O godzinie 23.00, czyli dwie doby przed Nowym Rokiem, Marcin Waniuga przyleciał do Gdańska z Anglii. Od ponad dwóch lat mieszka w Doncaster, niedużej miejscowości położonej w centrum Wielkiej Brytanii. To jedna z jego ostatnich podróży, gdyż jeszcze tej zimy zamierza wrócić do Polski na stałe. Wielce prawdopodobne, że znowu będzie można go ujrzeć na którymś z pobliskich boisk. Co prawda uboższego w umiejętności piłkarskie, bo od czasu wyjazdu grał niewiele, ale bogatszego w doświadczenie życiowe.
Przemek Urbański, czyli "Dolny", to z kolei pamiętany z dynamicznych rajdów boczny pomocnik Lechii, który, jak się wydawało, swobodnie poradzi sobie co najmniej w drugiej lidze. Jego karierę zatrzymało jednak to, że nie potrafił odbudować formy po ciężkiej kontuzji. Dziś ma już rodzinę, synka, pracę w szkole. Wciąż pozostaje piłkarzem Lechii, grającym na wypożyczeniu w niższych ligach.
Czy rok 2007 będzie dla obu rokiem przełomu? Na razie obaj świętują swoje 25 urodziny i wspominają stare czasy. Dolny, bez którego cztery lata temu nie wyobrażano sobie biało-zielonych, jak i Wania, który w klasie A był kapitanem Lechii...
Dolny: Kapitanem Planetą chyba.
Wania: Na kapitana, jak to się mówi... wybrałem się sam. (śmiech)
Dolny: Jechał na pierwszy mecz samochodem z Tadkiem Małolepszym i trener się go spytał: Słuchaj, kto był kapitanem? Wania: Ja. A kto strzelał karne? Wania: Ja. No więc strzelał pierwszego karnego i od razu spieprzył. (śmiech)
Pamiętacie ten pierwszy mecz w Sobowidzu?
Dolny: To był pierwszy? Faktycznie, bo z tym karnym chodziło o pierwszy mecz ligowy, czyli Miłoradz.
Wania: W tym pierwszym spotkaniu prowadził nas nie Małolepszy, tylko jeszcze Michał Globisz. Pamiętam, jak powiedział, żeby na pierwszą połowę wybrać z górki i nie pod wiatr. Trochę śmiechu było.
Co sobie wtedy myśleliście? Że nie jest to szczyt marzeń, ale spróbujemy, czy może, że trafiła wam się fajna przygoda?
Wania: Jedyne, co zobaczyliśmy innego w porównaniu do wcześniejszych meczów, to że graliśmy ze starszymi panami. To nas bawiło. Mieliśmy wcześniej ważniejsze mecze w juniorach, ale wszystko zmieniło się, gdy pojawili się kibice. Przyjechali chyba wtedy raz z kibicami Śląska i rozpalili z boku grilla.
Dolny: Taa, Wania chyba worek kiełbas zeżarł...
Wania: Mimo że nie był to ważny mecz, to atmosfera była całkiem inna.
Dolny: Kibice bardzo dużo zrobili, bo każdy z nas chciał grać wyżej niż w szóstej lidze. Ale jak zobaczyliśmy, że tylu fanów przyjechało, to od razu nasze nastawienie się zmieniło.
Wania: Nie było już wtedy mowy o tym, żeby gdzieś odchodzić. A początkowo niektórzy chcieli przejść do trzeciej czy czwartej ligi. Gra na wyższym poziomie jest przecież bardzo ważna w tym wieku.
Czyli to głównie kibice spowodowali, że wasze podejście zrobiło się na "tak"?
Dolny: Tylko kibice.
Wania: Tylko kibice.
Dolny: Juniora starszego z Lechii spokojnie przyjęliby w trzeciej lidze. Przynajmniej po to, żeby go sprawdzić. A w wyższej lidze jeden mecz może wyjść i już jesteś talent. Każdy by na pewno próbował.
Szósta liga musiała trochę dołować. Tym bardziej, że kibice pojawili się dopiero w sierpniu, po starcie rozgrywek, ale do sezonu przygotowywaliście się już w lipcu. Wtedy nikt nie wiedział, że ktokolwiek będzie wam kibicował.
Wania: Jak planowano obóz przygotowawczy, to powiedziano nam, że gramy jeszcze niżej, w B-klasie. Dopiero później weszliśmy jakoś do A-klasy.
Lechia zajęła miejsce drużyny, która się wycofała z rozgrywek.
Wania: Ja byłem dumny. Jeszcze nie zagrałem i... już awans. (śmiech)
Można było wtedy podejrzewać, że Mateusz Bąk będzie jedynym z waszego grona, który dzisiaj będzie jeszcze istniał w poważnej piłce?
