lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 89 (1/2007)
3 stycznia 2007


DWA OBLICZA W ROK: PIOTR CETNAROWICZ DLA LECHIA.GDA.PL

Kontrakt na 20$

"Ze swoimi warunkami fizycznymi mógłbym się spisać w lidze angielskiej, bo tam preferuje się grę z wieloma wrzutami w pole karne, a na boisku się walczy. Na pewno byłaby to liga, w której mógłbym się sprawdzić, chociaż jej poziom jest naprawdę wysoki" - mówi w rozmowie z lechia.gda.pl, napastnik gdańskiej Lechii, 33-letni Piotr Cetnarowicz.

KAROL SZELOŻYŃSKI, MARIUSZ KORDEK
Gdańsk
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11596/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Piotr Cetnarowicz rozpoczął przed kilkoma dniami swój drugi rok w Lechii. Były piłkarz Tura Turek dokładnie 22 grudnia 2005 roku podpisał umowę z ówczesnym beniaminkiem II ligi. Włodarze Lechii określili jego transfer, jak i dwóch innych piłkarzy, jako prezent pod choinkę dla kibiców biało-zielonych.

Liczono, że Cetnarowicz będzie zbawieniem słabego ataku Lechii, tymczasem jednak wiosną zawiódł. Zdobył tylko dwa gole, ale jeden z nich był bardzo cenny, bo trafienie z 88. minuty meczu z Polonią Bytom pozwoliło gdańszczanom pokonać jednego z bezpośrednich rywali do utrzymania się w II lidze.

Tak, jak wiosna była dla popularnego "Centka" słaba, tak jesień była zgoła odmienna. Zawodnik zdobył 6 goli w 14 drugoligowych występach, a jego obecność na boisku absorbowała uwagę obrońców rywala, którzy pozostawiali więcej swobody innym piłkarzom Lechii - choćby Piotrowi Wiśniewskiemu (7 goli jesienią). Dlatego redakcja lechia.gda.pl postanowiła wyróżnić Cetnarowicza uznając go za "Odkrycie jesieni 2006".

O minionym roku w wykonaniu Cetnarowicza, o menedżerach z usług których nigdy nie korzystał, dlaczego chce zostać w Gdańsku na stałe i ile czasu chce jeszcze grać w piłkę, jak spędził Święta i Sylwestra, jak wcielił się w postać Świętego Mikołaja, a także o jego przygodach z ukraińskim oraz izraelskim futbolem porozmawialiśmy w piątek z samym zainteresowanym.

Piłkarski obieżyświat zostaje w Gdańsku

Wybraliśmy ciebie, jako redakcja i kibice, odkryciem rundy. Mimo że masz już 33 lata, to myślę że po twojej grze jesienią można cię uznać za swoiste odkrycie rundy. Na naszą decyzję wpływ miała również twoja postawa wiosną, kiedy po nieudanym pierwszym półroczu, niewielu kibiców liczyło, że zaczniesz seryjnie trafiać do siatki.

Piotr Cetnarowicz: Pierwsza runda w Lechii, również w moim przekonaniu, nie była zbytnio udana. Złożyło się na to kilka powodów. Na pewno jednym z nich była czerwona kartka, którą otrzymałem jeszcze w III lidze. Musiałem przez nią pauzować, nie grałem ostatnich sparingów w takim wymiarze, aby się wzmocnić i ustabilizować formę. Potem, kiedy wszedłem na boisko w meczu z Podbeskidziem, była to bodajże czwarta kolejka wiosną, złapałem kontuzję i ponownie zostałem wykluczony na cztery spotkania.

- Wiadomo, że piłkarzowi trudno złapać formę, gdy wszyscy inni trenują, są w cyklu meczowym, a ja musiałem przyglądać się wszystkiemu z trybun. Na pewno wiosna nie była dla mnie udana. Jesień z kolei przebiegła, na całe szczęście, już bez kontuzji i była dla mnie dużo bardziej korzystna.

Jaki w takim razie był dla ciebie cały, kończący się 2006 rok? Jak go będziesz wspominał prywatnie czy sportowo?

