Co prawda jeśli spojrzymy na bilans meczów na własnym boisku to sprawa wygląda zdecydowanie lepiej. Ekipa Marcina Kaczmarka w piętnastu meczach zdobyła 28 punktów, które dają jej 5. miejsce w tabeli bilansów domowych. Biało-zieloni tracą raptem tylko 5 punktów do pierwszego w tej klasyfikacji Piasta Gliwice. Oczywiście priorytetem dla każdej drużyny jest wygrywanie lub chociażby remisowanie na własnym boisku, jednak każdy musi sobie zdać sprawę z tego, że jeśli drużyna chce awansować lub chociażby utrzymać się bez baraży, a tak jest w przypadku Lechii, to ważne jest również zdobywanie punktów i goli na boiskach przeciwników.
I właśnie w kontekście spotkań wyjazdowych gra Lechii Gdańsk powinna się jak najszybciej poprawić, ale to chyba dopiero w następnym, oby drugoligowym sezonie, ponieważ teraz został już raptem jeden wyjazd do Ostrowca Świętokrzyskiego.
Gdańska jedenastka w rundzie wiosennej rozegrała osiem spotkań na boisku przeciwnika. Bilans drużyny z Traugutta to jedna wygrana z Jagiellonią, trzy remisy (wszystkie kończyły się wynikiem 0:0) oraz cztery porażki, w tym bardzo dotkliwe z Ruchem, Widzewem i Piastem. Lechia w tych trzech przegranych meczach Lechia straciła aż 12 goli, a ogólnie Mateusz Bąk musiał 14 razy wyciągać piłkę z siatki. Jeśli chodzi o ofensywę, to niczym szczególnym popisać się nie możemy, ponieważ Lechiści strzelili tylko trzy bramki.
I to głównie nasza skuteczność jest przyczyną obecnego miejsca w tabeli, które nikogo, ani działaczy, ani piłkarzy, ani tym bardziej kibiców, nie zadawala.
Przed meczem ze Świtem każdy był pewien trzech punktów zdobytych w ponad 25-tysięcznym miasteczku, oddalonym o 40 km od Warszawy. Lechia przyjechała autokarem do Nowego Dworu Mazowieckiego półtorej godziny przed meczem. Wszyscy piłkarze wyluzowani i uśmiechnięci, spacerując po obiekcie Świtu sprawiali wrażenie, że przyjechali po swoje. I prawdopodobnie przez tę pewność Lechia przegrała mecz. Przegrała to dobre słowo, bo kolejnego remisu 0:0 z outsiderem drugiej ligi do sukcesów zaliczyć niestety nie można.
Mecz rozpoczął sie od minuty ciszy na znak żałoby po zmarłym trenerze Kazimierzu Górskim. Potem były już tylko czysto piłkarskie emocje, jednak 600-osobowa publiczość z Nowego Dworu mogła czuć się zawiedziona, ponieważ przez większość spotkania wiało nudą.
Lechia Gdańsk rozpoczeła spotkanie z jedną zmianą w stosunku do poprzedniego meczu ze Szczakowianką. Kontuzjowanego wtedy Karola Piątka zastąpił na lewej pomocy Maciej Kalkowski, który tym samym zrobił miejsce w środku pola dla Jacka Manuszewskiego. W bramce tradycyjnie Mateusz Bąk. W obronie po raz kolejny ujrzeliśmy Marcina Janusa, dla którego był to jeden z lepszych meczów w tej rundzie. Obok niego na środku obrony Krzysztof Brede, po pokach Paweł Pęczak oraz Rafał Kosznik. Linia pomocy to na środku Marcin Szulik ze wspomnianym wcześniej Jackiem Manuszewskim, na skrzydłach zagrali zaś Jakub Biskup i Maciej Kalkowski. W ataku, jak zwykle od pierwszej minuty, Grzegorz Król i Piotr Cetnarowicz, który ostatnimi bramkami zaskarbił sobie przychylność trenera Kaczmarka, wobec niemocy strzeleckiej innego Piotra, Wiśniewskiego.
