- Wydaje mi się, że Lechia i Zawisza stworzyły niesamowite widowisko. Naprawdę wróży to dobrze piłce - stwierdził po meczu trener gości Bogusław Baniak. Jego słowa brzmią naprawdę pięknie i budująco, tylko szkoda, że większość kibiców widziała to przedstawienie chyba nieco inaczej. "Co za nuda. Czy oni rzeczywiście chcą to wygrać?!" - dało się słyszeć na trybunach. Trudno się z tym nie zgodzić. Poziom spotkania pozostawiał wiele do życzenia. Zabrakło strzałów, efektownych podań, szybkich akcji, pomysłowości i fantazji. Piłkarze obu drużyn starali się prostymi środkami przedostać pod pole karne przeciwnika, a sytuacje podbramkowe wynikały w większości z błędów defensywy.
Sporą odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi z pewnością bardzo słaby sędzia. Pan Mariusz Górski zaprezentował żenujący poziom. Sprawiał wrażenie zagubionego i przestraszonego. Kompletnie nie panował nad tym, co się działo na boisku. A działo się sporo. Zawodnicy nie przebierali w środkach, nie brakowało ostrych spięć i przepychanek. W szczególności pierwsza połowa nie przypominała widowiska czysto sportowego. Co ciekawe, arbiter z Łodzi kartki z kieszeni wyciągał raptem czterokrotnie, raz pokazując tę barwy czerwonej. W 37. minucie przykładnie usunięty z boiska został Marcin Szulik. Abstrahując od tego czy była to słuszna decyzja czy też nie, rodzi się pytanie, dlaczego tylko on? Z całą pewnością na placu gry nieco za długo przybywało kilku innych piłkarzy. Poza tym, sędzia zapomniał chyba, że za ewidentne symulowanie i ciągłe przedłużanie gry jakieś kary także się należą.
Najbardziej szkoda kibiców, którzy mimo meczów Mistrzostw Świata znaleźli chwilę czasu i pojawili się na obiekcie przy ul. Traugutta. I to zjawili się dość tłumnie, bo w liczbie około sześciu tysięcy. Zaprezentowali oni poziom zgoła odmienny od tego na murawie. Zadbali o odpowiednią oprawę i atmosferę na trybunach. Godnie pożegnali swoich ulubieńców, jakby nie zwracając uwagę na to, co oni im oferują. Pod wrażeniem fanów był nawet obecny szkoleniowiec Kujawiaka/Zawiszy, a kiedyś trener Marcina Kaczmarka w Pogoni Szczecin: - A co mnie uderzyło? Jak można nie grać przy takich trybunach, prawda? Oprawa meczu, do końca skandowanie, do końca doping. Tylko pozazdrościć. Teren jest naprawdę rozśpiewany, rozkrzyczany i taki kibic na pewno wznosi piłkarza na wyżyny.
Zastanawiająca jest przesadna ostrożność i defensywna taktyka nakreślona przez "Małego Boba". Ostatni, już o niczym nie decydujący mecz powinien być świetną okazją do zagrania przede wszystkim dla kibiców. Najlepszym podziękowaniem za doping i wiarę podczas trudnego sezonu w drugiej lidze, byłaby ofensywna, efektowna i ambitna gra. Szkoda, że nie pomyślał o tym szkoleniowiec biało-zielonych. A jeśli nawet pomyślał to zrezygnował z tego po czerwonej kartce dla Marcina Szulika. Za napastnika Piotra Cetnarowicza wprowadził defensywnego pomocnika Macieja Mysiaka. Tym samym zdecydowanie zmniejszył siłę rażenia lechistów i dał jednoznaczny sygnał o "obronie Częstochowy".
