Z jednym z najbardziej walecznych, a zarazem chyba najbardziej sympatycznym piłkarzem Lechii spotkaliśmy się w miniony wtorek. Był to jedyny termin, w którym pomocnik Lechii mógł się z nami spotkać, bo dwa dni później wyjeżdżał z rodziną na zasłużony urlop po ciężkim sezonie II-ligowym.
Z Maciejem Kalkowskim porozmawialiśmy o jego długiej i ciekawej karierze, o grze w Bełchatowie i w amerykańskiej lidze halowej, o powrotach i odejściach z Lechii, a także o epizodach w gdyńskiej Arce i stosunku do tego klubu czy wpływie "Bobo" Kaczmarka na jego karierę. Poruszyliśmy także wątek zwolnienia trenera Marcina Kaczmarka, poznaliśmy zdanie Maćka na ten temat. Popularny "Kalka" ocenił dla nas każdego piłkarza Lechii oraz ułożył swoją "11" złożoną z piłkarzy, z którymi grał. Poznaliśmy również receptę kapitana lechistów na awans do I ligi, który - jak stwierdził Kalkowski - jest w Gdańsku nieodzowny.
Mieliście, jako drużyna, dłuższe pożegnanie z trenerem Kaczmarkiem?
- Nie. Marcin chciał się jedynie ze wszystkimi spotkać i to wszystko.
I co powiedział na odchodne?
- Życzył nam powodzenia. Takie jest życie i taki zawód trenera. Raz się pracuje, później się nie pracuje, a za chwilę znowu gdzieś pracuje.
Jak przyjąłeś informację o zwolnieniu trenera?
- Ja się dowiedziałem w poniedziałek na oficjalnym zakończeniu w hotelu "Szydłowski". Byłem lekko zaskoczony, ale wiedzieliśmy dobrze, że mogą zajść różne ruchy. Różne głosy dochodziły z trybun. Była duża presja kibiców, którzy Marcina nie akceptowali. Nie wiem dlaczego. My swoje zrobiliśmy. Tak jak zakładaliśmy przed sezonem - mieliśmy utrzymać się bez baraży i to wykonaliśmy.
A jak zareagowali koledzy? Również byli zaskoczeni?
- Ciężko mi powiedzieć. Myślę, że niewielu z nas spodziewało się zwolnienia Marcina, bo - tak, jak mówię - cel postawiony przed nami przed sezonem został zrealizowany. Ale takie jest życie i każdy trener musi być przygotowany i spodziewać się tego. Praca trenera jest niewdzięczna, ale taką sobie Marcin wybrał.
Nie mówmy o minusach pracy trenera Kaczmarka. Powiedz nam o cechach, które wyróżniały Marcina spośród innych trenerów?
- Myślę, że Marcin cały czas się szkolił. Jego treningi na pewno nie były nudne. Czasami bywało tak - ja miałem takich trenerów - gdzie cały czas robiło się to samo. A tutaj cały czas coś próbował zmieniać, razem z "Borkiem" (Tomaszem Borkowskim - red.), który też ma bardzo duży zasób ćwiczeń. Różne rzeczy robiliśmy i myślę, że to było plusem.
A jeszcze jakieś plusy?
- Był bardzo zaangażowany w to, co robił. To było widać i na treningach i na meczach.
A jeśli chodzi o taktykę?
- Dążysz do tego nieszczęsnego systemu 4-5-1?
Nie tylko do tego. Nie zawsze zmiany były takie, jakie powinny być. Były też zaskakujące ruchy transferowe - np. przyszedł Gronowski, potem Siklić i obaj przebili się od razu do pierwszego składu.
- Wiadomo - niektóre transfery były niewypałami i to trzeba jasno powiedzieć. Może warto czasami postawić na ludzi stąd, którzy są związani z Lechią i chcą za ten klub oddać serce. Siklić to akurat był zawodnik pierwszoligowy, ale jego - tak, jak powiedział "Wojciech" (Sławomir Wojciechowski - red.) - zdyskwalifikowała pierwsza wypowiedź w gazecie, gdzie on powiedział, że przyjechał tutaj na trzy miesiące. I rzeczywiście tak to traktował, traktował Lechię jak wczasy. Po tygodniu Gdańsk nawet zaczął mu się podobać, ale to chyba od strony nocnego życia. Myślę, że pożegnanie z nim to był dobry ruch.
Czy zamiast zwalniania trenera nie lepszym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie dyrektora sportowego, który byłby odpowiedzialny za transfery? Nie ma co ukrywać - w tej kwestii trener Kaczmarek był po prostu słaby i pomyłek transferowych w jego wykonaniu było niemało.
- Trudno mi powiedzieć coś na ten temat, bo nie jestem w klubie od tego. Ja jestem zawodnikiem i to, co wymaga ode mnie trener staram się realizować na boisku. Od rządzenia są tutaj inni i myślę, że to jest ich problem.
10. miejsce to sukces, porażka czy oddaje rzeczywisty stan tego, na co stać było zespół w tym sezonie?
- Myślę, że kilka "głupich" punktów zgubiliśmy, ale ja wiedziałem od początku, że niektórych poniosło - te szumne zapowiedzi, że idziemy na ligę. Nie oszukujmy się. Nie mieliśmy zespołu, który mógł walczyć o awans. Byliśmy zespołem środka tabeli, ale gdyby nie kilka "głupich" punktów to inaczej by się skończyło. Myślę, że 10. miejsce, gwarantujące utrzymanie - nie musimy się teraz męczyć w barażach - to było to, na co było stać Lechię w tym roku.
Czy mimo takich wzmocnień, które poczyniono zimą, spodziewałeś się tak trudnej wiosny?
