Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 102 (14/2007)

1 maja 2007

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

DARIUSZ GŁADYŚ DLA LECHIA.GDA.PL

Ktoś mógłby pójść za to siedzieć

"Mentalność Polaków jest taka, że jak jednemu bramkarzowi powiesz, że jutro nie gra, to on sobie pójdzie z kolegami na piwo, bo i tak jutro tylko odsiedzi 90 minut. A jednak tak nie jest. Bardzo ważne jest by obydwoje byli skoncentrowani na tym, że mogą grać. I to cały czas im wpajam" - mówi dla lechia.gda.pl 38-letni trener bramkarzy w Lechii Gdańsk, Dariusz Gładyś.

KAROL SZELOŻYŃSKI, MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Dariusz Gładyś obecnie prowadzi treningi bramkarskie w gdańskiej Lechii. Tą funkcję pełni już blisko 2 lata.

Do Gdańska trafił w 1992 roku sprowadzony przez trenera Adama Musiała z nieistniejącego już klubu Błękitnych Kielce. W kieleckim klubie występował na stadionie, w którego miejsce postanowiono nowoczesny obiekt, na którym obecnie swoje mecze rozgrywa Korona.

W Lechii od początku o miejsce w bramce rywalizował z Maciejem Kozakiem. O tej rywalizacji jednak nie chciał rozmawiać. W ogóle nie nie lubi wracać do historii, do lat ubiegłych. Twardo stąpa po ziemi. Życie, nie tylko piłkarskie mocno go doświadczyło. Nie tylko grał w piłkę, ale pracował także na budowie, na dachach, nosił worki w porcie. Musiał zarobić na rodzinę, takie były czasy. Największym jego kibicem pozostaje 13-letnia córka Patrycja, która często zasiada na trybunie Lechii.

Z Dariuszem Gładysiem spotkaliśmy się w piątek, dniu jego 38-urodzin. Miejscem spotkania było gdańskie Brzeźno. Miejsce, w którym bohater wywiadu czuje się jak w domu.


Dariusz Gładyś: Byłem ostatnio u Mariusza Pawlaka, oglądaliśmy sobie album z naszymi zdjęciami z czasów FC Lechii itp. Pięknie sobie powspominać dawne czasy.

Trafił pan do Lechii właśnie w czasach, kiedy tworzyła się FC Lechia. Jakie były tego kulisy? To Adam Musiał pana ściągnął?

- Tak. Kulisy mojego przyjścia do Lechii do dzisiaj muszą być owiane tajemnicą, bo ktoś mógłby iść "siedzieć". Byłem wcześniej wyciągnięty z wojska. Formalnie byłem gdzieś w jednostce, a grałem w Lechii. Dlatego nie mogę o tym opowiadać.

Kiedy w takim razie wpadł pan w oko Musiałowi?

- Musiał przyjeżdżał do Kielc na mecze Błękitnych, których prowadził Ireneusz Adamus. Był to wtedy, podobnie jak Wisła, klub policyjny, więc na pewno była jakaś współpraca, a ja byłem tam w wojsku. Wyniki zespołu były dobre, moje własne osiągnięcia też, bo puściłem najmniej bramek w I i II lidze, byłem wybierany do różnych "jedenastek kolejki".

- Adam Musiał był na dwóch-trzech moich spotkaniach i zaproponował. Nie ukrywam, że zawsze moim marzeniem było to, aby żyć nad morzem. Choć jestem z Wodzisławia, z drugiego końca Polski. Mieszkam teraz w Gdańsku, ale kiedyś moje miejsce było przy czeskiej granicy, ponad 600 km stąd.

No i mieszka pan w Gdańsku już kilkanaście lat.

- Tak, od 1992 roku. Mam córkę, która ma 13 lat i jest z Gdańska, tu się urodziła.

Jak człowiek z południa Polski czuje się nad morzem?

- Nie czuję się już jak człowiek z południa, który przebywa nad morzem. Czuję się związany z tym, co jest tutaj. Nie czuję się gdańszczaninem, bo wiele osób uznałoby to za snobizm. Po prostu tutaj mieszkam i to czuję, nie ciągnie mnie do Wodzisławia, chociaż mam tam rodziców. Myślę że w Gdańsku zostanę do końca moich dni.

Co zadecydowało o tym, że zostanie pan na północy na stałe?

- Na pewno ważne przy podejmowaniu decyzji było to, że miałem w Gdańsku rodzinę. Później się rozwiodłem, ale nadal mam tutaj dziecko. Patrycja jest wiernym kibicem Lechii, chodzi, kiedy tylko może, na mecze "u siebie".

