Piotr Wiśniewski w końcu może mieć powody do radości. Runda jesienna, zakończona zdobyciem siedmiu bramek, jest pierwszym okresem w Lechii, który "Wiśnia" może uznać za udany. Trenerzy Borkowski i Kafarski znaleźli dla byłego napastnika Kaszubii Kościerzyna nową pozycję - bocznego, nieco cofniętego napastnika - i to, w połączeniu z brakiem kontuzji, dało ostatecznie oczekiwane efekty.
"Wiśnia" został sprowadzony do Lechii dwa lata temu przez Marcina Kaczmarka i od razu "przyklejono" mu plakietkę piłkarza, który ma seryjnie strzelać gole dla biało-zielonych. Jednak przez kontuzje Piotr zadebiutował w II lidze dopiero w meczu z Górnikiem Polkowice, w końcówce rundy jesiennej sezonu 2005/06. Jak przystało na napastnika - występ okrasił efektownym golem. Wydaje się, że dopiero od ostatniej rundy piłkarz zaczął spłacać dług, jakim obdarzyła go Lechia i jej trenerzy sprowadzając go do zespołu.
Z Piłkarzem Jesieni 2007, bo za takiego uznaliśmy Piotra Wiśniewskiego w redakcyjnym podsumowaniu rundy jesiennej, spotkaliśmy się, by omówić piłkarską jesień w jego wykonaniu, porozmawiać o długim i ciężkim okresie przygotowawczym, o początkach i problemach w przygodzie z piłką, a także o planach na przyszłość, jakie ma napastnik Lechii.
We wrześniu 2006 uznaliśmy cię piłkarzem miesiąca. Po zakończeniu rundy jesiennej, dokonaliśmy w redakcyjnym gronie podsumowania gry każdego piłkarza i ty zostałeś wybrany Piłkarzem Jesieni 2006. Czy tego typu wyróżnienia mają dla ciebie jakieś znaczenie czy i bez nich robiłbyś dalej swoje?
Piotr Wiśniewski: Na pewno jest to wyróżnienie, które mnie cieszy. Każdy lubi być chwalony. Ja jednak i tak robię swoje. Muszę ciężko trenować i pracować, aby po moich strzałach dalej padały bramki.
We wrześniowej rozmowie z nami powiedziałeś, że 3 bramki to dla napastnika zbyt mało jak na rundę. Czy 7 goli już cię satysfakcjonuje?
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Strzeliłem 7 goli, ale sytuacji miałem więcej i mogłem dołożyć jeszcze kilka. Nie mogę jednak narzekać, bo równie dobrze mogło być gorzej.
Wiosną będziesz chciał jeszcze bardziej podwyższyć poprzeczkę?
- Będzie ciężko. W zespole jest rywalizacja, bo praktycznie wszyscy wrócili już do zdrowia. Trzeba będzie walczyć o to, aby w ogóle wyjść w pierwszym składzie i grać. Dopiero potem będę mógł myśleć nad zdobywaniem bramek. Jeśli wiosną zdobędę ich podobną ilość, co jesienią, to będzie fajnie.
Czujesz że, mimo udanej jesieni, twoje miejsce w składzie jest zagrożone?
- No jasne. Przecież nikt z nas nie ma abonamentu na granie i za zasługi nie będzie występował. Muszę pracować na treningach tak samo, jak każdy inny napastnik. Gra ten, który najlepiej się czuje i najlepiej wygląda na treningach.
Czy po rundzie jesiennej można uznać, że spłaciłeś już swój dług wobec Lechii?
- Czy cały dług, to nie wiem. Zapewne coś tam spłaciłem, ale jestem ambitnym człowiekiem i nie chcę na tym poprzestać. Chcę dalej strzelać bramki i sprawiać by zespół zdobywał jak najwięcej punktów. Chcę jak najbardziej przydać się temu klubowi.
Strzelone bramki i dobra gra z pewnością zostały zauważone nie tylko w środowisku Lechii. Czy otrzymywałeś już jakieś propozycje z Polski, z ekstraklasy?
- Nie, nie otrzymałem takich propozycji.
Piotr Cetnarowicz w niedawnej rozmowie z nami powiedział, że powinieneś pozostać w Lechii jeszcze pół roku, a potem jako ograny drugoligowiec mógłbyś szukać sobie klubu w pierwszej lidze. A jakie są twoje plany na przyszłość?
- Warto słuchać rad starszych, bardziej doświadczonych kolegów, bo oni zawsze chcą pomóc. W chwili obecnej nie patrzę jednak w tak daleką w przyszłość. W tej chwili chcę się rozwijać, grać, być zdrowym. A co będzie, to zobaczymy.
Jesteś dość podatny na kontuzje czy problemy zdrowotne to tylko zwykły pech, który towarzyszy ci odkąd jesteś w Lechii?
- W przeszłości grało się często na złej jakości murawach, zawsze coś tam bolało, bo nie mieliśmy zapewnionej odpowiedniej opieki medycznej - takiej, jaka powinna być w profesjonalnym klubie. Teraz się to trochę zmieniło - wyzdrowiałem, mogłem trenować na pełnych obrotach i jak na razie czuję się dobrze.
Twoja gra i ustawienie na boisku przypominają trochę ustawienie Euzebiusza Smolarka. Zgadasz się z tym?
- Jest to na pewno dla mnie coś nowego. Nigdy wcześniej nie miałem tylu zadań defensywnych. Kiedyś tylko czyhałem na błąd obrońców bądź stałem w polu karnym i czekałem na piłki. Teraz muszę sam wracać się po piłkę lub czekać na długie podanie prostopadłe. Myślę jednak, że to jest dla mnie dobra pozycja.
Czyli nie wolałbyś znowu stać z przodu i czyhać na błędy rywala?
- Myślę, że odpowiada mi taka pozycja, jaką mam teraz.
Podobny eksperyment przed rokiem trener Kaczmarek dokonał z Rusinkiem, ale "Rusin" miał chyba jednak więcej zadań defensywnych.
- Wtedy graliśmy systemem 4-4-2. Rusinek grał na pozycji bocznego pomocnika, miał więcej zadań defensywnych i było dwóch, grających wyraźnie z przodu, napastników. Teraz praktycznie z przodu gra sam Cetnarowicz, a ja z Kalkowskim bądź Buzałą gramy takich wchodzących napastników. Jest to więc trochę inna pozycja niż Rusinek grał w zeszłym sezonie.
W Wierzycy udało ci się ustrzelić kilka hattricków. W Lechii chyba najwięcej bramek, bo cztery, zdobyłeś w sparingu z Bytovią i w rezerwach. Czy dla napastnika strzelenie 3 goli w ciągu 90 minut jest szczególnym dokonaniem, a zarazem potwierdzeniem jego wartości?
- Jak najbardziej. Hattrick jest dla napastnika sporym wyczynem, bo niełatwo jest strzelić trzy gole w 90 minutach. Jest to też ukoronowanie występu jego autora. Nie liczę natomiast swoich goli zdobywanych w sparingach, bo praktycznie liczy się tylko liga. Gdyby udało mi się zdobyć trzy gole w meczu ligowym, to byłoby naprawdę fajnie.
Będąc zawodnikiem Wierzycy, strzeliłeś w jednym sezonie w IV lidze 31 bramek. Tyle bramek zdobył Kruszczyński, kiedy Lechia awansowała do I ligi w 1983 roku. Czy jesteś w stanie pobić ten rekord? Jak się odnosisz to tego wyczynu?
- Chyba nie. Czasy się zmieniły i na dziś uważam, że jest to nieosiągalny poziom. Nie przypominam sobie, aby w ostatnich latach ktoś zdobył tyle bramek w II lidze. Chociaż jeśli kiedyś się coś takiego udało, to może i dziś jest to do zrobienia...
Jak spędziłeś zimową, miesięczną przerwę w treningach?
- Odpoczywałem. Mieliśmy przygotowaną przez trenerów rozpiskę, co mamy robić. Na przykład mieliśmy iść do lasu pobiegać, potruchtać. Ja to robiłem. Starałem się wypoczywać, aby być przygotowanym do najcięższego okresu - przygotowawczego.
To twój pierwszy okres zimowy, kiedy zimowe przygotowania odbywają się głównie bez śniegu i w dodatnich temperaturach?
- Rzeczywiście po raz pierwszy tak późno spadł śnieg. Zawsze leżał już w grudniu lub na początku stycznia, przez co biegało się i grało sparingi w śniegu. Teraz gramy na zielonej, chociaż sztucznej, trawie. Jednak równie dobrze moglibyśmy grać na naturalnej, ale nie ma u nas takiej możliwości.
Jako piłkarz wolisz grać sparingi z zespołami z wyższych lig czy raczej z tymi z niższych, przy których można strzelić kilka bramek?
- Osobiście wolę grać z lepszymi przeciwnikami. Można się pokazać, a człowiek więcej nauczy się od lepszych piłkarzy i zespołów.
Co myślisz o nowych piłkarzach w zespole? Według ciebie będą oni dużym wzmocnieniem?
- Myślę, że tak. Mamy paru nowych chłopaków, którzy - według mnie - na pewno nam pomogą. Piłka jest jednak dziwnym sportem, więc czas pokaże czy tak rzeczywiście będzie. Sądzę, że powinni być wzmocnieniem.
Co mógłbyś powiedzieć o nowych piłkarzach?
- Maciej Rogalski. Moim zdaniem dobry chłopak, szuka go piłka w polu karnym, dobrze gra głową, lewa noga, dobry strzał. Na pewno sprowadzenie go to dobre posunięcie.
- Dariusz Łożyński. Obrońca, twardo grający. Również dobrze gra głową. Myślę, że przyda się zespołowi.
Jesteś w Lechii już dwa lata, a jednak dopiero ostatnią rundę grasz tak, jak oczekują od ciebie kibice, trenerzy. Czy to zasługa twego ojca chrzestnego, Tomasza Kafarskiego?
- Trudno powiedzieć. Myślę, że bardziej jest to zasługą braku kontuzji, dzięki czemu mogę regularnie trenować. Miałem parę rozmów z dwójką trenerów. Mówili mi, że na mnie stawiają, ufają mi i mam być spokojny. Może nie do końca spokojny o miejsce w składzie, ale mówili, że wierzą we mnie, wiedzą że potrafię grać w piłkę i strzelać bramki. Dzięki temu jakoś wszystko poszło do przodu.
Było ci dużo łatwiej grać wiedząc, że trenerzy ci ufają?
- Tak. Trzeba pamiętać, że przez pierwsze siedem kolejek nie strzeliłem ani jednej bramki. Później miałem tę rozmowę i może ona pomogła. Może coś w tym jest.
Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?
- Kiedy miałem 10 lub 11 lat, to kolega namówił mnie, abym zapisał się do rocznika o rok starszego w Wierzycy. Poszedłem na trening, trener od razu uznał, że się nadaję, więc zacząłem uczęszczać na zajęcia regularnie.
Kto był twoim pierwszym trenerem i któremu najwięcej zawdzięczasz?
- Moim pierwszym trenerem był Kazimierz Jankowski. Później, przez dłuższy czas w trampkarzach, Marek Jankowski. Każdemu szkoleniowcowi coś zawdzięczam i skrzywdziłbym innych, gdybym wymienił tylko jednego. Każdy z nich miał na mnie jakiś wpływ.
Trochę ponad rok temu po raz pierwszy zagrałeś w podstawowym składzie - w meczu z Polkowicami. Strzeliłeś efektowną bramkę. Czy nadal jest ona najważniejsza w twojej przygodzie z piłką?
- Nie myślę w ten sposób o zdobywanych bramkach. Każda ma jakieś znaczenie. Tamta była na 2-0, więc też była ważna. Inny bardzo istotny gol to trafienie na 2-2 zdobyte w 90 minucie meczu z Zagłębiem Sosnowiec, dzięki czemu nie przegraliśmy od długiego czasu na własnym stadionie.
W rozmowach o swoich dotychczasowych osiągnięciach piłkarskich unikasz słowa "kariera", a wolisz określenie "przygoda z piłką". Kiedy wg ciebie będzie można już nazywać twoją przygodę mianem kariery?
- Karierę to robią Ronaldinho czy Shevchenko. Moje osiągnięcia to tylko przygoda z piłką i nie wiem, kiedy i czy w ogóle to się zmieni. Zawsze się śmiejemy, że jeśli ktoś mówi: "grałem w takim, a takim klubie", to ktoś potrafi go zapytać: "Co robiłeś?", a on się poprawia mówiąc: "Występowałem".
Masz jakiś swój ulubiony klub polski i zagraniczny?
- Z polskich to zdecydowanie Lechia. Temu klubowi kibicuję. Z zagranicznych myślę, że Barcelona. Lubię oglądać jak grają. Generalnie podoba mi się liga hiszpańska.
Który z piłkarzy grających na twojej pozycji jest dla ciebie wzorem?
- Zawsze podobała mi się gra Thierry'ego Henry. Jeśli chodzi o moją pozycję, to chyba Ludovic Giuly.
Zauważyłem, że po zdobyciu gola w meczu z Kmitą Zabierzów, podbiegłeś w stronę kibiców całując herb Lechii. Czy to był tylko gest wykonany w euforii czy rzeczywiście tak bardzo utożsamiasz się z biało-zielonymi?
- Zdecydowanie utożsamiam się z Lechią. Jeśli kiedykolwiek grałbym w innym klubie, to z pewnością nie cieszyłbym się ze zdobytej bramki całując herb tego zespołu. Jestem ze Starogardu, który zawsze kibicowsko był za Lechią. Kiedy z Wierzycy przechodziłem do Kościerzyny, a potem do Lechii, to możliwość występów w gdańskim klubie była dla mnie zaszczytem. Na pewno, w barwach innego klubu, taka radość w moim wykonaniu się nie powtórzy.
Czy czujesz się piłkarzem popularnym, rozpoznawalnym przez kibiców? Czy masz swoich wiernych fanów?
- Raczej nie. Myślę, że akurat co do mojej osoby, jest spokojnie. Nie jestem tak medialny jak niektórzy zawodnicy z naszego zespołu, którzy pochodzą z Gdańska i są tutaj rozpoznawani. Mi akurat taki przypadek się jeszcze nie zdarzył.
Wolałbyś być bardziej popularny?
- Nie, nie. Cenię sobie spokój, bo dzięki temu mogę bez przeszkód trenować i grać. Nie lubię szumu wokół swojej osoby.
Piotr Cetnarowicz powiedział nam kiedyś, że przerwa zimowa w Polsce jest zbyt długa i kiedy pogoda dopisuje, to powinno się grać mecze ligowe. Zgadzasz się z tą opinią i wolałbyś grać więcej spotkań o stawkę kosztem krótszego urlopu i okresu przygotowawczego?
- Nie wiem. Jeżeli gralibyśmy mecze, to nie byłoby takiego ciężkiego okresu przygotowawczego. Nie biegalibyśmy tyle po lasach, po śniegu w terenie. Tego bardzo nie lubię. Wolę grać i trenować cyklem meczowym, czyli tydzień treningów i w weekend mecz. Myślę, że dobrze by było, gdyby skrócono przerwę między rundami, a zarazem okres przygotowawczy.
Masz jakieś swoje zdanie na temat wycofania się z drugiej ligi Zawiszy Bydgoszcz? Czy uważasz, że była to słuszna decyzja czy raczej drużyna powinna skończyć sezon?
- Nie znam szczegółów tej sprawy i nie wiem jak jest naprawdę, bo nie orientuję się w tych machlojkach.
Nie starasz się być na bieżąco w szczegółach afery korupcyjnej?
- Mniej więcej orientuję się w tej kwestii, ale ja wolę skupiać się na swoim graniu. Sprawy afer mnie nie interesują ani to, kto co ma za skórą.
Czy mógłbyś krótko skomentować decyzję zarządu o "pozbyciu się" Grzegorza Króla? Czy jego odejście będzie dla zespołu osłabieniem?
- Na pewno będzie to osłabienie. Król to nie jest przecież jakiś tam zawodniczek. Grał przecież w Pucharze UEFA, strzelał gole znanym klubom, w I lidze też jest autorem wielu bramek. Jednak jest to jego życie i wybór działaczy co do jego osoby. My nie mieliśmy na to wpływu.
Nie zdziwiło cię, że zdecydował się odejść do III ligi austriackiej?
- Nie wiadomo, jakie ma tam warunki. Zapewne jego drużyna walczy o awans, bo "Królik" ma swoje ambicje i nie sądzę, aby poszedł do klubu, który "trzepie ogony" w III lidze. Uważam, że pogra w II lidze i jeszcze się stamtąd wybije.
Kim byłbyś w życiu, gdyby nie piłka?
- Dobre pytanie. Nie wiem. (śmiech) Pewnie wziąłbym się za naukę i jakieś studia czy coś.
Teraz się nigdzie nie uczysz?
- Nie, nie. Skończyłem zawodówkę, a potem zacząłem zaoczną naukę w liceum ekonomicznym, ale ją przerwałem i w chwili obecnej tylko gram w piłkę.
Kiedy tak naprawdę dotarło do ciebie, że piłka nożna będzie twoim zawodem, sposobem na zarabianie pieniędzy?
- Kiedy grałem w III lidze w Kaszubii. Tam zacząłem zarabiać pierwsze pieniądze z gry w piłkę. Wcześniej w Starogardzie nie zarobiłem ani grosza i musiałem iść do pracy, którą załatwił mi klub. Wstawałem o piątej, o szóstej zaczynałem, pracowałem do 14:00, a o 15:30 szedłem na trening. Oczywiście była to praca za najniższą stawkę, więc nie myślałem, że będę w stanie coś na tym zarobić. Dodatkowo nękała mnie kontuzja na kontuzją. Był to ciężki okres i nie wspominam go dobrze.
Kiedy powiedziałeś rodzicom, że chcesz zarabiać pieniądze będąc piłkarzem, to nie mieli żadnych wątpliwości, czy ci się to uda?
- Oczywiście, że mieli. Do dzisiaj jeszcze je mają. Czasami mój przyszły teść się śmieje: "Chodź ze mną do pracy do Niemiec, bo co ci to kopanie piłki da?".
Kiedy nękały cię kontuzje i ciągle przechodziłeś jakieś zabiegi, nie miałeś momentu zwątpienia? Nie pomyślałeś, aby dać sobie spokój z tym sportem?
- Tak i to nie raz. Choćby w IV lidze, kiedy występowałem w Starogardzie, to nawet pół roku w ogóle nie grałem w piłkę. Później grałem, następnie znowu przez pół roku miałem kontuzję. To było takie granie dla przyjemności. Mimo wszystko udało się strzelić te 31 bramek w lidze, a trener Kafarski zaproponował mi granie w Kaszubii.
Podobno jesteś niezłym tenisistą stołowym. Czy masz jakieś sukcesy na tym polu?
- Nie mam. Akurat te umiejętności odziedziczyłem chyba po moim ojcu. On też grał w piłkę, w tenisa ziemnego i stołowego, później był sędzią i jakoś tak wszystko mu wychodziło. Ja też mam coś takiego, że nie trenuję, ale w drużynie plasuję się w czołówce w tenisa.
Czy granie w tenisa ziemnego i stołowego to twoje pozaboiskowe zainteresowania?
- Nie. W ziemnego czasami sobie pójdę grać, ale nie mam zbytnio gdzie i kiedy. Inne moje zainteresowania to kino, lubię też obejrzeć sobie dobry film w telewizji. Lubię grać również w karty. Od razu mówię, że nie na pieniądze. (śmiech)
Na treningi dojeżdżasz ze Starogardu?
- Tak. Codziennie około 50 km w jedną stronę.
Nie myślałeś, aby zamieszkać bliżej Gdańska?
- Może i chciałbym się tutaj przeprowadzić, ale moja narzeczona ma swoją działalność w Starogardzie i nie chce z tego rezygnować, a ja nie bardzo chcę się z nią rozstawać. Dlatego wolę dojeżdżać niż mieszkać w Gdańsku samemu.