Dla Tomasza Borkowskiego nadchodząca runda będzie pierwszą, którą poprowadzi jako pierwszy trener seniorów Lechii. Razem z asystentem, Tomaszem Kafarskim, wprowadził wiele innowacji w przedsezonowych przygotowaniach zespołu. Wszystko po to, by drużyna zaprezentowała nowy, lepszy styl, grała ładnie dla oka i zdobywała punkty. Co takiego zmienił dotychczasowy asystent Marcina Kaczmarka? Jak ma grać jego zespół i jaką rolę odgrywać w nim będą nowi lub marginalni dotąd zawodnicy? Dlaczego do Lechii sprowadził konkretnie tych zawodników odrzucając większe "nazwiska"? O to wszystko i wiele więcej pytaliśmy w sobotę szkoleniowca gdańskiej Lechii.
Zacznijmy od początku. W jakich okolicznościach dowiedział się pan, że Marcin Kaczmarek nie będzie już trenerem?
Tomasz Borkowski: Dowiedziałem się tak, jak wszyscy - w szatni. Nie było możliwości, abym się dowiedział inaczej. Z tego, co wiem, Marcin był zaproszony "na zarząd", tam mu podziękowano. Następnego dnia przyjechał, pożegnał się ze wszystkimi w szatni. Ja też to zrobiłem, bo przecież nie wiedziałem, co będzie dalej ze mną. Odbyło się to w sposób oficjalny przy małym piwie.
Żegnając się ze wszystkimi spodziewał się pan, że ta decyzja oznacza również dymisję drugiego trenera?
- Wiadomo, że gdy głównodowodzący został zwolniony, to następny ruch zarządu mógł być taki, że przyjeżdża pan o głośnym nazwisku. Albo po prostu nowy szkoleniowiec, który zatrudniłby swój sztab szkoleniowy. Także liczyłem się z tym, że mogę stracić pracę drugiego trenera. To było dla mnie oczywiste.
Kiedy pojawiły się pierwsze sygnały o możliwym objęciu przez pana posady?
- Wyjechałem na wczasy i przyszło polecenie - co spowodowało moje zaskoczenie - abym przyjechał do klubu, w niewiadomych jeszcze celach. Dopiero wtedy, w luźnej rozmowie, poczułem że jestem jednym z kandydatów do objęcia Lechii. Ale to było tylko na zasadzie dywagacji. Miało to miejsce bodajże następnego dnia po pożegnaniu Marcina.
A kiedy pojawiła się konkretna propozycja?
- W luźnej rozmowie zapytano mnie: jak bym to widział, co bym zrobił? Byłem wtedy na wczasach, bo nie spodziewałem się, że będzie konieczność, abym był na miejscu. W trakcie mojego urlopu przybyłem do klubu, przedstawiono mi propozycję pracy, także decyzja już zapadła. Nie pamiętam dokładnie, ale był to chyba poniedziałek. Nie zastanawiałem się praktycznie wcale.
Nie miał pan czasu do namysłu? Czy nie chciał mieć i od razu się zgodził?
- Zgodziłem się od razu. W międzyczasie porozmawiałem z Tomkiem Kafarskim. Spotkaliśmy się, ustaliliśmy sobie pewne rzeczy. Sprawdziłem, czy jest w ogóle między nami nić porozumienia i zarazem możliwość wspólnej pracy.
Kandydatura Tomasza Kafarskiego została narzucona przez klub czy był to pana własny wybór?
- Było inaczej. Padło pytanie, czy znajduje się u nas w klubie człowiek, który mógłby mi pomóc. Odpowiedziałem, że nie. Najbliżsi ludzie, z którymi współpracowałem, z którymi pomagaliśmy sobie w juniorach, są tak zajęci, że nie byłoby takiej możliwości. Odpadły więc kandydatury Marka Szutowicza, który pracuje jeszcze w reprezentacji, i tym bardziej Roberta Jędrzejczaka. Moja odpowiedź była jednoznaczna - nie ma w Lechii odpowiedniej osoby. Zaczęliśmy więc razem rozglądać się, kto mógłby to być. Na horyzoncie pojawił się jednoznacznie Tomek Kafarski, którego praca i zasługi były widoczne. Stwierdziłem, że znam tego człowieka, graliśmy razem kilka lat w juniorach, ale nie mogłem podjąć wiążących decyzji natychmiast, bo nie wiedziałem na jakich zasadach on to wszystko widzi. Najpierw musiałem z nim porozmawiać, przedyskutować pewne sprawy, narzucić podział obowiązków. Tomek przystał na to i cieszę się, że razem tworzymy duet prowadzący Lechię.
Cofając się jeszcze na chwilę w przeszłość. Jaki był pana, jako drugiego trenera, realny wpływ na zespół i podejmowane wobec niego decyzje?
- To Marcin za wszystko odpowiadał i jego decyzyjność była stuprocentowa. To on podejmował decyzje, które oczywiście ze mną konsultował. Nie można mu teraz przyklejać łatki tyrana i człowieka, który sam to robił. W luźnej rozmowie konsultował ze mną pewne rzeczy, ale decyzje podejmował jednogłośnie. Widoczna była wyraźnie odpowiedzialność, jaką odczuwał za to, co robi. Jak najbardziej Marcin Kaczmarek rozmawiał się ze mną, z Darkiem Gładysiem, ale decyzje zawsze podejmował sam.
Jakie konkretne różnice zdań pojawiały się między wami?
- Nasze zdania różniły się co do Siklić'a czy Kubika. Mi wystarczyło jedno spojrzenie na treningu na Ronalda, żeby wiedzieć, że nie jest to człowiek, który się w Lechii przyjmie. Nawet nie mentalnie, chodziło o jego chęci do pracy. Ja, za przeproszeniem, leni śmierdzących nie lubię. To, że on miał akurat takie nazwisko, był Jugosłowianinem, Marcin go ściągnął, to znaczy, że mogliśmy mieć zdania rozbieżne. Co do samego grania - każdy ma inne spojrzenie. Marcin hołdował takiemu graniu, akceptował je. Ja byłem tylko wykonawcą jego poleceń i nie widzę tutaj nic zdrożnego. Marcin Kaczmarek był moim szefem, on dowodził, on był odpowiedzialny za realizację treningów. Ja tylko starałem się wykonywać jak najlepiej te elementy cząstkowe, które on koordynował.
Jakie główne różnice odczuli piłkarze od czasu, kiedy pan został ich pierwszym trenerem? Czym się różnią teraźniejsze treningi od poprzednich?