- Z tych sześciu czy pięciu ludzi, którzy tu przyszli - jak było widać - dwóch się sprawdziło. Karol Piątek, Jacek Manuszewski i "Centek" (Piotr Cetnarowicz – red.) w tych meczach, w których grał. Za dużo nie pograł, bo cierpiał za czerwoną kartkę, a potem był kontuzjowany. Grzesiu Król też próbował. Ale wiadomo, że były też niewypały - jak choćby Ronald Siklić - którzy psuli w tym zespole atmosferę. Jak nowi przychodzą do zespołu to powinni być - tak, jak na Zachodzie - dwa razy lepsi. Może nie dwa razy, ale przynajmniej powinno być widać, że się starają, że im zależy. Tutaj nie było tego widać.
Czy to był udany dla ciebie sezon? Występowałeś już kilka sezonów na tym szczeblu. Bywały lepsze czy gorsze sezony w twoim wykonaniu?
- Myślę, że najlepszy mój sezon to był ten w drugoligowym GKS Bełchatów, w którym awansowaliśmy do I ligi. Na 36 meczów rozegrałem chyba 33. Trenerem był tam Jerzy Wyrobek, którego bardzo miło wspominam. Myślę, że to był mój najlepszy sezon. Teraz powróciłem do II ligi po jakiejś przerwie i, mimo tego, że długo gram w piłkę, trzeba było się kilku rzeczy może nie nauczyć, ale przypomnieć. Być może dlatego na początku nie wyglądało to zbyt dobrze. Myślę, że jak wszyscy - mieliśmy mecze lepsze, słabsze i takie, które nam kompletnie nie wychodziły. Ja osobiście w każdym meczu starałem się walką, zaangażowaniem ten brak czy obniżkę formy nadrobić.
Tylko bramek było chyba zbyt mało?
- Ja nigdy nie strzelałem wielu bramek. Zawsze byłem takim zawodnikiem, który woli dograć. Często nawet wychodząc dwóch na jednego, czy mając pojedynek jeden na jednego, widząc dobrze ustawionego kolegę, któremu można dograć to nie zastanawiam się.
Czyli jesteś zadowolony ze swojego dorobku bramkowego?
- Z dorobku bramkowego - jak na bocznego pomocnika - na pewno nie. Ale jeśli policzyć asysty, ja sobie nie liczyłem, ale myślę, że kilka bramek z moich podań wpadło i to na pewno cieszy. Ja myślę, że stać mnie na więcej. Jeśli dane będzie mi to w przyszłym sezonie to będę chciał poprawić rekord.
Grywałeś na lewej i prawej pomocy, w środku pola, w napadzie. Która pozycja jest tą twoją optymalną?
- Wydaje mi się, że ja zawsze byłem bocznym pomocnikiem. To było widać nawet, kiedy grałem na środku, zawsze ciągnęło mnie gdzieś do linii. Pewnych nawyków ciężko się pozbyć. To była konieczność, bo Sławek Wojciechowski - kontuzja, Jacek Manuszewski musiał się cofnąć do obrony, gdzie wprowadził dużo spokoju. Praktycznie do powrotu Marcina Szulika, który był kontuzjowany musiałem jakoś tą dziurę łatać.
Jakie miałeś "obowiązki" jako kapitan zespołu?
- Tak, jak każdy kapitan, byłem łącznikiem między szatnią, a trenerem, między szatnią, a działaczami. Również jako kapitan - chociaż robiłbym to nawet, gdybym nie był kapitanem - starałem się pomagać młodszym kolegom, którzy dopiero zaczynali przygodę z piłką drugoligową. Czy byłem dobrym kapitanem to należałoby się ich zapytać.
Próbowałeś jakoś integrować drużynę?
- Szczerze powiem, że zdarzało nam się. To jakiś kulig, czasami spotykaliśmy się wieczorkiem na jakimś piwku, wszyscy razem – z żonami, z dziewczynami - aby to wszystko zintegrować. Ja jeszcze nie byłem w takim zespole, który był taki spokojny i taki ułożony. Nieczęsto zdarzało się by ktoś się kłócił, czy bił albo coś takiego. Tutaj są raczej inteligentni młodzi ludzie.
Czy ta drużyna nie była przypadkiem zbyt spokojna?
- Możliwe, że czasami była zbyt spokojna. Może tego braku spokoju czasami brakowało. Ja byłem w różnych zespołach i wiem, jak to czasami wygląda. Dlatego szczerze mówiąc wolę mieć takich kolegów i w takim zespole grać niż jak kilka razy mnie to spotkało.
Czy jako kapitan miałeś jakieś przywileje?
- Nie sądzę. Myślę, że o to trzeba by się zapytać trenera. Ja nigdy nie uważałem, że gram dlatego, że jestem kapitanem. Kiedy w poprzedniej rundzie widziałem podczas treningów, że coś jest nie tak to po rozmowie z trenerem, przed meczem z Heko, zadecydowaliśmy, że może będzie lepiej jeśli zagra Mariusz Dzienis. A ja odpocznę, spojrzę na to z ławki, inaczej to zobaczę i tak będzie dla mnie lepiej. Ja nigdy się nie trzymałem tutaj miejsca w składzie. To miejsce staram się sobie wywalczać na treningach w ciągu tygodnia.
A jakieś przywileje wśród kolegów? Na przykład nie musiałeś czegoś nosić albo coś w tym rodzaju?
- Ja z racji wieku nie musiałem wielu rzeczy robić. To wiadomo - w każdej drużynie piłkarskiej jest tak, że to najmłodsi zajmują się noszeniem sprzętu - paliki, piłki. To wszystko należy do nich.
Przez cały sezon byłeś jedynie zmieniany, a nigdy sam nie wchodziłeś jako zmiennik. Z czego to wynikało?
