Już w niedzielę na stadionie przy ul. Traugutta, gdańska Lechia zagra swój pierwszy mecz rundy wiosennej rozgrywek II ligi. Rywalem biało-zielonych będzie Unia Janikowo, której lechistom nie udało się jeszcze pokonać - czy to w spotkaniach o stawkę, czy towarzyskich. Trener Tomasz Borkowski zapowiada, że teraz to się zmieni. Ze szkoleniowcem II-ligowca tradycyjnie spotkaliśmy się na kilka dni przed startem ligi, aby zapytać o wszelkie kwestie związane z okresem przygotowawczym i celem zespołu.
Podczas piątkowego spotkania popularny "Borek" opowiedział nam również o tym jak szukał swoim graczom nowych pozycji, jak ćwiczono kolejne systemy gry, jak komputer stał się ważnym elementem pracy z zespołem, co piłkarze robili w kopalni, czym różnią się jego przygotowania od tych Marcina Kaczmarka, w jaki sposób Miklosik i Rogalski pomogą Lechii, kto będzie zdobywał wiosną gole dla zespołu, a nawet pokusił się o wytypowanie człowieka, który jego zdaniem będzie motorem napędowym drużyny podczas rundy wiosennej.
Odwołany sparing z Olimpią Elbląg z pewnością trochę pokrzyżował wam plany?
Tomasz Borkowski: Na pewno. Szkoda, bo chciałem w tym meczu wystawić niejako optymalną jedenastkę do gry typowo pod mecz z Janikowem. Niestety nie wyszło i zastąpiliśmy to w troszkę inny sposób. O tym, że nie mogliśmy grać zadecydowały siły pozasportowe. Z punktu szkoleniowego na pewno straciliśmy, bo miał to być ostatni sprawdzian, przetarcie przed ligą. Dodatkowo nie byłby to mecz z cyklu "co dwa dni", jak na obozie, ale na pełnym wypoczynku. Dawałoby to realne odzwierciedlenie punktu, w jakim byliśmy w sobotę. Ale trudno, tak bywa. Mamy jeszcze trochę czasu i na pewno sobie to odrobimy w grze wewnętrznej.
Nie szukaliście już, na ostatnią chwilę, żadnego innego sparingpartnera?
- Bardzo chcieliśmy uciec od rozgrywania meczu na sztucznym boisku, a w Gdańsku mamy bardzo ograniczone pole manewru. Został nam plac MRKS-u i tam będziemy się przygotowywać. Stwierdziliśmy, że zależy nam na przeciwniku III-ligowym, aby się sprawdzić. W jeden dzień trudno jest zorganizować taki mecz. Jednak tę samą pracę, którą mieliśmy zrobić poprzez grę, wykonaliśmy w inny sposób. Trudno, tak bywa.
Nie myśleliście o czymś takim, aby rozegrać mecz towarzyski przed ligą na stadionie, na głównej płycie boiska? Całą imprezę można by połączyć np. z prezentacją zespołu.
- Bardzo fajna propozycja, ale myślę że na razie - z prostych przyczyn - nie ma u nas szans na jej realizację. Boisko nie nadaje się jeszcze, aby na nie wejść. Po pierwszym treningu na głównej płycie mogłoby być później do niczego. Mam spory ból głowy o to, co będziemy robić w tygodniu przed samym meczem z Unią Janikowo. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy przed inauguracją nie weszli dwa razy na główną płytę. Na razie jednak jest ona tak grząska, że nie ma możliwości przeprowadzenia tam zajęć.
Czy oprócz nierozegranych niektórych sparingów, jeszcze czegoś nie udało się wam zrealizować w okresie przygotowawczym?
- Generalnie jestem bardzo zadowolony z przepracowanego okresu przygotowawczego. Troszeczkę jednak plany pokrzyżowały nam drobne urazy. Przez to nie udało się zrealizować kilku rzeczy. Przede wszystkim - brakowało mi płynności. Liczyłem, że na obozie w Chorzowie bardzo zgramy poszczególne formacje, że będziemy już pewni i świadomi tego, jakim zespołem dysponujemy. Urazy jednak uniemożliwiły mi realizację tych założeń, bo praktycznie w każdym sparingu graliśmy w innym zestawieniu.
- Z drugiej strony - taka sytuacja miała też swoje pozytywy. Przejrzałem sobie kandydatów na innych pozycjach, nawet na tych, na których w życiu nie grali. To są plusy. Co do całej reszty, to liczyłem się z takimi wynikami meczów kontrolnych. Zdawałem sobie sprawę, że może być ciężko. Trenowaliśmy po dwa-trzy razy dziennie, nie kładliśmy specjalnego nacisku na sparingi, a mimo to zagraliśmy naprawdę poprawne spotkania. Jeśli chodzi o sam przebieg okresu przygotowawczego, o ilość zajęć, to nasze plany wypełniliśmy w stu procentach.
Na przełomie sierpnia i września też był taki okres, że wielu zawodników miało kontuzje. Teraz w przygotowaniach zimowych także. Nie boi się Pan, że ta historia może się powtórzyć wiosną, kiedy boiska nie będą w idealnym stanie?
- Nie zwalałbym wszystkiego tylko na boiska. Są zawodnicy - przykład Kazubowskiego, który dołączył do nas z rezerw i zniósł obciążenia okresu przygotowawczego. Występ na sztucznej murawie jest dość trudny przede wszystkim dla starszych piłkarzy. Na takich boiskach jest inny poślizg, inne hamowanie i tutaj stawy dostają - jak to się mówi - ostro po kościach. Dlatego pojawiają się urazy.