Pomimo bardzo przeciętnego widowiska warto było wybrać się na sobotnie spotkanie, chociażby ze względu na grę Karola Piątka. Jako jeden z nielicznych pokazał się z jak najlepszej strony. Dużo biegał, walczył, próbował efektownych dryblingów. Po jednym z nich zdołał przedostać się w pole karne Kujawiaka/Zawiszy i padł jak długi. Część kibiców widziała faul domagając się karnego, lecz arbiter był niewzruszony. Inną pozytywną, choć nie tak efektowną postacią był Michał Szczepiński. Zaliczył na swoim koncie wiele przechwytów w środku pola. Wyjątkowo dobrze radził sobie w ofensywie. Potrafił utrzymać się przy piłce, lub dokładnie podać, od czasu do czasu wspomagał swoich kolegów grających z przodu. Nawet był bliski strzelenie gola, lecz jego strzał z początku drugiej połowy został efektownie wybroniony przez bramkarza gości, Roberta Mioduszewskiego, który w sobotę rozegrał bardzo dobre zawody.
Przyzwoicie po raz kolejny zaprezentowała się defensywa gdańszczan, jednak nie ustrzegła się kilku błędów. Sporo szczęścia mieli biało-zieloni w 76 minucie, kiedy to źle pilnowany Vuk Sotirović strzelał z 10 metrów, niecelnie. Trochę kłopotów sprawiali także aktywni i dynamiczni napastnicy bydgoszczan. W szczególności Valentin Dah, który chciał się pochwalić również nie najwyższymi umiejętnościami aktorskimi. Jedynie arbiter dawał się nabierać na jego sztuczki. Nieco słabiej wyglądała gra obrońców Zawiszy S.A. Nie radzili sobie z pokryciem niewielkiej ilości atakujących lechistów, zostawiając im sporo miejsca. Tym bardziej szkoda, że biało-zieloni nie zdecydowali się nieco odważniej przycisnąć przeciwników.
Podczas sobotniego meczu cieniem samego siebie był Maciej Kalkowski. Kompletnie nie przypominał aktywnego i walecznego zawodnika z poprzednich spotkań. Sprawiał wrażenie zagubionego i niepewnego. Wyglądało, jakby był na boisku obecny tylko ciałem. Szczególnie było to widoczne podczas sytuacji z drugiej połowy, kiedy to zamiast wybić piłkę osłanianą przez Jacka Manuszewskiego, biernie przypatrywał się akcji. Być może nie wytrzymał sporej nerwowości meczu. Zawodnicy nie przebierali w środkach i walczyli bardzo ostro. Można było odnieść wrażenie, że na murawie toczy się gra o wysoką stawką, nie zaś tylko o honor i lepsze samopoczucie przed letnią przerwą w rozgrywkach.
Wydawało się, że w takiej potyczce okazję do gry może dostać któryś z młodszych zawodników Lechii. Największe szanse dawano Robertowi Hirszowi, który jako jedyny z juniorów ostatnimi czasy trenował wraz z kadrą seniorów. Jednak nie pojawił się, ani w wyjściowej jedenastce, ani nie został wprowadzony jako zmiennik, mimo że sporą część drugiej połowy spędził rozgrzewając się przy linii bocznej. Nie ujrzeliśmy Roberta, lecz ujrzeliśmy Mariusza Dzienisa, dla którego był to najprawdopodobniej ostatni mecz w biało-zielonej koszulce. Marcin Kaczmarek desygnował go na murawę w 88 minucie, tym samym dając możliwość pożegnania się z gdańską publicznością.
Sobotni mecz był taki, jak cały sezon. Nieprzekonujący i niezadowalający, lecz cel (w tym wypadku remis) został osiągnięty, mimo pewnych trudności i błędów. Miejmy nadzieję, że działacze, trenerzy i piłkarze Lechii wyciągną wnioski z tego spotkania i zrobią wszystko, aby w przyszłym sezonie kibice biało-zielonych mogli oglądać lepsze widowiska. Należy pamiętać, że dobra i (a może przede wszystkim) efektowna gra jest największym magnesem przyciągającym fanów na stadiony. Przyglądając się frekwencji widać, że wiosną tego magnesu Lechii brakowało