taki moment, kiedy Piotrek Wiśniewski miał bardzo dogodną sytuację, lecz trafił w boczną siatkę. Gdyby było 3:2, to na pewno łatwiej by się grało po przerwie. A tak ciężko było się pozbierać. Liczyliśmy na to, że się podniesiemy, jednak niestety nie udało się. Dwie bramki na początku zadecydowały o takim wyniku.

Pojawiłeś się na boisku w 70. minucie przy stanie 5:1. Jakie zadania otrzymałeś od trenera?

- Miałem uspokoić i poukładać grę z tyłu. Poza tym, taka zmiana była wymuszona, bo dobrze grający w tym meczu Marcin Szulik nie miał już siły. Wiadomo, dopiero wraca po kontuzji, ma trochę zaległości treningowych. W drugiej połowie sam poprosił o zmianę. Był w tym meczu chyba naszym najlepszym zawodnikiem.

Czy Sebastian Fechner rzeczywiście zagrał w Gliwicach tak tragicznie?

- To jest zawodnik, który pokazał swoje walory jako boczny obrońca i to w niejednym meczu. Z konieczności zagrał na środku już w Łodzi z Widzewem i już wtedy okazało się, że nie jest dysponowany, by grać na tej pozycji. Zresztą tamten mecz był swoistym falstartem, który nie udał się nie tylko jemu. Widać trener ma większe zaufanie do niego niż do mnie. Choć przyznał po meczu, że popełnił błąd. Cóż to zmieni, nie stać naszej Lechii na to. Byłem przekonany, że zagram w tym meczu. Trener wolał jednak postawić na Sebę.

Jaki wpływ na drużynę ma Jacek Manuszewski? Zabrakło go na środku obrony w trzech meczach i wszystkie te mecze przegraliście zdecydowanie?

- Jacek jest na pewno naszym wiodącym zawodnikiem i takim dobrym duchem. Widać jego duże doświadczenie. Aczkolwiek wszyscy zgadzają się z tym, że nie pokazuje pełni swoich możliwości grając z tyłu. Jest on zawodnikiem ciągnącym grę do przodu, dysponującym dokładnym podaniem, potrafiącym utrzymać się przy piłce. Wydaje mi się, że powinien grać w drugiej linii , gdyż jego umiejętności nie są w pełni wykorzystywane. Brakuje nam takiego wsparcia w pomocy. Maciej Kalkowski dwoi się i troi by zatrzeć tę lukę. Ostatnia seria remisów z drużynami niżej notowanymi od nas pokazała, że Jacek byłby bardziej przydatny z przodu, bo z tyłu nie miał wiele do roboty i właściwie się nie zmęczył.

Jesienią byłeś podstawowym zawodnikiem. Grałeś także w pierwszym meczu z Widzewem. Później poszedłeś w odstawkę. Czy czujesz się kozłem ofiarnym?

- To za mocne słowa, choć po części na pewno. Zrobiłem błąd, że w ogóle grałem w tym meczu. Wcześniej przechodziłem anginę i nie trenowałem kilka dni. Nie byłem do końca wyleczony. Zagrałem, bo chciałem pomóc drużynie. Okazało się to dla mnie zgubne. Nie wszyscy to docenili. Rzeczywiście zaliczyłem słabszy występ. Straciliśmy cztery bramki, popełniliśmy w obronie sporo błędów i poszedłem w odstawkę.

Zaraz potem znów wystąpiłeś w meczu z Ruchem.

- W meczu z Ruchem miałem nie grać. Na rozgrzewce drobnego urazu doznał Jacek Manuszewski i nie zdecydował się na grę. O tym, że wystąpię, dowiedziałem się pięć minut przed gwizdkiem.

Czy gdyby Manuszewski nie był tak uniwersalnym piłkarzem, mogącym grać w obronie i w pomocy, to Marcin Janus dalej występowałby w pierwszym składzie?

- Nie sądzę. Taka była potrzeba chwili. Byłem w słabszej dyspozycji na początku rundy, więc wypadłem ze składu. Odbudowałem się i czuję się teraz mocno, chcę pomóc drużynie swoim ograniem i doświadczeniem. Tylko że do składu nie wracam. Zaczyna mnie to niepokoić, jestem zły. Myślę, że tak tacy zawodnicy jak Jacek czy Maciej Kalkowski potrafią odnaleźć się w różnych sytuacjach. Gdyby mnie trener wystawił w pomocy też bym grał i nie wyglądałoby to najgorzej. To wynika nie z uniwersalności, ale z doświadczenia i ogrania. Każdy, kto uprawią tą dyscyplinę parę lat, potrafi odnaleźć się na każdej pozycji.