- Nie boję się powtórzenia historii z jesieni, bo już widzę, jak zawodnicy podchodzą do treningów i jak ćwiczą. Wiem, że cięższe kontuzje mają dzisiaj jedynie Karol Piątek - odpadł nam po dwóch zajęciach, a jego uraz wziął się nie wiadomo skąd, zapewne nakładał się w ciągu całego sezonu, Mateusz Bąk - rzecz nieprzewidywalna, uderzył kolanem o parkiet w czasie gry treningowej oraz Damian Trzebiński - złamana szczęka. Na te kontuzje nie mamy wpływu.
- Natomiast cała reszta pali się do treningu. Jednak nauczeni doświadczeniem z wcześniejszych urazów, będziemy chcieli odpowiednio dozować powroty na boisko. Lepiej wstrzymać się dzień lub dwa, aby powykręcane stawy czy - jak w przypadku Pawła Pęczaka - pęknięty palec, doszły do siebie. Jestem pewien, że na mecz z Unią będę miał do dyspozycji większość zawodników.
W jaki sposób kontuzji doznał Damian Trzebiński, bo złamanie szczęki nie jest typowym piłkarskim urazem?
- W meczu z Unią Janikowo sędzia, myślę że troszkę złośliwie, pozwolił na ostrą grę. Jeden z zawodników przegrał pojedynek i uderzył Damiana łokciem w twarz. "Trzebik" zachował się jak gladiator, bo zszedł z boiska za linię i, nie mogąc praktycznie ruszać szczęką czy mówić, wrócił na boisko i grał jeszcze 20 minut. Myślę że było to z jego strony nie do końca przemyślane. Po meczu okazało się, że ma pęknięcie szczęki.
- Teraz ma w środku szwy, klamry, były nawet kłopoty z oddychaniem, ale uspokoję - już jest w treningu. Szkoda, naprawdę szkoda, tego zawodnika, gdyż pokazał, że mógłby być istotnym punktem w naszej grze, a tak zmniejszyła się rywalizacja w obronie i być może, że do rywalizacji o miejsce w składzie na tej pozycji dołączy też Mariusz Pawlak. Jednak znam Damiana i wiem, że po zdjęciu szwów oraz tego, co ma w tej chwili "wewnątrz twarzy", szybko nadrobi zaległości.
Kiedy wróci na boisko, bądź do treningów, Karol Piątek?
- Karol ma taką kontuzję, że do końca nie wiadomo, co jest z jego kolanem. Przejął się nią i podjął się wyjazdu do Szczecina, gdzie byli leczeni naprawdę wielcy piłkarze. Podobno jest tam typowa "piłkarska przychodnia". Przebywa w niej już trzeci tydzień, ale jest postęp. Nie jest jednak jeszcze w stanie wytrzymać 45 minut biegu, wciąż czuje ból. Jestem z Karolem w kontakcie telefonicznym, podtrzymuję go na duchu i myślę, że jeśli wyzdrowieje, to będzie w trakcie dołączyć do nas w ciągu dwóch, trzech tygodni. Jego powrót jeszcze wzmoże rywalizacje.
Czy w tym roku nie było szans, aby wybrać się z zespołem na obóz zagraniczny i trenować na zielonych murawach?
- Uważam że stworzono mi naprawdę dobre warunki do pracy. Sam wybierałem obozy, na jakie pojedziemy i biorę to na siebie. Myślę że w tym roku były ważniejsze sprawy do załatwienia niż to, aby jechać na obóz w ciepłe kraje. Jestem przekonany, że jest to tylko kwestią czasu i trener prowadzący zespół w przyszłym roku na pewno będzie mógł z takich luksusów skorzystać.
Czyli za rok nie będzie Pan tu pracował?
- Ja pracuję do czerwca, chcę jak najlepiej wykonać swoją pracę i zobaczymy co będzie dalej. Nie będę w tej chwili dywagował. Mój pomysł na przygotowania był taki, aby bardzo dobrze przepracować obóz w Cetniewie, przygotować się fizycznie, siłowo, sprawnościowo oraz pograć bardzo dobre sparing. Jedyną taką możliwością była alternatywa gry na Śląsku. Liczyłem, że może uda nam się zagrać na głównej płycie na Cracovii, bądź z Górnikiem Zabrze.
- Jak wszyscy pamiętają - z Górnikiem nie zagraliśmy. Uważam, że było to ze strony Zabrzan żałosne posunięcie. Myślałem, że I liga jest na wysokim poziomie, ale się zawiodłem i w tej chwili uważam, że pod tym względem nam do niej nie daleko. Zachowanie prezesów czy dyrektorów tego klubu było żałosne. Jadąc w autobusie, specjalnie układając tak wyjazd, aby następnego dnia zagrać z mocną ekipą, bo za taką uważałem Górnika, dowiadujemy się, że oni z nami nie zagrają. Mówili, że dopiero wrócili z obozu, także mieli chyba kompletnie nieprzemyślany plan szkoleniowy i mikrocykl zajęć. Wrócili z Tunezji i są zmęczeni. Jednym słowem nazwę to żenadą.
- Szkoda, bo kładliśmy nacisk na to, aby rywale na zgrupowaniu byli naprawdę mocni. Chciałem, aby ich wyniki miały jakieś odzwierciedlenie. W zeszłej rundzie wygraliśmy wszystkie sparingi, a w pierwszych dwóch meczach zdobyliśmy jeden punkt. Liczę na to, że teraz będzie odwrotnie. Patrząc po wynikach sparingów, to uważam, że dodało to niektórym panom występującym na boisku trochę pokory i pokazało, że nie ma nic za darmo.
- Miałem wkalkulowane porażki w meczach kontrolnych. Nie da się, grając co dwa-trzy dni zagrać na pełnym wypoczynku, z pełnym przygotowaniem fizycznym. Dlatego bardzo się cieszyłem się, że z Cracovią - nawet grającą w rezerwowym składzie - naprawdę zagraliśmy tak, jak bym to widział w meczach ligowych. Był to pokaz agresywności, zaangażowania i kolektywu. Taką Lechię bym widział.
Czy wyjściową jedenastkę ma Pan już w głowie?
- Mam szkielet, ale brakuje mi jeszcze dwóch, trzech nazwisk. Nie ukrywam, że jest spora rywalizacja. Nie będę mówił konkretnie kto zagra, bo to pokrzyżowałoby mi plany pracy w tygodniu poprzedzającym inaugurację, a mamy jeszcze ogrom roboty do zrobienia. Szczególnie jeśli chodzi o samą taktykę pod Unię Janikowo. Odbiegając do tematu - bardzo się cieszę, że udało się nam zagrać z nimi bezpośredni sparing. Nawet nie chodzi o sam wynik, ale o styl i sposób grania rywala. Tamten mecz dał nam na ten temat bardzo cenne wskazówki.
Dominik Sobański jest chyba jednak pewniakiem do grania i można to powiedzieć już dzisiaj?
- Tak wynika. Mam młodego chłopaka przy sobie, który się uczy, chłonie wiedzę. Długo go trzymałem w niepewności, bo miałem czarne myśli odnośnie Mateusza Bąka, ale bardzo się cieszę, że wraca do zdrowia. Jestem z nim w stałym kontakcie i wiem, że może już powoli, statycznie uczestniczyć w zajęciach, także sądzę, że za dwa, bądź trzy tygodnie "Bączek" znów będzie z nami i wrócimy do rywalizacji, którą mieliśmy przed sezonem. Wtedy o tym, kto powinien zagrać swoją opinię przekaże mi również Dariusz Gładyś.
- Myślę, że Dominik jest na tyle rozsądnym chłopakiem i wie, że na laurach nie musi spoczywać. Zresztą nie mam mu nic do zarzucenia, naprawdę haruje, także mogę sobie pozwolić na to, aby dać "Sobolowi" komfort w postaci wiedzy, że w niedzielę wyjdzie w pierwszym składzie.
Jak będą wyglądały przygotowania pod względem taktycznym w ostatnich dniach przed inauguracją? Macie nagrane jakieś mecze rywala?
- Tak, mamy nagrane spotkania. Ruszyliśmy na obóz do Chorzowa z kamerą. Tam pewne rzeczy sobie tłumaczyliśmy. Między innymi komputerowe przedstawienie zawodnikom jak chcemy się poruszać, jak chcemy reagować na to, co gra przeciwnik, analizy meczów, w których uczestniczyliśmy, jakie błędy popełnialiśmy, co należałoby udoskonalić, jak chcemy odbierać piłkę czy atakować, także sama organizacja gry, spróbowanie innego wariantu grania.
- Wszystko to sobie prezentowaliśmy i myślę, że nie tylko jeśli chodzi o granie i o trening, zrobiliśmy spory krok i wręcz zmusiliśmy piłkarzy do tego, aby w jakiś sposób z nami, czyli mną, Tomaszem Kafarskim i Dariuszem Gładysiem, dyskutowali, rozwiązywali pewne problemy przy tego typu analizach. Przeprowadziliśmy sobie nawet ankiety psychologiczne. Są to cenne uwagi dla trenera, bo maja one na celu, aby jeszcze bardziej zintegrować i wymusić na piłkarzach wykonywanie założeń taktycznych.
Czyli komputer jako nowinka techniczna jest już stosowana?
- Na razie w tej kwestii raczkujemy, ale coś takiego jak komputerowy rzutnik, za pomocą którego przedstawiamy trening, czy komputerowa analiza pokazująca błędy już jest.
Jak rozpracowujecie przeciwnika? Też komputerowo?
- Najpierw dany mecz, często z udziałem drużyny Lechii, ogląda sztab szkoleniowy, potem oglądamy go wspólnie, wytykamy sobie błędy, ale też chwalimy naszych piłkarzy za dobre rozwiązania. Następnie próbujemy popełnione pomyłki eliminować w treningu. Wierzę, że może to mieć dobre odzwierciedlenie w samych meczach ligowych.
Z czego jest Pan zadowolony i niezadowolony podczas całego okresu przygotowawczego?
- Niezadowolony jestem z kontuzji, o których już mówiłem. Nie udało się przez to scalić drużyny. Tego się obawiam w pierwszych kolejkach - że nie jesteśmy jeszcze monolitem.
Z transferów jest Pan zadowolony?
- Na nie miałem duży wpływ, dlatego uważam, że - porównując ludzi, których mam - w jakiś sposób zaskoczyłem. Trzymałem do samego końca Miklosika. Bardzo mi zależało na tym piłkarzu. Już mogę powiedzieć, że dobrze przyjął się do drużyny, ma bardzo dobry kontakt z młodszymi zawodnikami - potrafi podpowiedzieć, ustawić. Facet bardzo dobrze czyta rozwiązania taktyczne. Widać, że jest dobrze ograny. Myślę, że będzie to bardzo duże wzmocnienie naszej linii środkowej, nie boję się tego powiedzieć.
- Co do Rogalskiego. Jest bardzo uniwersalny. Sprawdziłem go bodaj na czterech pozycjach - począwszy od obrony w ostatnim sparingu, przez bok i środek pomocy, a kończąc na ataku. Naprawdę uważam, że on zafunkcjonuje. Patrząc na jego stuprocentową frekwencję i zaangażowanie w treningi, zdrowie, jest - jak to się mówi - do biegania. Myślę, że w połączeniu z Wiśniewskim to może być mieszanka wybuchowa. Co było dla mnie równie ważne to to, że może on grać w różnych konfiguracjach - przed napastnikami, samego napastnika, bocznego pomocnika. Te dwa nazwiska na pewno będą wiodącymi postaciami w drużynie.
Transfery traktuje Pan jako wzmocnienie czy uzupełnienie składu?
- Jako wzmocnienie - nie boję się użyć tego określenia. Takiego Miklosika nie mogę traktować jako uzupełnienia. Ta postać wprowadzi dużo doświadczenia, spokoju i wiary w zespół.
Miklosik jest kolejnym graczem środa pola. A przecież mogą tu grać jeszcze Manuszewski, Pawlak, Pietrowski, Rogalski, Szałęga, Szulik, Wojciechowski, Żuk, ew. Kalkowski czy Piątek. Jak pogodzić tych wszystkich piłkarzy?
- Na pewno kilku z tych zawodników zmieni pozycję. Maciej Kalkowski ma większe predyspozycje do tego, aby grać na boku pomocy. Tylu zawodników w środku pola zwiększyło nam także rywalizację na innych pozycjach. Nagle okazało się, że Mariusz Pawlak może grać na boku i środku obrony. Wiąże się to też troszeczkę z naszymi problemami kadrowymi. Nie dopatrywałbym się tego, że doszedł do nas Miklosik i był to nieprzemyślany ruch, powzięty tylko dlatego, że on ma jakieś nazwisko. To jest człowiek, który pomoże nam jeszcze bardziej udoskonalić grę w środku pola.
Nie obawia się Pan zarzutów, że po przyjściu kolejnego doświadczonego zawodnika, zwiększy się średnia wieku zespołu? Nie myślał Pan o jakimś odmłodzeniu składu młodszymi graczami?
- Z młodszych piłkarzy zaistniał już Pietrowski. Wierzę w to, że łatwo pola nie odda. On wie, jakie ma braki, dużo z nim o tym dyskutowałem. Zasygnalizował mocno to, że będzie liczącą się postacią.
- Deklarowałem już zimą, że jestem bardzo zainteresowany mającym predyspozycje do atakowania pierwszego składu Robertem Hirszem. Jeżeli pozbędzie się kilku typowo juniorskich nawyków - jak granie tyłem do swojej bramki czy straty - to możemy mieć piłkarza naprawdę dobrego formatu.
- Dołączony został Wojtkiewicz - człowiek, który bardzo szybko złapał kontakt, dobrze wkomponował się w zespół i w kilku sparingach pokazał się korzystnie. Wychodzę z założenia, że moi wychowankowie mają jeszcze ciężej i muszą podwójnie udowadniać, że są naprawdę dobrzy.
- Uznałem że jeżeli mamy bić się o najwyższe cele, to będzie nam potrzebny zawodnik doświadczony. Dlatego uderzyliśmy w tym kierunku, jeśli chodzi o Miklosika. Wprowadzi on bardzo dużo spokoju w środku pola. Myślę że ludzie, którzy przyjdą i będą obserwować jego grę, nie będą mieli podstaw by zarzucać mi sprowadzenie takiego piłkarza. Uważam że Arek, prowadząc się tak jak obecnie, może jeszcze śmiało pograć przez kilka sezonów na bardzo wysokim poziomie.
Czyli Arkadiusz Miklosik to gracz sprowadzony do pierwszego składu?
- Jeszcze jest parę dni do ligi. Jest to dobry piłkarz, ale nie mówię, że usiądzie na ławce, jeśli będzie wykazywał się słabszą dyspozycją. Miało to już miejsce jesienią, w przypadku kilku naszych doświadczonych piłkarzy. Nie ukrywam jednak, że liczę iż będzie on wiodącą postacią.
Czym w ogóle kierował się Pan szukając nowych piłkarzy do drużyny? Było to uzależnione od finansów klubu?
- Wiadomo, że w klubie kroki stawia się rozsądnie. Nie stać nas na wielkie transfery, przepłacanie, tworzenie kominów płacowych i tak dalej. Także moje poszukiwania były ściśle związane z możliwościami klubu. Cieszę się, że taki piłkarz jak Miklosik przystał na nasze warunki. Zaimponował mi rozmową ze mną. Mówił, że nie tylko kasa była istotna. Ważna była też cała otoczka, klub, całe zainteresowanie, możliwość walki o wysokie cele. To był fajny kierunek.
- Wiadomo, że nie stać nas na wszystkich piłkarzy. Przegraliśmy walkę o Marczaka, który poszedł do Jagiellonii, czy Koniecznego, który przeszedł do Polkowic. Długo interesowaliśmy się pomocnikiem Zawiszy S.A. - Klepczarkiem. Ale tu finanse wzięły górę. Zrobiłem sobie prostą kalkulację - z tych ludzi, którzy mnie nie zawiedli w poprzedniej rundzie, podwoiłem sobie pozycje i tam, gdzie mi kogoś brakowało, tam ukierunkowałem swoje poszukiwania.
- Przyszedł Miklosik za Szczepińskiego, a więc to jest wzmocnienie bezdyskusyjne. Zamienienie Rusinka na Rogalskiego musi podnieść poziom grania. Wiadomo - brakuje nam od jakiegoś czasu lewego obrońcy, także doszedł Darek Łożyński. Na razie jest kontuzjowany, więc w trybie natychmiastowym powołałem wybijającego się z grupy juniorów starszych Macieja Osłowskiego. Myślę, że ten chłopak ma też prawo zaistnieć.
Co sądzi trener na temat celu, który może zostać postawiony przed Lechią?
- Nie jestem gościem, który się boi i chowa głowę w piasek. Czuję pismo nosem, wiem jakie oczekiwania względem mnie mają kibice, piłkarze też to czują. W naszych omówieniach meczów często o tym mówimy. Będzie na nas ciążyła bardzo duża presja. Wiem, że klub może postawić za cel włączenie się do walki o awans do I ligi. Nie byłbym trenerem, gdybym wtedy powiedział, że nie podejmuję rękawicy.
- Najprościej jest powiedzieć tak, jak to zrobili w kilku innych klubach - że oni chcą awansować i to zrobią. Słowo rzucić na wiatr jest łatwo, ja takich słów rzucać nie będę. Nie boję się walki o awans. Wiem co mnie czeka, mam ambitnych piłkarzy i sztab szkoleniowy, więc chcę spróbować. Wychodząc ze swojego założenia, które próbowałem wpoić piłkarzom - że każdy mecz jest ważny, bo za każdy płacą trzy punkty - jeżeli będziemy wygrywać, to będziemy bardzo blisko tego, aby podłączyć się do walki o awans. Czemu nie?
Liczycie tylko na punkty zdobyte na murawie czy też na te, które mogą zostać odebrane rywalom przy "zielonym stoliku"?
- Sprawy pozasportowe zawsze były daleko od klubu, od ludzi, którzy tu grają. Liczymy tylko swoje punkty i chcemy wygrywać. Naprawdę nie patrzymy na to, co się będzie działo. Zresztą nie sądzę, żeby decyzje o karach zapadły już teraz. Myślę, że liga będzie i tak ciekawa i grana w normalnym tempie. Bardzo się wyrówna - widać to już po składach personalnych takich drużyn jak Śląsk, Polonia Warszawa czy Polkowice. Mogą być zespoły, które jeszcze bardziej włączą się do walki o najwyższe cele. Tabela na pewno się spłaszczy. Wiadomo też, że ci mniejsi, z dołu tabeli, będą bić się o żywot. To będą bardzo trudne mecze.
Rok temu trener Kaczmarek zabierał piłkarzy w nietypowe miejsca np. na lodowisko. W tym roku chyba nic takiego nie miało miejsca?
- Lodowisko to dobra rzecz. Za mojej kadencji, korzystając z uprzejmości Stoczniowca i pana Bąka, też tam byliśmy w okresie roztrenowania. Poszedłem generalnie troszeczkę w innym kierunku. Będąc na obozie wybraliśmy się do kopalni. Myślę że to było fajne posunięcie. Piłkarze zrobili multum zdjęć. Chodziło o to, aby troszeczkę "przeczołgać się" po kopalnianych korytarzach.
Wybraliście się do czynnej kopalni?
- Kopalnia była już zamknięta, ale nasza wycieczka była całodniowa, zorganizowana. Byliśmy oprowadzeni, zjechaliśmy nawet na niższe poziomy. Wybraliśmy się tam w wolny dzień, w niedzielę i zobaczyliśmy, w jakich warunkach i jak trzeba pracować, aby utrzymać rodziny przy życiu.
Myśli Pan, że dało to piłkarzom do myślenia?
- Myślę że tak. Jedno zdanie, jakie przechodziło wszystkim przez twarze, to że za żadne pieniądze nie podjęliby się takiej pracy.
Myślał Pan o tym, aby zabrać chłopaków do stoczni?
- Myślę że w tej kwestii bardzo dobrze spisuje się "Gebels" (Zbigniew Zalewski - przyp. red.). Dzięki niemu piłkarze bywali już w więzieniu, w szkołach itp. Kto wie, może jeszcze kiedyś wpadniemy na podobny pomysł. Myślę że kopalnia była fajnym sposobem na oderwanie się od codziennej, rzetelnej pracy, a także pozwoliła docenić to, co mamy.
Czym jeszcze różni się okres przygotowawczy w Pana wykonaniu od tego, który serwował graczom trener Kaczmarek?
- Nie będę wypowiadał się na temat pracy Marcina Kaczmarka. Uważam że robił dużo dobrych rzeczy. Czym się różnił? My podzieliliśmy sobie wszystko w trochę inny sposób. Nieco inaczej pracowaliśmy nad wytrzymałością. Było to widoczne i sami piłkarze byli zdziwieni taką intensywnością i dużą ilością zajęć. Jesteśmy po bardzo dużej ilości treningów, która powodowała, że u piłkarzy nakładało się zmęczenie. Na to przede wszystkim zwróciłem uwagę.
- Uważam, że razem zrobiliśmy bardzo duży krok w kierunku taktyki. Tutaj widzieliśmy braki i wspólnie z trenerem Kafarskim i Gładysiem, serwowaliśmy zawodnikom przemyślane treningi pod względem taktycznym. Chcieliśmy eliminować błędy i braki, które wychodzą nam w grze. Myślę że było to widoczne. Wspominałem wcześniej o korzystaniu z projektora i komputera i tutaj różniło się to w zdecydowanym stopniu od tego, co robił Marcin Kaczmarek.
Latem ćwiczyliście głównie ustawienie 4-4-2, które mieliście stosować w lidze. Pracowaliście nad poruszaniem się obrońców i innych zawodników w tym systemie. Jednak liga wszystko zweryfikowała i graliście ustawieniem pomiędzy 4-5-1 a 4-3-3.
- Taktyka nie jest po to, aby ustawiać ją samą dla siebie. Musiałem, jako trener, zareagować. Przypominamy sobie dwie pierwsze kolejki i bramki stracone w sposób śmieszny. Do tej pory mam je przed oczami - i te w Janikowie i te w Białymstoku, gdzie między czwórką naszych obrońców piłka przechodziła sobie jak chciała. Dlatego musiałem zareagować. Ustawiłem przed linią defensywną człowieka, który zaczął ją dobrze łatać. Sprawdził się w tym miejscu Mariusz Pawlak.
- Co do ustawienia, to jesteśmy elastyczni. Nie powiem dzisiaj, że Lechia będzie grała tak, a nie inaczej. Na pewno będziemy grali czwórką obrońców w linii, a co dalej będzie się działo, to będzie uzależnione przede wszystkim od rozeznania, do klasy przeciwnika. Będziemy chcieli wykorzystywać słabsze strony i braki rywala.
Co w takim razie dało ćwiczenie ustawienia 4-4-2?
- Ustawienie 4-4-2 jest takim wyjściowym. Obrońcy grają w linii i przestawić je na system 4-3-3, bądź 4-5-1, to już żaden problem. Zasady funkcjonowania - jeżeli chodzi o asekurację, przesunięcie, podwojenie - są mniej więcej podobne i funkcjonują w każdym z tych systemów. Dlatego ćwiczenie ustawienia 4-4-2 na pewno nam pomoże w przypadku, kiedy będzie musieli np. mocniej zaatakować.
