lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 75 (38/2006)
19 września 2006


SENSACYJNIE URATOWANY REMIS Z ZAGŁĘBIEM

Gardzenie dobrym obyczajem

Sami piłkarze uważali już wynik meczu za rozstrzygnięty. Rozpoczęła się ostatnia minuta regulaminowego czasu gry, Zagłębie Sosnowiec prowadziło w Gdańsku 2:0. I nawet przełamanie się Grzegorza Króla po 14 godzinach bez gola w drugiej lidze prowadziło raczej do pytania: Dlaczego dopiero teraz, kiedy jest już za późno?

MICHAŁ JERZYK
Gdańsk
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11526/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Fakt faktem, że opustoszały już z licznych niedowiarków stadion ożył, a wraz z nim i zawodnicy, w ostatnich minutach kopiący piłkę trochę już jakby w oczekiwaniu na końcowy gwizdek. Nawet akcja Króla była poprzedzona niemrawą i pasywną wymianą podań, bez jakiegokolwiek pomysłu na wyczarowanie z niej gola. A jednak "Królikowi" udało się wreszcie szarpnąć, znaleźć się blisko bramki i zatrzymać licznik drugoligowej impotencji. Gdy sędzia pokazał, że przedłuża mecz o 240 sekund, we wszystkich głowach zaświtała nadzieja, że może jednak jeszcze nie wszystko stracone.

Pół minuty brakowało do końcowego gwizdka, gdy chaotyczne ataki lechistów znalazły sposób na poddenerwowaną obronę Zagłębia, jeszcze chwilę wcześniej tak pewną siebie. Wybijana z pola karnego piłka trafiła pod nogi Piotra Wiśniewskiego, który decydując się na natychmiastowe uderzenie sprawił, że przebieg tego meczu pozostanie w pamięci kibiców może i na lata. Paru piłkarzy z Sosnowca padło na murawę i zakryło twarz dłońmi, nie wierząc w to, co nastąpiło. Posypały się rozpaczliwe pretensje do sędziego, ale goście powinni mieć je wyłącznie do siebie, jako że dokonali sporej sztuki.

Ten mecz i jego niesamowita końcówka niewątpliwie będą wspominane jeszcze bardzo długo.

BĄK ZAPŁACIŁ ZA WROCŁAW

Trudno zrozumieć, o co właściwie chodzi w sprawie Mateusza Bąka, który stracił miejsce w bramce po meczu we Wrocławiu. Jeśli nawet uznać, że popełnił błąd przy bramce dla Śląska, to po pierwsze niewielki, a po drugie będący konsekwencją kardynalnych pomyłek obrońców, z Brede i Kosznikiem na czele, czy nawet straty Szulika w środku pola. Gdyby konsekwentnie karać za takie przewinienia odsuwaniem od składu, Brede nie powinien już wyjść na boisko do końca sezonu, podobnie jak Król - za dyspozycję strzelecką.

Szansę otrzymał jednak Sobański, któremu tym razem, w przeciwieństwie do wiosennego meczu z Zagłębiem, nie udało się zachować czystego konta. Tyle że wtedy goście nie potrafili uderzyć celnie na jego bramkę, a teraz już jak najbardziej. Dwa ładne strzały wpadły w drugiej połowie do siatki Lechii, chociaż trzeba oddać, że "Sobol" miał i udane interwencje, jak choćby z 68 minuty, gdy rewelacyjnie wybił ponad poprzeczkę główkę Folca po rzucie rożnym.

MŁODZIEŻOWA REWOLUCJA

Mecz z Zagłębiem był prawdziwym przełomem, wręcz rewolucją w temacie włączania juniorów do drugoligowego składu. Nie dość, że nastolatków zagrało aż trzech, to jeszcze w potężnym sumarycznym wymiarze 180 minut. Dla porównania, w całym poprzednim sezonie juniorzy grali w Lechii przez 11 minut, a w jeszcze wcześniejszym - trzecioligowym - przez 41 minut.

Cała trójka to wychowankowie trenera Romana Kaczorka, który wbrew pozorom nie chodził po meczu dumny jak paw, ale nawet zdobył się na tonowanie nastrojów. - Nieważne ilu zagrało, ale jak - podkreślał. - Marcin zagrał dobrze, Robert przeciętnie, Rafał najsłabiej. Lodzika zjadła trema, odskakiwały mu piłki, które normalnie przyjmuje z zamkniętymi oczami. Warto też zauważyć, że najgroźniejsze uderzenia na bramkę Zagłębia oddali właśnie młodzi - odniósł się do strzałów Pietrowskiego z 25 metrów i Lody z 30 metrów, które istotnie zaimponowały widowni, sprawiając przy tym olbrzymi kłopot bramkarzowi Benszowi.

LISTA NIEOBECNYCH

Na wynik i grę Lechii w spotkaniu z Zagłębiem trzeba spojrzeć również przez pryzmat osłabień kadrowych, z którymi musiał zmierzyć się trener Borkowski. Z powodu wykartkowania zabrakło dwóch największych walczaków drużyny - Kalkowskiego i Pęczaka. Jakby tego było mało, kilka minut przed rozpoczęciem gry spiker zawodów poinformować musiał o korekcie w składzie, czyli o grze Pietrowskiego zamiast Szulika, który naciągnął mięsień dwugłowy.

A przecież to tylko ułamek problemów, bo przecież urazy leczą również Cetnarowicz, Wojciechowski, Fechner czy Szałęga. Po meczu rozchorował się jeszcze Manuszewski, z kolei Pietrowski wyjechał na zgrupowanie reprezentacji Polski do lat 18. Przed Lechią kilka trudnych dni, jako że do piątku będzie musiała rozegrać dwa niełatwe spotkania - z Pogonią Szczecin w Pucharze Polski i w Ostrowcu Świętokrzyskim z KSZO.

CZTERY MIESIĄCE KRÓLA

Tomasz Frankowski potrzebował 2076 minut gry w klubach i reprezentacji, żeby w niedzielę wpisać się wreszcie na listę strzelców. Miniony weekend był także czasem przełamania dla Grzegorza Króla, który po 834 minutach bezowocnej gry w drugiej lidze pokusił się o zdobycie pierwszego w tym sezonie gola. Poprzedniego strzelił w doliczonym czasie gry wygranego 3:0 spotkania ze Szczakowianką Jaworzno. Ale było to prawie cztery miesiące temu, 20 maja.

Trudno jednak ocenić, czy w przypadku "Królika" rzeczywiście można mówić o przełamaniu, wszak jedna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni. Wydawało się, że takim momentem był zwycięski gol napastnika w pucharowym spotkaniu w Kołobrzegu, ale ostatecznie okazało się, że na drugoligową bezradność nie miało to żadnego wpływu. Czekamy zatem na kolejne trafienia, inaczej złośliwi przypomną, że raz do roku każda strzelba sama strzela.

GDAŃSK MIEJSCEM FERALNYM

"Gdańsk to takie feralne miejsce dla nas, kibiców Zagłębia. W tamtym roku po meczu w Gdańsku pożegnał się z nami Krzysiek Tochel, a teraz to..." - piszą na forum zaglebie.sosnowiec.pl kibice, w większości używając jednak dosadniejszych określeń na postawę swojej drużyny w końcowych minutach meczu. Faktem jest, że nawet pięć lat temu, gdy fuzyjna Lechia z hukiem spadała z drugiej ligi i nie potrafiła prawie z nikim wygrać, akurat Zagłębie zdołała rozgromić 4:1.

Ale kibice z Sosnowca są rozżaleni także dlatego, że ich zespół już nie pierwszy raz w tym sezonie daje plamę w najgorszym momencie z możliwych. Z Zawiszą Bydgoszcz przegrał 0:1 po bramce w 90 minucie, natomiast z Kmitą Zabierzów identycznie jak w Gdańsku prowadził już 2:0, żeby ostatecznie wracać do domu w jeszcze gorszych nastrojach niż w sobotę, bo bez jakiejkolwiek zdobyczy punktowej.

KTO JESZCZE WIERZYŁ?

Na pewno nie wierzyli już ci kibice, którzy gardząc dobrym obyczajem zaczęli masowo opuszczać stadion po drugim golu dla Zagłębia. Inna sprawa, ilu spośród tych, którzy zostali do samego końca, postawiłoby przed kontaktową bramką Króla choćby symboliczną złotówkę na to, że biało-zieloni tego meczu nie przegrają. Lechia nawet nie dawała nadziei dotychczasową postawą, że może być w stanie takiej sztuki dokonać.

Piłkarze snuli się po murawie niemal z opuszczonymi głowami, a garstka kibiców Zagłębia (wiosną przyjechało ich blisko pół tysiąca, teraz na skutek konfliktu wewnątrzklubowego ponad dziesięć razy mniej) intonowała tylko niekończącą się pieśń o trzech zdobytych punktach. Oni też nie wierzyli, że może się jeszcze wydarzyć coś niespodziewanego. Końcówka tymczasem okazała się piorunująca i wszyscy, którzy tak spiesznie pędzili do domów, otrzymali bolesną nauczkę. No cóż, panowie i panie - mecze ogląda się do końca.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT