Zapraszamy naszych czytelników do wspaniałej podróży w czasie. Lata 60. przypomni nam świadek i uczestnik tamtych czasów, jakim jest niewątpliwie Janusz Charczuk. O takich ludziach jak pan Janusz śmiało można powiedzieć, że Stwórca obdarzył go workiem talentów. Te dwa najważniejsze, choć w nierównym stopniu, poświęcił piłce nożnej i architekturze.
We wrześniu ubiegłego roku w Bazylice Mariackiej została odprawiona msza św. w intencji gdańskiej Lechii. W uroczystym nabożeństwie uczestniczyli byli piłkarze biało-zielonych, działacze oraz Prezydent Miasta Paweł Adamowicz. Inicjatorem takiego uczczenia jubileuszu klubu był Janusz Charczuk, na co dzień mieszkaniec Kanady. - Oglądając fotografie sprzed kilku lat zdałem sobie sprawę, jak wielu przyjaciół już nie spotkam, coś ścisnęło mi serce. Postanowiłem zamówić msze za ich dusze, nabożeństwo odprawił proboszcz ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz - wspomina Janusz Charczuk. Podczas tej niezwykłej mszy św. nastąpiło także uroczyste poświęcenie ikony gdańskiej, którą wykonał sam bohater tego tekstu.
Ta informacja o ikonie, którą wykonał były piłkarz zafascynowała mnie na tyle, że po kilku miesiącach od tej uroczystości postanowiłem nawiązać kontakt z Januszem Charczukiem, i dowiedzieć się więcej na temat. Kontakt zaowocował wspaniałym materiałem, który od przyszłego tygodnia będzie ukazywać się na łamach lechia.gda.pl. To taki prezent dla naszych czytelników na 5-lecie naszego serwisu. Janusz Charczuk dał się namówić na spisanie wspomnień, związanych z jego grą przy Traugutta. Zanim jednak zaczniemy publikować wspomnienia, pragniemy przybliżyć sylwetkę bohatera i autora.
Urodzony niedaleko Lwowa przyszły piłkarz biało-zielonych dzieciństwo spędził w Ustce. Pierwsze kroki piłkarskie stawiał w Korabie. Szkoła średnia to Słupsk i gra w Czarnych. Potem Gdańsk i łączenie dość wymagających studiów na Politechnice Gdańskiej na wydziale architektury z grą w I-ligowej Lechii. W dzisiejszych czasach trudno o coś takiego, wtedy było podobnie. Trzeba było nie lada zaparcia, aby pogodzić te dwie różne dziedziny życia. - To było pełne zawodowstwo. Dużo graliśmy. Zdarzało się że opuszczaliśmy zajęcia na uczelni, ale nigdy treningu czy zgrupowania - wyznaje po latach Janusz Charczuk.
W Lechii był rozgrywającym, grał także w ataku i na skrzydle. W czasie swej kariery spotykał się z naciskami z różnych stron, aby porzucić studia. Olbrzymia pasja pozwoliła jednak pogodzić obie sprawy. - Do tej pory piłka w Polsce wzbudza wielkie emocje, w tamtych czasach było wokół nas jeszcze bardziej gorąco. Na mecze przychodziło po 40 tys. widzów. Wszyscy nas znali, kochali i nam kibicowali. Trzeba było się bronić przed pokusami, ale dzięki Bogu wytrwałem jakoś i przy piłce i przy architekturze. Zaciąłem się.
Dopiero po studiach, stanął przed wyborem. Postawić na piłkę, czy też poświęcić się pracy architekta. Wygrało to drugie, jednak piłka i Lechia nie zniknęły zupełnie z jego życia. - Większość moich kolegów z boiska, jak mój serdeczny przyjaciel Wojtek Łazarek, który został trenerem reprezentacji Polski, poświęcili się trenowaniu. Ja nigdy nie miałem takich ciągot, aczkolwiek lubiłem pracować z młodzieżą. Nie chciałem, jednak aby to był mój chleb. Do tej pory rekreacyjnie kopię piłkę. Dobra piłka jest jak szachy. Liczy się strategia. Jak widzi się dwie dobre drużyny grające ze sobą, to jest to wielka frajda dla oka i ducha. Do tej pory nie przepuszczę dobrego meczu - powiedział pan Janusz.
Okres rozstania Charczuka z Lechią to czas coraz słabszego poziomu sportowego gdańskiego klubu. Lata gry w ekstraklasie bezpowrotnie odchodziły do lamusa. Podjęcie pracy w biurze projektowym sprawiły, że możliwość pogodzenia tego zajęcia z wyczynową grą stały się niemożliwe.
Po kilkunastu latach pracy młody architekt postanowił wyjechać na wypoczynek do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie kolegi ze studiów. Rok 1980 to w Polsce fala strajków. Ta sytuacja, oraz późniejszy stan wojenny sprawiły, że kilkumiesięczny wyjazd przedłużył się do dnia dzisiejszego. - Nie wiedziałem, co może się wydarzyć. Posłuchałem i zostałem w Stanach znacznie dłużej niż planowałem. Taka jest moja emigracja, trochę z przypadku - mówi ze śmiechem pan Janusz.
Podobno w tamtych czasach była cicha umowa między Solidarnością, a rządem federalnym, aby Polaków traktować jako uchodźców. Kilka lat później pan Janusz przeżył ponowną emigrację, tym razem do Toronto. I tam mieszka do dziś. Zarówno w Stanach, jak i w Kanadzie pracował w swoim zawodzie. Oprócz swojej firmy budowlanej projektował mieszkania i biurowce. - Jestem dumny z budynku biurowego przy zbiegu Steels i Weston Road, który dostał nagrodę za architekturę. Było to w 1989 roku i myślę, że przetrwał próbę czasu - wspomina.
Na emigracji panu Januszowi doszła trzecia pasja - ikony. Początki tego zainteresowania sięgają czasów studenckich, jednak dopiero 10 lat temu pasja ta bardziej eksplodowała. W czasie pracy nad swoją pierwszą ikoną, przedstawiającą Michała Archanioła, pan Janusz doznał ataku serca. Trafił do szpitala św. Michała. - Leżałem tam, czekając na operację i rozmyślałem o moim życiu, co osiągnąłem i co mógłbym osiągnąć. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie przypadek, że maluje właśnie św. Michała i czekam na operację, która ma zdecydować o moim życiu lub śmierci w szpitalu pod jego wezwaniem? I postanowiłem, że jeśli przeżyje operację, skończę ikonę i podaruję ją szpitalowi. I tak się stało.
Językiem fachowym mówi się, że ikony się nie maluje tylko pisze. Oto przepis na ikonę Janusza Charczuka: - Najpierw należy przygotować deskę, musi być zaimpregnowana. Na desce umieszcza się płótno, a na nim 15 warstw specjalnej mikstury zawierającej m.in. pył marmuru i klej ze skóry zająca. Wszystko staram się robić jak wschodni artyści tysiąc lat temu. Tak przygotowane podłoże należy wyszlifować, aż osiągniemy powierzchnie typu wypolerowanej kości słoniowej. Dopiero wówczas nanosimy szkic, który później drapiemy rylcem. Do tła i aureoli używamy płatków szczerego 23-karatowego złota. Prawdziwa ikona malowana, jest malowana temperą z żółtkiem. Wszystko to trwa wiele miesięcy.
Ten przepis przybliża nam tak zacną sztukę jaką jest ikonografia. I myślę, że możemy być dumni, że lechista należy do grona wspaniałych twórców tej sztuki. Przy okazji swej pasji z dumą mówi o Polsce, Gdańsku, a najcieplej rozgłasza imię Lechii. Ikony wykonane przez Janusza Charczuka można obejrzeć na jego stronie internetowej.
Mimo namalowania już kilku ikon, największą dumą byłego piłkarza biało-zielonych, jest ta, która od września ubiegłego roku jest w Gdańsku, w bazylice Mariackiej. Ikona gdańska to pierwsza taka w świecie, wzorowana na technice bizantyjskiej. Nad tym dziełem pan Janusz pracował blisko rok. Przedstawia Jezusa w mundurku marynarskim. Zamiast Biblii w ręce trzyma okręt Kogę Gdańską z herbem Gdańska na rufie. Oprócz złota, elementy ikony stanowi bursztyn. Ikona zawiśnie w wykańczanej obecnie Kaplicy Królewskiej.
Prawdopodobnie w najbliższym czasie Janusz Charczuk ponownie odwiedzi Polskę i Gdańsk. Okazją będzie uroczyste otwarcie Kaplicy Królewskiej. Planuje przywieźć ze sobą kolejną ikonę, nad którą obecnie pracuje. Przedstawia ona Krzyż Kaszubski, który zawiśnie także w Kaplicy Królewskiej. Choć jak sam mówi, nie wie czy zdąży. Planowana wizyta w Gdańsku będzie także okazją do kontaktu i spotkania z najstarszym lechistą p. Jakubem Smugiem, z którym udało nam się skontaktować obu piłkarzy telefonicznie.
Zeszłoroczna wizyta Janusza Charczuka w Gdańsku była pierwszą od 15 lat w ojczyźnie. Przy okazji nie zabrakło także wizyty na stadionie przy Traugutta. - Wiele się zmieniło, inni zawodnicy, styl gry. Żałuję, że Lechia grała w niższych ligach. Ale poczynania staram się śledzić na bieżąco. Regularnie wstukuję w wyszukiwarce internetowej nazwę "Lechia Gdańsk", by sprawdzić jak radzą sobie moi następcy.
Już od przyszłego numeru Tygodnika będzie można cofnąć się w czasie pół wieku, by przeżyć i posłuchać opowieści o Lechii lat 60. Wspomnienia człowieka, którego życie wypełniały pasje: piłka (Lechia), architektura i ikony. Prawdziwego świadka tamtych dni.
Wypowiedzi Janusza Charczuka pochodzą z prasy Polonijnej:
"Piłkarz, który pisze ikony", Czas Związkowiec 17-31 grudnia 2005 roku,
"Cały ten kram" pod redakcją Anny Łabieniec, Ikona, Dziennik 12-14 września 2003 roku.