- Jako pierwszy trener mogę na zespół zerknąć swoim okiem, mam swobodę działania. W okresie przygotowawczym dominuje doskonalenie tego, co robiliśmy, jak i wprowadzanie nowych elementów. Kładę więc nacisk na doskonalenie stałych fragmentów gry. Co do ludzi - myślę, że podszedłem do tego jak najbardziej sprawiedliwie. Dokonałem - zaczynając od swojego podwórka - przeglądu zespołu rezerw i zespołów juniorskich. Zdecydowanie odwróciła się hierarchia na liście nazwisk kadry seniorów. Myślę, że udało mi się też zmienić samo podejście zawodników. Widzę, że jest teraz większa rywalizacja. Potworzyliśmy takie duety, trójki, a od sobotniego sparingu nawet czwórki ludzi rywalizujących o miano wyjścia w pierwszym składzie. Myślę, że o to w tym wszystkim chodzi. Sądzę, że nawet piłkarze nie bardzo wiedzą, kto z nich wybiegnie na boisko w sobotę. Dla mnie nazwiska i wiek nie grają. Mnie interesuje tylko aktualna forma piłkarza. Ja sobie żonglowałem wymienionymi wyżej dwójkami - ten z tym, ten z tamtym - wszystko po to, aby dobrać odpowiedni wariant na pierwszy mecz.
Słyszeliśmy dużo o innowacjach w taktyce, które zamierza pan wprowadzić...
- Zakładam dwa warianty gry. Na pewno będę chciał stosować system 4-4-2. Po analizie gry przeciwnika będę chciał dopasować taktykę do stylu gry rywala, odnaleźć jego najsłabsze ogniwo i doprowadzić do tego, aby ten słaby punkt wykorzystać. Chciałbym również, aby Lechia zmieniła styl... Z jakiego? Wiadomo, że mecz jest walką przez 90 minut. Zdarza się tak, że nasz zespół przegrywał. I moje zdanie - na podstawie obserwowanych spotkań - było takie, że my nie zmienialiśmy systemu gry. Lechia przegrywała i dalej grała tak samo. Były zarzuty do systemu 4-5-1, ale ja uważam, że to nie jest zły system, tylko trzeba mieć do niego ludzi. Zaskoczę kibiców, że jeżeli Lechia będzie przegrywała, to ja będę próbował zagrać odważnie - nawet trzema napastnikami. Dla mnie nie jest realnym odzwierciedleniem przebiegu meczu wynik 0:1 czy 0:2. Myślę, że warto zaryzykować i spróbować odrobić te straty. Chciałbym doprowadzić do tego, że przy stracie gola mamy alternatywę, by coś zmienić - w taktyce czy ustawieniu - i próbować odbić ten wynik. Myślę, że mogę się pokusić o taką opinię i trener Kaczmarek nie będzie miał mi za złe: teraz przegrywając graliśmy tak samo i wygrywając graliśmy tak samo. W tym upatrywałbym możliwości tego zespołu, aby przejść z minuty na minutę i zacząć atakować na przykład trzema napastnikami. Jest też możliwość, że będziemy prowadzić z klasowym przeciwnikiem i wtedy będziemy bronić tego wyniku, ale w sposób mądry. Niech to będzie ośmiu z tyłu, ale niech da też wymierny efekt po końcowym gwizdku.
Czyli w przypadku straty bramki przerzucamy się na system bardziej ofensywny, na przykład 4-3-3 lub 3-4-3?
- Zależy od siły zespołu, od założeń, od tego, co o rywalu wiemy. Ćwiczyliśmy jednak oba ustawienia. Nie może być tak, że gramy 4-3-3 przeciwko rywalowi, któremu taki styl pasuje. Tutaj też z pewnością zaraz odezwą się krytycy, że przegrywając 0:1 i próbując odrobić straty, możemy grać zbyt ofensywnie i przegrać 0:4. Myślę jednak, że trzeba spróbować i nie ma się czego bać. Samo ustawienie na boisku to też nie wszystko. Są jeszcze schematy gry i stałe fragmenty, które też można dopasować. Chciałbym, abyśmy mieli 3-4 warianty i myślę, że one będą widoczne. Ćwiczyliśmy je na obozie "za zamkniętą kurtyną" i wiem, że one naprawdę wychodzą. Liczę na to, że przy takich wykonawcach, jak Sławek Wojciechowski, Marcin Szałęga czy Marcin Szulik będziemy mieli duże możliwości i będzie można z tych elementów gry naprawdę coś zrobić. Zaczynając od rzutów rożnych, ale nie zapominając na przykład o wprowadzaniu piłki z autu.
Czy pan sam ma już skład na pierwszy mecz w głowie?
- Rywalizacja jest duża, ale powiedzmy tak: dziewięciu już mam. Jeszcze dwóch chętnych zapraszam w ciągu tygodnia do roboty... (śmiech)
Na jakich pozycjach są największe wątpliwości?
- Kilka niewiadomych jeszcze jest. Choćby Sławek Wojciechowski. Chcę go mieć zdrowego, a on ma jeszcze jakiś uraz psychiczny. Na pewno z korzyścią dla zespołu i dla Sławka będzie, jeśli zrozumie, że dopóki nie będzie w pełni sił, to będzie grał ktoś inny. Ja muszę mieć jedenastu wojowników na Janikowo i jest na pewno jeszcze jakaś niewiadoma. Tu gdzie jest największa konkurencja - środek obrony, bok pomocy. To są pozycje ludzi kontuzjowanych: Buzały, Piątka. Tutaj są jeszcze pewne wątpliwości, ale zdecydowaną większość mam już jakoś w głowie ułożoną. Poczekajmy do soboty.
Występ Wojciechowskiego w Janikowie nie jest więc pewny?
- Niestety. Sławek trenuje, pali się do gry - to trzeba mu oddać. Nie jest jednak w stanie wykonać jeszcze wszystkich ćwiczeń i po rozmowie z nim ustaliliśmy, że jest on potrzebny, ale w pełni zdrowy. Jeżeli ma to się odbić na jego zdrowiu, to byłoby to bezsensowne. Zagrał w ostatnim sparingu dosyć długo, ale jego kolano nie może być jeszcze za bardzo obciążane. Będziemy go obserwować przez ten tydzień, ale myślę, że Sławka trzeba będzie powoli wdrażać do gry.
Jest możliwe, aby lider Lechii usiadł na ławce rezerwowych?
- Oczywiście, że tak.
Pytanie stąd, że patrząc na dwa ostatnie lata, wydaje się to nieprawdopodobne...
- Ja nie wiem, co jest nieprawdopodobne. Nie jestem w stanie wypuszczać na boisko nawet lidera, jeśli nie jest on w pełni zdrowy. To naraża jego zdrowie, a także drużynę na szwank. Sławek to zrozumie, bo jest na tyle doświadczonym zawodnikiem. Wie, że jeśli nie będzie w pełni sił, to usiądzie na ławce, a jeśli kolano będzie mu dokuczało, to w ogóle nie pojedzie na mecz. To jest chyba normalne.
