W ostatniej kolejce ubiegłego sezonu już zdegradowana (ale jeszcze pierwszoligowa) Polonia zawitała do Gdyni, aby dość niespodziewanie pokonać tamtejszą Arkę 1:0. Po kilkunastu tygodniach ekipa "Czarnych Koszul" ponownie zjawiła się nad polskim morzem, lecz tego pobytu miło wspominać nie będzie. Stołeczny zespół nie potrafił nawiązać walki z bardzo pewnie grającą Lechią Gdańsk i wrócił do domu z bagażem dwóch bramek.
Przed meczem nic nie wskazywało na to, że będzie tak miło, łatwo i przyjemnie. Tym bardziej, że skład drużyny gości poważnie wzmocnili trzej piłkarze z tzw. "nazwiskami": Marek Citko, Sebastian Olszar i Konrad Gołoś. Szczególnie osoba tego ostatniego mogła budzić respekt. Wszak jeszcze niedawno reprezentował barwy Mistrza Polski w europejskich pucharach. Jeśli dodamy do tego Martinsa Ekwueme czy Kamila Kuzerę mamy obraz całkiem silnej kadrowo ekipy.
Tomasz Borkowski po raz kolejny zdecydował się na inne ustawienie obrony niż w poprzednich meczach. Inne, lecz z pewnością nie nowe. Po wielu eksperymentach nastąpił powrót do linii defensywnej tak dobrze prezentującej się wiosną. Na środek obrony powrócił Jacek Manuszewski, zaś na boku ujrzeliśmy Rafała Kosznika. Pomimo nie najlepszych występów w poprzednich spotkaniach ze składu nie wyleciał Krzysztof Brede. Na prawej stronie zagrał oczywiście pewniak w talii Borkowskiego, Paweł Pęczak.
- Widzę szansę na to, aby z Polonią zagrać na zero z tyłu. Liczę w końcu na konsolidację naszej defensywy - mówił przed niedzielnym spotkaniem "Borek". Słowa te mogły wydawać się nieco wątpliwe, zwłaszcza z perspektywy poprzednich spotkań zaplecza ekstraklasy. W każdym z nich biało-zieloni tracili co najmniej bramkę. Nowe-stare zestawienie bloku defensywnego przyniosło jednak oczekiwany efekt. Lechia zagrała niemal bezbłędnie i po raz pierwszy w obecnych rozgrywkach drugiej ligi Mateusz Bąk mógł się pochwalić zerem po stronie straconych bramek.
Czyste konto bramkarza gospodarzy nie oznacza wcale, że lechiści skupili się na obronie dostępu do własnej siatki. Wręcz przeciwnie. To oni byli stroną przeważającą od samego początku. Szczególnie groźne były akcje przeprowadzane skrzydłami nierzadko z udziałem bocznych defensorów. Po jednej z nich bramkę już w 13 minucie zdobył Cetnarowicz. Na uwagę zasługuje przede wszystkim bardzo dobre podanie od Mariusza Pawlaka do Rafała Kosznika, który mógł spokojnie dośrodkować w pole karne. Tam niepodzielnie rządził popularny "Cetnar" i nawet pomimo nieczystego uderzenia zdołał wpakować piłkę do siatki rywala.
Po tej bramce gdańszczanie nieco się cofnęli i oddali inicjatywę polonistom. Był to właściwie jedyny fragment gry, kiedy to Polonia przeważała. Lechia kontrolowała sytuację, grała bardzo spokojnie i pewnie. Bezradni piłkarze "Czarnych Koszul" próbowali strzałów z dystansu bądź z rzutów wolnych w wykonaniu Marka Citki, lecz były to zagrania dalekie od ideału. Najgroźniejszymi sytuacjami w tej części meczu ze strony biało-zielonych były próby zaskoczenia bramkarza rywali ze stałych fragmentów gry w wykonaniu Kalkowskiego i Szulika, niestety nieudane.
Druga połowa to już bezsprzeczna dominacja gospodarzy. Można powiedzieć, że mecz ostatecznie rozstrzygnął się pomiędzy minutą 62, a 68. Wtedy to, najpierw czerwony kartonik ujrzał zawodnik Polonii, Branko Hucika, a chwilę później zwycięstwo przypieczętował Karol Piątek. Swoją drogą czerwonym kartonikiem już na początku drugiej części gry powinien zostać ukarany Ivan Udarević, który przewrócił wychodzącego na czystą pozycję Piotra Cetnarowicza. Nie wiedzieć czemu arbiter główny tego spotkania sięgnął po kartkę barwy żółtej.
Druga bramka dla Lechii to zasługa głównie Karola Piątka, który odważnie i dynamicznie wpadł w pole karne gości i mając przed sobą już tylko golkipera spokojnym strzałem w długi róg ustalił wynik spotkania. Było to trzecie trafienie pomocnika biało-zielonych w obecnym sezonie, co stawia go nie tylko w roli najskuteczniejszego piłkarza biało-zielonych, ale również całej ligi ex aequo z siedmioma innymi graczami.
Lechiści niemal przez całe spotkanie grali bardzo mądrze i pewnie. Mając przewagę bramkową i liczebną na boisku nie cofali się pod własne pole karne, ograniczając się do defensywy, lecz narzucali swój styl gry. Wymieniali między sobą sporo podań, utrzymując się długo przy piłce. Przy tym grali ofensywnie, a nawet efektownie. Szczególnie przyjemnie oglądało się rajdy, bądź popisy techniczne Kalkowskiego i Piątka. Zapowiedzi trenera Borkowskiego o zmianie stylu gry Lechii nie były słowami rzucanymi na wiatr, jednakże nie można zapominać, że "jedna jaskółka wiosny nie czyni".
Taktycznie również nie można nic zarzucić trenerskiemu duetowi Borkowski - Kafarski. Lechia grała ciekawym, płynnym ustawieniem z Wiśniewskim, nominalnym napastnikiem, jednak częściej operującym w drugiej linii niż w ataku, czy też Pawłem Pęczakiem, który momentami grał na pozycji skrzydłowego. Warto zwrócić uwagę na odważne zmiany dokonywane przez popularnego "Borka". Wchodząc z ławki swoje szanse otrzymali: Król, Pietrowski i Rusinek, czyli gracze na wskroś ofensywni. Posunięcie nie do pomyślenia w poprzednim sezonie.
Prawdziwym bohaterem niedzielnego pojedynku można określić nowożeńca, Marcina Szulika. Doświadczony pomocnik niepodzielnie rządził w drugiej linii. Był wszędzie. Świetnie rozgrywał, podawał, efektownie strzelał, a nawet asekurował obrońców. Uratował Lechię przed groźnie zapowiadającą się akcją z drugiej połowy, kiedy to odważnym wślizgiem w polu karnym wyjaśnił sytuację, za co zebrał gromkie oklaski publiczności. Nieco mniej widocznym, lecz nie mniej skuteczny był Mariusz Pawlak, imponujący wieloma przechwytami.
Z drugiej strony piłkarze gości zagrali bardzo bezbarwnie i chaotycznie. Momentami byli wręcz bezradni. Widząc swoją nieporadność często uciekali się do ostrych wejść i fauli. Polonia była wyraźnie słabsza, brakowało jej argumentów. Nie wiele wniosło pojawienie się w drugiej połowie na placu gry kreowanego na gwiazdę drugiej ligi, Konrada Gołosia. Nie po raz pierwszy okazało się, że głośne nazwiska nie gwarantują sukcesu. Warszawiacy nie mieli żadnych szans w starciu z o wiele bardziej zgranym, tworzącym kolektyw zespołem gospodarzy.
Właściwie jedynym słabszym punktem pojedynku byli sędziowie. Arbiter główny pozwalał na brutalne, czasami niebezpieczne zagrania. Często był zbyt pobłażliwy dla zawodników. Jednak prawdziwe "wielbłądy" popełniali liniowi. Niemal każde podanie z głębi pola kończyło się odgwizdaniem spalonego, przyprawiając o irytację kibiców. Być może nawet pozbawiając Lechię kolejnych bramek, a Marcina Pietrowskiego asysty.
Był to kolejny, już dziesiąty mecz domowy, w którym Lechia nie znalazła pogromcy. Mało tego, po golach Cetnarowicza i Piątka jest jednym z trzech zespołów drugiej ligi, które zdobyły najwięcej bramek - 9. Podobnym wyczynem mogą się poszczycić zespoły Jagiellonii Białystok i Ruchu Chorzów. Dla porównania warto dodać, że przez całą rundę wiosenną (17 meczów) biało-zieloni raptem 14-krotnie znajdowali drogą do siatki rywala.
Spotkanie rozegrane zostało w bardzo dobrej atmosferze, którą podgrzewała obecność kibiców Arki Gdynia. Prawie 8000 kibiców zgromadzonych na Traugutta obejrzało ciekawe i dobre widowisko w wykonaniu swojej drużyny. Efektowna i skuteczna gra, pozytywnie wróży na przyszłość, jeśli chodzi frekwencję, a co za tym idzie powinna ułatwić znalezienie potencjalnego sponsora i ewentualny atak na ekstraklasę.