- Miniony rok miał dwa oblicza. W pierwszej rundzie w Lechii zagrałem niezbyt wiele meczów. Druga była już zupełnie inna. Podobnie jak gra Lechii. Na pewno jesień będę wspominał dużo korzystniej.

Czy jakiś wpływ na twój słabszy początek przygody z Lechią mogły mieć kłopoty z aklimatyzacją?

- Myślę, że akurat to w mniejszym stopniu. Jestem doświadczonym zawodnikiem i znałem już wcześniej ludzi, którzy tutaj grali. Tak jak mówię - problem tkwił tylko w formie piłkarskiej, która musiała być słaba przez to, że musiałem długo pauzować. Formę meczową nabywa się przez grę w spotkaniach o stawkę, których nie ma co porównywać z żadnymi treningami, sparingami. Nie osiągnie się wysokiej formy robiąc cokolwiek innego niż po prostu rozgrywając 90-minutowe spotkania.

Można powiedzieć, że jesteś prawdziwym piłkarskim obieżyświatem. Jak naliczyłem, to po wyjeździe z Prabut zaliczyłeś 14 klubów.

- I to w dodatku bez żadnego menedżera. Nigdy takowego nie miałem, nigdy nie korzystałem z usług menedżerów.

- Tak czasami się składało, że gdzieś podpisywałem kontrakt na pół roku, potem byłem wypożyczony. Tu przykładem może być Górnik Łęczna, bo stamtąd byłem wypożyczany do dwóch klubów. Pojawiały się nieraz ciekawe propozycje, były do zarobienia pieniążki, także trzeba z tego korzystać. Ja sam jakoś lubiłem zmiany klimatu.

- Po Łęcznej, gdzie byłem dosyć długo, chciałem coś zmienić. Uważałem, że czegoś w Górniku dokonałem. Było za mną kilka udanych rund i chciałem coś zmienić. Pojawiła się propozycja przejścia do pierwszoligowego KSZO Ostrowiec i skorzystałem z niej. Zostałem tam wypożyczony na pół roku. Później był problem, bo nie mogłem zostać w Ostrowcu dłużej - kluby nie dogadały się w kwestiach finansowych, część transz poszła niezapłacona. Wszystko złożyło się tak, że musiałem wrócić do Łęcznej.

Czy na dzień dzisiejszy żałujesz, że skorzystałeś - bądź nie - z jakiejś propozycji? Uważasz, że gdybyś w pewnym punkcie swojej kariery zadecydował inaczej to mógłbyś wyjść na tym lepiej?

- Tak. Trudno mi powiedzieć z perspektywy czasu jak wszystko by się potoczyło, ale była na przykład bardzo konkretna propozycja z Polkowic. Oferowali mi kontrakt na 3 lata. Zdecydowałem się jednak na opcję dość ryzykowną, bo miałem praktycznie, na 90 procent, załatwiony klub w Izraelu. Pojechałem na zgrupowanie tego zespołu do Budapesztu, gdzie miałem przejść testy.

- Strzeliłem wtedy 5 goli z trzech meczach i wszystko wydawało się być dograne i reszta pozostawała w gestii menedżerów. Nie wyszło. Potem okazało się, że propozycja z Polkowic jest już nieaktualna, bo kupili Tomka Moskala. Musiałem sobie szukać innego klubu, a wtedy było na to dość późno, bo praktycznie wszystkie zespoły miały już zakończone ruchy transferowe. Jakoś sobie poradziłem i był to jedyny taki przypadek.

- Nie ukrywam, że były również wcześniejsze propozycje z Arki, o czym pisała prasa, ale z nich nie skorzystałem. Trafiłem w końcu na Pomorze, na swoje rodzinne tereny, ale do Lechii Gdańsk.

Twoje przejście do Lechii rok temu było dla ciebie czymś w rodzaju świątecznego prezentu?

- Na pewno. Chciałem tutaj wrócić i tutaj osiedlić się na stałe. Miałem dwie opcje: albo kupić mieszkanie w Warszawie, albo w Gdańsku. A że akurat pojawiła się konkretna propozycja z Lechii, to nie pozostawało mi nic innego jak tylko z niej skorzystać.

Postanowiłeś się tutaj osiedlić na stałe?

- Tak, kupiłem mieszkanie i zostaję w Gdańsku. W tej chwili, po roku czasu, nie wyobrażam sobie, abym mógł mieszkać gdzieś indziej. Mówią, że jeśli przyjedzie się do Gdańska, to już chce się tu zostać.

Czyli wiążesz swoją przyszłość, nawet po skończeniu kariery, z Gdańskiem?

- Jeśli byłaby taka możliwość, dobra wola działaczy to na pewno tak.

Wiadomo, że jeszcze kilka lat pograsz, ale co byś chciał robić?

- Zobaczymy, bo jeszcze zamierzam grać. Nie wiem, może byłby to trener, a może jakiś skauting. W tej chwili powstaje spółka akcyjna, są perspektywy rozwoju klubu i myślę, że jakaś posada dla mnie by się znalazła.

Czyli myślisz o tym, aby zostać przy piłce?

- Tak, wolałbym aby tak było. To jest mój zawód, robię to co lubię i ciężko mi będzie później zmieniać branżę czy fach. Zobaczymy. Jest otwarty na propozycje, ale jest to póki co melodia przyszłości, bo jeszcze chcę pograć.

Kontrakt na 20 $

Po ostatniej rundzie mówiłeś, że miałeś jakieś propozycje z innych klubów. Rozważałeś w ogóle którąś z nich czy uznałeś, że chcesz zostać w Gdańsku i nie ma co zaprzątać sobie głowy innymi ofertami?

- Tu chodziło o moje zabezpieczenie. Była taka opcja, że Lechia mogła po rundzie jesiennej jednostronnie rozwiązać ze mną umowę, która obowiązuje jeszcze przez rok. Takim aneksem byliśmy związani. Klub nie skorzystał jednak z takiej opcji i nie ma dla mnie tematu zmiany klubu. Zostaję w Lechii.

Działacze i trenerzy nie byli chyba zbytnio zadowoleni z ciebie po rundzie wiosennej?

- Na pewno. Ściągali mnie tutaj, abym strzelał bramki. W pierwszej rundzie na pewno nie pomogłem drużynie w takim stopniu, jakie były oczekiwania w stosunku do mojej osoby. Potrafiłem strzelać bramki, sprowadzano mnie po rundzie, w której strzeliłem 11 bramek w Turze Turek, co nawet w III lidze nie jest łatwym do osiągnięcia wyczynem. Myślę, że działaczy należałoby zapytać czy byli ze mnie zadowoleni. Ja mogę mieć swoje prywatne odczucia i myślę, że tak właśnie było.

Czy w Turze gra była ustawiana bardziej "pod ciebie" niż ma to miejsce w Lechii?

- Trener Tura, Lesław Ćmikiewicz, grał w większości meczów ustawieniem z jednym klasycznym, wysuniętym napastnikiem, którym byłem ja. Lubię taką grę, gdzie trzeba wykańczać w polu karnym akcje czy dośrodkowania.

Ile musisz mieć sytuacji, powiedzmy stu- czy 90-procentowych, aby piłka w końcu wpadła do bramki?

- To zależy. Czasami jest jedna i się strzela, a czasami są trzy i nie zdobywa się żadnej. Ale raczej jeśli mam trzy okazje, to na pewno coś strzelę.

Jesteś takim zawodnikiem, który zdobywa bramki tylko "u siebie". Nie wiem czy to zauważyłeś, ale 6 goli zdobytych jesienią - wszystkie w Gdańsku, 2 trafienia wiosną - w Gdańsku. Nawet dwa gole zdobyte w I lidze - również zdobyte w meczu domowym.

- Myślę, że wynika to z tego, że gra zespołu na wyjeździe jest ustawiana trochę inaczej. Tam jestem dużo lepiej kryty i obrońcy zwracają na mnie znacznie większą uwagę. Wiadomo - u siebie, to my atakujemy cały czas, jesteśmy stroną przeważającą i okazji bramkowych jest więcej. Całe szczęście tak się wszystko rozkładało, że Piotrek Wiśniewski mniej strzelał u siebie, a więcej na wyjazdach. Postaram się przełamać i dołożyć coś na wyjeździe wiosną.

W minionej rundzie przez długi czas byłeś pewniakiem do miejsca w składzie, zwłaszcza po twoim urazie w środkowej części rundy. Wiosną powinno być ci o miejsce w składzie łatwiej - ze względu na dotychczasowe osiągnięcia, czy trudniej - ze względu na ewentualny powrót do formy Król, bądź sprowadzenie do Gdańska innego piłkarza?

- Na pewno jakąś opinię u szkoleniowca już sobie wyrobiłem. Mecze jesienne pokazały, że trener Borkowski obdarzył mnie zaufaniem i twierdził nawet, że jestem w Lechii "numerem 1" wśród napastników. Nie wiem, czy będzie łatwiej czy trudniej - to wszystko zależy. Miejmy nadzieje, że ominą mnie kontuzje.

- Obserwuję przymiarki transferowe Lechii i to tylko może zespołowi pomóc. Były jesienią takie mecze, w których nie grałem, a Lechia ich nie wygrywała. Nie mówię tego po to, aby się chwalić czy reklamować, ale fakt jest faktem - zremisowaliśmy nawet dwa mecze u siebie.

- Myślę, że jestem jakimś pewnym punktem u trenera. Postaram się dalej utrzymać swoją formę i dyspozycję, aby szkoleniowiec mógł na mnie stawiać z czystym sumieniem.

Jak układają się twoje relacje z trenerem czy z zawodnikami w zespole?

- Nie ma w drużynie jakichś specjalnych konfliktów. Relacje są profesjonalne i nie ma układów typu, że ktoś gra, bo jest kolegą trenera.

Czyli jesteś za tym, aby pracować z trenerem, który jest w podobnym wieku, co jego piłkarze?

- Oczywiście, jeśli to wszystko jest na zdrowych zasadach, jeśli granice dobrego smaku są zachowane, to wiek nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Często powtarzasz, że trener, któremu najwięcej zawdzięczasz, to Jerzy Jastrzębowski. Czym sobie popularny "Jastrząb" zasłużył na takie wyróżnienie?

- Był trenerem, u którego zadebiutowałem w II lidze, a ściągał mnie z III-ligowego Rodła Kwidzyn. Było to dla mnie ważne, bo mogłem pokazać się na arenie centralnej. Wiadomo - te mecze odbywały się praktycznie w całej Polsce. Dzięki temu zostałem zauważony przez Górnika Łęczna. Mogę więc powiedzieć, że trener Jastrzębowski mnie wypromował. W wielu sytuacjach mi pomagał. Choćby kiedy trafiłem do Grodziska Wielkopolskiego i nie dostałem szansy w I lidze, trener Jastrzębowski wyciągnął do mnie rękę i wróciłem do Jezioraka, którego był opiekunem.

Można powiedzieć, że jest takim twoim "cichym menedżerem"?

- (śmiech - przyp. red.) Nie, nie. Chociaż muszę powiedzieć, że kiedy rozważałem przejście do Lechii, to rozmawiałem z trenerem Jastrzębowskim, który zachęcał mnie, aby tutaj przyjść, mówił że w Gdańsku jest dobry klimat. Zresztą ja o tym wiedziałem również z opowieści kolegów. Ale jego rola ograniczyła się tylko do takiej rozmowy, która miała mnie utwierdzić w moim zdaniu.

Lechia nie pociągała cię wcześniej? Na przykład, kiedy grałeś w Pomezanii?

- Nie miałem wcześniej propozycji z Gdańska. Może jakiś temat był, ale ja o tym nie wiem. Z Malborka do Trójmiasta jest blisko, ale moje losy tak się potoczyły, że znowu podążyłem na południe.

Opowiedz o twojej przygodzie z ukraińskim Krywbasem Krzywy Róg.

- Znałem człowieka, który załatwił mi testy w innym ukraińskim klubie - Tawrii Symferopol. Pojechałem tam na 10 dni. Wypadłem całkiem nieźle, ale prezydent klubu stwierdził, że na 30-letnim zawodniku już nie zarobi. Spodobałem się jednak trenerowi Tawrii, który zaanonsował mnie szkoleniowcowi Krywbasa.

- Pojechałem na 6 dni do Krzywego Rogu, także był to dla mnie psychicznie dosyć trudny okres (śmiech - przyp. red.). Wiadomo - podróżować po Ukrainie samemu, kraj jeszcze dziki w niektórych miejscach. Do Symferopolu leciałem samolotem, ale już do Krzywego Rogu pociągiem. Zdobyłem 4 bramki w trzech sparingach i zdecydowali się, że podpiszą ze mną kontrakt. Była to dwuletnia umowa.

- Z tym, że na Ukrainie jest troszeczkę "wolna amerykanka" - zapisuje się w kontrakcie, że zarabia się na przykład 20$, a resztę pieniędzy dostaje się różnymi drogami. Nie wygląda to tak, jak w Polsce. Mógłbym się z nimi sądzić, ale wiadomo jak to jest. Pod koniec rundy złapałem kontuzję i powiedziano mi, że mogę w grudniu przyjechać, trenować z nimi i kontrakt będzie nadal ważny, ale za okres, w którym nie mogę grać, nie dostanę pieniędzy. I rzeczywiście - za dwa ostatnie miesiące już mi nie zapłacili.

- Byłem daleko od kraju i postanowiłem wrócić do Polski wcześniej, przez co opuściłem parę ostatnich meczów po kontuzji. Drugą sprawą było to, że zawodnicy, którzy tam grali, "polowali" na mnie na treningach. Często byłem złośliwie faulowany, bo tamtejsi zawodnicy myśleli sobie za zasadzie: "przyjeżdża Polak i odbiera miejsce w składzie". Dodam, że od początku grałem w pierwszym składzie.

Czyli nie wspominasz miło tej przygody?

- Na początku było całkiem okej. Tak jak mówię - grałem w pierwszym składzie, a sama otoczka ukraińskiej piłki - boiska, stadiony, szatnie - jest na wysokim, europejskim poziomie. Takie mecze jak z Szachtarem Donieck czy Dynamem Kijów, będę pamiętał do końca swoich dni. Cały wyjazd był na pewno ciekawym doświadczeniem w mojej przygodzie z piłką.

Chcę zagrać z Lechią w I lidze

Święta za nami. Spędziłeś je tradycyjnie z rodzicami w Prabutach?

- Powiem szczerze, że nie. Zostałem w Gdańsku i święta spędziłem w najwęższym gronie - z żoną i córką. Zastanawiam się obecnie, co będę robił w Sylwestra, właśnie ze względu na 3,5-letnią córkę, którą nie bardzo mamy z kim zostawić. Także wieczór sylwestrowy raczej spędzę w domu, bądź skorzystam z zaproszenia kolegi spod Warszawy, dla którego córki jestem ojcem chrzestnym. To jest jednak jeszcze kwestia zastanowienia się.

Wcieliłeś się w postać Świętego Mikołaja?

- Była taka sytuacja, że przed Wigilią kupiłem strój Świętego Mikołaja. Tata na chwilę wyszedł, a przyszedł Mikołaj (śmiech - przyp. red.), więc ja dawałem prezenty swojej córce.

Wolisz dawać podarki czy samemu być obdarowywanym?

- Myślę, że obie rzeczy są przyjemne, ale póki co, skupiam się na dawaniu.

A co znalazłeś pod choinką?

- Dostałem ładną piżamkę i parę innych drobiazgów. Wolałbym jednak, aby leżała tam gotowa forma na przyszłą rundę... (śmiech - przyp. red.)

Jak reaguje żona na okres w okolicach grudnia, kiedy masz długi urlop i jesteś częściej w domu? Jest zadowolona czy ma cię pod koniec dosyć?