Podobno w Chorzowie ćwiczyliście kolejne ustawienie.
- Wróćmy do naszych pierwszych rozmów, kiedy zaczynałem pracę w Lechii. Powiedziałem wtedy, że nie chciałbym, aby Lechia miała jeden wypracowany system gry, jeden schemat. Chciałem, aby to funkcjonowało na zasadzie podpowiedzi z boku, że np. przechodzimy na granie bardziej ofensywne czy większym pressingiem. Rzeczywiście w Chorzowie dużo czasu poświęciliśmy na granie ustawieniem 4-2-3-1.
- Dlaczego? Doszedł do nas Arek Miklosik, który doskonale spisuje się w tej roli, współpracując z drugim człowiekiem, podłączającym się do akcji ofensywnych. Zmienia to oblicze trzeciego zawodnika środka pola. Notabene w takim ustawieniu jest to dwóch napastników - jeden operujący bardzo dobrze piłką, wchodzący do akcji ofensywnych, do tego dwóch graczy na skrzydłach. Jest to jakaś alternatywa. Nie mówię, że tak będziemy grali, ale myślę że zespół jest przygotowany na to, aby w pewnych momentach tak zagrać - przejąć inicjatywę w środku, szybko zdobywać teren, atakować z jeszcze większym animuszem.
Bliżej podstawowego składu jest Roland Kazubowski czy Robert Hirsz?
- Różnie. Myślę że Kazubowski będzie bardzo dobrą alternatywą dla Cetnarowicza. Ale nie tylko on, bo również Wiśniewski może tam grać. To nam znowu zwiększyło rywalizację. Roland to jest osobny temat, bo bardzo się cieszę, że tak wypalił i jakoś się spłaca. Był u mnie już we wrześniu i długo rozmawialiśmy na ten temat. Był wtedy straszliwie zapuszczony, miał spore kilogramy nadwagi, ale przyszedł, porozmawiał, rozpisaliśmy mu indywidualny tok przygotowań. Bardzo ciężko pracował jeszcze w tym okresie, kiedy grały rezerwy.
- Miałem gdzieś momenty zwątpienia, bo chłopak ciężko pracował i nie miał sił grać w rezerwach. Wcale się tam tak mocno nie pokazywał. Postanowiłem jednak zaryzykować. Pamiętam go jeszcze jako kolegę z boiska i znam jego możliwości. Niczym nie ryzykowaliśmy, daliśmy mu troszkę swobody i odpłacił się bardzo szybko. Myślę, że Roland będzie naprawdę ciekawą alternatywą.
Który z młodych piłkarzy znajdujących się w orbicie zainteresowań jest najbliżej meczowej "18", bądź nawet pierwszego składu?
- Bardzo blisko jest Hirsz i Pietrowski. Jeżeli chodzi o "18". Nie skreślam jednego i drugiego w przypadku brania pod uwagę do gry w pierwszej "11". Obawiam się trochę o Roberta, bo on niedługo wyjeżdża na kadrę Polski, która zaczyna eliminacje. Szkoda, bo bardzo bym chciał mieć go w Gdańsku. Jego największym mankamentem jest przeplatanie dobrego występu słabszym, ale sądzę że rozwiązanie tego problemu jest tylko kwestią czasu.
Który z piłkarzy, znajdujących się już jesienią w drużynie, zrobi wiosną największy postęp?
- Nie będę tego rozkładał indywidualnie. Uważam, że stać nas na to, aby cała Lechia zagrała lepiej o kilkadziesiąt procent w stosunku do tego, co pokazywaliśmy jesienią. Pracując z drużyną zależało mi na całokształcie, a nie na indywidualnościach. Często powtarzam, że dla mnie nie jest istotne to, czy będziemy mieli króla strzelców czy wybitnego zawodnika, który będzie strzelał gole. Wszystko musi funkcjonować jak w prawdziwej maszynie.
- Owszem, Cetnarowicz jest od strzelania bramek i w jakiś sposób tak na to patrzę. Ale on ma również wiele innych zadań, z czym już się pogodził, bo wie doskonale, że jeżeli nie będzie wykonywał tych założeń to nie będzie grał. On jest mi potrzebny już jako pierwszy zawodnik broniący, w odbieraniu piłki, podwajaniu. Nie ma w zespole miejsca na "stójkowych", dlatego cieszę się, że mamy 3-4 zawodników na tę pozycję i rywalizacja wzrasta.
Jesienią "Cetnar" był takim "stójkowym"?
- Absolutnie nie, ale ma jeszcze duże możliwości. Piotra można zmusić i wykorzystać go w jeszcze większym stopniu, on nie musi być tylko egzekutorem. Liczę na to, że w sposób wybitny przyczyni się do tego, że będziemy szybciej przechwytywać piłkę.
Który zawodnik najbardziej pozytywnie zaskoczył podczas okresu przygotowawczego?
- Nie odważę się wyróżnić jednego, bo może zostać to odebrane inaczej niż miałem na myśli. Wszyscy trenowali naprawdę solidnie i trzeba nagrodzić całą drużynę. Jeżeli zrozumieją, że praca, którą wykonali na obozach będzie miała przełożenie na mecze ligowe, to będzie z tego efekt.
Kto będzie wiosną zdobywał bramki dla zespołu?
- Myślę że "Heniek" (Krzysztof Brede - przyp. red.) będzie aktywny w karnych. (śmiech) Mam ludzi predysponowanych do strzelania goli: Cetnarowicz, Wiśniewski - tu nie może się nic zmienić. Będzie Kalkowski, doszedł Rogalski. Myślę że będziemy posiadali większą siłę rażenia jeżeli chodzi o środek pola. Bardzo mocne uderzenie ma choćby Miklosik.