- Nie wiem. Myślę, że trener ustalał skład i patrzał na nas w ciągu tygodnia, w jakiej jesteśmy dyspozycji. Widocznie w tygodniu mu nie podpadałem i uważał, że jestem w stanie pomóc temu zespołowi i dlatego grałem od początku.
Który mecz był najlepszy w wykonaniu drużyny?
- Może nie trafię tutaj w odczucia kibiców, ale najlepszą połówkę, taką piłkarską - według mnie - zagraliśmy na ŁKS-ie. I takie jest moje odczucie, ponieważ to była przyjemność grania. My graliśmy w piłkę, a ŁKS biegał za piłką. W drugiej połowie troszeczkę się pogubiliśmy. Wszedł Rafał Niżnik, zrobiliśmy troszeczkę błędów w kryciu. Myślę, że jest on jednym z najlepszych napastników w II lidze. Strzelił nam bramkę i wszystko się posypało. Ale to było - przynajmniej w tej rundzie - takie 45 minut, które naprawdę wychodziło nam piłkarsko. Wiadomo - były mecze, jak z Podbeskidziem, gdzie kompletnie nie było gry w piłkę, ale była walka i dziś nikt tego nie pamięta, bo wygraliśmy 1:0. Na tamten dzień tak mogliśmy grać i tak graliśmy. I chwała tym, co grali i potrafili wygrać nawet po jednym strzale. Dopisaliśmy sobie trzy punkty i tak się skończyło, a byliśmy wtedy w ciężkiej sytuacji, bo strefa barażowa niebezpiecznie się zbliżała i trzeba było walczyć o każdy punkt.
A o jakim meczu z kolei chcielibyście jak najszybciej zapomnieć?
- Myślę, że o meczu w Łodzi z Widzewem. Przegraliśmy go w głowach, ponieważ pojechaliśmy go wygrać i po 10 minutach już było po nas. Niestety po 3,5 miesiącach oczekiwań, gdzie ta liga się przedłużała i przedłużała, patrząc na nasze sparingi, na nasze przygotowania, na nasze badania, które - z tego, co wiemy - wychodziły nam bardzo dobrze, spadł na nasze głowy kubeł zimnej wody.
Z czego wynikało to, że wiosną nie oglądaliśmy już takich porywających widowisk, jak choćby jesienią z Widzewem czy Jagiellonią, kiedy cały czas atakowaliście i było widać u was taką radość w grze?
- Myślę, że te zespoły, z którymi graliśmy na początku, troszeczkę nas lekceważyły. My graliśmy lepiej wszystkie mecze z zespołami, które grały w piłkę. Jesienią z tymi zespołami, które stawały na "szesnastce", grało nam się ciężko. Niełatwo było nam się przebić z racji tego, że nie mieliśmy takiego napastnika jak Piotrek Cetnarowicz - wielkiego, na którego zawsze można wrzucić piłkę, aby się przepchnął. Staraliśmy się grać piłką, ale małe i nierówne boisko na Lechii, rywal stoi na "szesnastce" i naprawdę jest ciężko coś zrobić. Chociaż trzeba przyznać, że na jesień było dużo lepsze niż na wiosnę.
Czy, gdyby mecz z Widzewem potoczył się inaczej, byłaby szansa na włączenie się do walki o awans?
- W tym sezonie ogólnie cała ta liga była bardzo wyrównana - można było wygrać z każdym, zdobyć kilka punktów i grać o baraże.
W połowie rundy traciliście do lidera tyle samo punktów, co przed zimą, a przecież wcale nie graliście jakoś rewelacyjnie.
- Ja powiem szczerze - uważam, że Lechia nie była w tym roku organizacyjnie przygotowana do walki o awans do I ligi. Był taki moment, że mogliśmy nawiązać walkę, ale zremisowaliśmy u siebie mecze z Heko i Radomiakiem. W tym pierwszym spotkaniu było kilka kontuzji i niefortunnie stracona bramka. Był remis, ale mogliśmy również ten mecz przegrać. I niestety trzeba było bardziej oglądać się na dół tabeli niż na górę.
Jak myślisz, co trzeba zrobić, aby po 19 latach kibice w Gdańsku przeżyli awans do ekstraklasy?
- Myślę, że tutaj w klubie musi pojawić się sponsor z prawdziwego zdarzenia, który będzie chciał awansować. Wiem, że tutaj jest dużo firm w Gdańsku, które trochę pomagają, a trochę nie. Jest potrzebny sponsor.
Czyli wszystko zależy i o wszystkim decydują pieniądze?
- Może nie pieniądze, ale wiadomo - będą pieniądze, będą też przychodzić inni zawodnicy. Taka jest prawda, taki jest dzisiejszy sport, gdzie wszystko rozbija się o pieniądze. Myślę, że należy zainwestować chłopców w naszego regionu. Pokazał to Rafał Kosznik, który bardzo dobrze zaaklimatyzował się w naszej drużynie. Muszą być dokonywane transfery, ale przemyślane.
A nie myślisz, że Lechii potrzeba jest osoba, która będzie penetrowała rynek w regionie? Praktycznie to z Pomorza Lechia pozyskała Wiśniewskiego i Kosznika z Kaszubii. W Kościerzynie chyba jednak lepiej penetrują nasz region?
- Możliwe. W zimę widziałem, że klub robił jakieś test mecze dla zawodników z Pomorza. Ja byłem osobiście na dwóch i na nich najlepiej wyszedł Piotrek Wilk. Mówiło się, że po jesieni ma być z nim rozwiązana umowa, a on na tle zawodników z regionu wyglądał dwa razy lepiej. Myślę, że to jest zastanawiające.
