Robert Sierpiński trafił do Lechii dwa lata temu z Kaszubii Kościerzyna. Jak sam powiedział - nie został sciągnięty dlatego, że ówczesny trener, Marcin Kaczmarek, go lubił, ale dlatego, że był dobry. Zagrał jedną rundę w III lidze. Okres ten zwieńczony został awansem do II ligi, a Lechia straciła raptem kilka goli. Natomiast po promocji na szczebel centralny stracił miejsce w składzie.
Z Robertem spotkaliśmy się po to, aby zapytać dlaczego tak się stało oraz dlaczego nie ma dla niego miejsca w składzie II-ligowca aż do dziś. Dodatkowo popularny "Sierpik" opowiedział nam o swoich planach na przyszłość, przygodzie z ekstraklasą i klubem zagranicznym oraz o tym jak i kiedy znalazł się w notesie u Ryszarda Forbricha zwanego "Fryzjerem".
Zacznijmy może od obecnego sezonu. Twój jedyny mecz w tym sezonie, a zarazem w tym roku kalendarzowym, to konfrontacja Pucharu Polski z Pogonią Szczecin. To chyba poniżej twoich ambicji?
- Mój pobyt w Lechii przez cały ostatni rok jest poniżej moich ambicji. Runda się skończyła, więc musimy usiąść i podyskutować na ten temat z trenerami, z działaczami, a także sam sobie muszę odpowiedzieć na pytanie, co ja chcę robić. Czy chcę nadal bawić się w - nazwijmy to - dużą piłkę, czy raczej kończyć i przymierzać się do innej pracy w klubie.
Generalnie od awansu biało-zielonych do II ligi utraciłeś miejsce w składzie. W zeszłym sezonie rozegrałeś raptem trzy mecze na początku jesieni, a później praktycznie nic. Na wiosnę w III lidze, kiedy ty oraz Krzysztof Brede byliście środkowymi obrońcami, Lechia straciła raptem sześć goli. Mogłoby się więc wydawać, że obrona wymaga jedynie uzupełnień, a nie przebudowy.
- Od ustalania składu jest trener. Wtedy był nim Marcin Kaczmarek, który widocznie zdecydował, że w naszym zespole potrzebny jest jeszcze jeden środkowy obrońca. Tak, jak nadmieniłeś - uważam, że nasza współpraca była na tyle pozytywna, ba: była nawet wzorowa. Rozumieliśmy się świetnie nie tylko na boisku, ale także w barze, w pubie, w szatni. Potrafiliśmy razem usiąść i pogadać na temat swojej gry. Uważam, że to nie był przypadek, że straciliśmy raptem pięć czy sześć goli. Z tego co pamiętam, to jedynie trzy bądź cztery drużyny strzeliły nam bramkę, a większość miała problemy ze stworzeniem jakichkolwiek sytuacji podbramkowych. Może brzmi to nieskromnie, ale takie są fakty. Ludzie mogą powiedzieć, że to była tylko III liga, ale i tutaj trzeba umieć ograć przeciwnika. My wygraliśmy tę ligę w cuglach.
- Po awansie zaczęły chodzić słuchy: "Potrzebny środkowy obrońca, potrzebny środkowy obrońca". Okej, zawsze dodatkowy dobry zawodnik wzmaga u innych poczucie bardziej wytężonego treningu, skupienia i tak dalej. Po prostu zwiększa się rywalizacja. Ale w moim przypadku było tak, że ja nie miałem szans podjąć walki o miejsce w składzie. I nie było tak dlatego, że czułem się słabszy, ale tak zostało zapisane w głowie trenera, który zapewne pomyślał: "Okej, on był dobry, dobrze grał, ale ja teraz chcę innego". Czy lepszego? (chwila ciszy - przyp. red.) Przyszedł Marcin Janus, z którym miałem bardzo dobry kontakt i nie wiem czy okazał się lepszy ode mnie, czy gorszy. Ja po prostu nie miałem szans rywalizowania. Z urzędu straciłem miejsce w składzie, a co za tym idzie - formę i pewność siebie wynikającą z braku rytmu meczowego.
Był lub jest do dzisiaj jakiś żal o tę sytuację? Od niej w końcu zaczęły się twoje kłopoty, które trwają do dzisiaj.
- Dobrze powiedziałeś - te kłopoty ciągną się do dnia dzisiejszego. Ciężko będzie mi to zmienić. Dla mnie jest niepojęte, że jeśli dwóch ludzi współpracuje tak dobrze, jak ja z "Heńkiem" (Krzysztofem Brede - przyp. red.), to sądzę, że jeśli już szkoleniowiec chciał zwiększyć rywalizację wśród obrońców, to miał do tego jak najbardziej prawo, ale błędem było to, że jednego z nas, czyli mnie, odstawił na boczny tor. Tak siebie oceniam, a potrafię to zrobić i krytycznie i pozytywnie. Nie mam do Marcina Kaczmarka żalu, ale uważam, że swoją grą, zachowaniem, zaangażowaniem w życie klubu przez poprzednie pół roku zasłużyłem na to, aby przynajmniej zacząć sezon drugoligowy, a później, po jakiejś serii meczów powinien przyjść czas na podsumowania czy ja się nadaję, czy nie. Takie stawianie sprawy, że Sierpiński był dobry na III ligę, ale na II będzie już za słaby wydaje mi się zbyt wielkim uproszczeniem.
O tym, że zostałeś odstawiony na boczny tor zadecydowały wyłącznie walory sportowe?
- Grając w piłkę przez całe życie nie dopuszczam w ogóle do siebie myśli, że w rachubę mogą wchodzić walory pozasportowe. Jedynie przemawia za mną coś takiego, że jeśli ma się dwóch równorzędnych zawodników na jedną pozycję, to trener wystawia tego, którego lepiej zna, dłużej pracuje i tak dalej. Natomiast jeśli ktoś wystawia kogoś za to, że jest - przepraszam jeśli obrażę - łysy, rudy, mały czy duży, to jest to dla mnie niepojęte. Może jestem romantykiem futbolowym, ale nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej.
Nie pomogła ci nawet zmiana szkoleniowców. Awansował Tomasz Borkowski, przyszedł Tomasz Kafarski, z którym długo pracowałeś w III lidze. Sam "Borek" zapowiadał przecież, że da ci szansę na udowodnienie swoich walorów w sparingach.
- Szansa przez tę rundę była taka, że zagrałem 90 minut z Pogonią. W minionej rundzie były momenty, że czułem się bardzo dobrze na treningu, naprawdę ostro trenowałem. Mnie do takiego podejścia nie trzeba zmuszać, ja na każdych zajęciach staram się jak najbardziej siebie wyeksploatować. Uważam, że zasłużyłem sobie, aby przynajmniej w jednym czy drugim meczu mnie spróbować. Bo były takie momenty, że któryś z moich konkurentów zagrał dwa, trzy mecze słabiej.
Mariusz Pawlak był przymierzany do pozycji ostatniego obrońcy.
- Zgadza się. Był próbowany bodajże w dwóch meczach do gry w parze w Brede. Trener uznał, że jednak nie była to para, która mogła stanowić o sile defensywnej. Mariusz przeszedł do drugiej linii, gra w niej znakomicie, więc nie ma potrzeby do szukania mu kolejnej pozycji. Na pozycji defensywnego pomocnika jest na razie niezastąpiony. Wracamy teraz do mojej szansy. Pawlak przeszedł do linii pomocy, więc kolejka do pozycji środkowego obrońcy troszeczkę się zmniejszyła, ale znowu pierwsze miejsce w tej kolejce nie przypadło mi tylko Damianowi Trzebińskiemu. Nie mnie oceniać jego grę. Od tego mamy trenerów, działaczy, od tego jesteście wy - dziennikarze, kibice. Nie będę oceniał swojego kolegi tym bardziej, że występowałem z nim w Kościerzynie i lubię chłopaka. Uważam jednak, że nie zagrałbym gorzej. Nie wiem czy lepiej, ale gorzej bym nie zagrał. Był taki moment, gdy było jasne, że pozycja Pawlaka niedługo się zmieni, że zapaliła mi się przysłowiowa lampka w głowie, że "może to będę ja". W grach kontrolnych przed sezonem grałem równo ze wszystkimi. Bo faktycznie, na pozycji środkowego obrońcy było nas czworo - Manuszewski, Brede, Trzebiński i ja. Graliśmy praktycznie po równo we wszystkich sparingach, niezależnie od "jakości" przeciwnika. Uważam, że spełniłem oczekiwania. Przypominam sobie, że w grach kontrolnych straciliśmy tylko jedną bramkę. Z Wartą Poznań, gdzie Mateusz Bąk bronił przez ostatnie 10 minut z kontuzją. Miejsce w obronie przypadło Damianowi, on na nie wskoczył, a ja dalej czekałem na swoją szansę, nie obrażałem się.
Do trenera żalu nie masz?
- Nie mam do niego żalu, bo takie jest prawo szkoleniowców. Nie jestem małym chłopcem i nie rzucę zabawkami oraz nie pójdę do innej piaskownicy - mówiąc przysłowiowo. Jako zawodowy, zakontraktowany gracz muszę nie tyle pogodzić się z tą decyzją, co ją uszanować.
Jest możliwość, że jeśli na środku obrony konkurencja jest zbyt duża, to mógłbyś grać na innej pozycji? Może defensywnego pomocnika?
- Nie. Temat jest raczej nie do przeskoczenia, bo przez lata gram na środku obrony. Owszem, grywałem na pozycji defensywnego pomocnika w dwóch trzecioligowych druzynach oraz w juniorach, ale wtedy grało się w zupełnie innym ustawieniu. Uważam, że jestem predysponowany do gry w środku obrony, od lat jestem do tej pozycji przypisywany i dobrze się czuję występując w tym miejscu. Nie wiem, czy poradziłbym sobie gdzieś indziej, ale wszyscy trenerzy, z którymi ostatnio pracowałem ustawiają mnie na obronie. Myślę, że wśród piłkarzy powinna być jakaś specjalizacja. Mówi się, że piłkarz jest dobry wtedy, kiedy jest uniwersalny. W porządku. Często jest jednak tak, że uniwersalni zawodnicy mogą grać - jak to się po piłkarsku mówi - wszędzie i nigdzie. Sądzę, że lepiej być fachowcem na swojej pozycji niż "zapchajdziurą" na innych. Staram się grać jak najlepiej na pozycji środkowego obrońcy, ale widocznie jest to zbyt mało, aby uzyskać miejsce w składzie drugoligowej Lechii. Cóż, życie...
Zdania na temat piłkarzy uniwersalnych są podzielone. Dyskusja ożyła choćby po ostatnim meczu kadry z Belgią, kiedy dobry mecz na pozycji defensywnego pomocnika rozegrał obrońca, Dariusz Dudka.
- Zgadza się. Takie coś może wyjść raz czy dwa. Piłkarz ma jednak pewne nawyki, które ciężko jest wyplewić. Oczywiście, że są zawodnicy, którzy świetnie grają na dwóch, trzech pozycjach. Ja nie mówię, że nie. Piłkarz, który miota się po boisku i nie może sobie znaleźć na nim miejsca, nie zrobi jakiejś kolosalnej formy. Takie skoki po pozycjach można sobie robić w juniorach, przygotowując się do grania na jakiejś konkretnej pozycji. Natomiast już w seniorach, to zawodnik powinien grać na swojej optymalnej pozycji. Wspomniałeś Dudkę, który rozegrał dobry mecz. To jest, jak to się mówi, "zdrowy cham". Ma niesamowitą wytrzymałość, świetny odbiór piłki, a więc musiał sobie poradzić. On i trener zdają sobie jednak sprawę, że Dudka nie jest typowym środkowym pomocnikiem. Po prostu w danej chwili tam się przydał, zagrał i zrobił to dobrze.
Niektórzy piłkarze w Polsce, będąc w twojej sytuacji, od razu poszliby do mediów i przed kamerami czy mikrofonami dziennikarzy narzekaliby na swoją sytuację. Uważasz, że obrana przez ciebie metoda sprawi, że szybciej wrócisz do podstawowego składu?
- Ja przede wszystkim nie jestem furiatem i maminsynkiem. Mam nerw w sobie, ale dla mnie nie jest metodą chodzić do prasy i wylewać żale. Jestem zawodowcem, gram w piłkę zawodowo. Obowiązują jakieś zasady, które narzuca, jak to się mówi, "Guru" czyli trener. Do tych zasad muszę się dostosować. Jeśli tego nie zrobię, to pakuję się i do widzenia. Tak, jak wcześniej wspomniałem, ja muszę uszanować decyzję mojego przełożonego, ale nie muszę ich w stu procentach akceptować. Co mi da, że pójdę do kogoś i się wyżalę? Moje miejsce do żalów jest na boisku, na treningu. Tam muszę je zostawiać, tam muszę pokazać gościowi, że należy mi się, abym dostał przynajmniej jakąś małą szansę. Załatwianie takich spraw w szatni, za płotem czy jeszcze gdzieś indziej jest nie w moim stylu. Takie jest moje założenie, być może błędne, ale taki już jestem. Cóż mi to da, że naopowiadam głupot na temat mojego trenera skoro kilka miesięcy temu chwaliłem wybór na to stanowisko.
Nie uważasz, że twoja sytuacja przypomina swego rodzaju błędne koło? Mówi się, że kiedy piłkarz pauzuje za kartki bądź z powodu kontuzji, to nie ma motywacji, aby pokazać się na treningu, bo wie, że i tak nie zagra. W twoim wypadku jest podobnie: trenujesz i trenujesz, a i tak wiesz, że trener nie postawi na ciebie.
- (chwila ciszy - przyp. red.) Na każdym treningu staram się robić wszystko na maksa i maksymalnie się przykładać. Jednak trenować wiedząc, że trener i tak na ciebie nie postawi, nie jest ułatwieniem. To piekielnie utrudnia znalezienie pozytywnej motywacji i "Borek" o tym dobrze wie, bo sam to przechodził. Przede wszystkim jednak nie robię tego dla trenera. Robię to dla siebie i dla drużyny. Przy okazji, jeśli szkoleniowiec zobaczy, że ja maksymalnie się przykładam i zdecyduje dać mi szansę, to będę się czuł wewnętrznie zadowolony. Ja trening zaczynam od siebie, układam go sobie w głowie, wychodzę i moim celem jest jak najlepsze wykorzystanie tych dwóch godzin. Tak, aby trener miał wielki dylemat przy ustalaniu składu z powodu nadmiaru zawodników w wysokiej formie. Mam taki charakter, że czy będę trenował w Lechii Gdańsk, czy gdzieś w V lidze 50 kilometrów za Gdańskiem, to do obowiązków będę podchodził tak samo.
Zacytuję ci, jak oceniliśmy ciebie w podsumowaniu po rundzie wiosennej 2006. " Spokój i cierpliwość godne największego podziwu. Nie poddawał się w walce o miejsce w składzie, ciężko pracując na treningach. Wytrwale czekał na swoją szansę, której ostatecznie nie otrzymał. Nie powiedział nawet jednego złego słowa na Kaczmarka, mimo że ten jawnie go dyskryminował. Szkoleniowiec chwytał się różnych sposobów, byle tylko nie wystawić Sierpińskiego. Grał zawodzący na pozycji stopera Fechner, występował nie będący w najwyższej dyspozycji Janus, ale dla "Sierpika", filaru defensywy w trzeciej lidze, miejsca już zabrakło". Nie miałeś chwil zwątpienia, kiedy kolejni piłkarze byli wystawiani na środku obrony, a ty byłeś konsekwentnie pomijany?
- Miałem ogromne chwile zwątpienia. Chciałem wielokrotnie "rzucić to wszystko" i dać sobie spokój z piłką. Rzeczywiście byłem jawnie dyskryminowany. Z tego, co wiem, to nawet Sebastian Fechner okazywał zdziwienie, jeśli trener go przed jednym czy drugim meczem brał na rozmowę i informował, że zagra na pozycji środkowego obrońcy. Dodam, że jechaliśmy wtedy na wyjazd, a dwóch środkowych obrońców siedziało na ławce - ja i Marcin Janus. Było to dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Skoro trener już wie, że zagrają inni, to po co dwóch środkowych obrońców ma siedzieć na ławce? Powinno się wtedy wziąć jakiegoś 18-latka, juniora, aby zobaczył i polizał nieco drugoligowej piłki z bliska.
Rozmawiałeś o tym z trenerem czy nie jest to w twoim zwyczaju?
- Nie mam takiego zwyczaju, że idę do trenera i mówię, że nie wiem o co chodzi. Powiem jednak szczerze, że po kilku meczach w pierwszej rundzie poprosiłem trenera Kaczmarka o rozmowę i zadałem proste pytanie: "czy dla mnie sezon już się skończył?". Co odpowiedział Marcin, to już niech zostanie moją słodką tajemnicą, bo mogę sobie o tym porozmawiać z Kaczmarkiem w cztery oczy. Nawet ostatnio była taka sytuacja, że spotkaliśmy się w Bydgoszczy, na Zawiszy i porozmawialiśmy przy kawie. Nie chciałbym dzielić się tą rozmową na łamach internetu. Po prostu trener miał wizję prowadzenia drużyny, mnie w niej nie widział. Szkoda, bo wydaje mi się, że jako rodowity gdańszczanim bym zębami zaorał boisko. Widocznie Marcin uznał, że pułap moich możliwości kończy się na awansie drużyny do II ligi. Szkoda, że tak myślał.
Czy ta "jawna dyskryminacja", jak nazwaliśmy twoją sytuację za trenera Kaczmarka, trwa nadal?
- Można by wnioskować, że to się pewnym ludziom udzieliło. Wydaje mi się, że jest to myślenie tego typu, że "jeśli nie grał przez rok w poważną piłkę, tylko ocierał się o kilka występów w pierwszym zespole, to nic wielkiego z niego nie będzie, a poza tym - ma 31 lat". Już takie rzeczy słyszałem i zupełnie mnie śmieszą, bo uważam, że zawodnik w wieku 29-32 lata, osiąga pułap swoich możliwości. Jest tak, że po wielu latach profesjonalnych treningów i przy odrobinie zaufania, może osiągnąć naprawdę niezłą formę. Z tą dyskryminacją jest to może lekka przesada, aczkolwiek tak wygląda moja sytuacja. Nie jesteście pierwszymi, którzy mi to mówią. Wcześniej nawet moi koledzy i znajomi mówili mi: "Sierpik, ty to masz cierpliwość godną podziwu. Tyle razy dostajesz po d..., a dalej chce ci się przychodzić trenować". Jest jedno "ale". W innym klubie tak długo bym nie czekał. Bywało tak, że jak mi coś nie pasowało, to się po prostu pakowałem i dziękowałem. Ale ten klub nazywa się Lechia Gdańsk i każdy młody gdańszczanin, który ugania się za piłką, marzy bądź marzył o grze w Lechii. Jeśli mówi inaczej to po prostu kłamie. Ze mną nie było inaczej. Spełniło się jakieś moje osobiste marzenie. Jestem tutaj, nie wiem jak długo jeszcze tutaj będę, ale dołożyłem swoją cegiełkę do historii klubu i nie chcę teraz na kogoś wylewać kubła pomyj.
Czyli nie masz sobie nic do zarzucenia? Żadne walory sportowe również nie wchodziły w grę?
- Robiłem i robię wszystko najlepiej jak potrafiłę. Jeśli to nie wystarczyło, to nie wiem... Nic nie mogę poradzić. Decyzja należała do trenera, który jednak stawiał na innych ludzi. Czy robił dobrze, czy robił źle, to już nie mnie oceniać.
Praktycznie od wielu miesięcy jesteś przypisany do rezerw Lechii. Jak traktujesz występy w drugim zespole? Jako sposób utrzymania formy czy raczej sposób na powrót do pierwszego składu? Trener Czajka wielokrotnie podkreślał, że mając ciebie w obronie nie musi martwić się o "tyły".
- Mnie to cieszy, ale szkoda, że jest to tylko poziom V-ligowy. Grać w rezerwach idę chętnie, a nie z musu. Gra tam oznacza możliwość rozegrania kolejnego meczu. Trudno, że w piątej lidze. Piłkarz, który przechodzi mikrocykl treningowy od poniedziałku do piątku musi zagrać w weekend mecz. To jest nieodzowne. Ci piłkarze, którzy nie zagrają w weekend meczu szalenie dużo tracą. Trener Czajka obdarzył mnie dużym zaufaniem. Czasami jak jeździmy na mecze, to znajomi piłkarze z przeciwnego zespołu śmieją się, że przyjechał "Sierpik" z synami. Ja się też z tego śmiałem. Przede wszystkim mówię: idę tam chłopców wspomóc, potrzymać swoją formę i wywalczyć kolejny awans. W tym wypadku z piątej do czwartej ligi. Bo uważam, że rezerwy takiego klubu jak Lechia Gdańsk powinny być przynajmniej w IV lidze. Wtedy forma mogła by być podtrzymana na wyższym poziomie.
Czy granie w piłkę na boiskach piąto- bądź szóstoligowych nie jest dla ciebie ujmą?
- Może i jest. Moja ambicja jest mocno podrażniona, jeśli wiem, że chłopcy rozegrali w dniu wczorajszym mecz w II lidze albo rozgrywają go w tym samym czasie, a ja muszę jechać z rezerwami. Mam w sobie dużo wewnętrznej ambicji, która już jest tak podrażniona, że wychodząc na mecz rezerw jestem taki - mówiąc po piłkarsku - napompowany, że daję tej drużynie 150% siebie. Cieszę się, że mogę grać dla chwały tej drużyny, a także pomagać młodym chłopakom, bo piłkarze rezerw często nie ukończyli jeszcze 20 lat. Mogę im pomóc indywidualnie swoim doświadczeniem oraz w wywalczeniu awansu, bo wiem, że ich też nie zadowala gra w V-ligowych rezerwach Lechii. Cały czas wbijam im do głowy, że dziś są w drugim zespole, a jutro mogą być już w pierwszym.
Jak to się dzieje, że rezerwy, które są często wzmacniane, bądź nawet opierają się na zawodnikach drugoligowych, często dozanają wpadek typu zremisowanego czy przegranego spotkania? W Sopocie przegraliście 1:2 mając w składzie bodajże 9 czy 8 piłkarzy z pierwszego zespołu.
- Daleki jestem od tego, aby powiedzieć, że ktoś się do takich spotkań nie przykłada. Aczkolwiek jest takie wewnętrzne poczucie za dużego luzu. Dla mnie jest obojętne czy gram przeciwko Sierakowicom, czy przeciwko Pogoni Szczecin. Zawsze podchodzę do meczu tak samo.
I nie ma większej mobilizacji na mecz z taką Pogonią?
- Zgadza się. Jest większa mobilizacja, ale teraz mówię o sobie. Psychika ludzka jest taka, że każdy ma w głowie troszeczkę inaczej. Jak wyszliśmy na "sławetny" mecz z Sopotem, to wszyscy myśleli przed meczem, że wygraliśmy, a kwestią była tylko ilość strzelonych goli. Dlatego, kiedy sędzia gwizdnął w 90 minucie, poczuliśmy ogromny wstyd. Nie mam na to definicji i ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak się stało. Z tego co pamiętam, to mieliśmy szalenie mocną ekipę. Był Szczepiński, Wojciechowski, Rusinek, Buzała, Trzebiński, Sobański i jeszcze długo by wymieniać. Dlatego może pomińmy ten wątek, bo do dnia dzisiejszego jest mi wstyd, gdy wspominam mecz z KP Sopot.
Brałeś pod uwagę taką możliwość, że w ogóle nie wrócisz do drugoligowego zespołu Lechii? Że będziesz zmuszony grać w IV bądź V lidze na przykład do końca kariery?
- Mam już tyle lat i tyle przebieganych kilometrów w nogach, że mnie już tak naprawdę nic nie zdziwi, ale nie brałem pod uwagę takiej możliwości. Jestem wygodny dla trenerów, bo taki szkoleniowiec wie, że odsyłając mnie do rezerw, ma pewność, że ja podejdę do tego maksymalnie zmobilizowany, skoncentrowany. Że jeśli będę grał w niedzielę, to nie pójdę w sobotę nigdzie na piwo, nie obrażę się z tego tytułu. Jestem wygodny dla trenerów, ale przez to, że jestem wygodny dla nich, wymagam aby taki trener dostrzegł, że jednak ten Sierpiński ma troszeczkę charakteru i jednak można dać mu szansę. Ale to ja tak myślałem. Trenerzy myślą jednak inaczej i moje nazwisko zawsze było pisane jakby pod kreską, a ja sam po piątkowym treningu byłem odsyłany na mecz rezerw. Nigdy nie miałem zwątpienia, bo wiedziałem, że jestem w kadrze drugoligowej, że każdy, kto jest w tej kadrze, przynajmniej liźnie drugoligowego placu. Jestem mocno zdziwiony, że mnie nie był to dane. Nie chciałem otrzymać swojej szansy za darmo, na tacy. Uważam jednak, że swoim podejściem, swoją postawą, zasłużyłem na to, aby dostać taką szansę. Widocznie jednak trenerzy uznali, że moi konkurenci grali dobrze, że ja się z nimi nie równam i nie należy mi dać możliwości zaprezentowania się w ligowej potyczce. Wydaje mi się, że ci trenerzy, którzy na mnie dotąd stawiali nie zawiedli się. Jednak jak ktoś czegoś nie chce, to tego nie zrobi. I tak było w tym przypadku. Trener może oczywiście powiedzieć, że Sierpiński nie dawał mu argumentów. Każdy może tak powiedzieć, bo każdy mówi i robi to, co chce, a efekt jest taki, że nie powąchałem placu drugoligowego w tym roku kalendarzowym.
Podobno przed drugoligowym sezonem miałeś ofertę z Cartusii. Co sprawiło, że odrzuciłeś szansę regularnej gry na III-ligowym poziomie?
- Wiem, że odejście z Lechii w tym momencie równałoby się z tym, że nie byłoby już do Lechii powrotu. Przed sezonem odebrałem 5 telefonów z pomorskich klubów. Jedyny klub, który brałem pod uwagę, to była Olimpia Elbląg. Oczywiście nie przedkładałem tego zespołu ponad Lechię, bo na dzień dzisiejszy nie przedłożyłbym żadnego klubu ponad Lechię. To w tym zespole przeżyłem największą przygodę swojego piłkarskiego życia, więc nie chciałem stąd odchodzić. Kiedy dowiedziałem się, że trenerami będą Tomek Borkowski z Tomkiem Kafarskim, czyli ludzie, którzy mnie znają, dla których nie jestem anonimowy, z którymi długo pracowałem, to nie brałem pod uwagę odejścia. Po części się z nimi przyjaźniłem, bo przecież z nimi wiązało się wiele lat mojego piłkarskiego życia. Nie oczekiwałem oczywiście, że z tytułu koleżeństwa, układów, dadzą mi miejsce w składzie. Absolutnie nie. Ja bym tego nawet nie chciał. Spodziewałem się jednak, że dostrzegą we mnie walory, które pozwoliłyby na to, aby dać mi szansę gry.
Po rundzie jesiennej mają nastąpić rozmowy na temat twojego kontraktu, który ma trwać do końca sezonu. Jakie masz plany na przyszłość?
- W tej chwili nie wiem, jakie są plany wobec mnie. Szczerze powiedziawszy nie chciałbym odchodzić z Lechii, bo jakąś tam swoją przyszłość wiążę z tym klubem. Tak jak mówiłem wcześniej - tutaj przeżyłem przygodę swojego życia. Chciałbym pracować w klubie. Czy będzie on działał jako spółka akcyjna, czy jako stowarzyszenie, to nie ma znaczenia. Chciałbym tu jednak pracować, dzielić się swoim doświadczeniem z życia sportowego, nie tylko jako piłkarz. Odchodząc z klubu wydaje mi się, że oddaliłbym się od tego planu. Oczywiście to nie jest tak, że Sierpiński tutaj siedzi, bo tutaj jest mu wygodnie. Nie. On tutaj siedzi, bo chce tutaj siedzieć, chce tutaj pracować i chce tutaj coś zrobić.
W jakiej roli byś się w takim razie widział?
- Ogólnie rzecz biorąc chciałbym pracować w futbolu jako menadżer. Były już jakieś luźne rozmowy, luźny temat odnośnie mojej pracy w klubie jako skauta klubowego. Mnie taka praca bardzo pociąga. Chciałbym mieć pewien pośredni lub nawet bezpośredni wpływ na politykę transferów. Bardzo chcę pracować w futbolu nie jako trener, bo jest to bardzo niewdzięczny zawód. Ale to nie z tego powodu. Trenerka po prostu mnie aż tak nie pociąga. Co innego menedżer. Przychodzi nieraz sobota czy niedziela i mając chwilę wolnego, potrafię już teraz wsiąść w samochód i objechać sobie jakieś dwa - trzy mecze. Niekoniecznie trzecioligowe, tylko pojadę sobie zobaczyć jakąś piątą ligę, lubię obejrzeć juniorów. Naprawdę mam rozeznanie w terenie. Wiem, gdzie są jacyś ciekawi zawodnicy. Znam kupę trenerów i działaczy. Nie tylko tutaj na Wybrzeżu. Rozmawiam z ludźmi z Polski, wymieniam się jakimiś informacjami, telefonami. Widzę się w tym zawodzie. Czy będę pracował dla chwały Lechii, czy jakiegoś innego klubu, czy może otworzę własną działalność menedżerską, to już jest inna para kaloszy. W każdym razie w tej dziedzinie chcę pracować.
Poleciłbyś kogoś do Lechii?
- Najciekawsi zawodnicy trenują w Lechii Gdańsk (śmiech - przyp. red.).
W przyszłym tygodniu mają się odbyć testy organizowane przez Lechię. Poleciłbyś kogoś na takie testy?
- Wiem, że trenerzy mają w swoich notesach zapisane kilka nazwisk. Żadnych swoich propozycji nie dawałem, ponieważ nikt mnie o to nie prosił. Ja nie jestem taki, że idę i się proszę o to, abym mógł kogoś polecić. Oczywiście nieraz w rozmowie z działaczami rzucę jakieś nazwisko i powiem, gdzie jest ciekawy chłopak. Przeważnie jest jednak tak, że działacze wiedzą o takich zawodnikach. Podejrzewam, że działacze z najbliższych test meczów wybiorą dwóch - trzech piłkarzy na dalsze testy.
Gdyby Lechia już teraz zaproponowała ci funkcję skauta i jednocześnie grałbyś w rezerwach Lechii? Odpowiadałoby ci to?
- Ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć. Jestem na tyle chętny do pracy w tym zawodzie, że byłbym nawet w stanie się zgodzić. Póki jednak nie padnie konkretna propozycja, to nie będę zaprzątał sobie głowy myślami czy mogłaby taka propozycja paść, czy nie. Z drugiej strony mam 31 lat i uważam, że jest to świetny wiek. Niech mi ktoś powie, kiedy ostatnio Sierpiński miał jakąś poważną kontuzję? Odpowiedź będzie, że nigdy. Może raz czy dwa razy w całej mojej przygodzie z piłką musiałem leczyć się przez 1,5 miesiąca. Chciałbym więc jeszcze pograć. Już w tej chwili mam dwa sygnały od klubów, które chciałyby skorzystać z moich usług. Tylko jest jedno "ale". Jestem w Lechii Gdańsk, która jest dla mnie klubem ponad wszystkie kluby lokalne i ponad wszystkie w Polsce. Dużo ludzi o tym wie. Nie wiem czy dałbym się skusić, aby grać gdzieś 50-60 kilometrów poza Gdańskiem w jakiejś III czy IV lidze, ponieważ ja to po prostu już przerabiałem. Wiele lat jeździłem po niższych ligach i już wystarczy.
Koledzy z drużyny podkreślają twój profesjonalizm na treningach. Kto dla ciebie jest, bądź był, wzorem profesjonalizmu na boisku, w drużynie?
- Miło mi słyszeć taką ocenę kolegów. W swoim życiu piłkarskim zdarzyło mi się trenować z naprawdę dobrymi zawodnikami, jeśli chodzi o umiejętności piłkarskie. Porównując zachowanie piłkarzy sprzed 10 lat do dzisiejszych czasów, to uważam, że dziś zawodnicy bardziej o siebie dbają. Mają większa samoświadomość. Jest wiele powodów takiego stanu rzeczy. Choćby ciężki rynek pracy. Naprawdę ciężko jest znaleźć dobry klub, który będzie płacił dobre pieniążki, który będzie oferował dobre warunki treningowe, który będzie grał w wysokiej lidze. Każdy z zawodników szanuje swoją pracę. Ciężko mi przechodzi przez usta nazwisko piłkarza z mojej drużyny, którego uważam za "pro". On wie, z jakiego powodu (śmiech - przyp. red.). Dla mnie "profi" jest... Kurczę, że też ja to muszę powiedzieć... Krzysiu Brede. Oprócz niego Marcin Szulik. Mógłbym wymienić więcej nazwisk, ale wśród tych chłopaków dostrzegam naprawdę pełne przekonanie, że to co robią, robią dobrze. Myślę, że inni koledzy z drużyny nie pogniewają się, jeśli wyróżnię w tym miejscu "Szula" i "Heńka".
Jak ocenisz postawę zespołu Lechii w rundzie jesiennej? Miałeś okazje obserwować spotkania czy to z ławki rezerwowych, czy z trybun.
- Na pewno jest postęp, o czym świadczy miejsce w tabeli.
Czy to jest szczyt możliwości Lechii? Oddaje rzeczywistą siłę tego zespołu czy raczej punktów mogło być więcej bądź mniej?
- W każdej drużynie w lidze są zapewne dywagacje, że głupio straciła punkty. Ja często się uśmiecham jak słyszę takie opinie. Wiem, że w 18 drużynach każdej ligi trenerzy i zawodnicy siadają i wszyscy tak samo mówią. No to sorry, ale gdzie te punkty są mądrze tracone ? Uważam, że miejsce, które obecnie zajmujemy jest adekwatne do stanu posiadania, możliwości drużyny i klubu. Czy to jest miejsce 5. czy 7., to nie ma znaczenia. Wiadomo, że przy odrobinie farta, którego trzeba również w sporcie mieć, można było mieć kilka "oczek" więcej, ale mogliśmy ich mieć również mniej.
Jako piłkarz zaliczyłeś 3 gdańskie kluby: Gedania, Polonia i Lechia. Czy każdy z nich jest bliski twemu sercu.
- Bliski memu sercu jest ten klub w którym obecnie występuję. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziałem, że zawsze tą Lechię omijałem, chociaż byłem w bliskim jej sąsiedztwie. Zawsze czegoś brakowało, abym trafił na Traugutta. Zawsze byłem opcją awaryjną, ale nigdy nie mogłem trafić na dobre. Zaliczyłem mecze w Lechii-Polonii, która do końca nie był akceptowana przez prawdziwych biało-zielonych. Z szacunkiem podchodzę do wszystkich klubów i trenerów gdzie występowałem. Gedania to był początek, nawet dużo nie znaczący, gdyż w wieku juniora młodszego przeniosłem się do Polonii (Stoczniowca), i tam przeżyłem cały wiek młodzieżowy. Polonia po części ukształtowała mnie jako piłkarza. Jednak to jaką przygodę dała mi Lechia Gdańsk, będąc w III lidze, to żaden klub mi tego nie dał. Z wieloma kolegami rozmawiam, którzy przez wiele lat występowali w I lidze, i mówili, że to co się działo na meczach Lechii w III lidze, to oni tego nie przeżywali grając na boiskach ekstraklasy. Nawet teraz mam przed oczami tłum liczący 1,5 tysiąca widzów na meczu z Toruniu, nas wiszących na płocie... i śpiewających z kibicami. To są rzeczy nieprzecenione, które nie da się przeliczyć na żadne złotówki. Tej dumy jaka była w nas wtedy to się nie da opisać. Wtedy przeżyłem najszczęśliwsze dni w swoim piłkarskim życiu. Siłą Lechii przez lata nie byli trenerzy, działacze ani nawet piłkarze. Siła Lechii siedziała i siedzi na trybunie. Teraz trzeba zrobić wszystko aby tym prawdziwym kibicom dorównali działacze, piłkarze wtedy I liga stała tu będzie otworem.
Działacze się zmieniają, piłkarze też, a kibice pozostają...
- Tak, zgadza się. Piłkarz to jest po części najemnik, ja nie mówię tu o ludziach zakorzenionych w Gdańsku. Ja jestem gdańszczanin, kibic Lechii. Jak tylko mogłem to chodziłem na mecze, w latach 80-tych na I ligę, potem na II. Starałem się być prawie na każdym meczu. Nie powiem, że siadałem w młynie, bo tak nie było. Ja na futbol patrzyłem od innej strony, bo sam już wtedy trenowałem. To jest wspaniały trening obserwując lepszych piłkarzy. I wracając do pytania prawdziwy kibic jest wierny swej drużynie. I obojętne czy gra w VI czy w I lidze. Tak było przecież tu w Lechii. Ta brać kibicowska trochę się zawężyła kiedy biało-zieloni grali w A-klasie, ale właśnie ta grupa wydźwignęła ten klub z tego kryzysu i to im należą się olbrzymie brawa. Ja nie chcę nikomu cukrować, ale takie są fakty i taka jest prawda. To ludzie z trybun wydźwignęli ten klub i dzięki nim i ich zaangażowaniu Lechia jest w tym miejscu czyli w II lidze. Przy okazji tego wywiadu chciałem poinformować kibiców siedzących na trybunach, tych młodszych i tych starszych, mniej i lepiej zorientowanych w życiu klubu, że to iż Lechia podniosła się kolan i jest dobrze funkcjonującym klubem drugoligowym to zasługa szerokiego grona osób, ale jest jeden człowiek któremu należy się już dziś za to medal. Ten gość nazywa się Dariusz Krawczyk.
Nie żałujesz teraz, że nie jesteś wychowankiem Lechii?
- W mojej rodzinie jestem pionierem jeśli chodzi o uprawianie czynne sportu. Łatwiej mają chłopcy, którzy mają rodziców którzy ocierali się o sport, kopali piłkę. Moi rodzice nie pokierowali mną, ja byłem zdany sam na siebie. Ja byłem będąc dzieckiem na kilku zajęciach na Lechii u trenera Brzyskiego. Nie było przy mnie kogoś, kto poprowadziłby mnie za rękę i powiedział, że tu będziesz trenował. Poszedłem tam gdzie większość moich kolegów ze szkoły poszła czyli na Gedanię. Miałem wtedy 10 lat i nie miałem takiej świadomości jak dziś. Na pewno zabrakło przy mnie osoby która by pokierowała moim losem piłkarza. Na pewno łatwiej jest trenując od początku w takiej Lechii, na ten klub skupiona jest cała uwaga w regionie. Inne kluby w konfrontacji z Lechią nie mają najmniejszych szans. I ten kto zaczyna w Lechii i w niej przetrwa na pewno ma większą perspektywę. Ale oczywiście to nie jest reguła.
Po Stolemie Gniewino trafiłeś do Stomilu Olsztyn, do I ligi. Przypomnij kulisy tamtego transferu.
- Pobyt w Gniewinie bardzo miło wspominam. Niesamowitą atmosferę stworzył tam trener Edward Budziwojski, który ściągnął do tego małego klubu chłopaków, którzy kończyli wiek juniora w gdańskich klubach, szczególnie z Polonii. I tam tworzyliśmy niesamowitą paczkę, stworzyliśmy zespoł. I to jest najważniejsze w futbolu, a nie indywidualne popisy, nie pojedyncze osoby, najważniejszy jest zespół. Na tyle dobrze się prezentowałem na boiskach III ligi, że znalazłęm się w notesach różnych klubów. Z tego co wiem to znalazłem się nawet w notesie... Ryszard Forbricha pracującego wówczas w Amice. Najbardziej konkretne zaproszenie przyszło ze Stomilu Olsztyn. Trener Budziwojski poroadził mi abym jechał do Olsztyna. Trenerem w Stomilu był Bogusław Oblewski. Na pierwszy zajęciach pokazałem się na tyle dobrze, że spośród 15 zawodników testowanych zostało w klubie dwóch, ja i jeszcze jeden kolega. Do Stomilu trafiłem z innymi piłkarzami z Wybrzeża Grzegorzem Pawłuszkiem i Markiem Kwiatkowskim. Na moje nieszczęście Polonia Gdańsk, której byłem nadal piłkarzem, stawiała warunki nie do zaakceptowania przez drugą stronę. I było to dziwne, gdyż Polonia dopiero o mnie sobie przypomniała, kiedy dostałem propozycję z I ligi, a wcześniej mnie pomijała. I dlatego proszę się nie dziwić, że taka Polonia nie jest bliska memu sercu, gdyż nie rozegrałem tam żadnego meczu w seniorach. A w dodatku w pewien sposób zahamowali moją karierę. Poszedłem do Stomilu jedynie na półroczne wypożyczenie. Ja wiem jak się traktuje młodych zawodników, którzy są jedynie wypożyczeni do klubu. Ja nalegałem na transfer definitywny, wtedy Polonia chciała za mnie 150 tys. zł. To były wygórowane pieniądze za zawodnika z III ligi. Chcieli mnie sprawdzić, dano mi szansę zagrania w 4 meczach w I lidze, czyli więcej niż obecnie (śmiech) będąc bardziej doświadczonym zawodnikiem na boiskach II ligi.
- Kariera stała przede mną otworem, czułem ogromną satysfakcję, czułem jak moi rodzice są ze mnie dumni. Sam byłem z siebie dumny. I myślę, że wtedy też zabrakło przy mnie osoby, która na tamtym etapie pokierowałaby moją karierą. Po sezonie dyrektor Sosnowski wezwał mnie do gabinetu i powiedział, że Polonia żąda za mnie dużych pieniędzy. Wtedy można było zrobić kolejne wypożyczenie wg tamtych przepisów. I chcieli mnie na tych samych warunkach na kolejny rok wypożyczyć. I to był moment, który zaważył na całej mojej przygodzie z piłką. Niepotrzebnie wtedy z I ligi cofnąłem się do II-ligowego Jezioraka Iława. Za bardzo byłem w gorącej wodzie kąpany. Z perspektywy czasu patrzę na to, że rozgrywając 4 mecze w I lidze powinienem się zgodzić na dalsze wypożyczenie. Trener Józef Łobocki na tyle zawrócił mi w głowie, że zgodziłem się na transfer do Iławy. Prawda jest taka, że jak ktoś trafi do I ligi to powinien tam się trzymać rękoma i nogami. A mi się wydawało, że jak cofnę się do II ligi i jak będę częściej grał to szybciej do tej ekstraklasy wrócę. Ale stało się inaczej. To była błędna decyzja, która zaważyła na moich losach.
Twoje pierwsze zetknięcie z Lechią to moment fuzji Lechii z Polonią. Jednak Ty wylądowałeś w III-ligowych rezerwach.
- I to jest właśnie to jak mnie traktowali działacze Polonii. Kiedy była propozycja z I ligi, to telefon się grzał i były rozmowy z jednym i drugim klubem. I byłem w kręgu zainteresowania. Wtedy, kiedy trzeba było mi tu dać szansę gry, bo naprawdę czułem się znakomicie, byłem wytrenowany i pewny siebie. Treningi w I-ligowej drużynie naprawdę zaprocentowały. I wtedy kiedy tu wróciłem, to nawet słowa ze mną nie zamieniono. Nikt nie przejawiał zainteresowania, aby na mnie postawić. Cały czas tylko czytałem w gazetach, że szukano środkowego obrońcy po całej niemal Polsce. A później po latach się okazało, że nikt się nie sprawdził na tej pozycji na tyle przekonywująco, żeby tego zawodnika dobrze wspominać. Jeśli ściągać zawodnika do klubu, to takiego który będzie wybitną jednostką. A jeśli nie ma takiego zawodnika, to należy dać szansę tym którzy są na miejscu. Oczekiwałem na taką szansę, ale przeliczyłem się.
Wiosną 99 roku wyjechałeś do Anglii. Co tam robiłeś?
- Razem z moim serdecznym kumplem Maciejem Kozakiem grałem w polonijnej lidze piłkarskiej w zespole Eagle Winsor. Były to rozgrywki, w których brałem udział za to, że dostawałem pracę.
Po raz drugi przyszedłeś do Lechii za trenera Jastrzębowskiego, zagrałeś na środku 5 meczów czyli dostałeś szansę...
- Za to właśnie mam szacunek do trenera Jastrzębowskiego. Nie chodził, nie wygadywał, że on potrzebuje takich czy innych ludzi. On wystawiał drużynę z tych co miał. To jest właśnie szansą, dać chłopakowi pograć w kilku kolejnych spotkaniach. Nie uważam, że grałem słabo w tych meczach. Akurat to był okres kiedy drużynie wybitnie nie szło. Grałem tak jak wszyscy, wtedy się grało w innym ustawieniu i moja pozycja była tą newralgiczną. Do dziś dnia dziękuję trenerowi Jastrzebowskiemu, że dał mi szansę. Potem ze mnie zrezygnował i uważam, że to był jego błąd. Bo ja jeśli trener na mnie stawia, to ja pójdę w dym za takim szkoleniowcem. I tak zrobi każdy zawodnik, bo trzeba grać w piłkę żeby umieć to zrozumieć do końca. Ja czułem wtedy, że trener Jastrzebowski na mnie stawia. Szkoda, że nie okazał wtedy troszkę więcej cierpliwości. Musiałem uszanować jego decyzją, sprowadził wtedy z Polski Roberta Rzeczyckiego. Nie wiem czy się mój następca sprawdził, faktem jest, że w Gdańsku długo miejsca nie zagrzał. Trzeba mieć konsekwencję w działaniu. Trenerzy powinni dostrzec także walory wolicjonalne u zawodnika, że on pójdzie za trenerem w przysłowiowy ogień. Tak było z Krzyśkiem Brede, kiedy na początku nie widziano go w składzie, ale później otrzymał tą szansę od trenera Kaczmarka i czy był w lepszej bądź gorszej dyspozycji to zawsze grał. I teraz jest bardzo dobrym zawodnikiem II-ligowym na tej pozycji. Taki apel do trenerów: miejcie więcej cierpliwości.
Twoje trzecie przyjście do Lechii nastąpiło kiedy w drużynie nie było już trenera Jastrzębowskiego. Choć twoje nazwisko pojawiało się przy okazji wzmocnień drużyny. Czym sobie nagrabiłeś u trenera, że pomijał twoją osobę?
- Czy sobie nagrabiłem i czym ? hmm... Była w Lechii-Polonii bardzo niestabilna sytuacja, nie było pewności czy będzie tu mocno drużyna. Będąc na obozie w Morągu, przed sezonem, dostałem zaproszenie na testy do KSZO Ostrowiec Św. KSZO było wtedy bardzo silną drużyną II-ligową, walczącą o awans i szukali środkowego obrońcy. Dzwonili do mnie: zarówno menadżer z KSZO, jak i trener tego zespołu Włodzimierz Gąsior. Poprosiłem na rozmowę trenera Jastrzębowskiego, aby wyraził zgodę na mój wyjazd na 2-3 dni. Nie dziwię się decyzji trenera, który powiedział, że nie akceptuje tego mojego wyjazdu. Ale ja wbrew temu spakowałem się i wyjechałem do Ostrowca na kilka dni. Tam niestety swoimi umiejętnościami nie rzuciłem na kolana i trener Gąsior podziękował mi proponując jednocześnie moje usługi w Stali Stalowa Wola i Siarce Tarnobrzeg. Wróciłem do Gdańska z podwiniętym ogonem, ale wtedy trener Jastrzębowski pokazał klasę i charakter, pozwolił mi trenować z drużyną. Kilka dni później odbył się tu pamiętny mecz sparingowy z Wisłą Kraków i w ostatniej chwili powołał mnie do kadry meczowej. I chyba tą decyzją wyjazdu do Ostrowca zachwiałem zaufanie trenera. Czy tego żałuję? Nie, nie żałuję. Można to było to inaczej załatwić, ale wtedy nie miałem tej dojrzałości piłkarskiej i życiowej. Wyjechałem nie przemyślając do końca tej sprawy. Mówisz, że w Lechii od dawna przewijało się moje nazwisko? Prawda jest taka, że ja bym tu przyszedł grać nawet do V ligi, przedłożył nawet występy w III-ligowej Kościerzynie. Ale nie było takiego hasła, jedynie w kuluarach, ale przecież najważniejszą decyzję podejmuje szkoleniowiec. To, że prezes, czy kibice chcieli żebym przyszedł to miłe, i bardzo to szanuję, ale ruch trenera jest najważniejszy. Grałbym tu nawet w V lidze, a wiesz dlaczego ? - bo to jest Lechia. Kto tutaj nie był, to nie wie co to znaczy.
W trakcie swojej kariery piłkarskiej miałeś okazje grać w III-ligowej Pogoni Staszów. Skąd pomysł gry w tym świętokrzyskim klubie?
- Tej decyzji naprawdę nie żałuję. Pamiętam, że grałem wtedy w Kościerzynie i po wspaniałej rundzie, po piekielnie ciężkiej walce zapewniliśmy sobie utrzymanie w III lidze. W "nagrodę" za to przyszedł prezes Drzymała i powiedział, że możemy zostać, ale na 50% gorszych warunkach. Większość zawodników słysząc to już zaczęła myśleć nad zmianą klubu. Ja także. Padła propozycja od Mariana Geszke, który właśnie został trenerem Pogoni Staszów. Była to drużyna, która w planach miała się bić o II ligę. Spotkałem tam wielu dobrych zawodników, mających za sobą grę m.in. w Wiśle Kraków, Błękitnych Kielce. I z tego wyszedł wielki niewypał organizacyjny. Trenera Geszke zwolniono po 4 meczach, ja akurat ze względu na kontuzję w tych spotkaniach nie uczestniczyłem. Potem przyszedł do klubu trener Janusz Batugowski, który prowadził w ekstraklasie KSZO Ostrowiec Św. Miałem miejsce w składzie, ale w klubie był taki nieład organizacyjny, że musiałem wrócić tutaj na Wybrzeże.
Jesteś w Lechii już blisko 2 lata. Co zaliczysz do największych pozytywów tego pobytu?
- Może zacznijmy do najbliższych współpracowników czyli kolegów z drużyny. Wspaniała atmosfera w szatni podczas III-ligowych występów. Bywały mecze, po których całą drużyną szliśmy na piwo i dalej, jak to się mówi, graliśmy ten mecz tym razem przy stole [ha ha]. Omawialiśmy go, była wtedy niesamowita spójność i od tamtego czasu ta atmosfera już się nie powtórzyła. Mówię to z całą odpowiedzialnością. Dobrała się wtedy grupa ludzi, która chciała zrobić wynik, awansować do II ligi. W całej swojej karierze piłkarskiej nie spotkałem czego takiego. Trzeba obiektywnie przyznać, że była to też zasługa trenera Marcina Kaczmarka. Wtedy tworzyliśmy naprawdę fajną ekipę. Nawet ludzie z zewnątrz jak Marcin Szulik czy Sebastian Fechner wspaniale wkomponowali się w tą drużynę. I po dziś dzień są w niej. Z tego zrodził się sukces. Najważniejszy był czynnik ludzki, tworzyliśmy zespół, każdy indywidualne umiejętności przedkładał nad dobro drużyny.
- Drugie czego nie zapomnę to jak wisieliśmy na płocie po meczu w Toruniu z TKP i śpiewaliśmy z kibolami. To jest wydarzenie, które pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Grzesiek Król opowiadał kiedyś jak w Amice zarabiali świetne pieniądze, mieli dobre zaplecze organizacyjne, wyjeżdżali na wspaniałe obozy. Ale nie mieli tego co Lechia miała grając w V lidze, nie mieli tej wspaniałej rzeszy fanów. To co zobaczyłem na trybunach w Toruniu przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
- I jeszcze chciałem dodać, że lechiści z krwi i kości w zarządzie klubu. Nie sposób przecenić pracy Błażeja Jenka jako dyrektora klubu i wspomnianego już Darka Krawczyka, jako sponsora i prezesa klubu. To są dwie postacie, które nadal są w klubie. No i rzesza fanów, która dałaby się pokroić za tą Lechię. No i jeden z tych największych, Tadeusz Duffek, który był wielkim orędownikiem mojego przyjścia do klubu. Jeszcze przed jego śmiercią zdążyłem mu za to podziękować. To też będę pamiętał do końca życia.
Gdybyś miał organizować swój benefisowy mecz. To kto znalazłby się w drużynie złożonej przez Ciebie z piłkarzy z którymi miałeś okazję występować?
- Ze świata piłki mam wielu serdecznych znajomych, kolegów, a nawet przyjaciół przez wielkie "P" na których do tej pory się nie zawiodłem i myślę, że się nie zawiodę. Wymienię tu Pawła Budziwojskiego, Marcina Szulika i... jest jeszcze taki jeden gość o którym powinienem w tym miejscu wspomnieć. Bliskie mi osoby wiedzą o kim mówię. Z Pawłem znam się ponad 20 lat, z Marcinem Szulikiem ponad 10 lat. To byłby silny środek pomocy [ha ha]. Teraz pora na bramkarza. Nie muszę się długo zastanawiać, to jest mój bardzo dobry kolega Maciej Kozak. Na środek obrony (Heńka posadziłbym na ławkę... śmiech) wziąłbym mojego kumpla, byłego zawodnika GKS-u Katowice, Krisbutu Myszków, Polonii Bytom Roberta Razakowskiego. Na prawą obroną też długo bym się nie zastanawiał, chociaż długo się nie znamy, i mimo, że mamy zupełnie różne charaktery, to byłby serdeczny kumpel z drużyny, najtwardszy hanys jakiego znam Paweł Pęczak. Na lewej obronie ( on by się pewnie obraził że zrobiłem z niego lewego obrońcę, do dziś dnia utrzymuje z nim kontakt, a znamy się ze wspólnego pobytu w Stomilu Olsztyn) to byłby Jacek Chańko. Na prawej pomocy znalazłby się obecny kapitan biało-zielonych Maciej Kalkowski. Na lewej pomocy znalazłby się mój profesor, którego podpatrywałem w Polonii Gdańsk, Darek Jaskulski. Wyśmienity gracz. W napadzie znaleźliby się Robert Kugiel i także mój kolega z Polonii Adam Szymura. Myślę, że zaproszenia wysłałbym też do wszystkich kolegów z którymi robiliśmy awans w Lechii. Oj, chyba się trochę zagalopowałem z tym benefisem, przecież to dopiero za 5 lat.
A jacy trenerzy, którym najwięcej zawdzięczasz, poprowadzili by tą drużynę z ławki?
- Niestety muszę z przykrością powiedzieć, że trener któremu najwięcej zawdzięczam patrzy już na mnie z góry. To Edward Budziwojski. To jest człowiek, który zaraził mnie futbolem i pozostanie na zawsze moim piłkarskim Ojcem. Chciałbym jeszcze wymienić kilka nazwiska szkoleniowców, których spotkałem na swej drodze piłkarza, a niektórym z nich naprawdę sporo zawdzięczam. Są to Bogusław Oblewski, Janusz Batugowski, Marian Geszke, Zbigniew Tymiński, Józef Łobocki, Jerzy Jastrzębowski, Andrzej Bikiewicz i Marcin Kaczmarek.
A ta drużyna zmierzyłaby się z Realem Madryt?
- Nie wiem czy "królewscy" chcieliby przyjechać. Tak jestem kibicem Realu Madryt (śmiech). Wychowałem się na Realu w którym grali m.in. Hierro, Sanchez iMichel. To były moje wzory. Czy ten Real gra lepiej czy gorzej to dalej jest moim ukochanym klubem.
Miałeś okazję trenować i chyba grać u boku Mariusz Piekarskiego. Czy rzeczywiście należał do najbardziej utalentowanych piłkarzy, a także do tych którzy przekładają rozrywkę nad piłką?
- Pamiętam jak dziś, gdy "Piekarz" przyjechał do Polonii Gdańsk. Miałem przyjemność być wtedy w tej drużynie. Przyjechał taki chłopaczek z wyżelowaną czupryną. Nietuzinkowa postać na boisku i po za nim. Talent niesamowity, bardzo dobry piłkarz, ale bardzo dobry jak był zdrowy. Kiedyś jak tu był to sporo czasu spędzaliśmy razem. Nawet do dziś dnia mam do niego kontakt i myślę, że będę musiał odświeżyć tą znajomość, jeśli miałbym pracować w zawodzie, o którym mówiłem wcześniej. Wyśmienity technik, zarówno na boisku jak i na parkiecie, w dyskotece. Nic więcej nie powiem, znam parę ciekawych faktów, które mógłbym przytoczyć, ale myślę, że Mariusz nie życzyłby sobie tego.
Czym chciałbyś się kierować pracując w roli skauta bądź menedżera?
- Chcę się kierować przede wszystkim zasadą, że w futbolu najważniejszy jest charakter zawodnika. Dla mnie to właśnie czynnik ludzki jest najistotniejszy. Wiem, czego potrzeba młodemu i starszemu piłkarzowi, bo sam przez lata tym się parałem. Nienawidzę ślizgania się przez życie. Wierzę w solidnie i rzetelnie wykonaną pracę, bo wiem, że właśnie za tym idzie sława z pieniędzmi. To samo będę wpajał młodym piłkarzom, których daj Boże będę miał pod swoimi skrzydłami.
Czy pracując jako skaut w Lechii, kierowałbyś się właśnie tymi zasadami?
- Chciałbym.
Dziękujemy za rozmowę.
- Również dziękuję. Myślę, że powiedziałem wam tylko prawdę, wszystko to, co leżało mi na sercu. Nazywam się Robert Sierpiński i mam swoje zdanie, które wyraziłem i jeśli się ktoś z nim nie zgadza, to już nie mój problem.