W Polsce Šiklić pojawił się już przed trzema laty. Zaproszono go na testy do Katowic. Tak po pierwszych dniach o swoich marzeniach mówił na łamach Gazety Wyborczej: - Mam dużo marzeń i to nie tylko sportowych. Na pewno jednak chciałbym zagrać w AS Roma, bo to dla mnie najlepszy klub piłkarski na świecie. Miło byłoby też zmienić samochód [piłkarz jeździ Oplem Astrą II, przyp. red.] na jakiś bardzo szybki, bo uwielbiam szybką jazdę. No... i uwielbiam piękne kobiety!
Temat kobiet, samochodów i AS Romy pojawiał się przy każdym przejściu tego zawodnika do nowego klubu. W Katowicach miejsca nie zagrzał, na dłużej zakotwiczył natomiast w przygotowującej się do gry w Pucharze UEFA Dyskobolii Grodzisk. Udało mu się zagrać nawet w jednym spotkaniu rundy kwalifikacyjnej, a później w trzech meczach ligowych (dwóch wygranych i jednym zremisowanym). Opuścił jednak Grodzisk i trafił do Wodzisławia, podpisując z Odrą półtoraroczny kontrakt. Ta przygoda jednak trwała krócej, bo tylko pół roku, i podobnie jak w Grodzisku zagrał tylko 3 ligowe spotkania.
Na dłużej znalazł się w Górniku Łęczna, gdzie spotkał trenera, który na niego stawiał. Tym szkoleniowcem był Bogusław Kaczmarek. Najbardziej udanym okresem dla Siklicia była wiosna 2005 roku, kiedy wziął udział w prawie wszystkich meczach Górnika. Tak udana wiosna to m.in. zasługa zgrupowania nad polskim morzem - łęcznianie zainaugurowali przygotowania na obozie w Cetniewie. I w trakcie tego obozu doszło do pierwszego kontaktu Chorwata z Lechią, zagrał bowiem w zremisowanym sparingu Górnika z gdańszczanami na boisku oliwskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Kiedy w Łęcznej doszło do roszady trenerskiej, Šiklić nie zyskał uznania w oczach trenera Kubickiego i postanowił, za porozumieniem stron, rozwiązać kontrakt, licząc prawdopodobnie na szybki angaż w jakiejś europejskiej lidze.
- Tak naprawdę miejsce w składzie miałem tylko za trenera Kaczmarka w Łęcznej. Jednak nie odszedłem dlatego, że zmienił się szkoleniowiec. Postanowiłem pół roku wcześniej rozwiązać kontrakt, gdyż nie lubię... zimy. Przy tej okazji dziękuję działaczom Górnika, że poszli mi na rękę i w grudniu pozwolili odejść - mówił Šiklić na łamach Przeglądu Sportowego.
Zima jednak minęła, a piłkarz dalej nie mógł znaleźć klubu. Po nieudanych testach w Szinniku Jarosław (liga rosyjska), cały czas trenował z rezerwami Hajduka Split, gdzie było zdecydowanie cieplej. Dlatego gdy w Polsce "puściły lody", postanowił z pomocą swego byłego trenera znaleźć klub w Polsce. I tak, z rekomendacji Bogusława Kaczmarka, trafił do Gdańska.
- Siklić ma świetną lewą nogę, nieźle dośrodkowuje i mocno strzela. To uniwersalny piłkarz, dobrze radzi sobie grając w linii czwórką obrońców, z powodzeniem może grać także jako defensywny pomocnik - mówił w wywiadzie dla Gazety Wyborczej popularny "Bobo". - Bardzo dobrze spisywał się w meczach z silnymi rywalami, jak Dyskobolia czy Wisła Kraków. W meczu z mistrzami Polski wyłączył z gry tak dobrego zawodnika jak Kalu Uche. Powinien być silnym punktem Lechii, ale dopiero jak przyjedzie do Gdańska i rozbierze się, okaże się, co z niego będzie.
Jednak od samego początku z jego transferem były problemy. Najpierw Piotr Żuk, kierownik drużyny, miał odebrać Chorwata z lotniska na Okęciu, ale zawrócono go, gdy dojechał pociągiem do Iławy. Ostatecznie kontrakt został zawarty za pomocą... faksu.
