Jakub Kawa miał okazje, żeby w dniu swoich osiemnastych urodzin sprawić prezent zarówno sobie, jak i całej drużynie, ale nie wykorzystał swoich okazji. Tata usprawiedliwiał go trochę chorobą. Wymarzoną okazję miał też Adam Ostęp, ale juniorzy starsi zaledwie zremisowali z Arką Gdynia 1:1.
Lechiści zachowują miano niepokonanych, ale zremisowali już trzy spotkania rozgrywane na własnych śmieciach. Tydzień temu, w Tczewie, stracili pierwszego gola w rozgrywkach. Po 594 minutach bez straty sposób na drużynę trenera Roberta Jędrzejczaka znalazł Michał Matusiak z Wisły. Z Arką utracili kolejnego gola, ale szkoleniowca bardziej martwił fakt niewygrania meczu, który powinien z przebiegu zakończyć się zdobyciem kompletu punktów.
Oglądający spotkanie trener drugoligowej Lechii, Tomasz Borkowski, postanowił, że gdy juniorzy nie będą grali trudnego meczu, trzech juniorów - Michał Kośnikowski, Damian Szuprytowski i Marcin Wojtkiewicz - ma grać w piątoligowych rezerwach. - Chcę sprawdzić, jak sobie poradzą w warunkach seniorskich - tłumaczy "Borek".
Szczególnie Damian jest w ostatnim czasie wyróżniającą się postacią. Walorami technicznymi przebija wychwalanego zawsze pod niebiosa Roberta Hirsza, tyle że podobnie jak on, często nie ma umiaru w dryblingach. - Ale ja tak lubię - wyznaje równie szczerze, co rozbrajająco. Ciekawa też będzie odpowiedź na pytanie, jak sobie poradzi ze swoimi słabymi warunkami fizycznymi przeciwko starszym i większym zawodnikom.
"Szuper", podobnie jak Michał Kośnikowski, to zawodnicy sprowadzeni rok temu przez Tomasza Borkowskiego z Malborka. Natomiast Marcin Wojtkiewicz to jeden z nielicznych rdzennych wychowanków Lechii w roczniku 1989, który zresztą jest nawet członkiem szerokiej kadry drugoligowej. Z całej trójki ma więc teoretycznie największe doświadczenie.
Remisem 1:1 zakończył się również mecz juniorów młodszych. Podopieczni Marka Szutowicza mieli sporą przewagę, ale nie pierwszy raz nie potrafili jej wykorzystać. Wcześniej niepotrzebnie tracili już punkty z Gedanią Gdańsk i Wierzycą Starogard. Efekt jest taki, że do tej pory nie wygrali jeszcze z żadnym rywalem z czołówki.
- Jestem zadowolony, widać, że drużyna się dociera - stwierdził jednak "Szuto", choć minę miał trochę nietęgą. - Chłopacy dobrze grali, a gola stracili na własne życzenie. Nawet powiedziałem im, że tak naprawdę sami sobie wbiliśmy tę bramkę. Może to kwestia psychiki, że strzelają gola i przestają grać swoje?
Dobrze, że tym razem przynajmniej udało się rozegrać mecz w cywilizowany sposób. Tydzień wcześniej lechiści przedwcześnie zeszli z boiska, gdyż tczewscy kibice obrzucili kamieniami sędziego asystenta. Spotkanie zostało przerwane. Ale wtedy biało-zieloni wygrali, teraz ta sztuka im się nie udała. Tragedii jednak nie ma.
- Wszystko zmierza we właściwym kierunku, a włożona przez nas praca zaprocentuje - mówi Marek Szutowicz. - Jestem zadowolony z postawy bloku obronnego, cieszy mnie postawa Grzywacza i Andrychowskiego. Mógłbym nie robić zmian, grać pierwszym składem na wynik, ale nie to jest najważniejsze.