2 lata temu wyjechałeś do Stanów. Miałeś tam grać 3 lata w lidze halowej. Czy to pieniądze zadecydowały, że wybrałeś się za granicę? I co sprawiło, że tak szybko wróciłeś?
- Na pewno decydujące były kwestie finansowe. Wiadomo, że ja już nie jestem najmłodszym zawodnikiem i to była jakaś szansa życiowa dla mnie i dla mojej rodziny. Szkoda, że to wszystko się tak potoczyło, ale może i dobrze, bo może nie grałbym już nigdy w II lidze, a jednak gram. W IV lidze awans, w III lidze awans i to w moim klubie. Jestem szczęśliwy z powodu tego, jak się to potoczyło.
Myślałeś o tym by zostać w USA na stałe?
- Ja podpisałem kontrakt na trzy lata. Chciałem ściągnąć tam rodzinę i myślę, że w ciągu tych trzech lat wszystko by się wyjaśniło. Między innymi to czy moja rodzina chciałaby tam zostać, bo mi się tam bardzo podobało i miałem takie plany, ale tak się skończyło, jak się skończyło. Myślę, że skończyło się z korzyścią dla mnie.
To był twój drugi pobyt w Stanach?
- Tak, tak. Byłem tam też w 1995 roku. Grałem przez pół roku w drużynie polonijnej. Jeszcze z tamtego okresu mam dużo przyjaciół. Teraz jak tam byłem to odnowiłem z nimi znajomości, także jesteśmy w stałym kontakcie.
W 1995 r. nie załapałeś się do Lechii-Olimpii. Miałeś wtedy żal do działaczy i trenerów?
- To było tak, że ja byłem na obozie Lechii z trenerem Kostką i wtedy zostałem pominięty przy układaniu kadry. Trzeba na to tak spojrzeć, że widocznie byłem słabszy od innych. Ja nigdy nie doszukiwałem się jakichś usprawiedliweń. W zimę tamtego roku, po dobrej rundzie, kiedy tutaj trenowałem znowu zostałem włączony do zespołu. Jednak wcześniej już załatwiłem sobie wyjazd do Stanów. Kiedy trener Kostka stwierdził, że przydam mu się na wiosnę ja właśnie otrzymałem wizę i bilet do USA. Po szczerej rozmowie podziękowaliśmy sobie, podaliśmy sobie ręce i pojechałem.
Miniony rok to pierwszy sezon od sześciu lat, który cały rozegrałeś w jednym klubie. Wcześniej zmieniałeś kluby jak "rękawiczki" - co rundę.
- Tak czasem bywa. W jednym klubie, o którym nie chciałbym tutaj mówić, zostałem nieładnie potraktowany, ale to nieważne. Potem była Unia Tczew, gdzie po pierwszej rundzie byliśmy wiceliderem. Był gość, który chciał coś tam zrobić i niestety przeliczył się. Gra w Stomilu Olsztyn była raczej próbą powrotu do większej piłki. Wiadomo - była tam druga liga, ale wiedziałem, że będzie bardzo ciężko, bo była bardzo ciężka sytuacja finansowa. Po prostu chciałem pograć w II lidze, może się komuś przypomnieć i myślę, że to mi się udało.
Potem znowu Arka.
- No właśnie to uważam za swój największy błąd życiowy.
A jak to z tobą jest? Jesteś lechistą z krwi i kości, wychowanym w Oliwie i musiałeś wybrać klub, który nie jest zbyt lubiany w Gdańsku.
- Czasami tak w życiu bywa. Ja po prostu bardzo chciałem wrócić na Wybrzeże. Lechia wtedy była piątoligowa, mi urodziło się dziecko i nie mogłem pozwolić sobie na grę za takie pieniążki, jakie Lechia chciała mi zaproponować. Po prostu nie byłem w stanie za to przeżyć. Miałem wielką chęć powrotu z Bełchatowa, byłem tam cztery lata, byłem znużony tą małą miejscowością. Myślę, że to był powód tego, że tutaj wróciłem.
Ale pod względem sportowym było tam chyba dobrze?
- Oczywiście, ale jest coś za coś, nie można mieć wszystkiego. Była stabilizacja finansowa, ale nie było nic poza tym. W domu cztery ściany, za bardzo nie było gdzie wyjść, do Łodzi 60 km. W Łodzi tylko jedna ulica i jeździliśmy tam raz na miesiąc, bo to też zaczęło się nudzić. Urodziło mi się dziecko, chciałem wrócić do rodziny, być bliżej. Moja żona mieszkała tutaj, a ja mieszkałem tam.
Nie było możliwości jakoś sciągnąć żonę do siebie?
- Było, ale wiadomo - młode małżeństwo, tam bylibyśmy sami, ja byłbym często na wyjazdach i żona zostawałaby sama z dzieckiem.
Jaką rolę w twojej karierze odegrał Bogusław Kaczmarek?
- Trener Kaczmarek jest to człowiek, który wyciągnął mnie z Lechii. Jest to dość długa historia i długo trzeba by opowiadać jak to się wszystko stało. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, dał mi szansę zaistnieć w I lidze. Dzięki niemu trafiłem do Bełchatowa i grałem tam przez cztery sezony. Trener Kaczmarek odszedł po pół roku, a ja grałem tam cztery sezony, czyli widocznie nie było tylko tak, że jestem jego człowiekiem i dlatego mnie ciągnie.
Nie było jakiejś możliwości, aby ciągnął cię gdzieś po innych klubach?
- Ja miałem podpisany kontrakt z Bełchatowem, później nasz kontakt ze sobą był jedynie taki, że jak się gdzieś spotykaliśmy to chwilę porozmawialiśmy. Nigdy więcej nie miałem okazji trenować z trenerem Kaczmarkiem.
Czy gdyby teraz trener Kaczmarek wrócił do Lechii, byłbyś zadowolony z tego powodu?