Co jest przyczyną tak nierównej formy lechistów? Potrafiliście przywieść punkty z Wrocławia i Białegostoku, a później przegrywacie 1:5 w Gliwicach.

- My jesteśmy cały czas drużyną na dorobku. Z doświadczenia wiem, że beniaminek traci swoje walory w 70% na wyjazdach. My jesteśmy tego dowodem. U siebie gramy dobrze, nie przegrywamy. Łapiemy jakieś punkty. W tej rundzie na Traugutta nie przegraliśmy i mam nadzieje, że tak pozostanie.

A czego brakuje Lechii do odnoszenia zwycięstw?

- Gdybym to wiedział, już by tego nie brakowało. Jednak chyba za mało każdy z nas bierze na siebie odpowiedzialności. Jest również mało zawodników, którzy grali w piłkę w innych klubach, na wyższych szczeblach. Nawet Krzysztof Brede czy Kuba Biskup, którzy jesienią grali bardzo dobrze, dopiero zdobywają szlify w drugiej lidze. To są zawodnicy dopiero zaczynający grać na takim poziomie. Nie można od nich wymagać, żeby brali odpowiedzialność na swoje barki. Na to przyjdzie jeszcze czas.

Jak ocenisz trenera Kaczmarka na tle innych trenerów? Przewinęło się ich już sporo podczas twojej kariery.

- Nie jestem od oceniania trenerów. Nigdy tego nie robiłem, mimo że grałem pod okiem takich trenerów, jak: Łazarek, Wójcik, Broniszewski, Białek, Majewski, Jabłoński, Lato czy Kostka.

To jak pracuje się pod okiem Marcina Kaczmarka?

- Zwyczajnie, nigdy nie narzekałem.

Jak wygląda sprawa autorytetu Marcina Kaczmarka? Trener jest młodszy od niektórych zawodników, w tym od ciebie.

- Moim autorytetem, na którym starałem się wzorować w piłce, zawsze był Franc Beckenbauer.Wychodzę z założenia, że trener zawsze ma rację, a jeśli nie ma racji... to i tak ma rację. Trzeba słuchać swojego pracodawcy czy przełożonego, bo głównie oni odpowiadają za wyniki. Ja słucham trenera, choć nie zawsze muszę się z nim zgadzać. I trener o tym wie. Ale przecież trener ma zawsze rację. Trener ma posłuch w drużynie.

Kiedyś miałeś konflikt z trenerem Bogusławem Kaczmarkiem, nazwał cię po jednym z meczów [Amica-Petrochemia 1:1, przyp. red.] dwunastym zawodnikiem przeciwnika.

- To był mecz, w którym skazani byliśmy na pożarcie, a wywalczyliśmy cenny remis. Trener później się przyznał, że zbyt nerwowo zareagował. Jest człowiekiem impulsywnym. Wyjaśniliśmy sobie tę sprawę. Mi było dosyć przykro. Jednak paradoksalnie po konferencji prasowej Kaczmarek podszedł do mnie i wręczył zaproszenie na mecz w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie zagrałem w kadrze złożonej z reprezentantów ligi polskiej. Nigdy nie miałem konfliktu z żadnym trenerem i na pewno tak dalej będzie.

Dziurowicz się wyparł

Zwiedziłeś już niejeden klub. Który wspominasz najlepiej?

- Szczerze mówiąc te pierwsze lata w Olimpii i w Lechii/Olimpii. To jest najmilszy okres, do jakiego wracam. Teraz w Gdańsku te wspomnienia pojawiają się ponownie.

Wróćmy zatem do przeszłości. Jedenaście lat temu Olimpia Poznań przeniosła się do Gdańska. Jak z perspektywy czasu oceniasz tę fuzję?

- Było to niezrozumiałe posunięcie PZPN odnośnie braku jakiejkolwiek akceptacji dla tej fuzji. Wszyscy mówią, że to był sztuczny twór, ale ten sztuczny twór z pewnością przerodziłby się w prawdziwą Lechię. Wystarczyłby jeszcze jeden sezon, ale prezesi załamali ręce, bo nie potrafili się kopać z koniem. Żałuję do dzisiaj, że to wszystko upadło. Uważam, że obecnie Lechia mogłaby mieć bardzo dobrą drużynę.

Jak oceniasz to, że Krzyżostaniak postanowił przenieść cały kapitał i drużynę do Gdańska?

- Obecnie podobna sytuacja jest z Lechem i Amicą. Uważam, że piłka powinna być tam, gdzie jest na nią zapotrzebowanie. Nie w Olimpii, gdzie na mecze przychodziło po 300 osób, z czego 50 to moi znajomi, ale w Gdańsku, gdzie pojawiało się kilkanaście tysięcy kibiców. Nie uważam, żeby takie posunięcia były złe.

A czy to prawda, że w Lechii/Olimpii nie mieliście podpisanych kontraktów, były problemy z telefonem, brudne szatnie, prysznice bez wody..?

- Nie przypominam sobie, żeby były brudne szatnie bądź problemy z telefonami. Jednak pamiętam, że nie miałem podpisanego kontraktu. Wszystko odbywało się na słowo.

Byłeś kapitanem zespołu. Co spowodowało, że postanowiłeś po pierwszym treningu w 1996 r. opuścić Gdańsk i udać się z Arkadiuszem Bąkiem do Wronek? Był jakiś konflikt z trenerem Kostką?

- Nie, nie było żadnego konfliktu. Szkoleniowiec miał do nas jedynie żal, że wyjechaliśmy. Ze mną była taka sytuacja, że w grudniu nabawiłem się poważnej kontuzji kolana. Później okazało się, że było to zerwanie więzadeł krzyżowych. Niestety prezes Krzyżostaniak nie zagwarantował mi leczenia, więc musiałem podjąć męską decyzję, żeby wyjechać z Gdańska i ratować swoje zdrowie. Ze strony Amiki miałem wszelkie zapewnienia, że mnie wyleczą. Zostając w Lechii/Olimpii wiedziałem, że mogłem zostać sam ze swoimi problemami. Wiedziałem, jaka jest sytuacja klubu i prezesa Krzyżostaniaka.

Jakim trenerem był Kostka? Ile było prawdy w opowieściach o jego mocnej ręce?

- Miał mocną rękę. Generalnie zawsze lubiłem takich trenerów. Bardzo miło go wspominam.

Mariaż z Amicą się nie udał. Przeszedłeś do Polonii. To był twój wybór czy umowa Krzyżostaniaka z Romanowskim?

- Przez pierwsze lata grania w piłkę byłem uzależniony od prezesa Krzyżostaniaka. To było takie szastanie żywym towarem. Nie miałem właściwie nic do powiedzenia w kwestii wyboru klubu. Nie grałem we Wronkach, bo jak już wcześniej mówiłem, leczyłem kontuzję. Przez ten czas sporo się zmieniło w Amice. Przyszli nowy trener, nowi działacze, którzy mieli swoje koncepcje. A sankcje nałożone na ten zespół po transferach moim i Bąka spowodowały, że bano się dalej inwestować we mnie i pozwolić na treningi bez zgody na transfer. Musiałem wrócić pod skrzydła Krzyżostaniaka, a że on miał prywatne rozliczenia z panem Romanowskim, trafiłem do Polonii.

Jak wspominasz ogólnie tego człowieka?

- Paradoksalnie miło. Przecież to on zauważył mnie w Koszalinie i dał możliwość grania w lidze. Miło wspominam tamten okres, mimo że wtedy Olimpia nie była potentatem finansowym. Graliśmy tam za czapkę śliwek. Wtedy też dużo piłkarzy się wypromowało.

Czy było to na podobnej zasadzie, jak aktualnie Ptak postępuje z karierą Rafała Grzelaka?

- Z tego co wiem, Ptak robi to bardziej brutalnie i bezczelnie. Z Krzyżostaniakiem były to bardziej układy partnerskie. Teraz go miło wspominam, aczkolwiek nie brakowało ostrych spięć między nami. W pewnym momencie postawiłem się i udało mi się wyrwać spod jego skrzydeł. To było podczas transferu do Śląska.