Dolny: Każdy patrzył na siebie, każdy chciał coś osiągnąć. Nikt nie wiedział, że tak będzie.
Wania: Stanowiliśmy drużynę i każdy mówił: Mam nadzieję, że zajdziemy razem jak najdalej. A bramkarz ma i najlepiej, i najgorzej. Jak dobrze broni, to ma najlepiej, a jak broni słabo, to ma najgorzej. Co by nie mówić, przychodzili konkurenci, ale Bączek dobrze się spisywał.
Dolny: I cały czas dobrze sobie radzi. Bączek, halo, czytasz to? (śmiech)
Jak myślicie, czemu większości osób się nie udało?
Dolny: Różne czynniki, na przykład słabość.
A to, że tak długo graliście na tak niskim poziomie?
Dolny: Na pewno też.
Wania: Pierwsze lata są najważniejsze dla rozwoju. Gdybyśmy byli przy bardziej doświadczonych, starszych piłkarzach, to może byśmy się uczyli. Poza tym kolejni trenerzy mieli takie podejście, że liga jest, jaka jest, i też trochę nam odpuszczali. Założenie było takie, że i tak będziemy wszystko wygrywać.
Graliście wtedy na czysto amatorskich zasadach. Nie było żadnych pensji.
Dolny: Gdzie tam. Czasem kibice zapewniali jakiś sprzęt. Od klubu mieliśmy to, że Marek "Kotlet" założył siatki.
Wania: Pierwsze pieniądze pojawiły się chyba w połowie drugiego sezonu. Nie pamiętam dokładnie.
Dolny: Jeśli o mnie chodzi, to chyba był to moment, kiedy przyszli pierwsi starsi. Chociaż wcześniej dostawałem regularnie trzy tysiące, tyle że po cichutku. (śmiech)
Finanse były dla was nieistotne? Czy to jeszcze nie był ten wiek?
Wania: Kiedyś miałem rozmowę o pieniądzach i powiedziałem, że to mnie aż tak nie interesuje. Każdemu się wydawało, że jak najszybciej pójdziemy w górę. Cztery lata, liczyliśmy. Poszliśmy jeden sezon, drugi...
W A-klasie jedna porażka, w Starym Targu. Zbyt mocno poimprezowaliście?
Dolny: Co ty, przed meczem nigdy. Wiadomo, po wygranych spotkaniach bawiliśmy się na przykład w klubie Galaxy.
Wania: Zdarzało się w tygodniu, ale nie przed samym meczem. Ja miałem taką sytuację, że pracowałem u ojca w kiosku. O 7.00 rano wstawałem, a na 15.00 miałem zbiórkę. Zresztą często było tak, że biegłem z gazetą, żeby dać trenerowi Jastrzębowskiemu, bo zamówił sobie płytę z "Przyjaciółki". Przybiegam z tą gazetą i czekam, może chociaż w jedenastce będę. Czekam, czekam. Piętnastka - nie. Szesnastka - nie. Jest - siedemnastka! Jest dobrze. Osiemdziesiąta minuta - grzeję się. (śmiech)
Dolny: Jeśli chodzi o imprezy, w juniorach może się czasem zdarzało, ale w seniorach nigdy nie byłem nigdzie przed meczem.
Wania: Mieliśmy kontakt z kibicami i pamiętam, że jak ktoś nas gdzieś widział po meczu czy coś, to później słyszeliśmy krzyki - o, palacze, do Galaxy. Nie wiem czemu, bo niby było fajnie, ale przy słabszym występie tak się zdarzało.
Dolny: Ja też miałem sytuacje, jak gdzieś się bawiłem i podchodził ten Robert z Wrzeszcza czy Piotr Czerwonka i szli za nami do Galaxy. Pytał na przykład: Wiesz, że grasz w piłkę? No tak, ale nie gramy meczu jutro, a wszystko jest dla ludzi. Przecież nie było tak, że zarzygałem pół parkietu. Przychodziliśmy tańczyć.
Wania: Ale to jest wszędzie, że jeżeli jest słabszy mecz, to od razu wypominane są różne rzeczy.
Dolny: Była taka zasada, że na Lechię zawsze wszyscy się spinają. Mogą przegrać osiemnaście meczów, ale z Lechią jadą na żyle.
Wania: Większość potknięć była jednak na wyjazdach, gdzie problem stanowiła murawa.
Dolny: Dokładnie, stanęli w defensywie, obrona Częstochowy i koniec. Ja jeszcze coś umiałem zrobić, ale taki Wania, drewno z lasu, to co on mógł?
Wania: Dla mnie o tyle było ciężko tam grać, że zawsze graliśmy na równiusieńkiej jak stół Saharze. (śmiech)
Dolny: Jak stół. (śmiech)
Wania: Ale przynajmniej na wyjazdach zawsze była trawa i mi się szkło nie wbiło w nogę, jak czasami za trybuną.
Dolny: Pamiętam, jak kiedyś pojechaliśmy na jakiś wyjazd i był rzut rożny. Wszedłem po piłkę w taką trawę, a to były bagna i wydostałem się do połowy brązowy. Musiałem getry zmieniać.
Wania: A ja wtedy miałem nadzieję, że wejdę. Dolny w bagnie, to może mnie wpuści. (śmiech)
Ale słyszeliście na pewno, że teraz będzie nowa murawa i za trybuną, i na miejscu Sahary?
Dolny: Tak, tak. Nawet oglądam zdjęcia z budowy.
Wania: Ale też budują już to od lat i chciałbym wreszcie zobaczyć, jak to ruszy.
Dolny: Robią, już robią.
Wasi następcy nie będą mieli "stołu".
Dolny: I o to chodzi. Inna rzecz, że my w ogóle mamy pecha. Skończyliśmy wiek juniora i wszedł przepis o młodzieżowcach. Oczywiście nie od rocznika 1982, czyli naszego, tylko 1983. Gdybym był wtedy młodzieżowcem, mógłbym się załapać wszędzie. Teraz z kolei skończyliśmy granie w Lechii i murawki są robione.
Wania: Tylko nie wiem, czy w Polsce jest to takie dobre. Gdzie pojadą, to będzie gorsza murawa, a przyzwyczajenie odgrywa jednak dużą rolę.
Dolny: Nie, tak powinno być. Zresztą w niektórych wioskach są takie płyty, że byś się zdziwił.
Wania: Po pierwszym awansie zaproszono nas do Bytowa na otwarcie nowego boiska. Przecież jak Dolny ją zobaczył, to nie biegał, tylko tarzał się z piłką jak dżdżownica.
Dolny: (śmiech)
Wania: Zresztą nie wiem, czy ktoś to wie, ale Dolny zawsze miał oddzielną piłkę na rozgrzewce. Jak braliśmy trzy, to czwarta była dla niego, bo on nikomu nie dawał, tylko biegał z nią w kółko i się cieszył. A jak trawa była, to już w ogóle.
Dolny: Było zarąbiście śmiesznie, do dzisiaj to wspominamy. To była drużyna. Mówiliśmy o tych imprezach, ale zdarzało się, że szliśmy w aż 14 osób z drużyny się pobawić, byliśmy ze sobą bardzo zżyci.
Cofnijmy się jeszcze wcześniej. Od kiedy się znacie?
Dolny: Od dziewiątego roku życia.
Wania: Znamy się od tego rocznika, kiedy Globisz jeździł po szkołach. Nie wiem, czy ty też tak trafiłeś do Lechii?
Dolny: Nie, ja przyjechałem mając 9 lat z Dolnego Śląska i mój wujas spytał: Chodziłeś na Lechię? A ja na to: A co to jest Lechia? Odpowiedział: No to cię zaprowadzę. Dwa tygodnie byłem w Gdańsku i już trenowałem w Lechii. I tam spotkałem tych wszystkich daunów.
Wania: U mnie było tak, że Globisz chodził po szkołach i robił drużyny, które grały między sobą. Moja niestety przegrała. Popłakałem się. Ale Globisz powiedział - przyjdź. Mojego brata też wziął. I z tych ludzi wybrał 20-30 osób na pierwszy obóz.
Dolny: Wania miał wtedy okulary i discopolowy dywan na głowie. (śmiech)
Kiedy się mocniej zaprzyjaźniliście?
Wania: Najpierw byliśmy tym rocznikiem, ale mnie odłączyło to, że powstała Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Moi rodzice chcieli, żebym koniecznie zdawał egzaminy do normalnego liceum. Wiedzieli, że to też jest liceum, ale się uparli. W końcu poszedłem do XII LO na Żabiance. Miałem słabe treningi. To była dla mnie strata, bo oni w tym czasie trenowali dwa razy dziennie. No ale później przyszedłem do tego SMS-u...
Dolny: Naprawdę przyszedłeś do SMS-u?
Wania: Przyszedłem. I... wtedy się rozpadł. (śmiech)
Dolny: No i teraz wiem, przez kogo. Przyjechali jacyś wizytatorzy z Warszawy, zobaczyli - Boże, jaki słaby poziom! Co to za blondyn, skąd oni go wzięli? No to dawaj, likwidujemy SMS! (śmiech)
Ale kiedy był ten moment, że poznaliście się lepiej?
Dolny: Po A-klasie? Nie pamiętam już dokładnie.
Wania: Było tak, że z powodu naszych obowiązków trochę się wszystko rozeszło. Spotykaliśmy się, ale sporadycznie, bo jeżeli oni mieli zajęcia od 8 do 19 zajęcia, to wiadomo. Ale znamy się odkąd pamiętam, od podstawówki. Obowiązki spowodowały, że zmniejszyła się intensywność naszej znajomości.
Jak prezentowała się pięć lat temu Lechia pod względem organizacyjnym?
Wania: Khe-khe. To była moja odpowiedź. (śmiech)
Czy z waszej perspektywy można było snuć jakiekolwiek nadzieje, że za parę lat może tu być z powrotem trzecia liga, druga liga?
Wania: My mieliśmy takie ambicje. Więc jeżeli byliśmy drużyną, to byliśmy tego pewni.
Dolny: Gdyby to nie była Lechia, tylko TKKF Bąbelki czy jakiś inny, to wiadomo, że byśmy nie byli w tym klubie.
Wania: Dokładnie. Pierwsze założenie było: wejść do drugiej ligi. Ja byłem przekonany, że dojdziemy tam tą naszą drużyną. Oczywiście wynikało to z braku doświadczenia.
Dolny: Tak, tak. Myśleliśmy sobie - trzepiemy teraz wszystkich, to później też będziemy trzepać. Ale realia są tak naprawdę inne. Bo nie jest tak, że jakikolwiek równie młody zespół by sobie poradził. Nawet w czwartej lidze w życiu byśmy sobie nie dali rady bez starszych. Jak przyszli Szuto, Borek, Widzi i Gąsik, to od razu wprowadzili profesjonalizm, inne podejście, rywalizację. Wszyscy byli w nich wpatrzeni. Starsi koledzy, wiedzieli jak poprowadzić drużynę, mieli autorytet.
W początkowej fazie drużyna rzeczywiście była niemalże w jednakowym wieku. Od rundy rewanżowej w piątej lidze wreszcie było chyba się od kogo uczyć.
Wania: To po pierwsze. Po drugie wcześniej wszyscy traktowali się na równym poziomie i nie było jakiegoś lidera. Od kogo mieliśmy się uczyć, skoro nikt z nas nie był wcześniej w seniorach?
Dolny: Ale oni też się zarąbiście wkomponowali w zespół. Szuto rewelacja, Gąsik, Widzi i Borek tak samo. To byli bekowi goście.
Wania: Potrafili do nas podejść, mimo że byliśmy młodsi i nic właściwie nie osiągnęliśmy. Mieli posłuch, ale nie obnosili się z tym na pewno.
Czyli nie było podziału, że - wy młodzi, oni starzy?
Dolny: Gdzie tam!
Wszystko się tak ładnie zazębiło?
Wania: Dokładnie. Poza tym wnosili dużo swoimi. Ale z drugiej strony byliśmy też my, którzy na treningach też nie odpuszczaliśmy. Nie było tak, że nie można takiego starszego dotknąć. To było dobre.
Dolny: Nie było tak, że go kopnąłeś, to wyskakiwał: Ty, młody, bo ci zaraz coś-tam, co ty mi tu do starszego podchodzisz. Nie było tak.
W czwartej lidze też tak było?
Dolny: Później już się zmieniało.
Wania: Było trochę tak, że przychodzili kolejni piłkarze i kolejne miejsce było nie do odzyskania. Bo taki przykładowo Kobus nigdy nie usiadłby na ławie, a młody nie wszedłby za niego do składu, choćby nie wiem, jak grał.
A może zabrakło wam charakteru, żeby podjąć z nimi rywalizację?
Dolny: Oczywiście, każdy walczył. Ale to już była inna drużyna. My tam jeszcze w niej byliśmy, ale coraz więcej chłopaków odpadało. Chociaż w czwartej lidze była jeszcze świetna atmosfera. Zawsze będę to wspominać, mimo że później były już różne niesnaski.
Jak patrzyliście na tych, którzy odpadali, to co sobie myśleliście? Nie dał rady czy może, że decydowały inne względy?
Dolny: Zależy w jakich przypadkach. Były takie, że ktoś naprawdę był słaby, a były i takie, że ktoś był lepszy, a mimo to odpadał.
Kto na przykład?
Dolny: Krzysiek Bartoszuk, czyli "Szary". Zarąbisty obrońca.
Wania: Z naszego rocznika Szary zapowiadał się najlepiej. Grał w kadrze, był naszym kapitanem. Ale on odpadł też trochę przez swoje zdrowie, bo tu kontuzja, tam przeziębienie itd.
Problemy zdrowotne chyba wam wszystkim poważnie doskwierały.
Dolny: Ja miałem tylko jedną kontuzję. A dokładniej dwie w ciągu roku, które mnie wyautowały z wszystkiego.
Wania: Miałeś moją kontuzję, która mnie wyeliminowała na pół rundy, czy nawet całą. To było tak, że zawsze byliśmy w parze na treningu, zderzyliśmy się i ja spadłem źle na nogę...
Dolny: Oczywiście słabsze ogniwo przegrywa. (śmiech)
Wania: Naciągnąłem więzadła, ale nikt nie wiedział, co to jest. Oczywiście też nie było takiego sztabu medycznego, żeby to prawidłowo ocenić. Z zewnątrz nic nie było widać, żadnej opuchlizny. No i to był dla mnie dramat, bo przez prawie pół roku nie mogłem grać.
Dolny: Teraz poszedłby do Rysia Tafla, który by go przebadał, wysłał na USG i by wiedzieli, co zrobić. I taki talent by się uratował!
Wania: Moim zdaniem będzie to problem w Lechii jeśli chodzi o wychowanków. Gdyby był sprzęt, to można byłoby przebadać już nawet takiego młodego i zobaczyć niekoniecznie to, że ma już kontuzję, ale że jest na przykład przeciążony. Ja też miałem dużo wcześniej martwicę kolana i gdybym dostał 3-4 tygodnie luźniejszych treningów, to może by mi przeszło. A tymczasem nieświadomie dobijasz to do końca i masz pół roku przerwy. Ale w Polsce ciężko byłoby o aż tak skuteczny sztab lekarski. Nawet pierwszoligowe zespoły tego nie mają.
Czyli dochodzimy do wniosku, że kontuzje wam jednak mocno pokrzyżowały szyki.
Dolny: U mnie było tak, że miałem kontuzję w lutym, przed samą ligą. Doszedłem do siebie cztery mecze przed końcem rundy. Wiadomo, że po takiej kontuzji, a miałem naderwane więzadła poboczne w kolanie, to już się nie dojdzie do formy. Później wszystko było już w porządku, zacząłem normalnie trenować. Trenerem wtedy był już Kaczmarek. Na którymś treningu skoczyłem z Markiem Wasickim do głowy i skręciłem kostkę, co gorsza tydzień przed ślubem. Cztery miesiące z głowy. Ale nie chcę się tłumaczyć, że to tylko kontuzje. Po kontuzji Kaczmarek mnie odpalił, bo byłem słaby, nie mogłem dojść do siebie. Kontuzja mi przeszkodziła, ale jakbym był dobry, to bym się od razu po niej odbudował i dalej grał w Lechii. Chociaż jeszcze nie wiadomo, czy nie będę grał. Kto wie, może wiosną będę miał świetną formę i mnie Borek weźmie z powrotem.
Bo ciągle jesteś własnością Lechii, prawda?
Dolny: No tak, jestem tylko wypożyczony.
Wania: A ja mam kartę na ręku. (śmiech)
Właśnie, Wania, a twoja przygoda z Lechią kiedy się dokładnie skończyła?
Wania: To była selekcja przed sezonem czwartoligowym. Na pewno w IV lidze w Lechii już nie grałem. Jastrząb mnie odstrzelił i poszedłem do Cartusii. Trzecim moim meczem był właśnie z Lechią w Kartuzach.
Dolny: Wyciąłem go wtedy i poleciał ze trzy metry w górę.
Wania: Chciałem mu dać satysfakcję, żeby raz mnie skosił. Zawsze pokiereszowany był po treningach. Gdzie się nie spotkaliśmy, to przegrał. Dlatego później biegał za mną po tym boisku. Zadań taktycznych nie wykonywał, byle tylko Wanię dorwać. Poważny mecz, a ten za mną biega. (śmiech)
Dolny: Proszę cię. (śmiech)
Nie było czasem tak, że graliście w tym meczu na jednej stronie?
Dolny: Tak było. Później jakoś Wania zmienił się z Klamanem, bo trener widział, że sobie ze mną nie radził.
Wania: Od początku miało tak być, że Klaman miał kryć Dolnego. No w każdym razie w Kartuzach było "towarzycho" i grali chłopacy stamtąd. Oczywiście mogę sobie tak mówić, ale gdybym był gwiazdą, to trener by ze mnie nie zrezygnował.
Dolny: Spokojnie, mało masz przypadków, że dopiero w wieku 30 lat dochodzą do ekstraklasy?
Wania: W każdym razie w Kartuzach miałem skończyć już po jednej rundzie, jednak zadzwonił trener Grembocki i dałem się przekonać, że tworzy nową drużynę. W pewnym momencie przestałem jednak jeździć, bo nie było już celu. Nie wchodziłem nawet z ławki. Poszedłem do Szarego, do Zapro Ujeścisko. Wtedy też urodził się ten mój wyjazd.
Dolny: Przerwał wspaniale rozwijającą się karierę.
Wania: No właśnie, miałem duży dylemat, bo podobna kasa, walka o awans... (śmiech) A tak poważnie, to nie miałem wyjścia. Mój zaoczny AWF kulał, a w Zapro wielkiej piłki nie było. Zastanawiałem się, ale dużego wyboru nie było. To było dwa lata temu. Zagrałem chyba trzy, cztery mecze w sierpniu i we wrześniu wyjechałem.
Dolny: No właśnie, a jak teraz wrócisz, to gdzieś pójdziesz?
Wania: Szary znowu mnie ciągnie do siebie, tym razem do Długiego Pola. Miałem dużą przerwę, więc zobaczymy. Ale jak wrócę, to na pewno będę chciał pograć. Jak wyjeżdżałem, to też nie myślałem, że nie będę tam grał. Myślałem, że coś sobie znajdę. Moich pierwszych siedem miesięcy tam, to była praca przez agencję. Pięć, sześć razy w tygodniu po 12 godzin. Na noce. Czyli wracałem o 7.00 rano i na 18.00 startowałem. Nawet wychodzenie z domu było mi więc nie w głowie, a co dopiero bieganie.
Domyślam się, że nawet wyjeżdżając planowałeś, że na pewno będzie tam jakaś drużyna i będziesz mógł grać.
Wania: Tak. Na przykład taki Jarek Bach, przez to, że miał inną pracę, to mógł grać. Jest przecież ta polonijna amatorska liga londyńska, w której swego czasu pogrywał sobie "Heniek" Brede. Byłem na turnieju, gdzie grali nawet nasi pierwszo- i drugoligowcy. W moim rejonie czegoś takiego niestety nie było. Jest tylko tzw. Sunday League...
Dolny: Przetłumaczę: Niedzielna Liga. (śmiech)
Wania: Ale zobaczcie. Przyjeżdżam rzadko, jednak spotkamy się i chłopak łapie te angielskie słówka. (śmiech) W każdym razie ta liga polega tylko na tym, że spotykają się znajomi w niedzielę i trochę pograją. Nie było mi to jednak w głowie. Schudłem sześć kilo przez tę pracę. Ale później zaczęliśmy się spotykać. To Michał Giliga przyjechał, to mój brat, Rafał. Zbieraliśmy 7-10 osób i graliśmy.
Ciebie Dolny nie kusiło, żeby też wyjechać? Nie namawiał cię Wania?
Dolny: Pełno osób mnie namawiało, ale ja nie chciałem. Mi w Polsce dobrze, nie narzekam. Mam rodzinę, gram w piłę, robię to, co lubię. Teraz jeszcze wuefistą jestem w liceum-gimnazjum w Pruszczu.
Uczniowie cię lubią?
Dolny: Lubią, lubią.
Wania: Bo jak stoi z nimi w szeregu, to się za bardzo nie wyróżnia. (śmiech)
Dolny: Wiesz ile razy sprzątaczki się pomyliły? "Ty, kolego, z której to strony wchodzisz?!". Tak się odwracam i wtedy: "O, przepraszam".
wszyscy: (śmiech)
Dolny: Teraz ksero zanosiłem, a nasza sekretarka: "A ty co chcesz?". Mówię, że chciałem ksero. Na co ona: "No ale co ty, gdzie ty, lekcji nie masz?". I za chwilę: "Przepraszam, panie Przemku, nie poznałam!". Mówię - to tylko komplement, że taki młody jestem. (śmiech) Nie, bardzo fajnie jest w szkole, rewelacja.
Dolny: Kostkę chyba sobie rozwaliłem na piątkowym treningu, a w sobotę ślub. Gipsior miałem mieć trzy tygodnie, no ale zdjąłem go na uroczystość. Jak miałem sesję zdjęciową, to na jednej nodze skakałem. Z małymi więc problemami, ale weselicho zaliczyłem.
Ty Wania też już masz obrączkę?
Wania: Nie, mam stały związek, ale żadnych ustaleń formalnych jeszcze nie było.
Dolny: Nie licząc trzech nieślubnych dzieci w Anglii - Johna, Cindy i Jeffa. (śmiech)
Wania: Nie było ustaleń tym bardziej, że jesteśmy ze sobą cztery lata, a przez dwa i pół roku mnie nie ma. To jest główny powód, dla którego będę tu wracał. Ona była parę razy u mnie, ale nie było z jej strony chęci, żeby tam zostać na dłużej. I to kompletnie przechyliło szalę. Teraz nie ma żadnych szans, żebym nie wrócił do Polski. Tylko patrzę na tę datę - koniec lutego. Hm hm - czyli przed rundą.
Dolny: Kibice z Kartuz, z Zapro, z Lechii, szaliki, witamy, oklaski...
Jak przyjeżdżałeś do Polski, zdarzało ci się wpaść na mecz Lechii?
Wania: Byłem dwa razy...
Dolny: Oglądał mecz za płotem, z naszymi najwierniejszymi kibicami... (śmiech)
Wania: Nie, nie. Mój brat był wcześniej i mu się nie podobało, bo trafił jakieś 0:0. A ja byłem na meczu, nie pamiętam z kim, ale wygrywaliśmy 3:0 i zrobiło się 3:2. W drugiej lidze. Karol Piątek strzelił pierwszą bramkę.
Dolny: Dziwnie się ogląda, jak tak przychodzisz na mecz i myślisz sobie - ech, chciałbym ja tam być na boisku.
Wania: No tak. Bo ja wiem, co czułem, jak sam wychodziłem. Oczywiście, teraz jest więcej kibiców i tak dalej, ale jest nawet taki filmik z internetu z podkładem Alice DJ z obrazkami z naszych czasów. Raz w miesiącu oglądam go sobie na pewno. I wiem, jak to jest.
Dolny: Wiesz, kibole... Jak nie masz sił, to i tak wydobędziesz dodatkową energię.
Wania: Jeżeli miałyby się w takiej chwili pojawić łzy, to ze wzruszenia.
Dolny: Ale romantyk, łzy ze wzruszenia... (śmiech)
Wania: No dobra, jedno zdanie miałem przygotowane. (śmiech)
Dolny: Teraz jestem na Lechii rzadziej, bo zazwyczaj mieliśmy tak mecze, że nam kolidowały.
Ale tak szczerze - liczysz na to, że kiedyś jeszcze Lechia po ciebie sięgnie, jak będziesz w dobrej formie?
Dolny: No jasne. Jestem ambitnym człowiekiem.
Wania: A ja myślę, że w przypadku Dolnego będzie syndrom Szymkowiaka. Czyli zawieszenie butów.
Dolny: No co ty! Zresztą jak nie ja, to mój syn.
Zapowiada się na dobrego piłkarza?
Dolny: Jest bardzo sprawny. Wszystko z nim organizuję, trenuję już z nim i gram.
Też będzie miał taki dynamit, jak tata?
Wania: Zaraz, zaraz, jaki dynamit? (śmiech)
Dolny: No mam nadzieję. W końcu po to go robiłem. (śmiech). 16 lat, kadra Polski, jego menedżer, 90% z jego pensji sobie biorę. Wszystkie jego pampersy i kaszki podliczam. (śmiech) Nie, ma przerąbane.
No a jakby chciał zostać lekarzem lub prawnikiem?
Dolny: To będzie musiał być grającym prawnikiem. (śmiech) Tylko Lechia, jak u mnie. Z kibicami cały czas mam dobry kontakt, niektórzy pamiętają mnie jeszcze. Mieszkam teraz w Brzeźnie, to cały blok jest oklejony wlepkami. To nie jest bezpieczna dzielnica, ale dzięki temu, że grałem w Lechii, mam spokój.
Wania: Znając ojca ambicje, to jakby się spotkali na boisku i byłaby szansa, że syn awansuje wyżej, to on go zwyczajnie skosi. Opowiedz o swojej siostrze. To jest opowieść, która najlepiej charakteryzuje piłkarski zapał Dolnego. (śmiech)
Dolny: Jak byłem gdzieś w trzeciej klasie podstawówki, złapałem ospę i siedziałem ze dwa tygodnie w domu. Nie mogłem już wytrzymać, bo ja muszę cały czas być w ruchu. I przyszła moja sześć lat młodsza siostra, która trenowała łyżwiarstwo. Mówię - dobra Natalka, zagramy w piłkę. Ustawiłem dwa krzesła i gramy do dziesięciu. Dałem jej fory, żeby się nie zniechęciła, jakoś te dziewięć bramek strzeliła. No i teraz ja miałem jechać. Ale jakimś fartem kiwnęła mnie i stanęła przed bramką, tylko uderzyć! O nie! No to co, wyciąłem ją. Noga w gipsie na trzy tygodnie. Trzy tygodnie przerwy od łyżew, które były całym jej życiem. Grała z bratem, a ten jej sanie założył od tyłu. (śmiech)
Wania: Cały Dolny.
Dolny: Ale Wania jak się kiedyś lał z bratem, to ten drugi stracił słuch na trzy tygodnie. Dużo jest takich opowieści.