- W Gdańsku życie jest generalnie inne niż na Śląsku. Tego nie można porównać. Kiedy jadę w grudniu na Śląsk i widzę ludzi, którzy robią przedświąteczne zakupy, to mając 50 lat wyglądają jakby mieli po 80 lat. Nad morzem po prostu chce się żyć, a tam na dzień dzisiejszy jest totalny badziew.

Gdyby nie zajął się pan piłką, to pracowałby w kopalni?

- Skończyłem szkołę górniczej, jestem mechanikiem maszyn z wykształcenia. Gdyby nie piłka, to na pewno byłbym w kopalni. Jednak mój ojciec był piłkarzem, bocznym obrońcą, grał w Odrze Wodzisław, Jastrzębiu, Gwardii Warszawa. On mnie wziął na pierwszy trening kiedy jeszcze byłem w wózku. Nawet mam zdjęcie jak siedzę w wózku, a tata trenuje z GKS-em Jastrzębie. Sam nawet tego nie pamiętam, ale byłem. Później przeszedł do Wodzisławia i tam też mieszkaliśmy. Woził mnie od małego na treningi. To on zaraził mnie piłką.

Jeśli chodzi o pozycję na boisku, to nie poszedł pan w ślady ojca.

- Tata zawsze twierdził, że pozycja, którą sobie wybrałem, to był mój błąd. Jednak z rocznika, w którym grałem w Wodzisławiu, a były tam dwie klasy sportowe - moja i starszego rocznika, to tylko Tomasz Gajewski i ja gdzieś graliśmy. Reszta się utopiła w III i IV ligach.

Patrzy pan teraz z sentymentem na Odrę Wodzisław, na jej wyniki?

- Nie, nie. Nie jestem człowiekiem wylewnym uczuciowo i nie patrzę się do tyłu, a wręcz odwrotnie. Zależy mi na tym, aby Lechia była jak najwyżej i aby wszystko funkcjonowało jak najlepiej. A Odra? Kiedyś była, tak samo jak Błękitni Kielce, gdzie teraz stoi stadion Korony, w tym samym miejscu, w którym odbierałem puchary, dyplomy itp. Taka jest kolej rzeczy - jedni są, drugich nie ma.

- Sentyment na pewno jest, tymbardziej że Wodzisław jest specyficznym miastem na Śląsku. Jego szczególność polega na tym, że patrząc na mapę widzi się Chorzów, Zabrze, Katowice i Bytom niedaleko siebie, a gdzieś tam z dala jest Wodzisław. Tam się wychowałem, tam uczyli mnie grać w piłkę. Zawsze podkreślam, że trenerzy Kamiński i Kulig to ludzie, którym dużo zawdzięczam. Jednak na dzień dzisiejszy najważniejsza jest Lechia. Myślę że zżyłem się z tym klubem na tyle, że tak musi być.

Jakiego prezentu urodzinowego oczekuje pan od podopiecznych z drużyny?

- Trzech punktów w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. To byłby dla mnie najlepszy prezent urodzinowy, jaki mógłbym dostać. Widzę w chłopakach taką determinację, że może się spełnić.

Jakie jest morale w drużynie?

- Bardzo wysokie. Takie, że albo tam, albo nigdzie. Mam nadzieję i mocno w to wierzę, że w spotkanie w Sosnowcu będzie przełomowe.

Dlaczego pana zdaniem zespół dopadł taki kryzys?

- Ciężkie pytanie. Moim zdaniem należałoby poszukać bardziej psychicznego, niż piłkarskiego, podłoża tego problemu. Chłopaki chcą, co widać. Jest jednak gdzieś coś takiego, że niektórzy nie wytrzymują psychicznie presji związanej z walką o awans.

Nie myśleliście w takim razie nad zajęciami z psychologiem?

- Dla mnie jest to tak: jakbyście mieli stragan, a nagle, kiedy wam nie idzie, to zamiast warzyw zaczynacie sprzedawać kurczaka. Jako trener bramkarzy współpracuję z psychologiem. Była taka opcja, aby zatrudnić dla całego zespołu tego typu fachowca, ale praca z nim nie może się zaczynać w momencie kryzysu. Musi się to zacząć logicznie, na którymś obozie i później być kontynuowane. To jest moje zdanie, z którym wielu może się nie zgadzać.

- Co pomyśli sobie taki piłkarz, który zobaczy, że przyprowadza się do szatni psychologa? Każdy zareaguje inaczej. Jeden poczuje się urażony, że inni uważają, że jest "taki-owaki". Drugi będzie się zastanawiał, czego od niego chcą, czy nie robią z niego wariata. Jest inne myślenie każdego człowieka. Praca z psychologiem jest potrzebna każdemu sportowcowi, ale powinno to iść powoli, spokojnie i od jakiegoś etapu. Podobnie jest ze zmianą trenera. Jest problem, to zmieńmy trenera. A dlaczego nie jedenastu zawodników?

Pan też musi być w pewnym sensie psychologiem.

- Myślę że z całej trójki sztabu szkoleniowego muszę być chyba największym psychologiem. Ze względu na to, że bramkarz odgrywa w zespole bardzo dużą rolę. Byłem w Warszawie na spotkaniu z Leo Beenhakkerem, który mówił akurat o treningach golkiperów i zadał jego super pytanie: "jakim w Polsce gramy systemem?". Wstał jeden pan i mówi "4-4-2". A Leo na to: "no dobrze, ale gdzie jest bramkarz, bo nie jest pan pierwszym trenerem w Polsce, który tak odpowiada?". No i facet przyznał Beenhakkerowi rację.

- W Polsce jesteśmy daleko, daleko do tyłu z pojęciem o tym, że system grania zaczyna się od golkipera. Na dzień dzisiejszy jest wysyp polskich bramkarzy, praktycznie gdzie się nie spojrzy, to gra polski golkiper. I większość jest wyróżniana. Ja, kiedy grałem w piłkę, nie miałem trenera bramkarzy, bo wtedy ich nie było. Uczyło się od starszych kolegów, którzy podpowiadali, co i jak robić. Tu jest różnica.

- Uważam że bramkarz jest bardzo ważnym elementem w każdym zespole. On patrzy na wszystko z tyłu, może pomóc, niekiedy może charakterem wyzwolić chęć walki. Są systemy grania i mając dwóch-trzech golkiperów o innych charakterystykach, można grać innym systemami. U nas się na to nie patrzy - czy gramy wysoko, czy nisko, czy 4-4-2, czy inaczej, to zawsze stoi ten sam człowiek. Czy ktoś u nas widział, aby bramkarz grał na 30. metrze? Ja jestem zwolennikiem tego, aby golkiper grał w roli ostatniego obrońcy, stopera.

- Gazety po meczach piszą o wszystkim, ale na temat bramkarzy dopiero wtedy, kiedy popełnią jakiś błąd. Wtedy on jest winny. A tak nie jest do końca. Golkiper jest jak saper - pomyli się raz i jest koniec. I wtedy wszyscy piszą: "bramkarz zawalił, przegraliśmy 0-1 czy 0-2". U nas nie liczy się, że golkiper grał poprawnie, o tym nikt nie wspomina. Musi się wyróżnić albo pozytywnie, albo negatywnie, wtedy o nim napiszą. Mam teraz do was pytanie, czy to jest dobre?

To zależy od bramkarza, ale chyba najważniejsze jest zdanie trenera.

- Tak, ale sami wiecie jakbyście się czuli będąc piłkarzami, kiedy czytacie gazetę i w relacji z każdej kolejki wspomina się o napastniku, pomocniku, trenerze, masażyście, o wszystkich tylko nie o bramkarzach. To jest problemem w polskiej piłce - że nie są zauważane problemy związane z tą pozycją.

To może założy pan związek zawodowy bramkarzy?

- Nie, żaden związek. Ja po prostu uważam, że golkiper jest takim samym zawodnikiem jak napastnik.

Ale z drugiej strony jest tak, że może nie są tak zauważani, ale jednak w ostatnich latach, to oni przynoszą sławę polskiej piłce.

- Dlatego mówiłem o tych, którzy grają za granicą i są za grę wyróżniani. Ale w Polsce nie. A cały świat kupuje bramkarzy u nas. I tam potrafią docenić ich grę, u nas nie.

Gra którego z topowych polskich bramkarzy podoba się panu najbardziej?

- Na pewno na dzień dzisiejszy wyróżniłbym dwóch - Boruca i Fabiańskiego. Wszyscy mamy też nadzieję, że regularnie zacznie bronić Kuszczak, bo to też bardzo dobry bramkarz.

Jaki jest pan jako trener bramkarzy? Nie mają z panem lekko?

- To raczej pytanie do golkiperów Lechii. Na pewno jestem wymagającym trenerem, ale staram się, aby nasza współpraca polegała do pewnego stopnia na koleżeństwie. Jest oczywiście pewna granica, niekiedy krzyknę czy coś powiem, ale staram się, aby nie trenowali pod presją. Bo ta jest w meczu, ale same zajęcia już nie powinny.

Na treningu nie musi być takiej presji?

- Mam czwórkę bramkarzy, których nie muszę namawiać do pracy, pilnować, gonić. Wręcz przeciwnie, trzeba ich hamować, bo chcieliby za dużo, a łatwo jest przesadzić. Pod tym względem jest super. Rozmawiamy na temat treningów jak by zrobić to, a jak to. Oczywiście ja decyduję co robimy, ale wysłuchuję podopiecznych.

