Jacek Grembocki urodził się 10 marca 1965 roku w Gdańsku. Popularny "Gremboś" grał na pozycji prawego obrońcy. Jest wychowankiem Lechii. W drużynie z Gdańska rozegrał 52 mecze w I lidze, dla której zdobył dwie bramki.
Zdobył z biało-zielonymi Puchar Polski oraz miał okazję zagrać w słynnym meczu Lechii z Juventusem. Później grał 9 lat w Górniku Zabrze, zdobywając z tym zespołem dwa tytuły Mistrza Polski oraz Puchar. Po odejściu grał jeszcze w Petrochemii Płock oraz Lechii/Olimpii Gdańsk, wówczas grającej w pierwszej lidze. Ogółem w ekstraklasie rozegrał 257 meczów strzelając 9 bramek. Po wyjeździe z Polski grał między innymi w FC Caracas w Wenezueli oraz w Niemczech, w TuS Lingen 1910.
Jacek Grembocki karierę piłkarską kończył w Elanie Toruń i Cartusii Kartuzy, gdzie pełnił rolę pierwszego trenera. Ostatnio trenował V- ligową drużynę Orła Trąbki Wielkie, z którą awansował do IV ligi. Po zakończeniu przygody z Orłem, został drugim trenerem Polonii Warszawa. W swojej karierze ma za sobą 7 meczów w reprezentacji Polski, a także występy w reprezentacji olimpijskiej. Jako kadrowicz debiutował 7 marca 1987 w Rybniku, w meczu z Finlandią wygranym przez zespół Polski 3:1. Natomiast ostatni raz zagrał 3 listopada 1994 w Katowicach w meczu przeciwko Austrii. Przegrany przez nasz zespół 3:4. Ma na swoim koncie również występy w reprezentacji "Orłów Górskiego".
Jak zaczęła się pana przygoda z piłką?
- W 1974 roku brałem udział w turnieju dzikich drużyn na Lechii i zauważył mnie jeden z trenerów, pan Jakuszewski. Później zostałem przekazany do grupy Michała Globisza. Tak się zaczęła moja przygoda z Lechią. Krótki okres trenowałem u pana Jakuszewskiego, ale moje pierwsze treningi oraz moim pierwszym trenerem był Michał Globisz.
Co zadecydowało, że został pan piłkarzem?
- Historia tego jest taka, że mój tata był kiedyś piłkarzem Polonii Gdańsk. Grał też jakiś czas w zespole Zawiszy Bydgoszcz, z którą awansował do I ligi w 1960 roku. Myślę, że jakiegoś bakcyla piłki i ten talent piłkarski odziedziczyłem po tacie, który grał w piłkę i to zadecydowało. Z tego, co opowiadają w rodzice, kiedy miałem 2-3 lata, nic innego nie było dla mnie tak ważne, jak piłka, na każdym kroku.
Kiedy pierwszy raz w życiu jako młody chłopak oglądał pan mecz Lechii?
- Nie pamiętam, jaki dokładnie to był mecz. Zabrał mnie ojciec mojego kolegi, z którym zaczynałem grać w piłkę. Był to, jak dobrze pamiętam, 1974 rok. Siedziałem od strony Akademii Medycznej, prawie przy samym wejściu, gdzie była taka mała kamienna trybuna i zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Z takich pierwszych meczów, które pamiętam to było spotkanie Lechii z Widzewem, zakończone remisem 1:1. Przypominam sobie, że po spotkaniu były zadymy z kibicami i z milicją. Jednak moim pierwszym meczem, na którym się pojawiłem był ten mecz z tamtym kolegą, czyli z Wojtkiem Rybackim, z którym grałem w trampkarzach, a później wyjechał na stałe do Niemiec. Chodziłem z nim również do Szkoły Podstawowej nr. 44 na Przymorzu.
Kto był pana idolem piłkarskim oraz wzorem do naśladowania w czasach szkolnych?
- Z polskich piłkarzy idolami byli ci z czasów Kazimierza Górskiego: Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach. Jeszcze jak mieszkałem u babci we Wrzeszczu, to był taki chłopak, który miał strasznego figla na punkcie piłki zachodniej i on wycinał dla nas zdjęcia i każdy z naszej podwórkowej drużyny był jednym z nich. A to jeden był Cruyffem, Platinim, Meierem. Ja, pamiętam dobrze jeszcze do dzisiaj, dostałem zdjęcie Beckenbauera. Choć bardzo nie chciałem, bo to był obrońca, a ja wolałem być jakimś napastnikiem. Pamiętam, że miałem to zdjęcie wycięte z gazety i kazali mi się uczyć na pamięć wszystkich rzeczy o popularnym "Cesarzu". Miałem także długopisem napisany numer 5. na białej koszulce.
Pamięta pan swój pierwszy mecz w Lechii?
- Powiem szczerze, że debiutu nie pamiętam tak dobrze, ponieważ to było bardzo dawno temu. Mam zdjęcia z tego meczu, byłem wtedy bardzo malutki. Mój debiut był rozgrywany na boisku za trybuną. Trener Globisz wpuścił mnie na kilka minut, żebym zagrał i w taki sposób wystąpiłem pierwszy raz. Pamiętam nawet nazwiska kolegów, gdyż trener Globisz, nauczył mnie tego żebym prowadził kroniki ze zdjęciami. Pan Michał robił nam zdjęcia, potem nam je dawał w prezencie już opisane i później po prostu przepisywałem sobie wyniki wszystkich meczów. Tak to się zaczęło.
Jak pan wspomina okres kariery spędzonej w Gdańsku, w drużynie Lechii ?
- Pamiętam bardzo dużo dobrego, swoją grą i postawą zrobiłem bardzo dla tego klubu. Debiutowałem w zespole mając 17 lat, wywalczyłem z tą drużyną awans z III do I ligi, zdobyłem Puchar Polski, byłem dwukrotnie najpopularniejszym piłkarzem na Wybrzeżu. Przede wszystkim byłem, jak przechodziłem do Górnika Zabrze, największym transferem. Myślę, że do dzisiaj nikt z Lechii, nie zapłacił za żadnego piłkarza, tyle ile dał wtedy za mnie Górnik. Przeliczając to na tamtejsze dolary, na talony samochodowe, sprzęt piłkarski oraz na reklamy, które wisiały na stadionie około pięć lat i Górnik za to płacił. Dzięki tym reklamom mogę powiedzieć, że uratowałem Lechię przed spadkiem do II ligi w 1987 roku. Lechia miała jeszcze na kilka lat pieniądze za mnie. Myślę, że niektórzy powinni to do dzisiaj pamiętać i docenić. Jednak czasy te wspominam bardzo mile, bo miałem okazję zagrać z Juventusem Turyn. To podczas gry w Gdańsku miałem okazję zagrać w młodzieżowej reprezentacji Polski. Uważam, że były to wspaniałe chwile, które wspominam do dzisiaj.
Grał pan w meczu z Juventusem w 1983 roku, jak pan wspomina ten mecz?
- Zagrałem obydwa mecze z Juventusem, zarówno w Gdańsku jak i w Turynie i wspominam je niesamowicie. Także doświadczenie i spojrzenie na europejską piłkę było bardzo cenne, zwłaszcza dla młodego piłkarza. Także było to dla mnie duże przeżycie.
Przed meczem z włoską drużyną byliście na audiencji u papieża Jana Pawła II, czym dla pana było spotkanie z Ojcem Świętym?
- To była jedna z najbardziej wyjątkowych chwil w moim życiu, tak to oceniam dzisiaj po latach. W tamtym czasie strasznie się denerwowałem, żeby nie popełnić żadnej gafy i jadąc na audiencje do papieża, byłem pod niesamowitym wrażeniem. Rozmawialiśmy z papieżem, widziałem Ojca Świętego oraz ucałowałem jego dłoń. Do dzisiaj w domu trzymam pamiątkowe zdjęcie oraz różaniec, który otrzymaliśmy od Jana Pawła II. Wywarło to również wpływ na moją dalszą karierę oraz charakter.
Jak wyglądały kulisy pana przejścia do Górnika Zabrze?
- Grając w Lechii, grywałem na różnych pozycjach, ale w pewnym momencie trener Łazarek przesunął mnie na prawą obronę i ja to przyjąłem. Grałem na tej pozycji i robiłem stałe postępy. Górnik Zabrze zawsze sprzedawał dwóch piłkarzy, tym razem sprzedali Bogdana Gunie do Szwajcarii i to właśnie na jego miejsce przyszedłem. Obserwowano mnie jednak rok czasu zarówno w Lechii, jak i w reprezentacji młodzieżowej. Nie był to na pewno jakiś chaotyczny transfer, ponieważ klub z Zabrza kupował graczy z charakterem oraz z dobrymi umiejętnościami. Mało brakowało, a bym trafił do Zagłębia Lubin, ale okazało się, że Górnik był mocniejszy i wtedy podpisałem z nim kontrakt, czego na pewno nie żałuję.
Jak pan wspomina okres gry spędzony w Zabrzu?
- W tym czasie, jak przyszedłem do Górnika, takim szefem szefów był minister Szlachta. Warunki w Górniku były takie, że patrząc na to, co się dzieje w dzisiejszej piłce, że niektóre kluby nie mają tego co Górnik miał dwadzieścia lat temu. Tam było wszystko, dosłownie wszystko. Dwóch masażystów, obiady codziennie, zarobki takie, że zarabiało się o wiele więcej niż gdzie indziej, mieszkania. Jeżeli chodzi o stronę sportową, niczego nie brakowało. Były zgrupowania zagraniczne, grało się w europejskich pucharach, przez co był kontakt z piłką zachodnią.
- Myślę, że Górnik byłby mistrzem Polski przez wiele lat, ale w między czasie zmarł w wypadku minister Szlachta. Górnik z wielkim kontem, bo klub miał niesamowite dochody, stał się kąskiem dla różnych oszustów. Później niestety z potentata finansowego Górnik stał się bankrutem. Jednak te dziewięć lat spędzonych wspominam bardzo mile. Zdobyłem Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, a także miałem możliwość gry w pucharach europejskich. Kiedyś jak zajęliśmy trzecie miejsce w lidze, to uznawano to za porażkę i wymieniano pół składu. A dziś Górnik jakby zajął trzecie miejsce, to byłby wielki sukces.
Dlaczego grając w Lechii /Olimpii Gdańsk odszedł pan stąd tak szybko?
- Moje przyjście do Lechii / Olimpii było przypadkowe, gdyż wtedy grałem w Płocku, ale niestety spadliśmy do II ligi. Wróciłem do domu, do Gdańska i chciałem wyjechać za granicę, ale się nie udało. Wtedy w Gdańsku pojawił się Hubert Kostka, który namówił mnie do gry. Dziś uważam, że to był błąd, chciałem przyjść dla tych kibiców, bo przychodziło ich naprawdę sporo, było to coś niesamowitego. Niestety fuzja Lechii z Olimpią nie podobała się PZPN oraz panu Marianowi Dziurowiczowi i była skazana na niewypał. Nie dogadałem się również z działaczami Olimpii Poznań, ponieważ co innego mówili, a co innego robili i wcześniej czy później wiedziałem, że stąd wyjadę. Szkoda mi było tylko Gdańska i tych kibiców.
Jak pan uważa, dlaczego Lechia awansowała do I ligi w 1984, a później się nie udawało?
- Ja powiem tak, że w Gdańsku jest ciągle taki problem. Lechia po prostu nie słucha ludzi, którzy cokolwiek w piłce osiągnęli. Każdemu w Gdańsku wydawało się, bądź nadal się wydaje, że wszystko wiedzą najwięcej. Prawda jest taka, że w klubach zachodnich, a także w wielu polskich, pracują ludzie, którzy coś w piłce osiągnęli. Najgorsze jest jednak to, że ci ludzie, co psują, nadal pracują i psują. Nie mówię tylko o Lechii, bo tak jest w innych klubach. Lechia ma kilkanaście tysięcy kibiców. Łatwo więc jest policzyć ile to jest gadżetów sprzedanych, jaki to jest nośnik reklamy i go trzeba wykorzystać. Ale musi tu być właściciel. To nie może być tak, że nie ma właściciela, zarządy są w ilościach kilkunastu osób, którym się wydaje, że wszystko wiedzą. Odpowiedzialności nie ma żadnej, bo odpowiedzialność zbiorowa, to żadna odpowiedzialność. Także myślę, że to jest problem piłki na Wybrzeżu, nie tylko w Lechii. Nie ma w tych klubach, ani w zarządach, ani w formie doradztwa ludzi, którzy grali w drużynach na odpowiednim poziomie, co choć trochę zrobili dla piłki na Wybrzeżu. Powtarzam jeszcze raz, w klubie powinien być właściciel, który dba o klub i działa na jego korzyść.
Jak pan ocenia szkolenie młodzieżowe w Lechii Gdańsk?
- Odpowiedź jest bardzo prosta. Jeżeli z danych roczników młodzi piłkarze, którzy są uczeni pod piłkę zawodową, kończąc wiek juniora trafiają do seniorów i w młodym wieku trener bierze piłkarzy nie na sztuki, ale zawodników, którzy zaczynają grać regularnie i później wybijają się, to szkolenie jest dobre. Natomiast, jeżeli zawodnicy nie grają, przemijając po sezonie lub dwóch, to trzeba sobie powiedzieć, że tego szkolenia nie ma, albo po prosu ma się pecha. Odpowiedzią na to pytanie jest to ilu wychowanków jest w pierwszej drużynie i ile w niej gra. Ja pamiętam, że były takie rzuty Globisza - rocznik 1965 i rocznik Sławomira Wojciechowskiego. Później natomiast był taki rzut trenera Józefa Gładysza, gdzie było kilku znakomitych młodych piłkarzy jak: Grzegorz Król, Marek Zieńczuk czyTomasz Dawidowski.
W juniorach Lechii gra pana syn Damian, jak ocenia pan jego przyszłość w Lechii?
- Pamiętam, że przyszedł, kiedy miał 6-7 lat do grupy trenerów Borkowskiego i Szutowicza. Potem został w grupie tego drugiego. Wyróżniał się na tle innych kolegów i to wyraźnie. Natomiast później trenował u trenera Głobisza, gdzie robił stałe postępy. Obecnie jest prowadzony przez Marka Szutowicza, gra, strzela dużo bramek i walczy o miejsce w składzie. Co do jego kariery to różnie może być. Ja bardzo się cieszę, że mój syn teraz gra, uczęszcza na treningi i uczestniczy w duchu sportowym, to jest ważne. Chciałbym, aby grał, ale nie za wszelką cenę.
Grał pan w Wenezueli, jest to kraj egzotyczny. Jak pan ocenia tamtejszą piłkę, jak pan w ogóle tam trafił?
- Kontrakt w Wenezueli dostałem w 1996 roku, dzięki papieżowi. Właściciel klubu z Caracas pochwalił się, że polski piłkarz jest u niego na testach. W gazecie, którą posiadam do dzis, a która ukazała się w Wenezueli, na pierwszej stronie pojawiły się słowa Jana Pawła II w języku hiszpańskim. Brzmiały one: "Mojemu rodakowi trzeba pomóc". Jakby to ująć dostałem ten kontrakt, dzięki Ojcu Świętemu. Poziom ligi trudno jest okreslić, ponieważ piłka w Wenezueli ostatnio poszła do przodu. Przykładem jest wygrana Caracas z River Plate z Argentyny. FC Caracas to był jeden z najbogatszych klubów w Wenezueli jak na tamte czasy. Miał sztuczne boisko oraz znakomite warunki do gry. W Caracas miałem okazję grać w pucharze Ameryki Południowej, czyli w Copa Libertadores. Grałem między innymi z San Lorenzo. Natomiast w meczu z zespołem River Plate Buenos Aires siedziałem na ławce.
Przeciwko jakiemu, największemu piłkarzowi w historii piłki nożnej miał pan możliwość grać?
- To był Michael Platini z Juventusu, Stefan Effenberg z Bayernu Monachium, Bernd Schuster z Realu Madryt oraz Hernan Crespo z River Plate Buenos Aires.
Jak zaczęła się pana przygoda z "trenerką"?
- Po zakończeniu kariery bardzo pomogli mi panowie Bąk i Globisz. Trenowałem takie grupy talentów w Gdańsku w 2000 roku, przez blisko rok. Później trenowałem makroregion juniorów młodszych Cartusii Kartuzy, a na koniec objąłem IV-ligowy zespół seniorów. Po zakończeniu pracy w Kartuzach, objąłem Olimpię Osowa, by później poprowadzić zespół Orzeł Trąbki Wielkie, z którym awansowałem do IV ligi.
Jak to się stało, że trafił pan do Polonii Warszawa?
- Jestem człowiekiem pracowitym. Wiele lat przez swoją pracowitość dążyłem do tego, co w życiu osiągnąłem. Ktoś dostrzegł i uznał, że jest to moje miejsce w życiu i dostałem propozycję pracy w Polonii Warszawa. Myślę, że ją wykorzystuję jak należy. Chcę się rozwijać zawodowo i jest to mój cel w życiu. Chcę pokazać co niektórym, że się mylili. Chciałbym ich zawstydzić, szczególnie w Gdańsku, którzy uważali, że nie będę trenerem.
Jak się panu współpracuje z trenerem Waldemarem Fornalikiem?
- Współpracuje mi się znakomicie, mamy to samo spojrzenie na piłkę. On był wiele lat pierwszoligowym piłkarzem tak samo jak ja. Trafiłem na człowieka, od którego się wiele uczę i który ma doświadczenie trenerskie.
W kadrze Polonii znajduje się wychowanek Lechii, Paweł Piotrowski. Czy pana zdaniem ma szanse na grę w pierwszym zespole?
- Przejście dla Pawła z Orła Trąbki Wielkie do Polonii było wielkim szokiem treningowym i życiowym. Nie ukrywajmy, jest on dopiero piątym napastnikiem w drużynie. Trenuje z pierwszym zespołem, gra w zespole rezerw regularnie. Jest to zawodnik o znakomitych warunkach fizycznych i niezłych umiejętnościach piłkarskich. Jak będzie robił postępy piłkarskie, będzie grał. Zależy to tylko od niego samego.
Jaka jest tajemnica tak dobrej postawy "Czarnych Koszul" w tej rundzie?
- Sukces tkwi w tym, że Polonia ma dobrego właściciela klubu, który ma ludzi działających na korzyść klubu. Po drugie to doskonały dobór trenerów, bo nie jestem tylko tutaj ja i trener Fornalik, ale również tacy znakomici trenerzy, a wcześniej zawodnicy jak: Jarosław Bako, Jan Karaś. Sukcesem są również piłkarze, którzy są dobrymi zawodnikami jak na drugą ligę. Oni chcą wygrywać, uczyć się i w dodatku słuchają trenera. I to myślę przynosi efekty.
Graliście niedawno z Lechią. Jak pan, wychowanek biało-zielonych, czuł się po drugiej stronie barykady?
- Tam gdzie gram, oddaję całe swoje serce, bo piłka jest moją pasją, jest to mój cel w życiu. Będąc w Polonii chciałem żeby wygrała Polonia, ponieważ z tego jestem też rozliczany.
Jak pan ocenia poziom II ligi w obecnym sezonie?
- Ludzie muszą sobie zdać jedną rzecz, że po tych wszystkich zawirowaniach ze spadkami, każdy zespół w II lidze się wzmocnił. Każdy zespół może spaść z ligi, ale każdy może również awansować. Każdy może wygrać z każdym. W tym roku liga jest bardzo wyrównana.
Jakie są pana zdaniem najmocniejsze strony Lechii?
- Trudno mi powiedzieć jakie są najmocniejsze strony, bo nie zawsze jestem na meczach Lechii. Nie dostałem karnetu na mecze. Niestety, były piłkarz Lechii i reprezentacji Polski nie dostał wjazdówki. Niektórzy, którzy zrobili mniej dla klubu dostali, a ja nie. Niemiłe to było zagranie, nie wiem kogo, ale mniejsza o to.
Czy mimo słabszych ostatnio wyników biało-zieloni mają szansę na awans?
- Lechia dla mnie jest kandydatem do awansu do ekstraklasy. Ma szczęście też, że inni rywale gubią punkty, przez co strata jest mała. Dla mnie osobiście Lechia jest w gronie drużyn walczących o awans.
Co pan myśli o kibicach Lechii Gdańsk?
- Są niesamowici. W II lidze takich kibiców ma tylko Ruch Chorzów. Na Lechię regularnie przychodzi ok. 10 tysięcy widzów. Oprawa, doping i atmosfera jest niesamowita. Grać przy i dla takich kibiców jest czymś fajnym.
Najlepszy piłkarz i trener w całej historii Lechii pana zdaniem?
- Najlepszym piłkarzem, moim zdaniem, był Roman Korynt. Jednak dla mnie najlepszym piłkarzem biało-zielonych, którego widziałem w akcji był Zdzisław Puszkarz. Taki piłkarz rodzi się raz na trzysta lat. Jest on dla mnie taka ikoną gdańskiego klubu, choć było w Gdańsku wielu wspaniałych zawodników. Z tego co pamiętam śpiewałem nawet piosenki na jego cześć: "Zdzisiu, Zdzisiu strzelisz brameczek sto, jeszcze jeden, jeden gol". Trenerem zaś był Jerzy Jastrzębowski, za którego rządów trenerskich Lechia odnosiła największe sukcesy.
Pana największy sukces?
- Największym moim sukcesem jest to, że spełniły się moje marzenia, ponieważ od dziecka chciałem zostać piłkarzem.
Jak wspomina pan Kazimierza Górskiego, którego znał pan osobiście?
- Współpraca z panem Kazimierzem była dla mnie czymś wspaniałym i niesamowitym. Dla mnie pan Kazimierz był wspaniałym trenerem i człowiekiem godnym do naśladowania. Uważam, że było to dla mnie wyróżnienie i zaszczyt poznać pana Górskiego.
Co chciałby pan od siebie powiedzieć kibicom z Gdańska?
- Chciałbym powiedzieć, aby nadal przychodzili na mecze i dopingowali w sposób kulturalny i wspaniały swoja drużynę tak jak do tej pory. Życzę im również awansu do I ligi.