- Nie zapominajmy także o Szuliku, który jest po jakichś perturbacjach, ale Szulika z końca rundy Lechia cały czas potrzebuje. Jeżeli tylko Marcin będzie przygotowany, a strasznie szybko dochodzi do dobrej dyspozycji, to myślę że i on może się przyczynić do tego, że będziemy strzelać gole. Oczywiście jeszcze stałe fragmenty gry, a także trafienia obrońców. Myślę, że rozłoży się to tak, że postrzelamy wszyscy.
Mówi Pan o wszystkich wyróżniających się piłkarzach, ale przecież wszyscy zmieszczą się w pierwszym składzie.
- Dokładnie. Gramy po jedenastu, dlatego wie wiem czy wszyscy panowie zdają sobie sprawę, że za kilka dni jest liga i że rywalizację już zamykamy, więc nie ma żartów. Muszą wyjść najlepsi. Pilnie się wszystkim przyglądałem i szkielet zespołu już mam. Czekam jeszcze na odpowiedź dwóch-trzech panów, w jakiej są dyspozycji. Rywalizacja jest i na pewno będą ludzie, którzy będą musieli zasiąść na ławce czy trybunach.
Nie boi się Pan jakichś "kwasów" w drużynie spowodowanych niezadowoleniem piłkarzy, którzy nie zmieszczą się w składzie?
- Odbieram to w taki sposób: jeżeli siadam dzisiaj na ławce, chcę coś trenerowi udowodnić, to kiedy wychodzę na boisko, tyram przez otrzymany czas w taki sposób, aby przekonać do siebie szkoleniowca. Innego sposobu nie ma.
Ale rezerwowych może wejść tylko trzech.
- Jest zespół rezerw, gdzie grać trzeba. Na pewno będę się przyglądał zawodnikom z tej drużyny. Sytuacja jest do pozazdroszczenia, bo jeśli chodzi o rezerwistów i zespoły juniorskie, to mam ich doskonały przegląd. Jeżeli tylko mogę, to poświęcam na to weekendy, niekiedy całe. Na pewno piłkarze będą mieli gdzie się pokazać i przekonać mnie. Nie zapominajmy też, że zaczną się kartki, kontuzje - które już mamy, także kadra musi być szeroka, jeśli o czymkolwiek myślimy. Aby podnieść poziom sportowy tej drużyny musieliśmy jeszcze bardziej zwiększyć rywalizację.
Dało się zauważyć, że Sławomir Wojciechowski zmienił sylwetkę na - powiedzmy - bardziej "piłkarską". Czy to jest jakaś oznaka tego, że wiosną pokaże swoją klasę?
- Sławek jest takim zawodnikiem, że łapie sporo drobnych urazów. Przepracował okres zimowy bardzo dobrze, widać to po jego wadze. Pokazał w kilku sparingach, że może być dobrze przygotowany do ligi. Spróbowaliśmy też ustawić go - co będzie zapewne dla wielu zaskoczeniem - jako ofensywnego skrzydłowego i o dziwo pokazał, że to daje jakiś efekt.
- Jeśli mielibyśmy statystyków notujących kto i ile razy dośrodkował, to mogłoby to dać ciekawy obraz. Jest to pewna alternatywa przy ustalaniu składu i cieszę się, że taką próbę podjąłem pamiętając, że grał tak w Aarau. Jego osiągi w przygotowaniu fizycznym pokazywały, że on może biegać w tę i z powrotem. To jest kwestia psychiki. Jeżeli Sławek się zmusi, uwierzy w to, że jest dobrze przygotowany, to będziemy mieli z niego tylko pociechę.
Tradycyjnie chcielibyśmy poprosić o wytypowanie odkrycia, motoru napędowego drużyny w nadchodzącej rundzie. Rok temu trafnie wytypował Pan Manuszewskiego, pół roku temu takim motorem miał być Kalkowski. Na kogo tym razem by Pan postawił?
- Tym razem postawię na Piotra Wiśniewskiego. Ten chłopak jest młody i żądny, jeśli będzie nadal trenował z takim zaangażowaniem i chęcią do gry, to może być człowiekiem, który będzie ciągnął ten wózek. Oczywiście jeśli nie pojawią się żadne czynniki zewnętrzne, które mu to pokrzyżują. Jak choćby "woda sodowa", ale uważam że akurat jemu to nie grozi. Nie obracałbym jednak tego pytania, że jest to jednoosobowa robota, bo to oczywiście całokształt pracy zespołu.
Jak wygląda współpraca ze skautem Robertem Sierpińskim?
- Był to mój pomysł. Uważam, że szkoda marnować takiego człowieka jak Robert. Nasze drogi się rozeszły, podziękowałem mu za współpracę jako piłkarzowi, a w roli skauta naprawdę go widzę. Znając go z pracy zawodowej, którą wcześniej łączył z piłką nożną, wiem że jest pełnym profesjonalistą. Jest bardzo inteligentny, potrafi się szybko komunikować. Jestem z nim w stałym kontakcie.
- Już przy transferach Miklosika i Rogalskiego, Robert był aktywny, nakłonił ich i przyczynił się do tego, że ci piłkarze są z nami. Ma duże pole do popisu, bo brakowało w Lechii takiego człowieka, stąd taki pomysł z mojej strony. Przykład - sparingi naborowe, jak te w zeszłym roku, gdzie chcieliśmy przejrzeć ludzi z niższych lig, nie powiem, że okazały się niewypałem, bo ktoś jednak do nas dołączył np. Łożyński.