- Do tej pory, od kiedy gram w piłkę to myślę, że nie ma w Polsce trenera, który nie podałby mi ręki i który by się ode mnie odwrócił. Ja ze wszystkimi zawsze żyłem w zgodzie, mimo tego, że czasami grałem, czasami nie grałem, bo tak się zdarza. Zawsze rozstawaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Gdyby trener Kaczmarek przyszedł do Lechii to myślę, że niemiałbym u niego żadnych forów tylko musiałbym walczyć o mniejsce w składzie jak każdy inny.
Przez pewien okres czasu godziłeś grę w halówce z występami na otwartych boiskach. Skąd pomysł, aby na poważnie zabrać się za granie na hali?
- To się zaczęło jak byłem zawodnikiem Chojniczanki, tam poznałem pana Bogdana Duraja, który jest zapaleńcem piłki nożnej. W Chojnicach za dużej piłki nie mógł zrobić, nie miał za dużo pomocy. Na piłkę halową trzeba mniejsze pieniążki, więc razem zaczęliśmy się zastanawiać, on postanowił to finansować. Zaczęliśmy od II ligi, potem jego zapał z każdym sezonem się zwiększał. Najpierw chciał grać tylko w II lidze, ale po sezonie awansowaliśmy do I ligi. I jak widać do tej pory idzie mu coraz lepiej. Pierwszy klubem halowym na Wybrzeżu, w którym grałem to był Unisoft Gdynia. Każdy, kto gra teraz w piłkę halową, tam wtedy grał.
Czy piłka halowa ma szansę być na tyle popularna, że hale będą się zapełniać?
- Na Śląsku piłka halowa jest bardzo popularna. Otwierając katowicki Sport w poniedziałek czy wtorek, możemy znaleźć cała kolumnę o piłce halowej. W tamtym regionie jest 8-9 zespołów tej dyscypliny. Myślę, że jakby powstał taki zespół w Gdańsku i byłby w czołówce to hala by się zapełniła. Jest to atrakcyjna odmiana piłki, dużo bramek, szybkie akcje, bardzo dobrze technicznie wyszkoleni zawodnicy. Warto to oglądać.
Czy myślisz po zakończeniu kariery, aby stworzyć taki zespół w Gdańsku?
- Były próby w Gdańsku, ale jak zwykle za dużo osób się chciało za to wziąć. Ja bardziej się skłaniam ku temu, aby szkolić młodzież, to mnie bardziej pociąga. Teraz pomagam prowadzić Dominikowi Czajce rocznik 1994. I naprawdę mam z tego bardzo dużo satysfakcji. Myślę, że w przyszłości zostanę trenerem młodzieży. Nie wiem, czy bym sobie poradził w dorosłej piłce. Choć nigdy nie mówię "nie". Kończę teraz kursy, zacznę od szkolenia młodzieży. I później będę się starał cos robić dalej w tym kierunku.
Dzięki piłce halowej trafiłeś do reprezentacji? Jak wspominasz występy z w narodowych barwach?
- Jest to coś wspaniałego. Nie jest to ważne czy jest to reprezentacja Polski w badmintona czy szachy. Przed meczami jest grany hymn państwowy. Udało mi się załapać na kilka wspaniałych wyjazdów, gdzie grałem przykładowo w Portugalii, w Lizbonie, przy wypełnionej hali. Jestem z tego bardzo dumny. W 8 meczach udało mi się strzelić 6 bramek. I cieszę się, że udało mi się zagrać z orzełkiem na piersi.
Na ile Lechia się zmieniła w porównaniu z tą sprzed 10 laty?
- Myślę, że obecnie ludziom, którzy są w zarządzie klubu leży dobro Lechii na sercu. Wcześniej różnie z tym bywało. Ja debiutowałem za Adama Musiała w II lidze, były to inne czasy, ja nie patrzyłem wtedy ile zarabiam, od kogo mam te pieniądze, różnie to bywało, raz mi przynosił ten, raz ten. Raz 10 złotych mniej, raz 10 więcej, w tamtych czasach na to się patrzyło, każdy z nas młodych chłopaków chciał grać w Lechii. Teraz myślę jest bardziej uczciwie.
Były momenty, kiedy chciałeś porzucić wyczynowe granie w piłkę?
- Był taki moment kończąc wiek juniora. Sprawy rodzinne zmusiły mnie do tego, że musiałem zacząć zarabiać pieniądze. I był taki moment, że trzeba było się zastanowić czy grać dalej w piłkę czy iść do pracy. Ale znalazło się w Lechii kilka osób, które podały mi rękę. Udało się przetrwać ten ciężki okres. I cieszę się, że tak to się skończyło.
Nowy trener powinien być ze środowiska Lechii? Czy raczej człowiek z zewnątrz?
- Myślę, że jeśli doszliśmy już do tego momentu, że nie ma tu już Marcina to zarząd stoi przed ciężkim zadaniem. To jest trudny wybór. Lechia to specyficzny klub. To nie jest jakieś Heko Czermno. Jest tu rzesza kibiców, wszyscy się tym naprawdę interesują. Ja grałem już w kilku klubach i wiem, jak to się odbywa. Teraz myślę, że nowe spojrzenie coś pomoże, tylko nie chciałbym, aby przyszedł do nas trener pokroju trenera Szukiełowicza, który zrobił zaciąg 15 zawodników i po roku nie było z nich nikogo.
Myślisz, że jakby nie było zmian kadrowych to nowy trener może pomóc Lechii, aby w tym składzie personalnym osiągnąć lepsze wyniki niż za trenera Kaczmarka?
- Marcin Kaczmarek miał postawione jasno: utrzymać się w II lidze i ten cel został osiągnięty. Tu balon był bardzo nadmuchany, ja zdaję sobie z tego sprawę. Ale ja od początku mówiłem, że jeśli utrzymamy się bez baraży nawet jedną bramką to będzie to sukces. Bo wiem jak jest ciężko grać beniaminkowi. Widziałem nasz skład personalny gdzie 70% tych chłopaków grało najwyżej w III lidze, a niektórzy o II ligę ledwo co się otarli. II liga to już nie są przelewki, w III lidze można wygrać mecz cwaniactwem, wybieganiem, dobrym przygotowaniem motorycznym. A w II lidze wszyscy są dobrze przygotowani, jest nieustanna walka. Jest to chyba najcięższa z wszystkich lig. I chyba nawet w I łatwiej się gra niż w II lidze.
A ilu zawodników z obecnej kadry jest już gotowych, aby walczyć o ekstraklasę?
- Oprócz tych starszych i doświadczonych, to myślę, że dużym talentem jest Piotrek Wiśniewski. Ja go obserwuję już od dłuższego czasu i gdyby nie te kontuzje to myślę, że Piotrek byłby jednym z, liderów tego zespołu. Coś w sobie po prostu ma. Wiadomo wystrzelił w tym roku mocno w górę Krzysztof Brede, w tym sezonie spisywał się bardzo dobrze. Przy takim drugim stoperze, jakim jest Jacek Manuszewski, może się dużo nauczyć. Z młodych zawodników bardzo ciekawy jest Robert Hirsz. Tylko musi zmienić swoje podejście, musi bardziej się zaangażować, bo czasem na treningach mam wrażenie, że myślami jest gdzie indziej.
Nie uważasz, że wiekowo ta drużyna jest dość mocno zaawansowana, że brak tej młodzieńczej krwi?
- Nie wiem. Ja czytałem ostatnio, że Cafu mając 36 lat podpisał z nowy kontrakt z Milanem, i myślę, że to jest odpowiedzią. Na Zachodzie nikt nigdy nikomu nie patrzy w metrykę. Jeśli jesteś dobry, biegasz, masz zdrowie i coś potrafisz, coś wnosisz do zespołu to jesteś potrzebny. U nas jest taki stereotyp, że 30 lat to już trzeba kończyć. Ja myślę, że u nas też to się będzie zmieniać i będzie szło ku zachodowi. Jest 25 zawodników i powinni grać najlepsi.
Gdybyś miał utworzyć "11" Lechii z piłkarzy, z którymi tu grałeś, to kto by się w niej znalazł?
- Wielkim talentem w Lechii był Maciej Kozak i na niego postawiłbym w bramce. Z obrońców to Sławek Matuk, Mariusz Pawlak i Paweł Pęczak. Czarty obrońca... Był kiedyś w Lechii taki obrońca, nazywał się Tomasz Piętka. Ludzie różnie go odbierali, ale na treningach był rewelacyjny. Ciężko go było minąć jeden na jeden i myślę, że byłby dobrym uzupełnieniem tej czwórki. Na środku pomocy Sławek Wojciechowski i Rafał Kaczmarczyk bezsprzecznie. Na boku Mirek Giruć, którego pamiętam, był dla nas - młodych takim wzorem, straszny ciąg na bramkę, wielki pracuś. Na lewą pomoc wstawiłbym Tomka Untona, który był środkowym pomocnikiem, ale ciężko go tu wstawić. To też był piłkarz wielkiej klasy. A napastnicy? Miałem przyjemność kiedyś tu zagrać z takim młodych chłopakiem, który nazywał się Tomasz Dawidowski. I ostatnie miejsce rezerwuję dla Grzegorza Króla, który debiutował w Lechii mając niespełna 17 lat. Tą jedenastkę mógłby poprowadzić Bobo Kaczmarek. Z takim zespołem, ze mną od czasu do czasu wchodzącym na zmianę, na 15 minut by dograć tą zwycięską bramkę (śmiech), to byłaby pierwsza trójka w ekstraklasie.
W ostatnich tygodniach mieliśmy problemy, aby umówić się na wywiad z trenerem Kaczmarkiem. Jak myślisz, z czego to mogło wynikać?
- Ostatnie dwa tygodnie to była walka o utrzymanie, duża presja. Wiadomo - trener nie był ulubieńcem tłumów. Może chciał się wyciszyć, przemyśleć, to były dla nas najważniejsze mecze.
Wobec tego musimy ciebie poprosić abyś ocenił jednym-dwoma zdaniami każdego zawodnika. Zacznijmy od Mateusza Bąka.
- Duży talent, straszny pracuś, jeśli poprawi grę na przedpolu to Lechia będzie miała z niego duży pożytek.
Krzysztof Brede?
- Objawienie tego sezonu. Ja z Krzysiem byłem kiedyś w innych zespołach i muszę powiedzieć, że zrobił niesamowity postęp.
Jacek Manuszewki?
- Co tu dużo mówić, profesor na boisku. Z nim czuliśmy się dużo pewniej.
Paweł Pęczak?
- Tak jak wszystkie hanysy, największy walczak w drużynie. Nie tylko łapiący żółte kartki, bo jak wiadomo Paweł grał ostatnie mecze grał z 6 żółtymi kartkami i nie dostał tej siódmej, po której musiałby pauzować. Szacuneczek dla niego.
Rafał Kosznik?
- Małe odkrycie w tej rundzie. Nie może się zachłysnąć tym, czego do tej pory dokonał i musi poprawić grę jeden na jeden.
Marcin Janus?
- Miał początek rundy nie za dobry, pod koniec sezonu udowodnił, że jednak jest to dobry i doświadczony zawodnik.
Ronald Siklić?
- Pomińmy.
Jakub Biskup?