A czy to prawda, że byliście zmuszani podczas gry we Wrocławiu do podpisywania kontraktów w środku nocy?

- Tak, to prawda. Zostaliśmy obudzeni o 4.30 rano i podsunięto nam umowy do podpisania. Było to w chwili, kiedy wchodziły nowe przepisy, mówiące o tym, że zawodnik, któremu kończy się kontrakt, jest zawodnikiem wolnym. Dla mnie to było zbawienie. Nie pozwoliłem sobie na takie zagrania działaczy.

Zdążyłeś już pogratulować Piotrowi Włodarczykowi tytułu mistrza Polski?

- Nie zdążyłem, bo nie mam z nim kontaktu. Grałem z nim przez rok w Śląsku Wrocław, ale nasze drogi się rozeszły - on wyjechał do Francji, a ja grałem w GKS Katowice.

Jak wspominasz grę w Wiśle Płock? Byłeś tam najdłużej, bo aż cztery sezony.

- Tak i byłem jednym z niewielu zawodników, którzy tak długo tam wytrzymali. Przez ten okres przewinęło się przez Wisłę kilkudziesięciu graczy. To jest specyficzna drużyna, dziwny twór. Generalnie nie wspominam gry w Płocku zbyt dobrze, mimo że zagrałem dla tej drużyny sto spotkań w lidze, bo potraktowano mnie pod koniec dość nieprzyjemnie. Do dzisiaj toczy się sprawa w sądzie o należne mi pieniądze. Należę do takich ludzi, którzy mówią, gdy coś im nie odpowiada. Byłem przeciwny pewnym posunięciom w zespole, szczególnie jeśli chodzi o zawodników z Bałkanów. Dzisiaj wychodzi na moje. Odsunięto mnie do rezerw, tłumacząc tę decyzję brakiem wyników sportowych. Brzmiało to dość śmiesznie, bo wystąpiłem w pierwszych czterech kolejkach, w których zdobyliśmy dziesięć punktów, a także wygraliśmy mecz pucharowy w Bełchatowie.

Niedawno były prezes GKS Katowice wspomniał w jednym z wywiadów, że kontaktował się z tobą w sprawie kupna meczu...

- Dokładnie. Jestem jedyną osobą, która została przedstawiona w tym artykule w pozytywnym świetle. Wyjaśniałem później tę sprawę w PZPN. Jako jedyny z przesłuchiwanych osób potwierdziłem, że Dziurowicz mówił prawdę. Rzeczywiście kontaktował się ze mną, zdając sobie z tego sprawę, że wcześniej grałem z GKS i jest mi winny dość dużo pieniędzy. Wiedziałem, że jeśli Katowice spadną do drugiej ligi, nigdy tej kwoty nie odzyskam, dlatego bezczelnie do mnie zadzwonił i próbował cokolwiek osiągnąć. Ja od razu poinformowałem o tym trenera, kolegów i kierownictwo klubu. Dziurowicz wyparł się potem wszystkiego. Dopiero niedawno odkrył karty.

Polityka i ekonomia

Gdzie Marcin Janus będzie występował w przyszłym sezonie?

- Mam nadzieję, że w Lechii. Bardzo się cieszę, że tu jestem. Pod koniec sezonu spokojnie siądziemy do rozmów, ewentualnie przedłużymy kontrakt. Wszystko zależy od wyników drużyny. Jeśli będziemy grać dobrze, wygrywać, a ja wrócę do składu, to na pewno moja karta przetargowa będzie w cenie.

Bierzesz pod uwagę jeszcze temat Litwy?

- Nie, nie wracałem już później do tego tematu.

Kiedy zamierzasz skończyć karierę i co zamierzasz potem robić?

- Nic nie zamierzam. Zobaczymy, co będzie, co życie pokaże. Ja się czuję na siłach grać jeszcze parę lat. Na pomysły na życie po zakończeniu kariery też nie mam prawa narzekać.

Życie związane z piłką czy poza piłką?

- Jeśli z piłką, to raczej jakieś szkolenie dzieci, młodzieży. Bardziej takie zabawowe zajęcie. Nie wyobrażam sobie zawiesić butów na kołku i nic nie robić. Jak mamy dwutygodniowe urlopy, to już po tygodniu człowieka nosi, już by chciał pobiegać za piłką. Na pewno na tym nie poprzestanę, ale nie w zawodowych klubach i seniorskiej piłce. Mam już dość tułaczki po Polsce. Całe życie na torbach, w rozjazdach, poza domem, w różnych mieszkaniach bądź hotelach...

