Te przeszkody i niechęć niektórych działaczy do Marcina Kaczmarka zadecydowały, że od soboty Lechię prowadzi duet Borkowski - Kafarski.
Kibice coraz głośniej pytają o zasadność zmian na stanowisku szkoleniowca gdańskiego klubu. Działacze zdymisjonowanie Marcina Kaczmarka jeszcze kilka dni temu tłumaczyli koniecznością zatrudnienia trenera z pierwszoligową przeszłością i nazwiskiem. Teraz znów zapałali miłością do "młodych, zdolnych, związanych z regionem". Trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś próbuje nam wszystkim robić wodę z mózgu!
Słyszymy dziwne tłumaczenia, że "nie można czekać na decyzje doświadczonych szkoleniowców" i, że, "trzeba szybko podejmować decyzje, bo pierwszy trening już 29 czerwca". O pieniądzach ani słowa. O celach również. Nikt nie chce otwarcie powiedzieć, że w kolejnym sezonie na ekstraklasę znowu nie będzie nas stać. Czy dlatego, że to rok wyborów samorządowych, a prezydent Paweł Adamowicz zapowiadał i zapowiada budowę silnego klubu i nowego "bursztynowego" stadionu?!
Tomek Borkowski jest związany z klubem od lat. Odnosił sukcesy z juniorami, ale doświadczenia z pracą z seniorami ma niewiele - zaledwie rok asystentury u boku "młodego Boba". Tomasz Kafarski to jeden z najzdolniejszych szkoleniowców młodego pokolenia, który przez lata z systematycznie osłabianej Kościerzyny robił solidną drużynę 3 ligi. Na pewno zasługiwali na swoją szansę. Ale w gąszczu zmieniających się z godziny na godzinę interesów i pomysłów zarządu mam wrażenie, że działacze mogą "zakiwać się" na śmierć.
Od kilku miesięcy przymierzano się do zatrudnienia w Lechii Bogusława Kaczmarka jako dyrektora sportowego. Uznawany za jednego z najlepszych w Polsce szkoleniowców miał sprawować nadzór nad pracą swojego syna. Ale trudno ukryć, że Marcin Kaczmarek miał też w klubie swoich wrogów, bo nie dawał nikomu wtrącać się w taktykę i skład. Dlatego projekt z rodzinnym duetem upadł. Gdyby jeszcze były wyniki, na pewno nie byłoby sprawy. Ale przecież wiosna zaczęła się od wysokich porażek z Widzewem i Ruchem i kibice oszaleli z wściekłości. To była woda na młyn dla pragnących zmian. Dlatego właśnie wymyślono - teoretycznie niemożliwe do spełnienia - ultimatum. Ale Lechia wygrała z Podbeskidziem i Jagiellonią i zremisowała ze Śląskiem.
Na koniec sezonu biało-zieloni znaleźli się na 10. pozycji, co dawało im utrzymanie bez baraży. Takie zadanie miał przed sezonem Marcin Kaczmarek i zadanie wykonał. Ale to nie miało znaczenia. Podziękowano mu oszukując kibiców i dziennikarzy, że klub stać na kogoś lepszego. Stał się kozłem ofiarnym odpowiadając głową za kiepski budżet, brak pieniędzy na poważne transfery, kontuzje czołowych graczy i dziury w murawie.
Czas powiedzieć prawdę. Z obecnym budżetem drużyna może grać o środek drugoligowej tabeli. Niech działacze i kibice nie liczą na cud - mimo niewątpliwego talentu nowych szkoleniowców. Nadmuchiwany bez końca balon z napisem "ekstraklasa" może bowiem za chwilę pęknąć i pozostanie tylko kiepski smrodek. Tak jak pozostał po minionym sezonie.