Następnie sporym zmartwieniem działaczy było załatwienie dla zawodnika pozwolenia na pracę w Polsce. Jako obywatelowi spoza Unii Europejskiej, postarać musiał się o to klub. Skończyła mu się także wiza i aby ją przedłużyć musiał tuż po pierwszym meczu ligowym z Widzewem wyjechać do Zagrzebia. Równolegle Siklić rozglądał się za mieszkaniem. Wybrał te o wyższym standardzie niż klub był wstanie mu opłacić i postanowił zamieszkać w apartamencie Jelitkowskiego Dworu, a różnicę dopłacać z własnej kieszeni. Ale były to miłe złego początki.
Wszystkich miał przekonać do siebie swoją grą. Przekonał już jednak na wstępie tym, że do Gdańska przyjechał na kwartał, gdyż chce grać w lepszym klubie i w lepszej lidze. Ci, którzy nie widzieli go w grze, pewnie pomyśleli, że to niezły zawodnik, a że przez 3 lata pobytu w polskiej lidze nie pograł zbyt wiele, to tylko wina niesprzyjających okoliczności. Po kilku sparingach, w których niczym szczególnym się nie wyróżnił, otrzymał miejsce w podstawowej jedenastce.
To już drugi po Jakubie Gronowskim przypadek piłkarza, który nie przygotowując się do sezonu z drużyną, otrzymał wysoki kredyt zaufania od trenera Marcina Kaczmarka. Z Gronowskim nie wypaliło, z Sikliciem także. Chorwat, który wydawał się bardzo sympatyczny, już po czwartym meczu, decyzją zarządu, został przesunięty do rezerw. Decyzję podjęto zaraz po tym, jak zmieniony w przerwie meczu z Podbeskidziem zawodnik zamiast usiąść na ławce rezerwowych bądź trybunach, pojechał do swego apartamentu. Po tym incydencie klub wydał lakoniczny komunikat: "Z uwagi na słabszą dyspozycję sportową w ostatnim okresie, zawodnicy drużyny seniorów Łukasz Kubik i Ronald Šiklić zostali czasowo przesunięci do zespołu rezerw Lechii Gdańsk".
Nie zaakceptowała go także drużyna, ze względu na jego pierwsze wypowiedzi dla prasy, w których mówił, że przyjechał do Gdańska tylko do wakacji.
W rezerwach także długo nie pograł, gdyż dopadła go kontuzja. I znów zarząd musiał debatować nad jego przypadkiem. Wyrok był tylko jeden. Rozwiązanie kontraktu. Piłkarz Šiklić spędził w Lechii dwa miesiące i z pewnością będzie niezłą nauczką dla klubu. Wypada mieć nadzieję, że w przyszłości żaden "Siklić" nie znajdzie miejsca przy Traugutta.
Ronald Šiklić to sympatyczny człowiek. Uśmiechnięty i szczery, szybko i łatwo nawiązujący znajomości. Często można było go spotkać na gdańskiej starówce. Po rozstaniu z Gdańskiem wsiadł do swego auta i pojechał do Zagrzebia. Tam miał zamiar przesiąść się do swego cabrio i udać się na tygodniowy wypoczynek. I znów miał czekać na sygnał od menadżera, który miał mu znaleźć pracę w lidze cypryjskiej, rosyjskiej lub czeskiej. Może się jednak zdarzyć, że syn dyrektora chorwackiej telewizji, znów pojawi się na polskich boiskach. Na odchodne, żegnając się z jednym z piłkarzy Lechii, powiedział: - Nie przejmuj się. Za 2 lata spotkamy się w Pucharze UEFA.
Chciałoby się zapytać, kto stał za tym transferem? Bez dwóch zdań winą za nieudaną transakcję można obarczyć Marcina Kaczmarka, który przyznał później, że był to jego błąd. Podobnie jak Łukasz Kubik. W marcu, kilka dni po sfinalizowaniu kontraktu z Chorwatem, w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego mówił: - Šiklić to taki królik z cylindra. Sięgnąłem po niego, gdyż polecił mi go mój ojciec, który ma dobre wspomnienia ze współpracy z Chorwatem w Łęcznej. Uznałem, że może nam się przydać na lewej i na środku obrony oraz przy stałych fragmentach gry.
Ostatnio w naszym kraju obserwujemy dużą falę emigracji zarobkowej. Młody czy stary Polak wyjeżdża za granicę, aby godnie zarabiać. Jednak aby być zatrudnionym w innym kraju, trzeba być albo lepszym od miejscowych, albo zgodzić się na mniejsze wynagrodzenie. Ronald Šiklić z pewnością nie zgodził się na niższe wynagrodzenie od innych lechistów, a jego gra była zdecydowania gorsza.
Przyjście "Ronniego" do Lechii było medialne głośne. Natomiast jego rozstanie z Gdańskiem mało kto już komentował.