lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 87 (50/2006)
12 grudnia 2006


PODSUMOWANIE JESIENI 2006: TRENER

Angaż wariata

O ile większość kibiców było przekonanych, że Marcina Kaczmarka należy odstawić od drużyny, o tyle wybór Tomasza Borkowskiego wywołał już kontrowersje. Okazało się jednak, że pod jego wodzą Lechia potrafiła sobie całkiem nieźle radzić. Obraz ten nie jest jednak idealny.

MICHAŁ JERZYK
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11589/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Tomasz Borkowski wszedł do hali na gdańskiej Oruni, w której w niedzielę rozgrywano turniej rocznika 1990 z cyklu Złote Lwy Gdańskie. Przywitał się ze znajomymi z klubu, między innymi dobrym kolegą i trenerem gospodarzy, Markiem Szutowiczem, który stał ramię w ramię z jednym ze swoich wychowanków. Podając wszystkim dłoń, "Borek" zauważył 16-latka. - Mamy chwilę do pogadania - rzekł w jego kierunku z miną tak poważną, że wszyscy dookoła aż zaniemówili. - Jestem tu jeszcze 20 minut. Znajdziesz mnie i sobie porozmawiamy.

Gdy trener na chwilę się oddalił, po sekundzie zaskoczenia wszyscy dorośli obrzucili młodego złośliwymi spojrzeniami w rodzaju - ciekawe czym tak sobie przechlapałeś? Tymczasem trener drugoligowca parę minut później sam zawołał Mateusza na bok i w cztery oczy wyjaśnił mu po męsku kilka spraw. Jak się okazało, podczas przypadkowej wizyty w jego szkole, dowiedział się o paru wybrykach nastolatka. Tą sprawą również postanowił się osobiście zająć.

Ta krótka historyjka z ostatniej niedzieli pokazuje elementarną różnicę między obecnym trenerem Lechii i jego poprzednikiem, Marcinem Kaczmarkiem. Gdy Tomasz Borkowski wpadł w pośpiechu na końcówkę turnieju, nie mogąc przeboleć, że nie zdążył na ostatni mecz lechistów, młody Kaczmarek przed rokiem nie zagościł na żadnej z siedmiu części Złotych Lwów Gdańskich. A żeby miał jeszcze rozpoznać takiego anonimowego w gruncie rzeczy chłopaka i ojcowsko wytargać go za uszy, to już w ogóle w głowie się nie mieści.

Właśnie podejście do młodzieży, owoców klubu, marnowanych w ostatnich latach na potęgę, uznawanych za totalnie słabych i niezdolnych do czegokolwiek, miało być głównym punktem zmian, które dokonały się wraz z powierzeniem "Borkowi" posady pierwszego trenera. I zmiany rzeczywiście nastąpiły, a najlepszym dowodem przełom w karierze Marcina Pietrowskiego, który w jedną rundę zagrał kilka razy więcej niż wszyscy juniorzy razem wzięci podczas ponad dwuletniego okresu pracy Marcina Kaczmarka. Zresztą co tu mówić o Pietrowskim, skoro nawet Rafał Loda i Robert Hirsz z osobna grali więcej. Temu ostatniemu Borkowski zakazał już wyjazdów na wszelkiego rodzaju testy do innych klubów i chce nad nim popracować przed rundą wiosenną. Wierzy, że może on stać się jej objawieniem.

Po początkowych, debiutanckich dla tego szkoleniowca w drugiej lidze spotkaniach można było mieć jednak mieszane odczucia. Pietrowski zagrał w pierwszym meczu, ale w kolejnych trzech już nie. Wciąż coś stawało na przeszkodzie, aby mógł powiększyć swój drugoligowy bilans, a powody były coraz mniej zrozumiałe. Również skład bardzo nieznacznie różnił się od tego, który można było oglądać w poprzednim sezonie. Próby zmian okazały się raczej chybione, jak choćby ustawianie Jacka Manuszewskiego w pomocy, a Mariusza Pawlaka w obronie. Dopiero zamienienie ich rolami przyniosło oczekiwany skutek i w miarę rozkręcania się rozgrywek ten duet spisywał się coraz lepiej.

Tomasz Borkowski obiecywał grę bardziej charakterną, bardziej waleczną, do przodu - i poza nielicznymi wyjątkami - nie można tego Lechii odmówić. To już nie była Lechia myśląca głównie o tym, jak bramki nie stracić, ale wychodząca raczej z założenia, że jeżeli strzelimy ich kilka, to i utrata jednego problemem nie będzie. Rzeczywiście, przeciwnicy strzelili biało-zielonym więcej goli niż wiosną, ale dorobek punktowy poszybował w górę. Kibice to lubią. Lubią zespół, który gra miło dla oka, walczy, nie zadowala się planem minimum. Nowy szkoleniowiec taki zespół stworzył, choć bardziej rzetelnie byłoby to nazwać krokiem do przodu. Do ideału droga jeszcze daleka, jest jeszcze nad czym pracować.

Na minus duetowi trenerskiemu policzyć trzeba transfery, choć wpływ na to miało także i to, że latem Lechia starała się być oszczędna, nie szastać pieniędzmi. Marcin Szałęga wykruszył się po dwóch występach, Paweł Buzała zanotował tylko jeden dobry występ, Damian Trzebiński póki co nie wprawił jeszcze nikogo w zachwyt i jedynie Mariusz Pawlak spisał się dobrze, tyle że też zaczął od paru słabszych spotkań.

Grzechem byłoby nie zwrócić uwagi na pasję, z jaką "Borek" traktuje futbol i Lechię. Bywały mecze, w których największą atrakcją było oglądanie samego trenera. Choćby w Kołobrzegu, gdzie rozpoczęła się krótka pucharowa przygoda biało-zielonych. Borkowskiego wprost roznosiła energia, nie potrafił ustać ani chwili w jednym miejscu, bez przerwy chodził nerwowo to w jedną, to w drugą stronę, a po sytuacjach zmarnowanych przez jego podopiecznych skakał, szalał i na cały głos ciskał przekleństwami. Miejscowi mogliby pomyśleć, że Lechię prowadzi jakiś wariat. Spektakl przy ławce trenerskiej był w meczu z Kotwicą rzeczywiście niesamowity, ale i na co dzień Borkowski zdradza ogromne zaangażowanie w to, co robi. Tym zaraża innych.

Działacze Lechii po sezonie triumfalnie ogłosili, że pomysł z Tomaszem Borkowskim wbrew wielu obawom wypalił, ale ta radość wydaje się odrobinę przedwczesna. Po pierwszym półroczu trenera Marcina Kaczmarka też mało kto narzekał i musiało minąć jeszcze sporo miesięcy, żeby pojawiły się myśli o możliwej zmianie. Swoimi pierwszymi miesiącami pracy "Borek" dał jednak dowód, że wciąż potrafi przykładać się do swojej pracy, jest dość elastyczny, umie wyciągać wnioski z popełnionych błędów. Jesienią nie zawiódł, oby więc po wiośnie - po której oczekiwania wzrosną - również można było mówić o jego dokonaniach z co najmniej identycznym zadowoleniem.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT