Drugoligowe rozgrywki sezonu 2005/06 gdańska Lechia zakończyła na bezpiecznej 10, pozycji z dorobkiem 45 punktów. Złożyło się na to 11 zwycięstw i 12 remisów. W drugiej rundzie rozgrywek biało-zieloni wygrali 6 meczów, a 7 zremisowali, co dało dorobek 25 oczek i opuszczenie zajmowanego jesienią miejsca barażowego. Akurat ten fakt dziwić nie może, biorąc pod uwagę chociażby poczynione zimą transfery.
Gdyby tak anulować mecze rozgrywane jesienią, a przy ustalaniu tabeli posłużyć się tylko wynikami z drugiej części sezonu, pozycja Lechii byłaby nieco lepsza. Biało-zieloni uplasowaliby się niemal idealnie w środku stawki, bo na miejscu 9, ustępując takim zespołom jak Jagiellonia Białystok czy Śląsk Wrocław raptem o punkt. Nieco korzystniej prezentowałby się także stosunek spotkań wygranych do przegranych i wynosiłby: 6-4. W bramkach nadal poniżej zera: 14 strzelonych, 17 straconych.
Zagłębiając się dalej w tak skonstruowanej tabeli warto zwrócić uwagę na mecze domowe i wyjazdowe. W wiosennej tabeli domowej Lechia jest wiceliderem, plasując się tuż za gliwickim Piastem. Efekt taki dało 5 wygranych i 3 remisy. Ani razu w ostatniej rundzie biało-zieloni nie schodzili ze stadionu przy ul. Traugutta przegrani. Taki ranking, mimo że optymistyczny, jest mało obiektywny. Z tego względu, że w Gdańsku mieliśmy przyjemność gościć głównie potęgi pokroju Heko, Szczakowianki, Radomiaka czy Górnika Polkowice. Wyjątkami były jedynie Zagłębie Sosnowiec i Kujawiak/Zawisza.
Gorzej prezentują się wyjazdowe wyniki lechistów. Tylko raz udało się wrócić do Gdańska z kompletem punktów, a czterokrotnie wracano z jednym punkcikiem. Co ciekawe, jedyne zwycięstwo na obcym terenie miało miejsce 19 kwietnia w Białymstoku, kiedy to biało-zieloni 2:1 ograli tamtejszą Jagiellonię - trzeci zespół w końcowym rozrachunku. Warto również wspomnieć cenny remis z Wrocławia. Ogólnie jednak mecze wyjazdowe nie należały do najmocniejszych stron Lechii. Gorzej w takiej klasyfikacji wypadli tylko spadkowicze: Radomiak, Świt i Drwęca.
Tym razem nie potwierdziła się jesienna prawidłowość, zgodnie z którą Lechia lepiej prezentowała się grając z rywalem teoretycznie mocniejszym. Większość zdobytych wiosną punktów ugranych zostało kosztem słabszych klubów. Na drużynach z pozycji 10-18 lechiści zebrali 17 punktów, 4 razy wygrywając i 5-krotnie remisując. Żaden z tych zespołów nie znalazł sposobu na ogranie biało-zielonych. Spotkania z klubami z górnej połowy tabeli kończyły się gorzej i dodały do biało-zielonego dorobku 8 punktów. O wyprawach do Łodzi, Chorzowa i Gliwic lepiej nie wspominać.
Liczby potwierdzają, że jedną z największych bolączek gdańszczan była kiepska skuteczność. W drugiej części sezonu biało-zieloni strzelili tylko 14 bramek. Dla porównania jesienią zdobyli 19 goli. Wiosenny dorobek na tle innych zespołów nie wygląda zbyt okazale. Wystarczy wspomnieć, że tyle samo bramek strzelili piłkarze z Nowego Miasta. Zresztą nie tylko strzelili, ale i stracili. Identyczny stosunek bramkowy, jak spadkowicz znad rzeki Drwęcy, chluby nie przynosi. Poniekąd jest to również skutek defensywnego stylu gry narzuconego przez trenera Kaczmarka.
Najczęstszym wynikiem w spotkaniach rozgrywanych przez lechistów był bezbramkowy remis. Padał on aż 6-krotnie, w meczach ze Śląskiem, Drwęcą, Radomiakiem, Świtem, KSZO oraz Kujawiakiem/Zawiszą. Tylko dwie potyczki zakończyły się większą wygraną biało-zielonych niż jednobramkową. Było to podczas pojedynku z Zagłębiem Sosnowiec (2:0) i Szczakowianką (3:0). Te fakty po raz kolejny świadczą o nieciekawym poziomie gry zaprezentowanym przez podopiecznych "Małego Boba".