- Mamy dobre, typowo partnerskie układy. Najwięcej czasu przed Świętami spędziliśmy na szukaniu prezentów dla naszej pociechy. Wszystko odbyło się w biegu, a wiadomo, że w Gdańsku wszystko dzieje się szybko i żeby gdzieś dojechać, trzeba poświęcić sporo czasu. Odwoziliśmy córkę do przedszkola, a sami jechaliśmy na zakupy. Wieczory przeznaczaliśmy już na odpoczywanie. Tak spędzamy mój wolny okres. Spokojnie, a sam od czasu do czasu wyszedłem z rana pobiegać.

Czy przerwa zimowa nie jest w twoim mniemaniu za długa? Nie tęsknisz już za treningami?

- Jest zdecydowanie za długa, ale myślę że przydatna. Chociaż teraz czuję, że już jest odpowiedni czas, aby zacząć trenować.

Czyli przysłowiowego "ładowania akumulatorów" podczas urlopowego wyjazdu z rodziną nie było?

- W tym roku nie. Jak już mówiłem - kupiłem mieszkanie, a więc miałem sporo wydatków i postanowiłem trochę swój budżet podreperować, niż pozwolić sobie na wyjazd do ciepłych krajów. Taki wyjazd to droga sprawa, a niekoniecznie dobra inwestycja.

Mówiłeś przed nasza rozmową, że już od jakiegoś czasu biegasz z kolegami z drużyny. Czy to oznacza, że przerwę zimową spędziłeś raczej aktywnie, starając się utrzymać formę?

- Mieliśmy rozpisane zajęcia przez doktora Jastrzębskiego, także każdy z nas wiedział co ma robić. To bardziej rodzaj czynnego odpoczynku, bo trudno ruszyć od razu w styczniu z treningami po miesięcznym "nic nie robieniu". Można łatwo się zakwasić i trudniej wtedy złapać formę, bo dwa tygodnie trzeba dochodzić do siebie. Wykonując zalecenia sztabu medycznego i trenerów dużo łatwiej "wejść w trening".

Jako wzór piłkarza często wymieniasz Jürgena Klinsmanna. Czym cię urzekł ten wybitny niemiecki napastnik?

- Urzekł mnie typowym "nosem" do strzelania bramek. Jego zachowanie w polu karnym wskazywało, że jest on typowym łowcą goli. Czasami się wzorowałem na jego zachowaniu na boisku. Drugim takim zawodnikiem jest Roy Makaay. On jest też typowym łowcą bramek. Nieraz wystarcza mu jeden kontakt z piłką, aby trafić do siatki. I większość bramek właśnie tak zdobywa.

Oglądasz w telewizji występy Makaaya, bądź z płyt czy kaset mecze Klinsmanna?

- Tak. Uważam, że trzeba podglądać tych najlepszych. Mam nawet parę płyt ze starymi meczami, ale często różne archiwalne spotkania są powtarzane. Swoje mecze oczywiście też nagrywam.

Czy wzorujesz się również na którymś z polskich piłkarzy czy nie jest to półka, którą warto podglądać?

- Lepiej wzorować się na najlepszych, a u nas takich zawodników brakowało. Teraz jest lepiej, bo można wzorować się choćby na Macieju Żurawskim. To jest jeden z naszych najlepszych napastników. Również bardzo dobry wyskok formy zanotował Radek Matusiak. Ale raczej podglądam piłkarzy z górnej półki.

Czy któraś bramka zdobyta w barwach Lechii szczególnie zapadła ci w pamięć?

- Na pewno dość ładnym golem był ten w meczu z Łomżą. Po dośrodkowaniu Macieja Kalkowskiego oddałem celny strzał głową. Druga ładna padła w jesiennym meczu z Podbeskidziem, kiedy strzeliłem "szczupakiem" na 2-0.

W I lidze zatrzymałeś się na 13 meczach. Czy masz jeszcze marzenie, aby zwiększyć tę liczbę?

- Oczywiście. Mam nadzieję, że nie skończę na trzynastce (śmiech - przyp. red.). Fajnie by było, abym mógł zagrać w pierwszej lidze z Lechią. Chciałbym wystąpić w przynajmniej 25-30 meczach w ekstraklasie.