Czy czujesz się piłkarzem spełnionym? Kiedyś mówiło się o tobie, jako o wielkim objawieniu. Występowałeś w reprezentacji młodzieżowej...

- Tak, ale to wszystko było przed kontuzją, która wykluczyła mnie z grania na dziesięć miesięcy. Myślę, że każdy młody chłopak na początku chciał zaistnieć w piłce seniorskiej, później w pierwszej lidze. Mi się to wszystko udało. Grałem nawet w reprezentacji młodzieżowej. Nie miałem jednak aż takich wygórowanych marzeń, żeby pojechać na Mistrzostwa Świata, aczkolwiek na pewno byłoby to miłe przeżycie. Jestem spełniony nie tylko w futbolu, ale także w życiu osobistym. Nigdy nie narzekałem, zawsze jestem zadowolony z tego, co robię.

Kiedyś powiedziałeś: "Gram w piłkę, bo lubię, ale to nie jest cel życia sam w sobie".

- Tak jest do dzisiaj. Gram w piłkę, dlatego że kocham ten sport. Zawsze sprawia mi to ogromną satysfakcję i przyjemność. Jednak starałem się także mieć inne zainteresowania i marzenia.

Jak twoje studia na Politechnice Poznańskiej?

- Niestety przerwałem je i już ich nie wznowiłem. Grając w Poznaniu skończyłem dwa lata studiów. Uczyłem się na wydziale mechanicznym. Niestety potem się przeprowadziłem do Gdańska, później do Wronek, Wrocławia... Do dzisiaj jeden z profesorów mnie namawia, żebym skończył studia w Koszalinie. Kto wie, czy tak się nie stanie. Ja nie chciałem skończyć szkoły po łebkach, tak jak większość piłkarzy. Nie wiem do dzisiaj, jak mi się udało skończyć drugi rok na Politechnice w Poznaniu. Było bardzo ciężko pogodzić to z treningami, ale miałem na szczęście wyrozumiałych trenerów. Grzegorz Lato układał nawet zajęcia pode mnie. Nawet żartem pytano mnie, o której treningi następnego dnia.

Jakie są poza piłkarskie zainteresowania Marcina Janusa?

- Polityka i ekonomia. Żona namawia mnie na studia ekonomiczne. Generalnie jestem domownikiem i takim człowiekiem, który chce żyć w zgodzie z przyrodą. Chciałbym właśnie tak żyć: spokojnie, na wsi i z dala od gwaru miejskiego.

Czy już się tak dorobiłeś, że mógłbyś sobie pozwolić na takie życie na wsi?

- Powiem tak: ktoś, kto gra 10 lat w pierwszej lidze, byłby głupkiem, gdyby czegoś sobie nie odłożył. Ja już sobie przyszłość zabezpieczyłem i nie boję się, czy przestanę grać w piłkę, czy nie. Uprawiam ten sport, bo sprawia mi on wielką frajdę i przyjemność. Czasami nawet warto jest siąść na ławce rezerwowych i przyglądnąć się z boku kolegom z drużyny. Można zauważyć błędy, jakie popełniają i jakie ja popełniałem.

A czy te siedzenie na ławce nie zaczyna być powoli stresujące i denerwujące?

- Tak, zaczyna być irytujące, nawet bardzo. Taka jest jednak decyzja trenera.

Grałeś z wieloma piłkarzami. Który sprawił na tobie najlepsze wrażenie pod względem profesjonalnego podejścia do piłki?

- Z zawodników Lechii wróżę przyszłość Krzysiowi Brede. Jego podejście do obowiązków zaowocuje prędzej czy później. A z poprzednich zespołów to na pewno Piotr Wojdyga - zawodowiec w każdym calu. Chłopak, któremu przypięto łatkę z "bandy czworga" z Widzewa. Miałem okazję z nim trenować i muszę powiedzieć, że jego podejście do zawodu było naprawdę imponujące. Zresztą procentuje to do dzisiaj. Jest świetnym szkoleniowcem, fachowcem. Nie przypominam sobie, żeby któryś z moich kolegów nie szanował tego, co robi. Każdy dba o pracę, o swoje zdrowie, bo innego wyjścia nie ma.

