Krzysztof Brede jest jednym z wielu wychowanków Lechii w kadrze I zespołu. Droga do I drużyny wiodła trochę naokoło. Najpierw utalentowany junior przeszedł do Lecha Poznań. Potem kolejno: Arka Gdynia, Warmia Grajewo i Gryf Wejherowo. Dopiero 2 lata temu trener Marcin Kaczmarek ściągnął go z powrotem na Traugutta. Od tamtej chwili jest niemal niezastąpiony na pozycji ostatniego obrońcy, należy do zawodników, którzy bardzo rzadko opuszczają pierwszy skład. W zeszłym sezonie był najskuteczniejszym piłkarzem biało-zielonych. Jest specjalistą od rzutów karnych, w tym sezonie skutecznie wykorzystał już 3.
Popularny "Heniek" swoje przezwisko zawdzięcza wujowi, Henrykowi Lewandowskiemu, znanemu gdańskiemu restauratorowi. W "juniorskich" czasach często zwracano się do niego: - Jedziemy do wujka Heńka? - i z czasem imię Heniek na dobre zaistniało jako jego ksywka.
Futbol to największa pasja Krzysztofa, której poświęcił niemal całe życie i wiąże z nią swoją przyszłość. Drugą z jego pasji jest gastronomia. Chciałby po zakończeniu kariery zawodniczej na poważnie oddać się kulinarnemu zajęciu, być może otworzy w przyszłości własny lokal gastronomiczny.
Z Krzysztofem "Heńkiem" Brede spotkaliśmy się w minioną sobotę, kilka godzin po meczu Lechii w Legnicy, który niestety nasz bohater musiał opuścić. Jak sam stwierdził opuszczenie treningów jest dla niego ciężką i przykrą sprawą. Sam ma nadzieję, że przerwa spowodowana kontuzją nie potrwa zbyt długo.
Jak przyjmujesz zwycięstwo nad Miedzią? Po serii remisów nadchodzi seria zwycięstw?
- Fajnie by było jakby teraz przyszła seria zwycięstw. Chłopacy wygrali w Legnicy, mimo że pojechali tam w mocno osłabionym składzie. Ale pokazali, że mamy wyrównaną drużynę, że gdy wypada jeden zawodnik, wchodzi drugi i nie obniża poziomu. To zwycięstwo jest na pewno ważne, ponieważ gromadzimy punkty i powolutku niwelujemy stratę do zespołów z czoła tabeli, do miejsca barażowego. Teraz należałoby wygrać z Łomżą u siebie i pojechać powalczyć do Bydgoszczy z Zawiszą o 3 punkty. Nikt nam głowy nie urwie jak zremisujemy czy przegramy, a w przypadku zwycięstwa każdy będzie bardzo zadowolony.
Czy to, że Łomża swoje punkty zdobywała tylko w meczach rozegranych w roli zespołu przyjezdnego nie wpływa na Wasze obawy przed tym spotkaniem?
- To nie ma znaczenia, czy drużyna gra lepiej na wyjazdach. My do tego meczu i tak będziemy podchodzić jak do każdego innego. Dodatkowo sami się nakręcamy, bo nie chcemy przerwać tej passy 8 kolejnych meczów bez porażki.
Zawsze po zwycięstwie na wyjeździe traciliście punkty u siebie. Jak ci się wydaje, z czego to wynika?
- Mówią, że jest taka niepisana zasada, że po dobrym meczu przychodzi rozkojarzenie. To jest może głupi styl mówienia, bo uważam, że zespół który wygrywa u siebie, a później na wyjeździe, jest coraz mocniejszy i zna swoją wartość. A to, że przychodzi później słabszy mecz to wynika z przypadku i nie ma na to reguły.
W Legnicy zdobyliście bramki po stałych fragmentach gry. Trener Borkowski zapowiadał przed sezonem, że będzie kładł większy nacisk na wykorzystywanie tych elementów. Przy obu golach udział miał Wojciechowski. Czy to właśnie jego brakowało wam w pierwszej części sezonu, w której nie zdobyliście po stałym fragmencie gry żadnej bramki?
- To, że "Wojciecha" atutem są stałe fragmenty gry, to każdy wiedział odkąd Sławek pojawił się w seniorskiej piłce. Ale to że nie było "Wojciecha", nie było przyczyną, że nie zdobywaliśmy bramek po stałych fragmentach gry. Tak się po prostu mecz ułożył, że nie udało się strzelić z akcji, a gole padły po stałych fragmentach. I chwała za to chłopakom, że udało się w ten sposób wygrać.
W ostatnich dniach na treningach położyliście większy nacisk na ćwiczenie rzutów wolnych czy rożnych?
- Nie, trenowaliśmy tak samo. Są dni w tygodniu, kiedy ćwiczymy rzuty wolne. Fajnie, że w końcu "Wojciechowi" udało się trafić z rzutu wolnego, a później jego dośrodkowanie z rogu zostało zamienione na bramkę.
Czy nie obawiasz się, że przez to że opuściłeś mecz, możesz stracić miejsce w składzie?
- Nie, na pewno się nie obawiam i nigdy nie boję się rywalizacji. Nawet gdybym musiał usiąść na ławce to na pewno bym się nie gniewał. Jeżeli będę lepszy i trener uzna że mam grac, to będę grał. Teraz najważniejsze, abym doszedł do pełni zdrowia i powalczył o powrót do składu.
Jak długa potrwa twoja przerwa?
- Ciężko mi określić. Chciałbym, aby przerwa trwała jak najkrócej, ale chciałbym wrócić do gry wtedy, kiedy będę w 100% zdrowy, nie chcę niczego na siłę przyśpieszać. Fizykoterapeuta i doktor powiedzieli, że przerwa będzie 6 lub 7-dniowa. Mam nadzieję, że po tygodniu wszystko będzie dobrze. Na pewno od poniedziałku wrócę do treningów, tylko że to będą zajęcia indywidualne z trenerem Taflem. Jeżeli lekarze uznają, że występ z Łomżą jest niemożliwy, to wtedy będę zmuszony dalej się kurować.
Skąd ta plaga kontuzji w drużynie? Praktycznie co mecz kilku zawodników jest wyłączonych z gry.
- Nie mam pojęcia. Myślę, że jest to zbieg okoliczności, a także jest to podyktowane rywalizacją. Jest nas w kadrze sporo, każdy chce grać i trenuje na 100%, na maksymalnych obrotach i po prostu przytrafiają się mikrourazy, wynikające z ciężkiej pracy i walki o swoją pozycję w drużynie. Myślę, że błędu, jeśli chodzi o natężenie treningów, nikt nie popełnił. Za każdym razem trenujemy podobnym mikrocyklem, które nie różnią się zbyt dużo od siebie.
W tym sezonie zdobywacie więcej punktów na wyjazdach, częściej niż w poprzednich sezonie remisujecie lub odnosicie zwycięstwa. Czy po ewentualnych wzmocnieniach jest szansa, że nawiążecie kontakt z czołówką?
- Myślę, że zespół wreszcie się dotarł. W zeszłym sezonie drużyna dopiero się budowała, teraz już ten etap powoli się kończy. Jesteśmy już solidnym zespołem na poziomie II ligi, w którym nie trzeba już za wiele zmieniać, aby odnosić sukcesy, zarówno w meczach wyjazdowych, jak i domowych. Lechia na dzień dzisiejszy jest już dość mocnym zespołem. Myślę, że szukanie na siłę wzmocnień nie zawsze może odnieść pozytywny skutek, może obrócić się w drugą stronę. Wzmocnienia powinny być przemyślane i na takie pozycje, gdzie ewidentnie brakuje zawodnika. To jest piłka nożna, w rundzie gra się 17 meczów i wszystkich nie da się zagrać na wysokim poziomie. Na całym świecie zawodnicy mają huśtawkę formy. Ważne jest, aby gdy jeden zawodnik ma słabszą formę, to inni brali na siebie odpowiedzialność i tę słabszą dyspozycję niwelowali. Nawet Cannavaro z Realu miewa mecze lepsze i gorsze, ale w przypadku tych gorszych koledzy wznoszą się na ponad przeciętny poziom, aby zespół odniósł końcowy sukces.
Jak oceniasz swoja formę: dobra, bardzo dobra czy wyśmienita?
- Nie jestem od oceniania siebie. Na początku sezonu przytrafiło mi się kilka błędów, które w konsekwencji spowodowały utratę przez nas bramki. To nie było podyktowane tym, że byłem w słabszej formie. Obrońca, a szczególnie środkowy, gra na takiej pozycji, że zawsze przy stracie bramki można go obwinić za błąd: że się źle ustawił itp. Wiadomo, że taki błąd, jaki popełniłem w meczu z Polonią Bytom, obwinia tylko mnie. Na całym świecie piłkarze popełniają takie błędy i mi sie też to przytrafiło. Uważam jednak, że moja forma w ostatnich meczach szła do góry i była taka, jak w poprzednim sezonie. Wyeliminowałem jakieś ryzykowne zagrania, nie kombinowałem za dużo. Wróciłem na tor na jakim byłem w zeszłym sezonie, w którym na pewno nie popełniłem takiego błedu jak w tym, w meczu z Polonią Bytom. Dodatkowo miałem swój udział przy stracie bramek w Janikowie i we Wrocławiu. Bardzo krytycznie podchodzę do swojej gry, analizuję mecze i błędy, które popełniam. Nie uciekam od odpowiedzialności i przyznaję się do błędów. I zawsze się zastanawiam co można było zrobić, aby było lepiej. Te trzy błędy jakoś się ciągną za mną, bo każdy mówi, że w zeszłym sezonie byłem pewnym punktem drużyny. Ale ostatnio dwa mecze z KSZO i Piastem pokazują, że wróciłem na swój tor i mogę pomagać drużynie, aby nie traciła bramek. To jest piłka nożna. Tu najlepsi popełnią błędy. Ważne jest, aby wyciągać z nich odpowiednie wnioski.
Po meczu z Polonia Bytom w następnym meczu nie zagrałeś trochę jakby bardziej spięty?
- Dużo po tym meczu rozmawiali ze mną trenerzy Kafarski i Borkowski. W którejś rozmowie powiedzieli mi, że przy każdym zagraniu staram się za bardzo pokazać swoje umiejętności. Trener powiedział, że nie będzie miał do mnie pretensji, jeśli którąś ryzykowną piłkę wybiję po prostu na aut i umiejętnie się ustawię, nie kombinując. Lepiej, abym zagrał czasem prostszą piłkę, która będzie bardziej skuteczna. Błąd z Polonią polegał na tym, że tę feralną piłkę mogłem zagrać w aut i nikt by o tym nie pamiętał. A ja po prostu nie chciałem tracić piłki i to, że czysto jej nie uderzyłem spowodowało, że straciliśmy bramkę. Ale myślę, że błędów nie popełniają ci, którzy uciekają od gry. W następnych meczach już nie myślałem o tym błędzie, gdyż nie da się zagrać dwóch takich samych spotkań. Wychodziłem z myślą, że chcę pomóc drużynie w odnoszeniu zwycięstw. Dodatkowo polepszenie humoru spowodowało to, że błąd który popełniłem, po części sam go naprawiłem. Jeden z kolegów z drużyny powiedział, że strzelając tego karnego wziąłem na siebie wielką odpowiedzialność. Rzadko który zawodnik po takim błędzie zdecydowałby się na strzelanie karnego, bo w przypadku niepowodzenia byłoby bardzo ciężko, gdyż wiele osób postawiłoby na mnie krzyżyk.
Miałeś wątpliwości czy podejść do tej jedenastki?
- Nie miałem. Bardzo się cieszyłem, że mogę to ja zrobić, że dano mi szansę naprawić błąd z I połowy, chciałem pokazać kolegom, że w ciężkiej sytuacji potrafię udźwignąć presję. Na pewno była to jedna z cięższych chwil w mojej przygodzie z piłką.
Karne to twoja specjalność i na razie jesteś nieomylny. Co sprawia, że w tej najważniejszej chwili noga ci nie drgnie?
- Może to, że ciężko trenując staram się wyeliminować swoje braki, bo każdy zawodnik je ma. Jeśli uderzam na treningach rzuty karne pewnie, to czemu nie ma się to przełożyć na mecz. Nigdy nie kalkuluję, co będzie jeśli nie strzelę. Nie denerwuję się, czuje się mocny psychicznie. Wiary dodał mi tamten sezon, w którym zbierałem dobre noty i to pchnęło mnie do jeszcze cięższej pracy. Trener, mimo czasem nieprzyjemnych komentarzy różnych osób co do mój osoby, cały czas na mnie stawiał i było mi przyjemnie udowodnić tym nieprzychylnym mi ludziom, że zasługuję na grę w wyjściowej jedenastce.
Jeśli chodzi o karne i presję z tym związaną, to nie ma dla mnie znaczenia w której minucie jest wykonywany karny i jaki jest wtedy wynik na boisku. Nie przypominam sobie, abym strzelał karne jakoś mało znaczące. Każdy karny jest ważny, jeden otwiera wynik na 1:0, inny to bramka wyrównująca lub dająca zwycięstwo. Jeszcze inny przypieczętujący nasze zwycięstwo. Każdy z nich był moim zdaniem ważny i niósł za sobą pewne ryzyko, że w przypadku niestrzelenia wynik końcowy może być całkowicie odmienny.