Jacek Manuszewski. Jego miejsce jest zdecydowanie w pomocy i tam będzie występował?
- Staram się trzymać swoich pierwszych zapowiedzi. Ja widzę Jacka wyżej - na wysokości rozgrywania piłki. Cieszy mnie, że w linii środkowej piłkarze mogą się nawzajem uzupełniać. Są różne konfiguracje. Jacek może grać i w linii obrony, i w środku pomocy. Na pewno jednak będę chciał z niego częściej korzystać w linii środkowej, gdzie może się dłużej utrzymywać przy piłce.
W zimę mówił nam pan, że Jacek Manuszewski będzie się marnował w obronie. Musiał jednak grać tam z konieczności. Czy teraz luka została załatana?
- Myślę, że nazwiska Mariusza Pawlaka nie trzeba rekomendować. Powinien poradzić sobie w parze, choć jeszcze nie wiadomo z kim. Dzięki temu Jacek będzie grał w środku pomocy. Między innymi dlatego tak zależało mi na transferze dobrego, doświadczonego środkowego obrońcy - po to, abyśmy mogli dać więcej swobody Jackowi w grze ofensywnej.
Zdoła pan sobie przypomnieć, ile lat trwa znajomość z Mariuszem Pawlakiem?
- O Jezu... 1972 rocznik. Jak to się mówi - dobre roczniki w Lechii. Także troszeczkę już się znamy. Myślę, że od dwunastego, trzynastego roku życia. Srebrny medal Mistrzostw Polski z Krakowa. Za rok już nie mogliśmy razem grać, bo rocznik został podzielony na pół. Już wtedy Mariusz regularnie występował w drużynie seniorów. Ja w niego wierzę. Jego znakiem firmowym są dla mnie jego umiejętności oraz liczba rozegranych spotkań w ekstraklasie. Bardzo ważną rzeczą dla mnie jest również to, że jest stąd, jest biało-zielony. Takich ludzi nam potrzeba i bardzo się cieszę z tego transferu.
Ale słychać już głosy niezadowolenia, że Pawlak przyszedł do Lechii na emeryturkę...
- Proponuję odwrócić pytanie: kogo poszukiwaliśmy? Młodego stopera czy doświadczonego, z dużą ilością spotkań rozegranych w pierwszej lidze, bagażem doświadczeń, a przede wszystkim ogranego w systemie, który ja widzę? On na pewno nie będzie miał problemów taktycznych, a z drugiej strony trzeba spojrzeć na to, że był z Dyskobolią na obozie. Przepracował cały i - nie wiem czemu, ale mogę się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia - nie wyszło mu, w ostatniej chwili nie podpisano z nim kontraktu i dołączył do nas. Myślę, że nie tak trzeba stawiać sprawę. Mariusz jest jeszcze w stanie grać 2-3 lata na wysokim poziomie i na pewno sobie poradzi. Zresztą jego forma fizyczna i dyspozycja na sobotnim sparingu wystarczyła mi do tego, aby stwierdzić, że na pewno będzie przydatnym zawodnikiem w naszym zespole.
Jego również będzie obowiązywała zasada, o której mówiliśmy przy okazji Sławka Wojciechowskiego? Jeśli nie będzie w formie, również może zasiąść na ławce rezerwowych?
- Oczywiście. Myślę, że nie ma trenera, który wpuściłby słabszego wypuścił na boisko. Nie rozumiem w ogóle takich pytań. Jeszcze raz chcę wyjaśnić kwestię Sławka, aby nie było żadnych wątpliwości. Wojciechowski w pełnej dyspozycji, przede wszystkim zdrowy, jest mi potrzebny od zaraz. I trzeba się liczyć z tym, że na początku sezonu w pełni zdrowy może jeszcze nie być. Wystawienie go w składzie miałoby zaszkodzić jemu samemu, a przede wszystkim drużynie, bo nie będzie w stanie walczyć jak inni. Myślę, że Sławek to zrozumie. Tak samo wygląda kwestia Mariusza - będzie grał, jeśli będzie najlepszy na swojej pozycji.
Jeśli "Wojciech" będzie musiał usiąść na ławce, to kto przejmie rolę lidera zespołu?
- W środku może grać Marcin Szałęga i Jacek Manuszewski. Po dwóch kolejkach wróci Szulik, który jest naprawdę w formie mocno mnie zaskakującej. Bardzo dobrze przepracował te przygotowania i fizycznie wygląda naprawdę dobrze. Także to też wzmocni rywalizację. No i oczywiście Marcin Pietrowski, którego traktuję jako pełnowartościowego zawodnika do grania - nie juniora. Nie ma już rozróżnienia senior - junior. I może to on będzie rozwiązaniem na pierwszą kolejkę...
A co się dzieje z Grzegorzem Królem? Strzelił bramki dopiero w ostatnim wewnętrznym sparingu. Czy to oznacza, że w końcu w odpowiednim momencie przychodzi forma strzelecka, czy że będzie miał problemy z miejscem w podstawowym składzie?
- Będzie traktowany tak, jak wszyscy. Odczuł już to, że inni go gonią i to mnie cieszy. Nie ma rywalizacji na zasadzie, że jest dwóch pewniaków. Odblokował się Piotrek Cetnarowicz, jest Piotrek Wiśniewski, jest Grzesiek Król, może grać z przodu Buzała. Alternatywą jest też Rusinek, ale musi się najpierw zaleczyć. Grzegorz musi sobie zdać sprawę, że jest po prostu rywalizacja. Przeglądając osiągi Cetnarowicza i Wiśniewskiego w meczach sparingowych, to Grzegorz wygląda przy nich blado. Liczę jednak na to, że się odblokuje. Jestem pewien, że on zacznie realizować to, czego od niego oczekuję, czyli brać ciężar gry na siebie, a przy tym będzie dokładał bramki. On musi zrozumieć, że nam jest potrzebna jego seryjność, a nie dobry występ w co drugim, trzecim, dziesiątym meczu. Chciałbym, aby Król był skuteczniejszy. Potem dojdzie indywidualizacja zajęć, praca z czterema czy pięcioma napastnikami indywidualnie. To idzie w tym kierunku.
Robert Sierpiński. Dostał szansę w sparingach i od niej miał zależeć jego byt w Lechii. Wykorzystał ją?
- Wszyscy znają Roberta. Do niego nie można mieć zarzutów jeśli chodzi o podejście czy zaangażowanie. Nasza rozmowa była jasna. Do 17 lipca mieliśmy dać mu odpowiedź. Mariusz Pawlak właściwie wyskoczył w ostatniej chwili. Potrzebowałem Roberta do rywalizacji, bo wiedziałem, że może przydarzyć się jakaś kontuzja czy kartki któremuś z trójki stoperów. Został z nami. Doszedł Mariusz Pawlak. Zwiększa się tylko pole rywalizacji w środku z trzech ludzi do czterech, także Robert na pewno łatwo się nie podda i będzie walczył o swoje.
Gdyby Mariusz Pawlak zgłosił się wcześniej do Lechii. to Sierpiński musiałby odejść?
- Któryś z nich musiałby odejść albo któryś nie zostałby zakontraktowany. Tak bym zrobił. Oglądałem "Sierpika" w sparingach. Na pewno przeanalizowałbym sobie jego grę. Przy braku Mariusza Pawlaka zostalibyśmy z trójką: Brede, Trzebiński, Sierpiński. Jeżeli Pawlak zgłosiłby się wcześniej, to albo nie kontraktowalibyśmy Trzebińskiego - chłopaka, który rozumie pewne rzeczy w systemie 4-4-2, albo zrezygnowalibyśmy z Sierpińskiego.
Jakie ramy wyznaczyli działacze w temacie transferów? Pozwolili brać, kogo pan zechce, czy raczej sugerowali, aby byli to w miarę niedrodzy zawodnicy?
- Może inaczej. Ponoszę pełną odpowiedzialność za dobór nazwisk zawodników. Przeglądałem kilkadziesiąt CV, propozycji, prowadziłem rozmowy telefoniczne z menedżerami zawodników, także nazwiska dobierałem sam. Nie ma się co oszukiwać. Wiadomo, że dysponujemy pewnym budżetem i nie było nas stać na sprowadzenie zawodnika z górnej półki z ekstraklasy. Takiemu piłkarzowi trzeba przedstawić odpowiednie warunki. A my nie chcemy tworzyć tzw. "kominów płacowych". Chcemy uniknąć tego, że przychodzi do nas zawodnik i zarabia cztery, pięć albo i dziesięć razy więcej od naszego, miejscowego. Wiedziałem, w jakim przedziale finansowym mogę operować i takich zawodników dobierałem.
Czy Marcin Szałęga i Paweł Buzała podpisali już kontrakty i są oficjalnie zawodnikami Lechii?
- Jeszcze chyba nie... Chociaż Marcin Szałęga podpisał w sobotę, a z Pawłem myślę, że też wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Ja w ogóle nie wyobrażam sobie, aby mimo wcześniejszych zapewnień zarządu, któryś z tych ludzi do nas nie dołączył.
Kiedy wznowi treningi Buzała?
- Będzie z nami na mini-zgrupowaniu przed meczem inauguracyjnym. Będziemy się przygotowywali pod kątem Unii Janikowo. Myślę, że będę miał go od początku do dyspozycji.
Straty personalne nie są szczególnie dotkliwe. Największą wydaje się Kuba Biskup.
- Szanuję jego zdanie. Jak to mówią - z niewolnika nie ma pracownika. Jeżeli dla niego wyzwaniem jest pierwsza liga i Odra Wodzisław - proszę bardzo. Nie ma człowieka niezastąpionego. Paweł Buzała spokojnie jest w stanie zastąpić Kubę Biskupa.
Była rozmowa z Kubą zanim podjął ostateczną decyzję?
- Tak. Rozmawiałem z Kubą. Byłem z nim "na telefonie". Był wtedy okres urlopowy i Biskup jasno określił, że chce mieć lepsze warunki i więcej zarabiać. Klub był mu w stanie zaproponować to, co zaproponował. Szanuję jego decyzję. Był wolnym zawodnikiem, kontrakt mu się skończył, odszedł w normalnej atmosferze. Po koleżeńsku podaliśmy sobie ręce. Dołączył do nas Paweł Buzała, mający podobne walory, jeśli nie lepsze. W ogóle nie widzę problemu w związku z odejściem Kuby.
Transfery do klubu były komponowane bardzo starannie. Odrzucił pan jednak między innymi Trelę, Kuzerę, Pękalę. Pytanie brzmi, czy nie niesie to ze sobą pewnego zagrożenia, że pojawią się kontuzje i kartki, będzie kłopot, kogo wystawić do gry?
- Przede wszystkim każdy kandydat do gry w Lechii odbywał rozmowę z całą kadrą szkoleniową. Powiem szczerze, że po dwóch, trzech, czterech minutach było widać, kto jest zainteresowany grą u nas i odda całego siebie - kibicom, drużynie, kadrze szkoleniowej, a kto przyjechał, aby przebujać się i zarobić parę złotych. Od tego zaczynaliśmy i tak przeglądaliśmy wszystkich. Szukaliśmy pozycjami. Było to bardziej przemyślane. Luka w środku obrony - jest Damian Trzebiński. Uniwersalność w postaci gry w środku i po bokach pomocy daje Marcin Szałęga. Może być zaskoczeniem dla kibiców to, że chłopak potrafi uderzyć rzut rożny prawą i lewą nogą, nie robi mu to żadnej różnicy. Dalej - Paweł Buzała. Chłopak, który może grać i z przodu i z tyłu. Także myślę, że te transfery były naprawdę przemyślane. A przede wszystkim nie na zasadzie dziadków leśnych, którzy przyjdą i odetną kupon tylko na zasadzie metryki. Wszyscy sprowadzeni powinni złapać tutaj apogeum formy. Pod uwagę brana była również sama ich chęć. Satysfakcjonujące dla mnie, jako trenera, było to, że taki Buzała pali się do gry. On chciał grać, on chciał walczyć, a to już mnie motywowało do tego, że takiemu chłopakowi należy się przyjrzeć. Z kolei Kuzera - jemu się nie chciało. On nie chciał na sparingu pokazać, że mu na czymś zależy. On się nawet nie zmęczył i nie spocił, a samym nazwiskiem za dużo by w Lechii nie zdziałał. Dlaczego więc miałby reprezentować nasz klub? Było jeszcze kilku kandydatów. Pewnie niedługo się kibice dowiedzą, że w grę wchodziły także inne transfery. Nawet chłopaków z pierwszoligową przeszłością, ale oni nie pasowali mi mentalnie do zespołu.
Jest już po fakcie, więc chyba możemy wymienić ich nazwiska?
- Przewijało się nazwisko Magiery, przewijało się nazwisko Bożyka. Oprócz tego jeszcze przewinął się Trela, który zachował się niepoważnie. Przeciągał rozmowy kontraktowe nie chcąc trenować. Mi bardziej zależało, aby się dowiedzieć, czy on rozumie, jak się gra w systemie 4-4-2 albo czy przyda się przy stałym fragmencie gry. Dla niego jednak najważniejsze było podpisać kontrakt i dopiero wtedy pojawić się na zajęciach. Także praktycznie sam się skreślił w pierwszym dniu rozmów na obozie. Podobnie było z Kuzerą. I tak można mnożyć. Zostali tacy, którzy chcą próbować walczyć, tacy, którzy się nie boją rywalizacji i tacy, którzy mają odpowiedni wiek.
Pawlak to transfer topowy. Kogo ceni pan najwyżej z pozostałej trójki nabytków: Buzałę, Szałęgę czy Trzebińskiego?
- Jestem zadowolony z wszystkich trzech. Dobierałem wzmocnienia pozycjami. Na przykład Trzebiński - przy swoim młodym wieku, rozegrał dużo spotkań i naprawdę rozumie grę w systemie 4-4-2. Może być bardzo pozytywną postacią i nam się przydać. To nie jest na zasadzie uzupełnienia składu, ale on może po prostu grać. Każdy miał zastąpić tego, który odszedł. Trzebiński - Janusa, Buzała - Biskupa, a Szałęga ma stanowić alternatywę w pomocy, zwłaszcza na początku rundy, kiedy będzie pauzował Szulik. Trzeba w jakiś sposób się zabezpieczyć przed kartkami czy możliwymi kontuzjami - odpukać - Sławka Wojciechowskiego czy Marcina Szulika. Wiadomo - to są ludzie, którzy byli już nie raz kontuzjowani. Ja liczę na całą czwórkę.
A co z Trzaskalskim z Wigier Suwałki?
- To dla mnie melodia przyszłości. Pokazał się z naprawdę dobrej strony w jednym sparingu. W sobotę przyjechał i już tak nie błyszczał. Podjąłem decyzję, że w tej sytuacji - która jest podobna do sytuacji Treli, który trenował z nami, ale nie był na obozie - nie jestem w stanie skrzywdzić kogokolwiek i zabrać na zgrupowanie przedmeczowe Trzaskalskiego. Także on do nas jeszcze dojedzie na kilka dni - tak jesteśmy umówieni. I wtedy zapadnie wiążąca decyzja, ale to już traktuję jako uzupełnienie. Przyjechał do nas w sobotę, miał zostać z nami cały tydzień, ale nie mogłem podjąć takiej decyzji, że on jedzie do Starogardu, a nie pojedzie któryś z zawodników, którzy byli z nami cały czas na obozie albo któryś z tych, którzy byli kontuzjowani, ale mogą być w perspektywie przydatni. To jest temat na razie zastępczy. Wyraził chęci i zainteresowanie, jeszcze ma się pokazywać, przyjedzie do nas na pięć dni.
Czy z zawodników czysto seniorskich któryś może zostać jeszcze pożegnany, czy to już jest kadra na rundę jesienną?
- Nie wiem, którzy z chłopaków nie podpisali jeszcze kontraktów, także ja traktuje tę grupę ludzi jako moją zamkniętą kadrę. Nie wiem, jak wygląda sprawa w przypadku dwóch czy trzech osób - jak Robert Sierpiński, którzy nie podpisali jeszcze umów z Lechią. Ale oni są z nami i jestem pewien, że będą dalej.
W sparingach nie gra Robert Hirsz, brakowało go również na sesji zdjęciowej. Co się z nim dzieje?
- Robert pojechał na obóz z juniorami i musi przemyśleć pewne rzeczy. Jest bardzo utalentowanym zawodnikiem, ale ja nie pozwolę sobie na to, aby w tym wieku spóźniać się na treningi czy w ogóle w nich nie uczestniczyć bez usprawiedliwienia. Robert ma pod względem mentalnym duże braki i musi zrozumieć to, że trenować w seniorach Lechii, to znaczy podporządkować się pewnym regułom. On się nie podporządkował. Jest młody, troszeczkę buńczuczny i jeżeli tego nie zrozumie, to będzie grał w juniorach. Są inni młodzi - oni chcą, oni robią wszystko. Nie mówię, że Robert się obija, ale nie będę pilnował tego, czy Robert spóźnia się na zajęcia, czy Robert zapłaci karę, czy Robert dojedzie na trening. Pierwsze spóźnienie oznaczało karę finansową, a w drugim w ogóle nie było tematu. Ma teraz czas na przemyślenia. Wróci z obozu, gdzie na pewno potrenuje. Jego temat jest tematem złożonym, bo wcześniej grał w eliminacjach do mistrzostw Polski juniorów młodszych, był zmęczony, nie mógł od początku uczestniczyć w obozie. Nie przepracował całego mikrocyklu, obóz z juniorami na pewno mu się przyda. Zrobiliśmy to po części dla jego dobra, ale z drugiej strony - ma postawione ultimatum. Jeżeli się nie podporządkuje, to mimo jego medialności nie będziemy go widywać w Lechii.
Marcin Pietrowski i Rafał Loda. Czy oni będą grali również w juniorach, czy są już przewidziani tylko i wyłącznie do seniorów?
- Jeżeli Pietrowski i Loda utrzymają formę sportową, to w sposób wybitny mogą pomóc drugoligowej drużynie. I to bez dwóch zdań - mówię całkiem poważnie. Będę sięgał po młodzież. Trzeba było ich troszkę otworzyć, dodać im wiary w siebie. Teraz zaatakowali i mocno walczą o skład. Szkoda, że Rafał miał kontuzję pięty, która wykluczyła go na dwa tygodnie z przygotowań. Ale ja obu widzę grających. Jeżeli będzie taka możliwość, że zagrają połówkę czy 30 minut, to będą musieli dograć jednostkę w juniorach. O jej wielkości będę decydował ja - czy będzie to 60, czy 80 minut.
Jak to jest, że w ciągu dwóch miesięcy szanse juniorów tak bardzo się zwiększyły? Ich umiejętności tak znacząco urosły, czy przełamali się?