Wania: Jeżeli spotykamy się na imprezach, to wszystkie opowieści są z czasów, kiedy graliśmy w Lechii. I najlepsze jest to, że niektóre powtarzają się po sto razy i cały czas są śmieszne. Nic nie przebije moim zdaniem tego okresu. Pamiętam jak Marcin Kaczmarek przyszedł grać do nas i jeszcze się tak z nim dobrze nie poznaliśmy. A był to dla nas poważny człowiek - pierwsza liga i tak dalej. My z Dolnym zawsze się w szatni laliśmy wodą i ganialiśmy. Dolny mi uciekał w stronę pryszniców, a ja goniłem go z piłką. Puściłem taką ostrą piłę z półwoleja, tak zwaną ciętą różę, ale Dolny skręcił. Kaczmarek natomiast wychodzi spod prysznica i bum - piłą w nogi. Ja cały czerwony, a on się drze: K..., młodzi! (śmiech)
Dolny: Bardzo dużo jest takich historii. Ja na przykład często kąpałem się w misce po wygranym meczu.
Wania: Na Lechii za trybuną jest taki murek i jak napada, to jest tam kałuża po kolana. Trener Małolepszy wychodzi z szatni, a jego corsa stoi do połowy drzwi zalana wodą, o co oczywiście my się postaraliśmy. (śmiech)
Dolny: Po jakimś meczu wszyscy poszli się kąpać, trener również, a ja w tym czasie wszystkim podpieprzyłem skarpetki. Każdy kolejny wychodził i się wkurzał, a trener Małolepszy tylko się śmiał. Do czasu, gdy zauważył, że on swoich też nie ma. (śmiech)
Jak sami wspomnieliście, mieliście jeszcze okazję poznać w szatni późniejszych trenerów Lechii - Kaczmarka i Borkowskiego. Jak ich pamiętacie?
Dolny: Powiem szczerze, że jako piłkarze to byli zarąbiści goście. Marcin bardzo się niestety zmienił jako trener. Bo to był już trener, a nie kolega. Chociaż jak przychodziłem na Lechię, a grałem już gdzie indziej, to było - cześć Marcin, co tam u ciebie - już nie "trenerze". Ale zmienił się. Nie wiem, Wania, jak ty to odczuwasz.
Wania: Ja nie mogę za dużo odczuwać, bo jak przyszedł Kaczmarek, to ja wtedy byłem już prawie na wylocie. Borek przypadł mi bardziej do gustu jako kolega z drużyny, ale z tego powodu, że lepiej się poznaliśmy. Pogadaliśmy sobie, mogłem zobaczyć, jaki jest. Borek miał zawsze miliony opowieści dla nas, młodych.
Dolny: Albo tak jak jest różnica, jak grasz w piłkę na boisku, a poza boiskiem jest co innego. Na przykład Marcin na boisku strasznie nas opierdzielał, ale poza nim był w porządku. Tak samo kolega nasz Kuba Wiszniewski, który siedzi teraz w Irlandii. Nienawidziłem z nim grać, bo zawsze miałem pretensje, że on nigdy nie spojrzy na moją stronę. A poza boiskiem normalnie kumpel.
Na koniec przypomnienie, że mamy okres noworoczny i zarazem waszych 25 urodzin. Czego Dolny będzie życzył Wani?
Wania: Dolny zaraz powie, jak w reklamie M'n'Ms...
Dolny: O, żeby Wania miał takiego kumpla jak ja... (śmiech)
Wania: Już cię uprzedziłem, więc nie możesz użyć.
Dolny: Nie no, życzę mu tego, żeby przyjechał do Polski, żeby wypalił mu interes, który chciał rozkręcić, żeby ze zdrowiem jego rodziców wszystko było okej. Ogólnie - zdrowia, pieniędzy i żeby wrócił do piłki. Żeby Bozia mu w dzieciach wynagrodziła.
A ty, Wania?
Wania: Ja na pewno, żeby podtrzymał swoje ambicje, moim zdaniem ma większe szanse. Chciałbym zobaczyć jeszcze Dolnego na Lechii, na boisku, jak gra. Gdyby jednak on nie spełnił swoich ambicji, to żeby syn je spełnił. No i ogólnie standardowo - zdrowia, szczęścia, żeby niczego mu nie brakowało. I żeby syn go szybko nie przerósł.
Dolny: Ta, ja już się z nim wymieniam dżinsami. Pamiętam, że oni zawsze mi wrzucali, że mały jestem, a ja im zawsze wkręcałem, że mam 170 cm. Chociaż oficjalnie tyle mam. No i wyrabialiśmy kiedyś karty zdrowia. Zmierzyli mnie na 169 cm, więc mówię - panie doktorze, taka sprawa, koledzy się w szatni śmieją, niech pan wpisze 170, centymetr nie robi różnicy. Lekarz się zgodził, więc wpadłem do szatni z papierem i pokazuję: i co, i co?!
Wania: To było grubymi nićmi szyte. Wszyscy u lekarza siedzieli 5 minut, a Dolny 10, bo musiał ten jeden centymetr wybłagać.
Dolny: E tam. Powiem coś, co zawsze mówię. Najlepsze perfumy są w małych opakowaniach. (śmiech)