Skąd się wzięło, że to ty wykonujesz karne w drużynie?
- To było za trenera Kaczmarka. W którymś z zimowych sparingów mieliśmy egzekwować karnego. Nikt sie kwapił, więc ja podszedłem, wykorzystałem pewnie. Później jeszcze w dwóch kolejnych meczach kontrolnych, także wykorzystałem ten stały fragment gry. Następnie trener Kaczmarek powiedział, abym został po treningu trenować jedenastki i tak już zostało, że jestem pierwszym do strzelania karnych.
W zeszłym sezonie karne strzelałeś w prawy dolny róg. W tym już inaczej, starasz się strzelać bardziej w okienko. Czy to oznacza, że zmieniłeś sposób wykonywania rzutów karnych?
- Nie, nie zmieniłem. Staram się zawsze obierać odpowiedni róg w bramce, uderzyć silnie i nie zmieniać decyzji w ostatniej chwili. Czasami jest to po ziemi, a czasami, tak jak mówisz, w okno.
Jako środkowemu obrońcy, trenerzy dobierali ci w Lechii różnych partnerów: Sierpiński, Janus, Manuszewski, Pawlak, Trzebiński. Z którym z nich najlepiej ci się grało?
- Wiadomo, że najlepiej z tym, z którym traci się najmniej bramek, bo wtedy widać, że obrona dobrze funkcjonuje. Od każdego z partnerów starałem się czegoś nauczyć, każdy z nich, może poza Trzebińskim, jest ode mnie przecież starszy. Dużo mi mówili i korygowali moje błędy przy ustawianiu się. Wszyscy wokół mówią, że najlepiej mi się gra z Jackiem Manuszewskim, bo wiele meczów zakończyliśmy na zero z tyłu. Na pewno coś w tym jest.
Jakie cechy powinien posiadać dobry, ligowy ostatni obrońca?
- Na pewno takie, jakie posiada John Terry z Chelsea. Musi mieć dobry odbiór, grać agresywnie, dobrze grać głową, być dobrze wyszkolony technicznie i najważniejsza cecha, jaką powinien posiadać to inteligencja w grze i czytanie gry.
Dużo ci brakuje do takiego ideału jak John Terry?
- Gdyby mi mało brakowało, to pewnie grałbym na Zachodzie w jakimś dobrym klubie. Na pewno dużo mi brakuje i ciężko jest mi dojść do takiego poziomu, jaki prezentuje Terry, którego uważam za najlepszego obrońcę świata. Na pewno jest ciężko, aby dojść do takiego poziomu, choć czasami się śmieję, że chciałbym zostać polskim Johnym Terry. Dużo pracuję nad sobą i nad swoimi mankamentami. Na pewno dzieli mnie od niego przepaść, na pewno bardziej bliższy byłbym, aby zostać polskim Johnym Terry niż tym angielskim, bo do niego zbyt dużo mi brakuje. Mam bzika na punkcie tego zawodnika i staram się kolekcjonować różnego rodzaju gadżety z nim związane, z jego numerem i nazwiskiem. Brakuje mi tylko tego, abym mógł grać z tym samym numerem co Terry - "26", ale działacze i kierownik powiedzieli, że na razie nie ma na to szans. Gram z "5", a z tym numerem gra drugi mój ulubiony obrońca - Rio Ferdinand z MU.
A polscy defensorzy? Którego gra najbardziej przypadła ci do gustu?
- Bardzo często analizuję grę naszych, ligowych obrońców. Najbardziej podoba mi się gra Arka Głowackiego, który ma wiele cech takich, jakie ma Terry.
Podpatrujesz Terrego tylko w grze defensywnej czy także w ofensywnej? Bo jako obrońca strzela także dużo bramek głową.
- Tak, zgadza się. Te bramki strzela po stałych fragmentach gry, bo świetnie gra głową. Patrzę na niego pod każdym względem, jak oglądam jego mecz. Każde jego zachowanie staram się wychwycić, którą nogą atakuje, jak wychodzi do głowy. Chciałbym się wzorować na nim, bo jest to najlepszy obrońca świata. Terry gra w ofensywie tylko przy stałych fragmentach gry. Nie jest jak Lucio, który bierze piłkę i stara się rozgrywać ją, pójść 60 metrów i zdobyć bramkę.
Niespełna 19-letni Krzysztof Brede wybiera Lecha Poznań. Czy to była twoja samodzielna decyzja? Czy ktoś za nią stał?
- Było to tak, że w tamtych czasach wszyscy mówili, że należę do najbardziej utalentowanych zawodników swojego rocznika. Zaczynałem trenować z pierwszym zespołem Lechii już jako 17-letni junior. W Gdańsku była Lechia-Polonia, która nie posiadała juniorów, my byliśmy w OSP, która nie posiadała seniorów. Ale dane mi było jeździć z pierwszym zespołem seniorów Lechii-Polonii. Pewna bliska mi osoba załatwiła mi i Piotrkowi Zagórskiemu testy w poznańskim Lechu. Miałem jechać na 3 dni, aby trenować z pierwszym zespołem Lecha, który grał wtedy w I lidze. Powiedziano nam, że są nami zainteresowani, ale muszą nas obejrzeć w sparingu z mocnym przeciwnikiem. Wyznaczono nam termin, ja pojechałem sam, bo Piotrek doznał kontuzji. Zagrałem w meczu z mistrzem Łotwy - Metaluregsem Lepaja. Po tym spotkaniu trener Kurowski powiedział mi, że chce abym przyszedł do Lecha od razu. Ja chciałem przejść dopiero za pół roku, gdyż byłem w technikum i chciałem zrobić maturę i dopiero potem przenieść się do Poznania. Trener Kurowski uparł się jednak, abym przeszedł natychmiast. I przeszedłem. Lech załatwił mi możliwość dalszego kształcenia w szkole gastronomicznej. Wybrałem Poznań, bo była wtedy taka okazja, w Lechii nie działo się dobrze, był straszny bałagan, nie wiadomo było, czy kończąc wiek juniora, będę miał gdzie grać. Odszedłem do Lecha, wiedząc, że jest to duży klub. Nie wiedziałem jednak, że będzie ciężko tam się przebić młodemu chłopakowi, jeszcze grającemu na takiej pozycji jak moja. Na pewno nie żałuję że wyjechałem, bo jako młody chłopak miałem możliwość trenowania zawodnikami, którzy mieli w Polsce wyrobione nazwiska. Podpatrywałem ich, nauczyłem się poważnego podejścia do zawodu, doświadczeni piłkarze przekazywali mi duża wiedzę, nabrałem od nich wzorców profesjonalizmu, które staram się do dziś wykorzystywać. Nie mówię, że jestem świętoszkiem, ale staram się profesjonalnie podchodzić do treningów. Myślę, że koledzy z drużyny mogą to potwierdzić.
Nie szkoda było poczekać jeszcze pół roku i razem z kolegami powalczyć o Mistrzostwo Polski Juniorów? Trener Małolepszy chyba nie był zadowolony?
- Nie był zadowolony, bo ja byłem jednym z ważniejszych ogniw tej drużyny. Byłem kapitanem, osobą która miała dużo do powiedzenia. Mówiono o mnie, że jestem prawa ręką trenera, a nawet jego synem. Trochę mi było tego szkoda, ale kierowałem się tym, że była możliwość, iż po zdobyciu medali MPJ będę musiał skończyć karierę, bo nie będę miał gdzie grać. Ja jestem zakochany w piłce i chciałem pokierować umiejętnie swoją przyszłością. Odchodząc do takiego klubu jak Lech, podpisując długoletni kontrakt, wiedziałem że jest to dla mnie duża odskocznia. Na juniorach życie się nie kończy. Na pewno było mi szkoda opuszczać Gdańsk i Lechię. Byłem jednak w kontakcie z kolegami i trenerem, często dzwoniłem do nich i trzymałem kciuki za ich dobrą grę w trakcie Mistrzostw Polski Juniorów. Dziś tego kroku nie żałuje, bo na pewno wiele na tym zyskałem.
Czy trenerem, który wywarł największy wpływ na twoją karierę, był Tadeusz Małolepszy?
- Ciężko powiedzieć, który trener miał największy wpływ. Trener Małolepszy na pewno ukształtował mnie jako piłkarza, nauczył mnie piłkarskiego abecadła, techniki i wyszkolenia piłkarskiego. Jemu bardzo dużo zawdzięczam. Jednak myślę, że każdy trener z którym pracowałem, jakąś cegiełkę dołożył do tego jakim jestem zawodnikiem. Na pewno dużo też zawdzięczam trenerowi Kaczmarkowi, który ściągnął mnie do Lechii z Anglii. Być może, gdyby mnie nie ściągnął, to byłbym dziś pracownikiem budowlanym na Wyspach. Grałbym tylko amatorsko w piłkę.
Ale chodziłbyś wtedy na mecze Chelsea?
- Miałem kiedyś taką przygodę, podczas pracy w Anglii. Pojechałem, mając dzień wolny, na Stamford Bridge i chodząc wokół stadionu nagle podjechał piękny, sportowy samochód z rejestracją JT 26. Byłem w wielkim szoku, stałem 20 metrów od Johna Terry'ego. Największą moją porażką było wtedy, że mój angielski był słaby, nie miałem także żadnego aparatu fotograficznego, gdyż nie przewidywałem, że mogę spotkać tak wielką gwiazdę. Było to dla mnie wielkie przeżycie, byliśmy na parkingu praktycznie sami i myślę, że gdyby mój angielski był na lepszym poziomie to mógłbym z nim zamienić kilka słów.
Jak to się stało, że będąc zawodowym piłkarzem, zdecydowałeś się na wyjazd zarobkowy do Anglii?
- To było podczas mojej gry w Gryfie Wejherowo. Gra w tym klubie to był największy mój błąd. Nie był to zespół stworzony dla mnie, nie był zarządzany profesjonalnie. Po niespełna kilku miesiącach i rozegraniu kilkunastu meczów, postanowiłem opuścić Gryfa i wyjechać do Anglii. Nie mogłem przejść do innego klubu, gdyż miałem podpisaną umowę do końca sezonu i kolega zaproponował mi wyjazd na Wyspy. Miałem tam pracować i grać w lidze amatorskiej Sunday League. Pracowałem w firmie budowlanej, byłem tzw. pomocnikiem przy różnego rodzaju pracach. Pracowałem w firmie u osoby, która była trenerem mojego zespołu, więc tym samym miałem trochę ulgi w pracy zawodowej. Miło wspominam osoby z którymi pracowałem, dużo rozmawialiśmy o piłce, z czasem razem zaczęliśmy także oglądać mecze. Fajni ludzie i wspomnienia.
Lech wypożyczył cię do Arki Gdynia. Twój kolega z drużyny, Piotr Zagórski, często się wypowiadał, że nigdy w życiu nie zagrałby dla rywala zza miedzy. Ty jednak wybrałeś grę w żółto-niebieskich barwach? Czy, gdyby teraz także się zgłosili, przeszedłbyś do tego zespołu?
- Zdecydowałem się na grę w Arce i nie uważam, że jest to jakiś wstyd. To, że Piotrek tam by nigdy nie zagrał, to jego prywatne zdanie. Wybierając Arkę, kierowałem się tym, że mogę się ograć na boiskach II ligi. Nie kierowałem się tym, że jest to rywal zza miedzy. Na razie mam umowę z Lechią i nie ma tematu zmiany klubu. Chociaż każdy może by chciał, abym odpowiedział twierdząco na to pytanie. Ale tak nie zrobię, bo gram w Lechii i chciałbym grać tu jak najdłużej.
Czy miałeś w ostatnim czasie propozycje od innych klubów, menedżerów?
- Gdzieś tam raz się zdarzyło, że ktoś mi mówił, że jest pewna osoba na meczu i mnie oraz kilku chłopaków z drużyny obserwuje.
Miałem kontakt z jednym menadżerem, ale nie zgodziłem się na podpisanie z nim umowy, ponieważ mam kontrakt z Lechią. Tak jak kiedyś powiedziałem w rozmowie z dyrektorem Jenkiem, chciałbym pozostać tu jak najdłużej, a może, jak się uda, to na zawsze. Tylko chciałbym też żeby klub dalej się rozwijał. Zarówno organizacyjnie, jak i sportowo. Jeśli tak bedzie to nie zamierzam nigdzie odchodzić. Jestem z Gdańska, tu mieszkam, Lechia mnie wychowała jako piłkarza.
Wyobrażasz sobie, że za 10 lat dalej będziesz grał w Lechii?
- Tak. Jeśli tylko Lechia będzie chciała korzystać z moich usług, jeśli będę dogadywał się z działaczami to na pewno nie chciałbym nigdzie odchodzić. Nie ma piękniejszego miejsca dla mnie niż Gdańsk, tu mam rodzinę, przyjaciół, dziewczynę, tu kończę studia, tu jest klub, w którym sie wychowałem. Myślę, że małymi kroczkami będziemy iść do przodu i nie będzie potrzeby stąd wyjeżdżać. A później, jak przestanę grać, to być może zajmę się trenerką, gdyż obecnie robię studia w tym kierunku. Chciałbym być trenerem i to najlepiej w Lechii, już teraz jestem asystentem w kilku młodszych rocznikach. W Lechii jestem od 9. roku życia i chciałbym tu zostać jak najdłużej.
Pamiętasz początki swojej kariery?
- No pewnie, że pamiętam. Miałem 9 lat jak przyszedłem na pierwszy trening Lechii. Przyprowadził mnie mój kolega z podstawówki, który już tu trenował dwa miesiące. Razem chodziliśmy do klasy, na lekcjach wf-u często rywalizowaliśmy ze sobą, gdyż graliśmy w przeciwnych drużynach. Wyniki były wyrównane, raz moja drużyna wygrała, innym razem jego. I pewnego dnia zapytał mnie, czy nie chciałbym z nim pojechać na trening. Bardzo się ucieszyłem, że mogę wybrać się na zajęcia na Lechię, rodzice się też zgodzili. Pamiętam, że była to sobota, chyba październik. Musieliśmy wcześnie wstać, gdyż trening był na 8 rano. Już o 7 zameldowaliśmy się z kolegą na przystanku tramwajowym na gdańskiej Przeróbce i udaliśmy się na Lechię. I tak już zostało. Najpierw byłem w grupie naborowej, a potem trener Małolepszy przerzucił mnie do grupy, która już trenowała 4 miesiące. Było to dokładnie 16 lat temu.
Wasze pokolenie należało do jednych z najbardziej utalentowanych w Lechii. Chyba żal że tylko ty i Krzysztof Rusinek zostaliście w Lechii?
- Na pewno szkoda, bo z tymi chłopakami przeżyłem mnóstwo wspaniałych chwil. Oni zdobyli brązowy medal MPJ, czasami trener Małolepszy mówi, że gdybym ja został to może byłoby złoto. Ale nie ma co grzebać w przeszłości. Szkoda mi tych chłopaków, gdyż myślę, że śmiało mogłoby teraz 6-7 z nich być w kadrze seniorów Lechii. Na pewno byliśmy dobrym rocznikiem, świadczy o tym nie tylko medal, ale także liczne konfrontacje na turniejach z drużynami z Polski. Wiele drużyn się nas było. Zostałem tylko ja z Krzyśkiem Rusinkiem, szkoda, bo kilku z naszych kolegów mogło grać przynajmniej na poziomie II-ligowym.
Czy to, że jesteś wychowankiem klubu ma znaczenie dla trenera przy ustalaniu składu, czy też daje to lepszą pozycję startową przy walce o pierwszą jedenastkę?
- Nie, myślę że nie. Nie jest ważne czy ktoś jest z Kielc, Wodzisławia czy Gdańska. Ważna jest dyspozycja. Wg mnie jedynie to, że jestem wychowankiem może oznaczać, że moje zaangażowanie może być o kilka procent większe niż chłopaków z Polski. Ale myślę, że przy ustalaniu składu trener nie bierze tego pod uwagę. Bardziej myślę, że na wychowanków zwracają uwagę działacze przy ustalaniu szerokiej kadry.
Twoim zdaniem powinien być jakiś dolny limit wychowanków w kadrze drużyny?
- Pewnie, że lepiej by było, aby zespół oparty był na samych wychowankach. Działacze nie muszą wtedy wydawać pieniędzy na zawodników z Polski, tylko czerpać korzyści ze swoich zawodników. Myślę, że w Polsce w żadnym klubie tak nie ma, że zespół w 100% złożony jest ze swoich wychowanków. W Lechii i tak stanowimy, jako wychowankowie dość dużą liczbę, co świadczy o dobrej pracy w kształtowaniu młodych piłkarzy. Czasami jednak krew z zewnątrz jest potrzebna, można od takiego zawodnika nauczyć sie czegoś innego.
Kto jest twoim najwierniejszym kibicem?
- Mam kilku. Mój tato jest na każdym meczu i przeżywa to strasznie. Moja dziewczyna też jest obecna na każdym spotkaniu. Mam kilku przyjaciół, którzy także oglądają praktycznie każdy mój występ. Po skończonym meczu gratulują mi i przeżywają razem ze mną każde spotkanie. Często także po powrocie do domu razem ojcem analizujemy mój występ. Ojciec, podobnie jak ja, krytycznie podchodzi do mojej gry i czasami wytknie mi błędy, co nieraz kończy się małą kłótnią.
Mam wielu przyjaciół, którzy wciągnęli się w piłkę ze względu na mnie. Wiele osób z osiedla namówiłem na przychodzenie na mecz Lechii, czasem któremuś z młodych chłopców dam bilet lub podaruję buty do grania. Zależy mi na tym, aby grali w piłkę i utożsamiali się z Lechią.
Przez najbliższe tygodnie nie uda ci się namówić nikogo na przyjście na stadion...
- Mam wielu kogów, którzy właśnie ubolewają nad tym, że nasz stadion został zamknięty. Nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie będą mogli przyjść, ciągle mnie wypytują kiedy skończy sie kara. Mi ciężko się wypowiadać, kiedy zdejmą z nas zakaz stadionowy.
Twoim zdaniem kara nałożona przez PZPN była słuszna, czy jednak jest zbyt surowa?
- Nie wiem, nie znam sie na tym jak wysokie są kary. Dawno w Polsce nie było tak dotkliwej kary. Myślę, że Lechia jest takim klubem który wzbudza emocje w Polsce, dlatego myślę, że ktoś chciał tak mocno nas ukarać. Na pewno zachowanie garstki kibiców było naganne, zachowanie pozostałych 5-6 tys. było wzorowe. Ale jest to jeden klub i musimy, co jest smutne, wszyscy za to odpowiadać. Można mieć jakieś antypatię do innych klubów, ale trzeba wszystko rozważać i zachować normy kulturalne. Takie zachowanie, jakie miało miejsce na Lechii, nie należało do przyjemnych. Sam nie chciałbym być nigdy tak potraktowany, jak ci chłopcy ze Szczecina.
Często widzimy, że bierzesz udział w różnego rodzaju akcjach pomocy. Czy rzeczywiście jest w tobie tyle humanitaryzmu?
- Na pewno chciałbym pomagać ludziom jeśli tylko mogę i sprawię komuś radość, bądź przyniosę ulgę w cierpieniu. Uważam, że jeżeli ludzie kibicują nam to musi być jakieś odwzajemnienie ze strony zawodników. Często odwiedzam chorych chłopców i jestem pod wrażeniem, że oni są tak wiernymi naszymi kibicami. Często my, jako piłkarze, nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. Mimo, że cierpią i są w chorobie, to jednak są z Lechią, kibicują nam. Często po tych spotkaniach jestem dowartościowany, że trzeba być wdzięcznym za to, że jestem zdrowy, że mogę grać w piłkę, że mogę grać w Lechii. I chciałbym swoją grą odwdzięczyć się tym kibicom. A to, że kilka razy zorganizowałem jakieś zbiórki charytatywne, to uważam to za jakiś pierwszy krok, aby budować klub, bo od takich detali się zaczyna. Na całym świecie kluby pomagają swoim kibicom, którzy są pokrzywdzeni przez los. I dlatego zastanawiam się, czemu Lechia nie może także pomagać i być pokazywana w dobrym świetle. Najłatwiej pomagać ludziom, którzy są zdrowi i szczęśliwi. Ale nie oto w tym wszystkim chodzi, to jest najprostsze. Ciężko jest pomagać ludziom pokrzywdzonym przez los, którzy z pewnych względów nie mogą doświadczać życia, jak zdrowi ludzie. W ciężkich chwilach warto pomagać ludziom.
Wielkim orędownikiem twojego talentu jest pan Kazimierz Kulesza. Czy ty też darzysz sympatią pana Kazimierza?
- Na pewno należy do grupy moich wiernych kibiców. Zawsze dobrze mi życzy i wypowiada się na mój temat. Nie jestem do tego nastawiony źle, odpowiada mi to. Często nawet podtrzymuje mnie na duchu. To sprawia, że mam świadomość, że są ludzie, którzy cieszą się z tego że jestem w Lechii i życzą mi jak najlepiej.
Ponad rok temu Gazeta Wyborcza opublikowała twoją charakterystykę całej drużyny po awansie do II ligi. Wielu kolegów podobno miało za złe, że pewne rzeczy wyszły poza szatnię?
- Z tym była taka historia, że troszeczkę mnie poniosło i powiedziałem kilka rzeczy za dużo, część spraw powinna zostać między nami. Miało to jednak podtekst żartobliwy. Kilku chłopaków było na mnie złych za ten tekst, ale później im przeszło, obrócili to w żart. Staram się często żartować z kolegów i prowokuję ich, aby ze mnie się śmiali.
Dziękujemy za spotkanie. Czy był to najdłuższy wywiad w twej karierze?
- Na pewno obok tego tekstu do Gazety Wyborczej. Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników serwisu lechia.gda.pl, który także często odwiedzam.