13 meczów w I lidze, 14 klubów, ty grasz z numerem 15. Czy te numery mają ze sobą jakiś związek?

- Raczej nie. Przychodzi się do klubu i bierze ten numer, który jest wolny. Ostatnio grałem z "16", teraz była "15" po Robercie Sierpińskim, który rzadziej występował. Ale zawsze to jakoś tam wpływa na piłkarza. Lepiej mieć ciągle jeden numer niż grać co mecz z jakimś innym.

Który numer był twoim ulubionym przez karierę?

- Najczęściej grałem z "9" i lubiłem występować z tym numerem na plecach.

Oferta Lechii przebiła I-ligowca

Maciej Kalkowski powiedział nam kiedyś, że nigdy nie był w takim klubie, gdzie gracze byli ze sobą tak zgrani. Podobno organizujecie wspólne imprezy typu kuligi. Uważasz, że jest to potrzebne zespołowi czy raczej sądzisz, że spędzacie ze sobą na tyle dużo czasu, że wolne chwile wolisz spędzać na przykład z rodziną?

- Na pewno jest to potrzebne. W drużynie zawsze jest tak, że kogoś się lubi mniej, a kogoś bardziej, z jednymi się przebywa częściej, a z innymi rzadziej. Atmosfera jest czynnikiem, który w dużym stopniu decyduje o tym, że się wygrywa mecze. Jeśli jeden kolega pomaga drugiemu, to wtedy jest dużo lepiej. Atmosfera w Lechii jest dobra. Udziela się ona z trybun, a wszystko się kumuluje i idzie ku dobremu.

Spotkałeś się gdzieś w Polsce, aby atmosfera na meczach była podobna jak w Gdańsku?

- Tutaj na mecze przychodzi bardzo dużo młodych ludzi i ich słychać. Bardzo dobra atmosfera była również na meczach KSZO Ostrowiec, ale z kolei tam stadion odwiedzało dużo więcej starszych osób. Wiadomo jednak, że dopingu w Gdańsku i Ostrowcu nie ma w ogóle co porównywać, bo spośród klubów w których grałem to właśnie na Lechii atmosfera jest najlepsza. Druga sprawa to ilość kibiców, która w Gdańsku robi wrażenie, bo jest dużo większa niż w innych klubach, w których grałem.

W meczu w Bydgoszczy, gdzie nie wypadliście najlepiej, zaliczyłeś "asystę", bo w jakiś sposób przyczyniłeś się do strzelenia bramki samobójczej przez gracza Zawiszy. Trener jednak zmienił cię w 76. minucie. Czy nie miałeś o to żalu, zwłaszcza że wynik był "na styku"?

- Na pewno osobiście chciałem grać dalej. Decyzja trenera była taka, a nie inna, więc nie mogę jej komentować i muszę ją szanować. W tym momencie meczu nie byłem jeszcze szczególnie zmęczony, ale może szkoleniowiec uważał, że moja gra nie wygląda najlepiej. Był to moment, w którym nawiązaliśmy z Zawiszą walkę i można było jeszcze coś zrobić. Może trener zdjął mnie za szybko... Ale to już historia. To pytanie bardziej należałoby zadać trenerowi.

Grałeś na Ukrainie, miałeś propozycje z Izraela. Która liga zagraniczna byłaby dla ciebie najlepsza?

- Ze swoimi warunkami fizycznymi mógłbym się spisać w lidze angielskiej, bo tam preferuje się grę z wieloma wrzutami w pole karne, a na boisku się walczy. Na pewno byłaby to liga, w której mógłbym się sprawdzić, chociaż jej poziom jest naprawdę wysoki.

Czy uprawiałeś kiedyś również inne sporty, w których twój wzrost odgrywa ważną rolę?

- Kiedy uczęszczałem do "ogólniaka" w Kwidzyniu, grałem w reprezentacji szkoły w koszykówce. W siatkówkę rzadziej, a jeśli już to rekreacyjnie.