- Ale powiem szczerze, że czasami było to śmieszne. Pokazywali się ludzie, zapraszani przeze mnie z IV i V ligi i okazywało się, że bardzo dużo brakuje im do naszego poziomu. Właśnie to chciałbym wyeliminować, tu Robert mógłby się pokazać. Mamy wszystko tak penetrowane i dopracowane, że człowiek, który będzie się wybijał, a jego marzeniem będzie gra w Lechii, przybędzie do nas w trakcie tygodnia. Nawet w mikrocyklu ligowym. Ja mu się przyjrzę i już po dwóch treningach go ocenię. Tu widzę rolę Roberta.
- Oczywiście cały dalszy zalążek tej pracy: jego obecność przy rozmowach transferowych, cotygodniowe wyjazdy i oglądanie spotkań III i IV ligi. To będzie jego praca. Oczywiście ludzie, których będziemy ewentualnie w ten sposób wynajdywać, to nie będą piłkarze ze znanymi nazwiskami, a tacy którzy mogą w Gdańsku zaistnieć i są głodni sukcesu. Brakowało nam przeglądu piłkarzy z całego regionu. Uważam że zatrudnienie Roberta to bardzo dobrych ruch, który szybko się spłaci. Zresztą już pokazuje, że może to robić dobrze.
Jako piłkarz nie miał Pan okazji zagrać w I lidze. Jakie znaczenie miałoby dla Pana, wychowanka Lechii, gdańszczanina, wprowadzenie Lechii do ekstraklasy?
- Nie miałem takiej okazji. Byłoby to spełnienie wszelkich marzeń. Jeżeli chodzi o życie rodzinne, to jest już kochana żona i kochany synek, czyli najbliższa rodzina. Ale awans byłby spełnieniem tego, co kocham najbardziej, czyli mojego klubu. Tutaj udało mi się spędzić wspaniałe lata grając w piłkę, zaufano mi i jestem trenerem tak wielkiego zespołu jak Lechia. Nawet w najskrytszych marzeniach nie myślałem o tym, abym mógł o coś takiego powalczyć. Jeżeli udałoby mi się zrealizować taki cel, to byłby to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Nie boi się Pan powtórzenia historii trenera Jastrzębowskiego, który też był wychowankiem klubu, w młodym wieku wprowadził Lechię do ekstraklasy i był to taki szczyt jego kariery trenerskiej?
- Wiadomo jak jest w zawodzie trenera. Trzeba się liczyć ze wszystkim. Raz się pracuje, a raz nie. Cokolwiek by się nie działo, to na pewno nic nie zmieni mojej postawy wobec Lechii. Nie wybiegajmy jednak tak daleko. Na razie powalczmy, a jeśli uda się to zrealizować, to chyba lepiej swoich kart w historii klubu nie mógłbym zapisać.
Co nauczyło Pana ostatnie 8 miesięcy jako trenera Lechii?
- Ciężko było przestawić się z funkcji zawodnika na trenera. Na pewno musiały zostać odcięte wszelkie przyjaźnie, a były takowe. Oczywiście poza robotą jesteśmy dalej blisko siebie, ale wszelka koleżeńskość musiała odejść na dalszy tor. Niektórzy piłkarze byli wcześniej bardzo blisko mnie, tworzyli mój codzienny dzień, spotykaliśmy się na obiadach, na kolacjach. To musiało przestać funkcjonować, bo jestem człowiekiem, który ich trenuje, pilnuje, odpowiada za nich.
- Bycie trenerem seniorów nauczyło mnie dużo. 7-8 lat bycia szkoleniowcem w grupach juniorskich nie da takiego stażu i takiego bogatego doświadczenia jak 8 miesięcy pracy z seniorami. Tego w żaden sposób nie da się nadrobić.
Siwych włosów Panu nie przybywa.
- Co najwyżej łysych. (śmiech) Włosów mi nie przybywa, bo nie używam żadnych środków, także w tej kwestii nic się nie poprawi. Czy wyłysieję? Jeśli bilibyśmy się o awans i spełniłbym swoje marzenie, to mógłbym odpuścić trochę włosów.
Kiedyś Bogusław Kaczmarek miał się ostrzyc na łyso, jeśli zdobędzie z Grodziskiem mistrzostwo Polski. Ostatecznie ostrzygł się już za w-ce mistrzostwo.
- Też mieliśmy podobny zakład - jeśli wygramy trzy mecze pod rząd, to trener się "walnie" na łyso. Jeszcze nie udało się tego zrealizować.
Przed inaugurującym sezon 2006/07 meczem z Unią Janikowo mówił Pan, że trochę się obawia swojego trenerskiego debiutu w II lidze, a także wyniku spotkania. Czy przed niedzielnym meczem też są takie obawy?
- Mam jedną obawę - o to, czy będę miał wszystkich zawodników zdrowych do I kolejki. Nie znaczy to oczywiście, że jestem pewny siebie. Nie mam więcej obaw, bo wierzę w tych chłopaków. Oni pokazali, że mogą solidnie przepracować zimę, że zależy im na tym, aby walczyć o najwyższe cele. Jeśli będą zdrowi, to nie będę miał innych obaw. Oczywiście żadnym razie nie lekceważę Unii Janikowo. Wiem, że ich budżet na transfery wynosił 2 mln zł. Nasz pewnie z 10 razy mniej. To też musi mieć jakieś odzwierciedlenie. Dlatego na inaugurację szykuje nam się fajny mecz z mocną ekipą.
Zdołacie przełamać fatum Janikowa, z którym jeszcze nie wygraliście?
- Myślę że niewielu ma to w pamięci i nie będzie to w żaden sposób rzutowało na przebieg meczu. Liczymy na zwycięstwo, chcemy wygrać mecz, bo jest nam to bardzo potrzebne. Zdajemy sobie sprawę, że Unia nie jest takim magnesem jak Jagiellonia, ale gdyby udało się wygrać w pierwszej kolejce, to mecz z "Jagą" byłby prawdziwym szlagierem. Jednak póki co jesteśmy przy Unii Janikowo i myślimy tylko o tym spotkaniu.