Pierwsza połowa to chaotyczna kopanina jednej i drugiej drużyny. Dość często na skrzydłach pozycjami wymieniali się Biskup z Kalkowskim. Jacek Manuszewski był trochę zagubiony w środku pola. Najwyraźniej przyzwyczaił się, że gra w obronie w parze z Krzysztofem Brede. Ta boiskowa odskocznia sprawiła, że w początkowych minutach nie prezentował się najlepiej, zaliczając sporo strat i niedokładnych podań do partnerów. Jednak jak przystało na prawdziwego wyjadacza polskiej ligi, popularny "Manek" zaczął wtapiać się w spotkanie i jego gra szczególnie w drugiej połowie wygladała zdecydowanie lepiej.
Patrząc z boku można było odnieść czasami wrażenie, że linia pomocy Lechii to tak naprawdę czterech środkowych pomocników. Każdy z piłkarzy próbował swoich zagrań i sztuczek, aby przechytrzyć rywala. Te zabiegi nie mogły przeradzać się w liczne sytuacje podbramkowe, a jeśli już takie się przytrafiały, to były marnowane odpowiednio przez Króla, który słaniał się na nogach jak po mocnym ciosie bokserskim, a także Cetnarowicza, Biskupa i nawet obrońcę Marcina Janusa, który bliski był strzelenia bramki po rzucie rożnym.
Druga cześć spotkania to istna metamorfoza najskuteczniejszego napastnika Lechii. "Królik" często wracał do drugiej linii, aby pomóc w rozgrywaniu, schodził na lewe skrzydło z indywidualnymi akcjami, a w końcu starał się szukać najlepszego dla siebie miejsca w polu karnym. Niestety wiele z tych akcji kończyło się spalonymi. Dotyczy to głównie Grzegorza Króla, ale również wprowadzonych w drugiej połowie Piotra Wiśniewskiego oraz Krzysztofa Rusinka. W końcu do głosu doszedł Marcin Szulik, który jak przystało na prawdziwego rozgrywającego, rządził i dzielił w środku pola. Jednak przy słabej skuteczności ataku jego dobra dyspozycja nie zdała się na wiele. W trzech najbliszych spotkaniach raczej nie będzie musiał martwić się o miejsce w pierwszej jedenastce.
Drugą połowę 60-osobowa grupa kibiców z Gdańska będzie wspominac głównie z powodu wprowadzenia na boisko Mariusza Dzienisa, co okazało się fatalną zmianą. Były piłkarz Jagiellonii zagrywał wiele niedokładnych piłek. Jedna z nich, do Rusinka, mineła adresata o kilkanaście metrów, co wyjątkowo rozbawiło publiczność, a trenera Kaczmarka wprawiło w niesamowitą złość. Jednak mecz ze Świtem to nie tylko kiksy naszych piłkarzy, ale również piękne strzały. Jednym z nich popisał się Maciej Kalkowski, którego strzał z rzutu wolnego trafił w spojenie słupka z poprzeczką. Również Krzysztof Rusinek miał swoją szanse, w końcówce spotkania uderzył silnie z woleja, jednak niesamowita parada bramkarza gospodarzy uchroniła od przegranej jego zespół.
Niestety Lechia wciąż więc nie może się przełamać w spotkaniach z drużynami z dolnej części tabeli ligowej. Remisy 0:0 z trzema pewnymi już niemal spadkowiczami pokazują, że biało-zielonych zdecydowanie lepiej motywują spotkania z tzw. środkiem tabeli. Niestety w tym sezonie Lechia nie będzie miała okazji poprawić statystyk z tego typu rywalami.
Warto zauważyć, że gdańszczanie w rundzie jesienej zdobyli 20 punktów. W chwili obecnej na naszym koncie znajduje się "już" 40 oczek, a do zakończenia rozgrywek pozostały jeszcze trzy spotkania. Czyżby poprawa gry? Nic bardziej mylnego. W obecnej rundzie, jedynie dobra postawa naszej ekipy w meczach domowych spowodowała tę nadwyżkę punktową w stosunku do poprzedniej rundy. Niektórzy będą tłumaczyć to klasą rywali, którzy przyjeżdżali do Gdańska.
Do utrzymania się w II lidze brakuje najprawdopodobniej 6 punktów. Gdzie je zdobyć? Chyba nie gdzie indziej, jak na własnym boisku. Łakomić się na zwycięstwo z KSZO w Ostrowcu Św. już chyba nie powinniśmy, patrząc na występy naszych napastników. No, chyba że Krzysiek Brede znów popisze się jakimś celnym strzałem.