- Niesamowity ciąg na bramkę, ciężko go dogonić. Bardzo dobry w grze jeden na jeden. Lechia powinna się starać, aby go tu zatrzymać.
Marcin Szulik?
- Duży szacunek dla tego gościa. Po takich kontuzjach doszedł swoją pracą, gdzie go widywałem u Rysia Tafla, po 8 godzin dziennie ćwiczył, aby dojść do zdrowia. Oby go te kontuzje omijały, bo udowodnił w ostatnich meczach, że jest przydatny tej drużynie.
Michał Szczepiński?
- Kolejny walczak, może trochę słabszy z graniem do przodu, ale nigdy nie odstawi nogi. Bardzo potrzebny drużynie.
Maciej Mysiak?
- Młody chłopak z Wisły, który widać grał w troszeczkę innym ustawieniu. Nie miał wcześniej styczności z II ligą, tutaj się z nią zderzył. I z każdym meczem był coraz lepszy.
Sebastian Fechner?
- Odkrycie III ligi. W II lidze niestety kontuzja i ostra rywalizacja z Pawłem Pęczakiem, troszeczkę mu przeszkodziła, żeby zaprezentować wszystkie swoje możliwości. Ale myślę, że powalczy.
Karol Piątek?
- Na początku jak tu przyszedł to się bałem o niego. Był kompletnie zaniedbany fizycznie, nie grał w tej Cracovii, do tego doszła jakaś kontuzja. Na obozie wyglądał tragicznie, czasem nawet żartowaliśmy z niego, gdyż nie raz biegał jakieś 15 m za nami. Ostro jednak wziął się do pracy i to miejsce wywalczone przez niego na boku jest zasłużone.
Krzysztof Rusinek?
- To nie jest boczny pomocnik, jak niektórzy chcą z niego zrobić. Krzysiek ma straszne problemy z graniem do tyłu. Jest niesamowicie szybki i brakowało mu tutaj w niektórych meczach jednej bramki, aby mógł się przełamać, żeby pokazać, że jest dobrym zawodnikiem.
Grzegorz Król?
- Ja osobiście spodziewałem się, że on sam strzeli tutaj z 15 bramek. Z sytuacji, które miał to mogło z tego wyjść tyle. Grzesiu zdaje sobie sprawę, że był trochę zaniedbany, ale jest to zawodnik ograny, doświadczony, było to widać na boisku.
Piotr Wiśniewski?
- Dla mnie to jest zawodnik, który jeśli tylko będą go omijały kontuzję i wzmocni się trochę psychicznie, to mu pomoże grac jeszcze lepiej. Po dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym, jeśli trener na niego postawi to będzie miał z niego duży pożytek.
Piotr Cetnarowicz?
- Całkiem inny typ niż "Królik" i "Wiśnia". Chłop wielki, który nie powinien w ogóle wychodzić z "16" i tylko dokładać nogę. Za dużo nie pograł, pauzował po czerwonej kartce, potem kontuzja i myślę, że na jesieni pokaże, na co go stać.
Sławek Wojciechowski?
- Bezsprzecznie lider tej drużyny, zabrakło go wiosną, z nim w składzie mielibyśmy z pewnością kilka punktów więcej. Widziałem jak był dobrze przygotowany w styczniu, niestety ta kontuzja wyeliminowała go. Doszedł w Polsce tak szybko do sprawności, jak dochodzą na zachodzie. W 4 miesiące, gdzie lekarze przepowiadali mu pół roku.
I 12. zawodnik - kibice?
- Ewenement na skalę krajową. Ja jestem tutaj od IV ligi, dwa awanse i co roku tacy sami. Tak samo wspaniali byli w IV lidze, potem w III i tak samo w II. My zdajemy sobie sprawę, że czasami ich zawodzimy, ale zawsze kibicują nam do końca i za to jesteśmy wdzięczni.
Gdybyś został prezesem Lechii, jaka byłaby twoja pierwsza decyzja?
- Zaraz zostałby tutaj złożony zespół, który musiałby tu cieszyć kibiców. Pierwsza liga to jest nieodzowna przyszłość Lechii. Na pewno przydałoby się tu kilku doświadczonych zawodników, aby zwiększyć tu rywalizację. W tym roku nie byliśmy przygotowani na awans. My się tej II ligi dopiero uczymy, tak samo ja się na nowo uczę II ligi, tak samo działacze uczą się powoli realiów drugoligowych. Z każdym rokiem powinno być coraz lepiej. Ja liczę, że ludzie, którzy są teraz w klubie, mają odpowiednią wiedze i spożytkują ją odpowiednio dla całego Gdańska. Że nie powtórzy się sytuacja, kiedy w pewnym momencie wszystko gruchnęło i Lechia znalazła się w III lidze, a potem jeszcze niżej. To jest taki problem Gdańska, kiedy idzie dobrze, zaraz się zacina i nie stoi to w miejscu, tylko zaraz to musi paść i znowu powstawać.
Masz jedną córkę, myślisz o synu, który będzie kontynuował tradycje piłkarskie?
- Jest takie przysłowie, że każdy dobry piłkarz ma pierwszą córkę. Także myślę, że jeśli z żoną zdecydujemy się na drugie dziecko to będzie syn, ale jak będzie córka to wcale nie będę płakał.
Gdybyś dostał propozycję z ekstraklasy to czy byś ją rozważył?
- Na pewno bym ją rozważył. Ale myślę, że nie grozi mi to.
A gdyby od sąsiada zza miedzy znów przyszła propozycja?
- Nie, nie, nie, zdecydowanie nie. Nie ma chyba takich pieniędzy, za które bym się zgodził. Już jeden raz popełniłem taki błąd i do dzisiaj odbija mi się to czkawką. Choć z drugiej strony też był tam awans, mam tam kolegów wielu. Wiadomo piłkarze trzymają się razem. Oni grają teraz baraże i wcale nie jestem pierwszy, który krzyczy, aby oni spadli z tej ligi. Bo myślę, że w Trójmieście jest potrzebna I liga, a my zagrajmy z nimi derby najlepiej w I lidze.
Ostatni mecz w I lidze zagrałeś 7 lat temu. Jak myślisz, kiedy wystąpisz ponownie?
- Myślę, że powinno to być już niedługo. Mam już 32 lata i nie mogę czekać 10 lat. Trzeba awansować z Lechią i może uda się jeszcze zagrać i strzelić bramkę. Byłoby to na pewno ukoronowaniem mojej kariery.
A co uważasz za swój największy sukces w tej karierze?
- Ciężko powiedzieć, nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiałem. Jestem szczęśliwy, że zawsze udało się grać w piłkę, że kontuzje mnie omijały. Debiut w I lidze. Niesamowite przeżycie i oczywiście każdy kolejny awans, który był nieopisanym uczuciem, obojętnie, z jakiej to ligi było.
Korzystasz z internetu, odwiedzasz serwis lechia.gda.pl? Czytasz wypowiedzi i opinie kibiców?
- Tak, bardzo często. Z niektórymi tymi ludźmi czasami chciałbym usiąść i porozmawiać jak oni to widzą, bo niektórzy naprawdę mają niesamowitą wiedzę. I dziwię się, że nie są dzisiaj za Janasa na Mistrzostwach Świata.
Jak byłeś młodym piłkarzem to nie było takiej możliwości kontaktu z kibicami?
- No i to jest też czasem problem dzisiejszej młodzieży. Jak ja trenowałem to nie było nic poza piłką, dla każdego z nas treningi to była szansa wyjechać na obóz, zobaczyć Zachód, pograć w turniejach. A teraz te dzieciaki za bardzo się nie garną. Ja miałem 9 lat, wsiadałem w Oliwie w tramwaj i jechał sam na trening. Teraz przyjeżdżają samochodami, rodzice na nich chuchają, dmuchają. To jest też problem, że coraz mniej młodzieży garnie się do piłki.
Żona nie ma czasem pretensji do ciebie, że nie możecie spędzać urlopu w miesiącach wakacyjnych?
- Zawód mojej żony (pracuje w zakładzie fryzjerskim) nie pozwala na to, aby mogła ze mną wyjechać wtedy, kiedy my – piłkarze, mamy wolne. I kiedy ja mam wolne np. w grudniu, to nie ma szans, aby dostała urlop. To jest najlepszy miesiąc w jej zawodzie. Tak samo teraz ciężko jest nam razem gdzieś się wybrać, staramy się na 2-3 dni wyjechać razem, ale w ciągu roku najbardziej cierpi na tym moja rodzina, na tych moich wyjazdach.
A jakie plany na najbliższy urlop?
- W czwartek wyjeżdżamy, udało nam z żoną wygospodarować 3 dni i jedziemy na domek do Stegny. A potem, niestety tylko z córką, jadę na 7 dni do Zakopanego, aby odpoczęła trochę i zmieniła klimat. Żona niestety zostaje na miejscu, gdyż pracuje.
Jak spędzasz urlop? Biernie czy aktywnie?
- "Wojciech" tłumaczył mi, że w naszym wieku już nie można się byczyć. Ja codziennie trenuję, biegam, systematycznie chodzę na siłownię, staram się, aby ta przygoda z piłką trwała jak najdłużej, dbam o siebie. W zawodowej piłce tak jest, że jak komuś brakuje sił, to idzie rano do lasu i godzinę pobiega, jeszcze to nikomu nie zaszkodziło. Coś trzeba robić, jeśli to jest potrzebne.
Masz jakieś hobby poza piłką?
- Lubię usiąść przed telewizorem i oglądać wszystko, co z związane piłką, tenis, koszykówka, nie zawsze piłka nożna. W każdej lidze jest kilka meczów, które można obejrzeć, ale bez przesady, nie wszystkie. Bo jak się ogląda 90 minut z Bundesligi czy Anglii to nie zawsze jest to dobry przykład dla młodzieży. Dużo czasu spędzam też z córką, jeździmy na rowerze, ostatnio nauczyła się jeździć, więc razem spędzamy tak wolny czas, czasami nawet cały dzień, jeździmy na wycieczki. Moje hobby to moja rodzinna, staram się poświęcać im jak najwięcej czasu, bo często wyjeżdżam, nie ma mnie w domu. Jak nie Ameryka, to piłka halowa, cały czas mnie nie ma, więc każda wolną chwilę staram się spędzać z rodziną.
Następny sezon spędzisz w Lechii?
- Działacze są na tak, ja jestem na tak. Pozostały jakieś tak kwestie do dogadania. I myślę, że nie powinno być z tym problemu. Myślę, że jeszcze z kilka lat pogram, tak jak Cafu. Na szczęście nigdy nie miałem poważnej kontuzji i oby tak się skończyło. Jeśli będę czuł, że odstaję od młodszych to na pewno sam podniosę rękę, bo taki jestem.
Co powiedzieliście sobie rozchodząc się na urlopy? Była jakaś deklaracja, że w przyszłym sezonie musi być lepiej?
- Życzyliśmy sobie zdrowia i żeby każdy z nas tutaj przyjechał do Gdańska. O niczym innym nie rozmawialiśmy, nie wiemy, kto będzie trenerem, jaki będzie budżet na przyszły sezon. Czy będą wzmocnienia, odejścia, może być tak ze ktoś się tu nie dogada, dostanie propozycję z innego klubu. Różne rzeczy mogą się zdarzyć, spotkamy się 29 czerwca i wtedy będziemy mądrzejsi.