Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 96 (8/2007)

20 marca 2007

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

1:0 Z JAGIELLONIĄ W MECZU NA SZCZYCIE

Stracone dziewictwo

Namiastką ekstraklasy zapachniało przez chwilę na Traugutta. Wypełnione kibicami trybuny, dwa zespoły mające za sobą grę w elicie i aspirujące do niej teraz. Szkoda, że gra pozostawiała wiele do życzenia. Za kilka tygodni jednak o stylu nikt nie będzie pamiętał. Najważniejsze jest to, że 3 punkty zostały w Gdańsku.

MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Przed meczem z Jagiellonią Lechia nie wygrała z żadną drużyną, która była wyżej od niej w tabeli po rundzie jesiennej. Mało tego, zajmujące miejsca za biało-zielonymi Polkowice oraz KSZO także nie zostały pokonane jesienią. Wysoka pozycja na półmetku, to efekt skutecznej gry nad zespołami okupującymi miejsca w dolnej połówce tabeli II ligi. Zwycięstwo nad Jagiellonią pokazało, że lechiści są w stanie pokonać każdego rywala. Ten "pierwszy raz" powinien dodać pewności zarówno trenerom, jak i zawodnikom.

Takiego zainteresowania meczem Lechii już dawno nie było. Świadczy o tym najwyższa w tym sezonie frekwencja (ok. 10 tys.) oraz konieczność uruchomienia biletowej przedsprzedaży. Tłumy kłębiły się przed kasami już na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem meczu, a po 14.00 stadion był prawie wypełniony. Przyczyną tego była skuteczna ostatnio gra Lechii, niesamowita stawka meczu oraz atrakcyjność rywala zarówno pod względem kibicowskim, jak i sportowym.

Otoczka meczu przypominała pierwszy po latach mecz Lechii w II lidze w lipcu 2005 roku, kiedy także przeciwnikiem biało-zielonych był zespół z Białegostoku. Wtedy padł wynik 1:1, a tamten mecz ze strony Lechii pamiętają: Bąk, Brede, Pęczak, Wojciechowski, Fechner i Kalkowski. W Jagiellonii wystąpili wtedy m.in. Chańko, Łatka, Markiewicz oraz Speichler.

Tarasiewicz

Trener Ryszard Tarasiewicz to swoista legenda Śląska Wrocław. Były piłkarz wrocławskiego klubu jeszcze w zeszłym sezonie walczył ze swą macierzystą drużyną o awans do ekstraklasy. Od tego sezonu ten sam cel przyświeca mu w Białymstoku. Oczekiwania są wysokie, a i trener ma duże ambicje. Ubiegłotygodniową porażkę "u siebie" z KSZO uznał tylko za wypadek przy pracy. Rehabilitacja miała nastąpić w Gdańsku. Przed meczem zapowiadał na łamach Gazety Wyborczej walkę o zwycięstwo: - Lechia to jeden z niewielu zespołów, który ma problemy przy dłuższej, agresywnej grze. Gdańszczanie nie potrafią odpowiedzieć na taką grę i my postaramy się to wykorzystać.

Na murawę stadionu przy ul. Traugutta wychodził bardzo pewny siebie. Pewność ta szła jednak równolegle z kulturą i respektem dla rywala. Przechodząc obok ławki rezerwowych gdańskiej jedenastki, przywitał się z każdym zawodnikiem. Mało jest chyba osób w naszej lidze, które w podobny sposób prezentowałyby się na stadionie rywala.

Trener Tomasz Borkowski mógł przed meczem być pełen obaw o wynik. Wszystko za sprawą tajemniczej przypadłości serca, na którą zapadł chwilę przed pierwszym gwizdkiem sędziego, Piotr Cetnarowicz. Czołowy napastnik biało-zielonych był wpisany w protokół meczowy, jednak kilka minut przed rozpoczęciem spotkania pojawił się w cywilnym ubraniu na ławce rezerwowych. Mogło to budzić niepokój, wszak regułą w tym sezonie było to, że bez "Cetnara" Lechia nie wygrywała u siebie (tak było w meczach z Zagłębiem i Polonią Bytom).

Jego miejsce w jedenastce zajął Roland Kazubowski, który wzrostem trochę przypomina "Cetnara", lecz umiejętnościami i doświadczeniem ustępuje mu zdecydowanie. Do podobnego zdania doszli szkoleniowcy Lechii, zmieniając napastnika już po I połowie, wprowadzając do gry, po raz pierwszy tej wiosny, Sławomira Wojciechowskiego.

Po raz pierwszy od powrotu na Traugutta "Wojciech" zagrał na innej pozycji niż dotychczasowy środek pola. Zgodnie z przedsezonową zapowiedzią, trener Borkowski ustawił Sławka na lewym skrzydle. Wielu osobom gra Wojciechowskiego się nie podoba, jednak trzeba przyznać, że kiedy on gra, to zawsze znajdzie się przy nim kilku rywali. Oprócz tego, "Wojciech" w całym meczu może grać przeciętnie, jednak w najważniejszym momencie pokaże odpowiednią klasę i zagra tak, aby zapewnić punkty drużynie.

Pierwszy raz Pęczaka

Tak było do 85 minuty. Kiedy już wszyscy nerwowo spoglądali na zegarek, kiedy podział punktów wisiał na włosku, sędzia podyktował rzut wolny blisko środkowej linii. Do piłki podszedł Wojciechowski i silnym wykopem posłał ją w stronę bramki Jagiellonii. Tam w zamieszaniu dopadł do niej Paweł Pęczak i zdobył bramkę na wagę 3 punktów. Akcja byłych zawodników GKS-u Katowice, 33- i 29-latka, dała do myślenia wątpiącym w sens trzymania w drużynie tak doświadczonych zawodników.

Dla "Pękiego" było to pierwsze trafienie od czasu, kiedy gra w biało-zielonych barwach. Jesienią dla naszego serwisu powiedział, że marzy o bramce: - W pierwszej lidze zdobyłem tylko dwa gole, bo trenerzy przeważnie nie wystawiali mnie do stałych fragmentów gry. Powiem, że nieźle mi się gra głową, ale to trenerzy decydują, kto ma iść do przodu przy stałych elementach gry. Obaj z Rafałem Kosznikiem chcemy zdobyć pierwszą bramkę dla Lechii, ale nawet jeśli nie strzelamy, a asystujemy, to też jest dobrze.

Obrońca Lechii wrócił do składu po kontuzji, która wyeliminowała go z meczu przed tygodniem. Charakter, rajdy oraz asysty z prawej strony pokazały, że z silnymi rywalami nie ma alternatywy dla Pęczaka. Oby tylko zdrowie mu dopisywało.

Mecz z Jagiellonią był takim, o którym zwykle się mówi, że jest walką o 6 punktów. Tak się dzieje, gdy grają dwie drużyny sąsiadujące w tabeli. Stawką było także 3. miejsce, na dziś gwarantujące baraże o ekstraklasę. Obie drużyny nie zaprezentowały porywającego widowiska. Była walka, czasami wręcz zbyt ostra. Było także wiele niepotrzebnych przepychanek, dyskusji. Mało brakowało, a obie drużyny mogłyby kończyć mecz w osłabionych składach. Dodatkowo do tych dyskusji przyczyniali się trenerzy gości, Tarasiewicz i Tęsiorowski, dość żywo reagujący przy bocznej linii boiska. Wiele razy musiał interweniować sędzia techniczny.

Klarownych sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Chyba tę najlepszą mieli lechiści w 58 min., kiedy to trzykrotnie uderzali na bramkę Jacka Banaszyńskiego, a piłkę za każdym razem odbijali rywale. Mecz obfitował w dużą ilość nieprzyjemnych fauli, arbiter często musiał przerywać akcje gwizdkiem. Jedna z akcji została nawet przerwana przez gwizdek z trybun. Tak naprawdę mecz rozpoczął się dopiero po strzelonej przez Lechię bramce. Emocje sięgnęły zenitu, kiedy to lechiści bronili jednobramkowej przewagi. I kamień spadł z serca wszystkim gdańskim fanom, kiedy arbiter zagwizdał po raz ostatni.

Padła tylko jedna bramka, a grały, trzeba pamiętać, jedne z najskuteczniejszych drużyn zaplecza ekstraklasy. Brakowało jednak armat. Białostoczczanie zagrali bez Vuka Sotirovicia, a gdańszczanie bez Cetnarowicza. Osamotnieni Wiśniewski i Divecky nie stanowili zagrożenia dla bramkarzy.

Wygrywając mecz z Jagiellonią, Lechia uczyniła to z możliwie najlepszym wynikiem. Zwycięstwo 1:0 daje biało-zielonym lepszy bilans w dwumeczu i przy równej liczbie punków z Jagiellonią, to biało-zieloni będą wyżej w tabeli.

To już druga seria biało-zielonych, kiedy wygrywają 3. raz z rzędu. Jednak, aby śmiało myśleć o ekstraklasie, trzeba zwyciężać także na wyjazdach. Już za kilka dni nadarzy się ku temu pierwsza szansa w Bielsku-Białej. To także szansa poprawienia serii zwycięskich spotkań i udowodnienia, że na wyjazdach także można grać skutecznie.

Lechia nie chciała, aby wiosną uważano ją za faworyta w wyścigu po awans. Jednak po dwóch wiosennych wygranych ta etykietka będzie towarzyszyć biało-zielonym w następnych meczach. Czy ten balast będzie ciężarem dla piłkarzy znad Motławy? Oby nie, wszak może to grozić gorszą, czytaj mniej skuteczną, grą. Oby Jagiellonia nie była przykładem do naśladowania dla Lechii.

Opinie (6)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.242