Lechia doczekała się w końcu duetu napastników, który może straszyć w II lidze. Zdobyć 13 goli to już niezły wynik.

- Jest to dość spory wynik. Na pewno, jeśli napastnicy strzelają gole, to znaczy, że wszystko idzie w dobrym kierunku, czyli jest tak, jak ma być: obrońcy bronią, pomocnicy dogrywają piłki, a napastnicy strzelają.

Jak ocenisz swoje partnera z ataku - Piotra Wiśniewskiego?

- Na pewno ma wielki potencjał jako zawodnik. Uważam, że sporo się nauczył właśnie w minionej rundzie. Dysponuje dobrym dryblingiem i może przesądzać o losach meczu nawet sam.

Gdyby pojawiła się dla niego propozycja z I ligi, to co byś mu doradzał jako kolega i doświadczony piłkarz?

- Na pewno mógłby zagrać w Lechii jeszcze nadchodzącą rundę, ograć się na szczeblu drugoligowym i wtedy pomyśleć. Chociaż, gdyby poszedł do I ligi i miałby u trenera kredyt zaufania, to mógłby się tak samo rozwijać w I lidze. Na pewno jest to trudna decyzja dla piłkarza. Większym bodźcem byłby bodziec finansowy, bo to jest już zupełnie inna półka. Osobiście długo się nad propozycją z I ligi nie zastanawiałem, ale każdą propozycję należy dokładnie przeanalizować i rozważyć wszelkie "za" i "przeciw". W naszym futbolu bywa różnie i do dziś jest kilka takich klubów - jak Ostrowiec czy Kozienice, które są mi winne pieniądze, ale chyba już ich nie zobaczę.

Ile czasu zastanawiałeś się nad propozycją z Lechii?

- Powiem szczerze, że niezbyt długo. Mimo, że miałem propozycje z klubu pierwszo- i drugoligowego. Finansowo były to zbliżone propozycje, a do gry w Gdańsku skusiła mnie również perspektywa gry w fajnym mieście, przy licznej publiczności.

Przy twoim przejściu do Lechii zaistniały jakieś problemy ze strony Tura Turek.

- Zgadza się. Miałem słowną umowę z klubem, że jeżeli będę miał propozycje to nie będą mi robili żadnych przeszkód. Ostatecznie zrezygnowałem z części swoich pieniędzy i udało się odejść. Do końca byłem dobrej myśli i wierzyłem, że znajdę się w Lechii.

Masz na karku 33 lata. Jak sądzisz, ile czasu będziesz jeszcze w stanie grać w piłkę na dobrym poziomie, abyś dawał coś klubom, które cię zatrudniają? Oczywiście zakładając, że zdrowie dopisze.

- W takiej dyspozycji fizycznej, w jakiej się znajduję, to myślę że spokojnie jeszcze trzy lata. Do 36 lat spokojnie można grać. Oczywiście trzeba dbać o swoje zdrowie, profesjonalnie się prowadzić, a wtedy czas kariery się wydłuża. Da się wtedy utrzymać formę na w miarę jednolitym poziomie, bez większych skoków. Słabszy mecz może się jednak zdarzyć każdemu - tak, jak nam przytrafił się w Bydgoszczy.

Masz jakieś postanowienia na 2007 rok?

- Na pewno chcę utrzymać swoją formę sportową. Chciałby także, aby Lechia dalej szła w górę, rozwijała się, a wtedy kibice będą mieli wiele radości z piłkarzy i widowisk, które tworzymy. Kolejna rzecz to bardziej życzenie: chciałbym wprowadzić się do nowego mieszkania. Termin odbioru mam na 30 listopada, ale również może się zdarzyć tak, że będzie to styczeń 2008.

Chciałbyś zadeklarować ile goli zdobędziesz wiosną?

- Nie, bo już raz deklarowałem, kiedy przychodziłem do Lechii, że będę strzelał w co drugim meczu i się sparzyłem, więc drugiej próby nie podejmę. Chciałbym jak najwięcej. Zawsze warto coś sobie założyć i nawet w swoich myślach nieraz to robię, ale nie będę tego głośno mówił.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT