Święta tuż, tuż! Znów zasiądziemy, jak co roku, przy wigilijnym stole w gronie najbliższych. Będą życzenia, nie obejdzie się także bez wspomnień, jaki był ten mijający rok. Z pewnością wielu z Was wspomni też, jak w okresie ostatnich 12 miesięcy radzili sobie piłkarze gdańskiej Lechii. Trzymając się tej wspomnieniowej konwencji postanowiłem powspominać, jak w ciągu ostatnich 3 lat radziłem sobie jako oficjalny głos stadionu przy Traugutta. Ponieważ jest to numer świąteczny Tygodnika, postaram się nieco rozweselić biało-zieloną brać, uwypuklając w tych wspomnieniach wpadki, jakich byłem autorem, oraz śmieszne sytuacje, których doświadczyłem pełniąc swoje meczowe obowiązki.
W mojej subiektywnej opinii największy "kiks" przytrafił mi się w czasie meczu rundy jesiennej III ligi: Lechia-Flota. Tego dnia do Gdańska zjechał specjalnie Waldek "Tangens" Mroczek - na co dzień spiker Floty. Razem prowadziliśmy spikerkę, będąc jedynymi osobami siedzącymi na trybunie krytej, a dokładnie na podeście znajdującym się przed jej centralnym sektorem. W tym okresie, na "krytej" montowano krzesełka i była ona wyłączona z użytku. W drugiej połowie tak się z Waldkiem zagadaliśmy, iż przeoczyłem zmianę w zespole Lechii. Nie było szans, aby poprosić o pomoc kogokolwiek z siedzących zazwyczaj za moimi plecami kibiców. Próbując ratować sytuację, szybko przeanalizowałem kogo z wyjściowej jedenastki brakuje na placu gry i podałem nazwisko bodajże Kuby Biskupa. Kilka sekund później stwierdziłem, iż biega on jednak po murawie. Szybka analiza sytuacji i... wiem: brakuje innego zawodnika. Niestety po ogłoszeniu, iż boisko opuścił inny zawodnik, zauważyłem, o zgrozo, iż on także nadal uczestniczy w grze. Poprawiłem się ponownie i był to kolejny strzał "kulą w płot". Po meczu ktoś zażartował, iż mogłem od razu odczytać cały skład...
Zupełnie innego rodzaju wpadkę zanotowałem w czasie spotkania rozgrywanego wiosną 2005 roku w ramach regionalnego Pucharu Polski miedzy Lechią a Kaszubią Kościerzyna. Marcin Kaczmarek postanowił dokonać zmiany desygnując do gry Pawła Piotrowskiego. Zawodnik czekał przy linii bocznej na zmianę. Widziałem jego zielona koszulkę, z widniejącym na plecach białym numerem "10". W myślach ułożyłem sobie zdanie: "Powitajmy na boisku, z numerem "10", najmłodszego w szeregach biało-zielonych, 16-letniego Pawła Piotrowskiego!". Brzmiało całkiem składnie. Jednak zapowiadając zmianę, najwyraźniej zapatrzony w numer na koszulce, powiedziałem: "Powitajmy na boisku, z numerem "16", najmłodszego w szeregach biało-zielonych, 10-letniego Pawła Piotrowskiego!". W przerwie meczu i tuż po nim kilka osób żartowało, czy to nie przypadkiem światowy rekord, że tak młody gracz wziął udział w meczu seniorów.
Pomylić nazwisko, ludzka rzecz. W mojej pamięci pozostały jednak dwie pomyłki związane z podaniem niewłaściwego imienia. W początkach mojego spikerowania, jeszcze w IV lidze, po jednym ze strzałów Kuby Bławata podałem, iż strzelał Radosław Bławat. Ten siedział akurat na trybunach, gdyż jest jedną z bardziej znanych postaci wśród gdańskich kibiców. Z kolei w poprzednim sezonie, po zagraniu Pawła Żuka, wypaliłem, iż uderzał Piotr Żuk. Ten z kolei zasiadał na ławce rezerwowych naszego zespołu, gdyż pełni funkcję kierownika drużyny, prywatnie jest zaś ojcem Pawła.
Pomylić ojca z synem? Też można! Temat "na czasie", gdyż właśnie po raz drugi zostałem ojcem uroczej córeczki. W podobnej roli świeżo upieczonego ojca występował w czerwcu 2004 roku Tomasz Borkowski. Informacja o tym, że "Borkowi" urodził się syn Borys była jeszcze gorącym "newsem", w sam raz do sprzedania fanom biało-zielonych w trakcie finału regionalnego Pucharu Polski Lechia Gdańsk - Olimpia Sztum. Wszystko byłoby pięknie, gdyby kibice nie usłyszeli dość skomplikowanego komunikatu, zakończonego stwierdzeniem, iż małemu Borysowi gratulujemy tego, że jest ojcem swojego taty Tomasza!
Całkiem fajnym elementem przerwy był konkurs strzelania do pustej bramki z połowy boiska. Pewnego razu jednym z uczestników był 16-letni Bartek. Na stanowisku spikera zjawił się już około 25 minuty. Przez 20 minut z lekkim okładem towarzyszył mi opowiadając, jak wybitnym jest graczem, gdzie trenował i jakich asów piłki juniorskiej już ograł. Wiele sobie obiecywałem po jego strzale. Gdy tylko weszliśmy na murawę, Bartek... zdjął buty, tłumacząc pozostałym uczestnikom zabawy, iż na boso jest o niebo lepszy technicznie! Jego strzał wypadł daleko od spodziewanego efektu, gdzieniegdzie na trybunach dało się słyszeć jęk zawodu, wymieszany z radosnym śmiechem. Bartka to jednak zupełnie nie zraziło. Odbierając nagrodę pocieszenia zapewniał mnie, iż wkrótce znów spróbuje. Do powtórki na razie nie doszło, a szkoda.
Nie mniej ciekawe rzeczy dzieją się na zapleczu trybun. Jeden z delegatów związkowej centrali, będąc pierwszy raz na meczu przy Traugutta, bardzo rygorystycznie podszedł do treści niektórych flag wiszących na płocie. Na szczęście obyło się bez przerywania meczu. Drugi raz zawitał na mecz do Wrzeszcza w tej samej roli w dniu pogrzebu "Dufa". Wiedząc, że tego dnia na płocie nie zawisną żadne flagi klubowe, poinformowałem delegata, iż kibice na wiadomość, kto będzie nadzorował przebieg spotkania, postanowili nie wywieszać, prawdopodobnie ze strachu, żadnych transparentów. Efekt był piorunujący - pan delegat urósł w sekundę o dobre dwa metry i dumnym głosem oznajmił, że to nie pierwszy taki przypadek w jego karierze i że widocznie fama o jego bezwzględności krąży już wśród kibiców... Pewnie się zdrowo zdziwi, gdy znów zawita na Lechię i ujrzy na płocie dumnie wiszące biało-zielone sztandary.
Równie zabawnie z powodu flag było przed meczem III ligi Lechii z Mieszkiem Gniezno jesienią 2003 roku. Kierownik zespołu gości stwierdził, iż flaga "Warchoły Lechistanu" została zrobiona specjalnie na ten mecz, aby poniżyć zespół z Gniezna. Niemało czasu zabrało tłumaczenie przedstawicielowi gości, jakie jest historyczne przesłanie tej flagi i że nie ma ona nic wspólnego z drużyną z miasta będącego pierwszą stolicą Polski.
Wpływ niektórych przedstawicieli piłkarskiej centrali na zachowanie kibiców jest przeogromny. Tak przynajmniej wydaje się niektórym reprezentującym Związek osobom. Jak powszechnie wiadomo, wśród zaprzyjaźnionych ekip fanów Zagłębia Sosnowiec jest szczecińska Pogoń. Właśnie na mecz Lechia-Zagłębie w roli delegata zawitał na Traugutta przedstawiciel województwa Zachodniopomorskiego. Dość sprawnie poinformował mnie, że w sektorze gości zasiądzie tego dnia znaczna ilość kibiców. Nie stanowiło to dla mnie żadnego zaskoczenia. Usłyszałem też, jakie to koalicje tworzą "kibole" oraz że sosnowiczan będą wspierać kibice Legii, Olimpii Elbląg, Stali Bielsko-Biała, ale zabraknie wśród nich fanów Pogoni. Zapytałem, na czym opiera swą teorię. Delegat stwierdził, iż w tygodniu poprzedzającym mecz szczecinianie odbyli z nim specjalne spotkanie i obiecali mu, że na jego prośbę w Gdańsku się nie stawią! To się nazywa mieć autorytet!
Opisane przypadki, to "TOP" tego, co zobaczyłem i przeżyłem jako spiker gdańskiej Lechii w ciągu ostatnich trzech lat. Historii tego typu jest znacznie więcej. Wielu z czytelników zapewne pamięta oświadczyny na stadionie, zagubiony telefon komórkowy lub legendarne już klucze na żółtej smyczy, uroczą amerykankę Ushi szukającą swojego kolegi z Niemiec i inne dość zabawne anegdoty. Mnogość tych zdarzeń zwiastuje, iż za jakiś czas ponownie opiszę je w felietonie. No chyba, że do tego czasu pewne organa zawieszą Tygodnik lechia.gda.pl lub moje prawa do pisania tego typu felietonów... Byłoby równie śmiesznie!
Ze względu na okres świąteczno-noworoczny nie mógłbym odmówić sobie prawa złożenia życzeń wszystkim osobom, które w słowie LECHIA widzą i słyszą zdecydowanie więcej niż zwykłe sześć liter. Życzenia te będą dość nietypowe - związane z uzyskaniem przeze mnie, niedawno, licencji na prowadzenie spikerki podczas meczów pierwszoligowych. Zdrowych, wesołych Świąt Bożego Narodzenia, wymarzonych prezentów pod choinką, szampańskiego Sylwestra, niesamowicie udanego roku 2007 oraz tego, aby spiker stadionowy, już podczas spotkań Lechii rozgrywanych w nadchodzącym roku, mógł w pełni wykorzystać uprawnienia wynikające ze zdobytej licencji!
Jak każe świąteczna tradycja, ogłaszam także konkurs. Zeszłoroczna zabawa wypadła więcej niż okazale. W tym roku zapraszam do układania wierszyków, z których wynikać będzie, czego oczekujecie w nadchodzącym roku od Waszego ulubionego zawodnika bądź trenera Lechii. Dodatkowym warunkiem jest użycie w rymowance słowa "Mikołaj". Nagrodą będzie kalendarz klubowy na rok 2007 ze specjalną dedykacją od piłkarza, ewentualnie trenera, któremu poświęcicie swój wiersz. Propozycje wpisujcie na forum lechia.gda.pl w wątku "Konkurs świąteczny 2006/2007". Dobrej zabawy - na propozycje czekam do 6 stycznia 2007 włącznie.