- Niewielu zwracało uwagę na pewne rzeczy. Ja w tym momencie nie dopuszczam myśli, że któryś z młodych, utalentowanych chłopaków, ucieka z Lechii. Spróbowałem to mocno złapać, porozmawiałem z nimi i myślę, że dałem im dużo energii i nadziei, że mają szansę. Zindywidualizowałem im zajęcia, a oni uwierzyli w siebie. Teraz się przepychają na boisku, a nie jak wcześniej, kiedy byli chłopcami, którzy stoją i dają się przewrócić. Oni walczą o swoje i za jednym idzie następny. Jeżeli Pietrowski gra w czterech sparingach i jest postacią pozytywną, wygląda bardzo dobrze, to dlaczego ma nie grać? Oni po prostu uwierzyli. Teraz sami będziemy przeglądać naszą młodzież. Zaordynowaliśmy specjalny plan dla juniorów, nawet tych tylko z kadry juniorskiej. Dwa razy w tygodniu będą trenowali ze mną i trenerem Kafarskim, a w poniedziałek będą brali udział w takiej mini-grze zawodników, którzy zagrali mniej. Będzie trwała do 45 minut. Juniorzy muszą uczyć się seniorskiej piłki. Oni muszą być przygotowywani do tego, aby wskoczyć do seniorów. Będę miał grafik z datami i godzinami spotkań ligowych juniorów - i będę się temu pilnie przyglądał. W miarę możliwości będę jeździł na mecze. Podział ról już narzuciłem - jeden mecz oglądam ja, drugi trener Kafarski, trzeci trener Gładyś i po wspólnej analizie i konsultacji będziemy motywować tych młodych chłopców. Jeżeli oni zobaczą, że ktoś ich obserwuje i na nich patrzy, to liczę, że szybko wzrośnie poziom ich gry i szybciej będą doskakiwać do zespołu seniorów. Patrz ostatni ruch - Marcin Wojtkiewicz.
Siłą Lechii mają być jej wychowankowie?
- Oczywiście i w tej kwestii nic się nie zmienia. Mnie przerażało jedno - nasi młodzi, zdolni chłopcy falowo uciekają i radzą sobie w zespołach pierwszej i drugiej ligi. Dosyć tego! Jeżeli my im zapewnimy tutaj możliwość rozwoju - ja oczywiście nie będę ich forował - ale jeżeli oni będą sobie dawali radę, to czemu nie?
Co z juniorami starszymi, którymi miał się pan opiekować? Czy zrezygnował pan już z tej funkcji?
- Fajnie nazwał to dyrektor, który powiedział, że będę to koordynował. I rzeczywiście tak chcę robić. Raz - dla dobra siebie i dobra zespołu seniorów, bo przecież głównie z tych najstarszych chłopaków mamy wyciągać zawodników do pierwszego zespołu. A dwa - to z mojego przywiązania do tej drużyny. Gdy będą teraz wyjeżdżali na obóz, mam zamiar przyjść na dworzec i pożegnać ich. Rozmawiałem z nimi po porażce z Cracovią w Kolbudach. Różne chodzą głosy - co by było, gdyby. Ja nie wiem, co by było, ale miałem akurat taki moment w seniorach, że nie mogłem zrezygnować z dnia obozowego czy dnia treningowego. Nie mogłem być na tych meczach i jest mi bardzo przykro. Nie mam pretensji do Roberta Jędrzejczaka. Wiem, że ci chłopcy zdają sobie sprawę z tego, że jestem tam wszechobecny w ich szatni. Wiedzą, że będę z nimi, będę im się bacznie przyglądał i śledził dalszy ich rozwój. Pierwszym trenerem pozostanie Robert, który zawsze może liczyć na moją pomoc. Nawet taką, że poprowadzę jakieś zajęcia. Wiem, co się tam dzieje na bieżąco. Nawet jak my - seniorzy - kończymy trening, to zaczynają go juniorzy, także widzę ich cały czas, przyglądam się.
Czy Łukasz Kubiński będzie już na pewno trzecim bramkarzem w kadrze Lechii?
- Myślę, że pora na to, aby on troszeczkę się oswajał z piłką seniorską. Tak, na dzień dzisiejszy jest naszym trzecim bramkarzem.
Wygrał rywalizację z Krzysztofem Leszkiem?
- Czy wygrał... Inaczej - perspektywa jego rozwoju wygrała i zdecydowaliśmy, że zostanie trzecim. A Krzysiek Leszek... Nie wiem. Nie podejmę teraz decyzji, czy on zostanie wypożyczony. Nie zapominajmy, że jest potrzebnych czterech bramkarzy. Dwóch w seniorskiej piłce, jeden w juniorskiej i jeszcze ten, który będzie bronił w rezerwach, a które też mam zamiar obserwować. Na dzień dzisiejszy wyżej stawiam Kubińskiego z racji jego młodego wieku, warunków fizycznych oraz perspektywy na dalszy rozwój w ciągu dwóch, trzech lat.
Istnieje wobec niego długofalowy plan, żeby w przyszłości został bramkarzem Lechii na lata?
- Myślę, że jest to odważne posunięcie z mojej strony, bo najlepiej byłoby ściągnąć bramkarza, który mógłby do nas dołączyć. Były takie plany - przyjechało nawet dwóch z Rybnika. Ale myślę: czemu nie? Jeżeli on naprawdę ma predyspozycje, aby być dobrym bramkarzem, to trzeba mu stworzyć szansę. Na razie się uczy, dopiero liże tej seniorskiej piłki, przygląda się. Ale już ma od kogo się uczyć, bo choćby Mateusz prezentuje pewien pułap. Podobnie jak Wojtkiewicz, który w perspektywie kilku lat będzie przygotowywany do tego, aby być podporą defensywy Lechii.
Ścisła kadra ma liczyć 25 graczy i nie będzie żadnego jej rozszerzania?
- Kadra musi być ścisła, ale ja widzę to na zasadzie płynności pracy z juniorami. Bo może być tak, że w kadrze nie złapie się Łukasz Pietroń czy Jakub Kawa, a ja w żadnym wypadku nie mam zamiaru z nich rezygnować. Będę się im przypatrywał, oni będą trenować z pierwszym zespołem. Mi to nie przeszkadza, że przyjdzie jedna osoba więcej na zajęcia. Oni będą pod ścisłą kontrolą i będą blisko. Nazwijmy to tak: ścisła kadra i szeroka kadra. I oni będą w tej szerokiej kadrze. Do szerokiej kadry będę zapraszał też młodzież do trenowania razem lub indywidualnego ze mną.
Jakie są pana relacje z Tomaszem Kafarskim w porównaniu do tych, jakie były między panem a Marcinem Kaczmarkiem?
- Od razu chcę wyjaśnić pewne rzeczy. Ja nie miałem żadnego konfliktu i sprzeczki z trenerem Marcinem Kaczmarkiem. Pożegnaliśmy się w miłej atmosferze. A to, że życie zakończyło całą sytuację tak, że wyszedłem z niej jako pierwszy trener... Myślę, że Marcin to rozumie. Prawdopodobnie podjąłby taką samą decyzję. Marcin ze mną współpracował i byłem z tej współpracy zadowolony. Miałem na wszystko wpływ, ale decydował Marcin. Z Tomkiem Kafarskim mamy trochę inne relacje. Podszedłem do tego tak, że przed rozpoczęciem pracy - ale kiedy byłem już nominowany - rozmawiałem z każdym po kolei. Rozpoczynając od magazyniera. Chciałbym to podkreślić. Mi jest potrzebny dyrektor, mi jest potrzebny zarząd, mi jest potrzebny masażysta, mi jest potrzebny magazynier. Każdy biało-zielony człowiek, który może tej drużynie w jakiś sposób pomóc. Ustaliłem pewne normy na przykład, że masażysta jest odpowiedzialny między innymi za witaminy. I tak samo było z Tomkiem.
Jak dokładniej?
- Usiedliśmy, ustaliliśmy podział ról i Tomek wie, za co odpowiada. Jednym z jego zadań jest to, że będzie jeździł i podpatrywał przeciwników. To jest rzecz nie tyle narzucona przeze mnie, co nieodzowna i potrzebna. Jak się nam współpracuje? Na zasadach partnerskich. Ja jestem pierwszym, Tomek jest drugim trenerem, ale wszystko ustalamy na zasadzie rozmowy, czasem nawet sporów. Nad wszystkim dyskutujemy, wszystko analizujemy, bo najważniejsze jest dobro drużyny. Nasze wnioski mają pomóc w tym, aby zespół grał jeszcze lepiej, aby zespół personalnie był jak najmocniejszy. Każda krytyka jest dobra i tak jak w przypadku Marcina - on decydował, tak tutaj ja liczę się ze zdaniem Tomka, jak również Darka Gładysia, który jest trenerem bramkarzy. Powtórzę, tak się nazywa - trener bramkarzy. Więc ja zdaję się na niego, że on podejmie decyzję sugerującą mi, kto ma wystąpić w bramce. I on jest za to odpowiedzialny. Tak samo jest z Tomkiem. Siadamy razem do rozmowy, ale stosowaliśmy też różne inne układy. Na przykład każdy bierze kartkę i pisze swój skład. Zgodność jest bardzo duża. Robimy tak też na sparingach, nawet dla śmiechu. Porównujemy i wyniki różnią się jednym nazwiskiem, a bardzo często są to dokładnie strzały w "dziesiątkę". I musi tak być. My jesteśmy zawsze na godzinę czy półtorej przed treningiem, mamy wszystko zapięte od spraw szkoleniowych po sprawy personalne. Dyskutujemy i rozmawiamy. Myślę, że to jest dobre. On jest drugim trenerem i ja się liczę z jego słowem. On mi nie może niczego narzucić, ale ja analizuję to, co mi zasugerował i co może się przydać.
Zatem Tomasz Kafarski będzie między innymi jeździł oglądać rywali? To znaczy, że będzie jeździł po Polsce? To nowy standard, wcześniej tego nie było.
- Zgadza się - wcześniej tego nie było. Mój zakres obowiązków u trenera Kaczmarka był taki, że byłem odpowiedzialny za rozgrzewkę, za przygotowania. Generalnie za to, co Marcin mi narzucił - co mam zrobić, co mam przygotować. Mój sposób pracy z Tomkiem Kafarskim jest taki, że jest on odpowiedzialny na przykład za zmonitorowanie drużyny przyjezdnej, z którą będziemy grali. W jaki sposób to zrobi - czy będzie na tym meczu, czy dostanie kasetę - to już mnie nie interesuje. On jest za to odpowiedzialny. I na pewno dostanie swoją część na odprawie przedmeczowej - analizę gry przeciwnika. Tomek to zaakceptował i wiem, że już się zbroi, już próbuje analizować grę Unii Janikowo. Będziemy mieli ten zespół rozpracowany bardzo dobrze.
Czyli rola i ranga drugiego trenera wzrosły?
- Oczywiście. Jeżeli ma to służyć i pomóc drużynie, to czemu nie? Trzeba mu pozwolić się rozwinąć.
Czy zarząd postawił już oficjalny cel na rundę jesienną przed zespołem seniorów i sztabem szkoleniowym?
- Jeszcze oficjalnej rozmowy nie było, ale zdaję sobie sprawę, że progresja musi być, bo ona jest niezbędna. Liczę się z tym, że postawi się przede mną bardzo duże wyzwania i liczę się z odpowiedzialnością. Lubię wyzwania, myślę, że chłopacy też, ale zdaję sobie sprawę, że poprzeczka może zostać powieszona bardzo wysoko.
Jak wysoko - czy na awansie? Teraz trochę przycichło, ale jeszcze pół roku temu co druga osoba w klubie mówiła, że ten sezon ma zostać zakończony awansem.
- Z tego, co wiem, to cel zostanie ogłoszony w ciągu najbliższych dni. Z plotek wiem, że cel będzie wyższy niż 10. miejsce. Z myśleniem o awansie poczekajmy do końca rundy jesiennej. Wtedy będziemy mogli spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć, ile i czego brakuje, co trzeba wzmocnić i czy jest w ogóle szansa. Na razie chciałbym, abyśmy nauczyli się serią wygrywać i zdobywać punkty. Będą punkty - będą kibice i wszystko będzie się kręciło w kierunku, w którym ja to widzę. Ja wierzę w ten zespół, wierzę w tych chłopaków, wierzę w siebie. Tak, jak mówiłem - to może być moje pięć minut, a jak spadać, to z wysokiego konia. Nie mam zamiaru się niczego bać.
Walka o zwycięstwo już od pierwszego meczu?
- Zamierzamy pojechać i walczyć. Chociaż przerażają mnie głosy, że powinniśmy już się zastanawiać nad Jagiellonią. Kto tak mówi - ten strzela sobie samobója. Uważam, że pierwszy mecz będzie naprawdę bardzo ciężki. Może bardzo szybko sprostować wyniki sparingów, którymi tak się podniecamy, bo prawie wszystkie - poza grą juniorską - wygraliśmy. Ale nie jest to żaden wykładnik. Sam grałem w piłkę i wiem, czym różni się mecz ligowy od sparingu. Stres, kibice i tak dalej. Nie możemy mówić, że w Janikowie trzy punkty, a potem dalej. Jeśli tak będziemy mówić, to naprawdę - przegramy ten pierwszy mecz. Tu jest moja rola, aby wyzwolić ambicję. Jest nawet powiedzenie trenerskie, że trudniej zmobilizować drużynę po zwycięstwie niż po przegranej. Oby tych zwycięstw było jak najwięcej, ale pokora, szacunek dla przeciwnika i przede wszystkim - zaangażowanie. Znam kibiców Lechii i wiem, że wybaczą wszystko - nawet porażkę. Ale tylko taką, gdy zejdziemy z boiska i powiemy sobie, że zrobiliśmy wszystko, aby pokonać przeciwnika - włącznie z tym, że zoraliśmy całą trawę, że jest kilku rannych i kilku zabitych - ale po prostu rywal był od nas lepszy i trzeba sobie po sportowemu podać rękę. Dlatego nie boję się kibiców, bo wtedy można do tego podejść tak, że przegraliśmy, ale daliśmy z siebie wszystko.
Skoro działacze jeszcze tego nie ustalili, to może ma pan swój prywatny cel na najbliższą rundę?
- Nie mierzę w żadną konkretną lokatę. Chciałbym, aby ta drużyna grała ładnie i miała styl. Kiedyś powiedziałem w TVP3, że chcę, aby mój zespół grał ładnie dla oka i kibica, to pani mnie storpedowała, że chyba powinien grać skutecznie... Oczywiście, że również skutecznie, ale styl... Moich piłkarzy stać na to, aby grać ładną piłkę. Najważniejsze to jednak zdobywać punkty, bo one mają dać summa summarum jakieś miejsce. Do żadnego konkretnego jednak się nie przymierzam. Chciałbym, aby coś tu po mnie zostało, aby mnie zapamiętano - chociaż na to jeszcze za wcześnie i nie wybiegajmy tak w przyszłość. Ale żeby był to jakiś znak firmowy, że przyszedł młody trener i coś się zaczęło dziać w kwestii juniorów i drugiej drużyny. Wszyscy piłkarze podchodzą do tego profesjonalnie. Rezerwy trenują codziennie, bo mają wejść do IV ligi. Juniorzy biją się o zaszczytne cele, chcą pojechać na Mistrzostwa Polski. To nam daje korzystny efekt. Taki, że dochodzą - tak, jak teraz Loda i Pietrowski - wzmocnienia z juniorów oprócz tych, które już są kupowane. To bym chciał wypracować, a przy tym zespół, żeby zespół był skonsolidowany, bił się o zwycięstwa i panowała ogromna rywalizacja o miejsce w kadrze. Jeśli tak to będzie wyglądało, to wyniki na pewno przyjdą i wtedy będę z siebie zadowolony.
Poprzednio, kiedy rozmawialiśmy przed rundą wiosenną, miał pan nosa, aby wytypować odkrycie rundy, czyli Jacka Manuszewskiego. Czy teraz również pokusi się pan o równie celny strzał?
- Może inaczej. Ja sobie dzielę całą rundę na fragmenty. I w tym konkretnym okresie - pewnie wielu zaskoczę, a także wielu zarzuci mi, że to po koleżeńsku - zaskakuje mnie forma Maćka Kalkowskiego. Myślę, że w tym systemie grania, jest w stanie ją podtrzymać przez całą jesień. I to będzie taki motor napędowy na tę rundę. Zobaczymy, jak będzie później z latkami. Co do młodzieży. Myślę, że w sposób wybitny pokaże się Marcin Pietrowski. Liczę na to.
Lechia znów zagra na szczeblu centralnym Pucharu Polski. Czy założony został plan, jak daleko warto zajść w tych rozgrywkach? Czy raczej pierwsze spotkanie z trzecio- lub czwartoligowcem zostanie potraktowane jako szansa dla rezerwowych i juniorów?
- Podejdziemy do tego jak najbardziej poważnie. Czy szansa dla juniorów? Szansa dla tych, którzy po prostu chcą grać. Jeżeli na przykład Loda ma predyspozycje i chęci do gry, to niech gra. Niech on wyjdzie w tym meczu i się pokaże. Na pewno dostaną szansę juniorzy i piłkarze, którzy mniej grają, bo organizm zawodnika nie jest w stanie grać co trzy dni - w środę i sobotę. To potrafią tylko w Anglii. Ale traktuję te rozgrywki bardzo poważnie. Chciałbym zajść jak najwyżej w tej edycji. Jeżeli jest taka możliwość, to czemu nie? Trzeba grać, trzeba wkomponować parę osób. Nie wymienię na pewno całej jedenastki wpuszczając młodych zawodników. Wplotę to tak, aby drużyna pięła się w pucharze jak najwyżej. To może dać nam tylko reklamę.
Czy kadra jest na tyle szeroka, że damy radę połączyć i ligę, i Puchar Polski?
- Myślę, że damy. Nie po to jest 25 ludzi i taka obszerna kadra, abyśmy nie dali sobie rady.
A jak małżonka odczuła pański awans zawodowy?
- Odczuwa częste braki mojej osoby w domu. Ale, jak sama powiedziała - cały czas jestem trenerem i gdy byłem szkoleniowcem juniorów, to też nie było mnie całymi dniami. Teraz jest tak samo. Cieszy się, bo wiadomo - jest to jakiś piedestał, przede wszystkim jakieś wyróżnienie dla mnie. Nie czekałem może na to tyle lat, ale spełniłem się, bo być trenerem Lechii, to jest dla mnie wielka radość, wielkie spełnienie. Nie ma chyba osoby w tym środowisku, która by nie chciała dostąpić tego zaszczytu i zapisać się w historii klubu, chociaż przez krótki okres. Cieszę się, że ludzie, którzy obserwowali moją pracę, powierzyli mi tak odpowiedzialną funkcję.
To jest chyba wcześniejszy awans niż się pan spodziewał. Jeszcze zimą mówił nam pan, że zna swoje miejsce w szeregu i się nie wychyla...
- Na pewno było to wielkie zaskoczenie. Tak, jak mówiłem - byłem spakowany, odpoczywałem nad jeziorkiem, a tu taka propozycja. Odbieram to tak, że nie ma człowieka, który mógłby odmówić. Dlatego kwestia finansowa spadła na drugi plan. Po otrzymaniu tej propozycji, jeszcze tego samego dnia myślałem, co można by ulepszyć, co można by zmienić. Zaczynając od treningu, patrząc na siebie i na drużynę, na personalia. Zmobilizowało mnie to do wielkiej pracy. Oby to, co chłopcy zrobili na obozie, zaprocentowało już za kilka dni.
Prosimy jeszcze na koniec o deklarację dla kibiców: czym będzie się różnić Lechia jesienna od wiosennej?
- Charakterem. I to jedno słowo może zamknąć całą naszą rozmowę. Jeżeli piłkarz po meczu powie sobie, że ma jeszcze siły, aby biegać, to znaczy, że nie dał z siebie wszystkiego kibicom, bo mógł te siły wybiegać w ciągu 90 minut. Trzeba sobie zdać sprawę, że te 90 minut, które będą mieli co tydzień, będą dla nich najważniejsze, aby zdobywać punkty. Życzyłbym sobie, aby przybywało kibiców. Jestem nastawiony do tego wszystkiego naprawdę optymistycznie.