W meczach biało-zielonych często brakowało również dramaturgii i zaskoczenia, a jeśli już, było to z winy gdańszczan. Wystarczy przypomnieć chociażby spotkanie z Górnikiem Polkowice, kiedy przez roztargnienie w końcówce lechiści bliscy byli roztrwonienia trzybramkowej przewagi. Do ostatniego gwizdka emocjonująca była także potyczka z Podbeskidziem, które potrafiło zamknąć biało-zielonych na własnej połowie. Tylko dwa spotkania - z Polonią Bytom i ŁKS-em - ukazały zwycięzcę dopiero podczas drugiej połowy. W pozostałych utrzymywał się podział punktów z pierwszej części gry.
Warto również przypatrzeć się statystykom indywidualnym. Wiosennym królem strzelców Lechii został, mimo wszystko mało skuteczny, Grzegorz Król z dorobkiem 5 goli. Tuż za nim z 3 bramkami na koncie plasuje się obrońca, Krzysztof Brede. Po dwa trafienia uzyskali: Piotrkowie Wiśniewski i Cetnarowicz oraz Karol Piątek. Jeszcze skromniej wygląda klasyfikacja asystentów, której przewodzą: Maciej Kalkowski, Grzegorz Król i Paweł Pęczak. Każdy z nich swoim podaniem dwukrotnie otworzył koledze z drużyny drogę do siatki rywali.
W 17 meczach drugiej ligi sędziowie pokazali lechistom 31 żółtych kartoników, co daje średnią 1,82 kartki na mecz. Dwukrotnie wyciągali z kieszeni kartkę barwy czerwonej. Wątpliwa przyjemność jej ujrzenia przypadła Mateuszowi Bąkowi i Marcinowi Szulikowi. Największymi "brutalami" w ekipie gdańszczan byli: kapitan, Maciej Kalkowski, oraz Jacek Manuszewski, którzy uzbierali po 5 żółtych kartek. W tej klasyfikacji istotny spadek odnotował Brede. W pierwszej rundzie uzbierał 7 kartek, w drugiej tylko jedną. Gdańszczan można uznać za dość delikatnych, w szczególności patrząc na to, co się dzieje podczas mundialu w Niemczech
Lechia wiosną 6-krotnie odnosiła zwycięstwo. A jaki wpływ na ten wynik mieli poszczególni piłkarze? Największy Maćkowie: Mysiak i Kalkowski. Około 40% meczów z ich udziałem zakończyło się wygraną biało-zielonych. W miarę łatwo było przewidzieć remis. Wystarczyło, że w składzie znajdowali się Manuszewski bądź Michał Szczepiński, a takim właśnie wynikiem kończył się co drugie spotkanie. Z podobną częstotliwością lechiści przegrywali, kiedy na boisku pojawił się Marcin Janus. Należy przy tym pamiętać, że rozegrał on tylko sześć meczów.
Różnie bywało także ze skutecznością w zależności od gry danego zawodnika. Najbardziej pozytywnie wpływał na nią Janus. W 6 meczach z jego udziałem Lechia zdobyła 6 bramek. Jeszcze lepiej działał na rywali, którzy pod jego obecność zdobyli 7 bramek, wszystkie podczas nieszczęsnych wyjazdów do Łodzi i Chorzowa. Z drugiej strony wyraźnie deprymująco na przeciwników działała obecność Cetnarowicza. W tym czasie zaliczyli tylko jedno trafienie. Podobnie było ze Szczepińskim - naocznym świadkiem 5 goli. Nie można nie wspomnieć o pewnej grze na stoperze Manuszewskiego, który dopuścił do straty raptem 3 bramek.
Analizując wiosnę w wykonaniu Lechii z czysto matematycznego punktu widzenia nie można zapomnieć, że liczby to nie wszystko. Na dane wydarzenie ma wpływ tak wiele czynników, że cyferki często okazują się kłamliwe. Niemniej jednak w przypadku biało-zielonych potwierdziły pewne rzeczy, nad którymi będą musieli popracować nowi szkoleniowcy. Dotyczą one przede wszystkim skuteczności napastników i stylu gry zespołu.