Jak ocenisz obecnych juniorów Lechii?

- Właściwie mało z nami trenują. Przygotowywali się na obozach. Trudno, żeby któryś z juniorów brał na siebie odpowiedzialność w takim okresie, kiedy jest naprawdę ciężko. Do tego potrzeba trochę doświadczenia i cwaniactwa piłkarskiego. Są to zawodnicy, którzy dopiero wchodzą do drużyny, uczą się. Jeszcze przyjdzie na nich pora.

A czy to nie zależy od trenera? Grzegorz Król grał w lidze w wieku 17 lat.

- Nie umniejszając nic obecnym juniorom, Król to była taka perełka bez kompleksów. Dzisiejsza młodzież to nie są ci sami zawodnicy, co 10 lat temu Królik.

Które miasto podobało się tobie najbardziej? Jak na tym tle wygląda Gdańsk?

- Gdańsk jest na samej górze. Gdybym nie mieszkał w tak malowniczej krainie, jaką są okolice Koszalina, to na pewno zostałbym tutaj nad Motławą. Zawsze ciągnęło mnie nad morze.

Jaka jest atmosfera w szatni? Nie zmąciły jej ostatnie wyniki?

- Mimo że jest trochę nerwowa atmosfera wśród kibiców, działaczy, to w drużynie wręcz przeciwnie. Wśród nas panuje coraz większa złość piłkarska, mobilizacja, chęć pokazania, że nie jesteśmy tak słabi, jak pokazują niektóre wyniki. Jestem naprawdę miło tym zaskoczony.

A ultimatum dla trenera podziałało również na was?

- Myślę, że na wszystkich podziałało. Nie sądzę, żeby ktokolwiek - obojętnie w jakiej drużynie - chciał zmian. Generalnie, jeśli drużyna jest poukładana, to na pewno coraz lepiej siebie poznajemy, coraz lepiej wiemy, czego od siebie możemy wymagać. Wszelkie zmiany na pewno nie działają pozytywnie, szczególnie w trakcie sezonu.

Z kim w zespole zaprzyjaźniłeś się tak szczególnie?

- Bliższy kontakt mam z Robertem Sierpińskim, z którym też czasami sobie siądziemy i porozmawiamy. Ogólnie każdy szuka sobie przyjaźni bardziej zażyłych nie w gronie piłkarzy, bo ile można. Całe życie wyjazdy, obozy, zgrupowania, mecze w tym samym towarzystwie. Trzeba mieć niejako odskocznie od codziennych problemów. Myślę, że nie tylko w piłce.

Jak oceniałeś potencjał Lechii wracając ponownie do Gdańska? Chyba nie tak miało to wyglądać?

- Zawsze, przychodząc do nowej drużyny ma się jakieś ambitne plany i cele. Wszyscy przyzwyczaili się do ciągłych zwycięstw na niższych szczeblach, jednak druga liga to już zdecydowanie wyższy poziom. Na zapleczu ekstraklasy takich drużyn jak Lechia jest naprawdę sporo. Życie pokazało, że tutaj każdy może wygrać z każdym.

Jak oceniasz gdańską publiczność?

- Grałem w kilku drużynach pierwszoligowych i muszę stwierdzić, że jest ona najlepsza w Polsce. Kibice Lechii są wyrafinowani, potrafią zmobilizować nas do walki. Zaskoczyło mnie na plus, że fani znają się na piłce. Wiedzą, że futbol to ciężki kawałek chleba. Często tak było w innych klubach, że krytyka była niczym nie uzasadniona.

Jak oceniasz ostatnie wydarzenia w Krakowie i pobicie piłkarzy Arki?

- Moim zdaniem Wisła powinna ponieść drakońskie kary. Wczoraj pobito piłkarzy z Gdyni, nie wiadomo czy jutro to samo nie spotka gdańszczan. Nigdy nie czułem się zagrożony ze strony kibiców, nawet podczas gorących derbów Warszawy, jednak teraz nie wiem, czy w podobnych sytuacjach jak w Krakowie nie będę się bał.

Dziękujemy za rozmowę.

- Dziękuję również i pozdrawiam wszystkich sympatyków Lechii.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.041