Skąd się bierze to, że chcą tak ciężko pracować? Chcą się rozwijać czy znaleźć w kadrze meczowej?

- Dobre pytanie. Myślę że chcą dojść w pewnych elementach tego, co robią do perfekcji, a jest to możliwe.

Przed którym golkiperem Lechii według pana rysuje się najbardziej świetlista przyszłość?

- Teraz was zaskoczę. Chłopakiem, w którego w tym klubie najbardziej wierzę jest Patryk Sobczak z rocznika 1993, który trenuje u Jarosława Pajora.

Lechia dawno nie wychowała żadnego bramkarza.

- Zgadza się. Na pewno bardzo dobrym materiałem na to, aby kiedyś być świetnym golkiperem jest Bartek Dębowski. Uważam też, że Bąk i Sobański spokojnie poradziliby sobie w I lidze już dzisiaj. Po awansie bez problemów daliby sobie radę.

Czyli w wypadku wejścia do I ligi nie będzie pan poszukiwał dodatkowego bramkarza, jak to miało miejsce zimą?

- Ja nie mówiłem zimą, że potrzebuję nowego golkipera. To był wymysł prasy. Były pewne dywagacje, kiedy "Bączek" doznał kontuzji, ale ostatecznie nie było poszukiwania bramkarza. Dlatego Bartek siedział na ławce. I uważam, że jemu to bardzo pomogło w tym, jak się dalej rozwija. Wie, do czego dąży.

- Co będzie po awansie to osobny rozdział, bo nie wiadomo, czy nadal będę pracował w klubie. Ale uważam, że z tym co mamy, spokojnie byśmy sobie w ekstraklasie poradzili.

Czy pana zdanie jest decydujące w kwestii tego, który bramkarz ma bronić od pierwszej minuty?

- Tak. Ja o tym decyduję za trenera Borkowskiego.

I nie zdarzyło się, że pan mówi np. Sobański, a trener stawia na Bąka?

- Nie zdarzyło się.

Dlaczego niedawno doszło do zmiany bramkarza? Po meczu z Odrą Opole Mateusz Bąk zmienił Dominika Sobańskiego.

- Dominik winił sam siebie o puszczenie drugiego gola w meczu z Odrą. Osobiście do końca bym go nie obwiniał, bo zrobił ruch tam, gdzie spodziewał się dostać piłkę, a w tym momencie dostał strzał i niby był gwizdek, choć ja stojąc za bramką go nie słyszałem. Zmiana nastąpiła bardziej z psychicznego punktu nie widzenia, a nie w związku z tym, że Dominik coś zawalił.

Jak wygląda kwestia kiedy bramkarz popełni błąd? To właśnie pan stara się z nim rozmawiać i próbować przywrócić często utraconą pewność siebie?

- Staram się z nimi rozmawiać, ale ludzie to różnie odbierają. Jestem wymagający, ale wiem, że błędy zdarzają się każdemu. Jedna pomyłka nie może przekreślić kolejnych miesięcy kogoś pracy. Sam będąc kiedyś golkiperem podchodzę do tego inaczej niż szkoleniowcy, którzy nigdy nie stali na bramce, a trenują bramkarzy.

Kiedy golkiper dowiaduje się, że zagra w podstawowym składzie?

- Jeden bramkarz chce wiedzieć dwa dni wcześniej, jeden dzień wcześniej, a drugi jak się dowie na odprawie, to też jest zadowolony. Ja uważam, że na mecz powinni być przygotowani oboje. Podam prosty przykład - jest spotkanie w niedzielę, a ja w sobotę mówię jednemu, że będzie bronił. Ale zostały jeszcze 24 godziny. I gość przychodzi do mnie tuż przed meczem i mówi, że go brzuch boli albo, że doznał kontuzji na rozgrzewce. Wtedy muszę wpuścić na boiska bramkarza, który jest nieskoncentrowany, bo wiedział że nie będzie grał.

- Kiedy gra się mecz za meczem, to wiadomo że normalnie zmiany bramkarza nie będzie. Ale do meczu mają być gotowi oboje. Mentalność Polaków jest taka, że jak jednemu powiesz, że jutro go nie ma, to on sobie pójdzie z kolegami na piwo, bo i tak jutro tylko odsiedzi 90 minut. A jednak tak nie jest. Bardzo ważne jest by obydwoje byli skoncentrowani na tym, że mogą grać. I to cały czas im wpajam. Wprawdzie nie zdarzyło mi się zmienić golkipera z meczu na mecz, jeśli nic szczególnego się nie wydarzy, ale zawsze mogę to zrobić.

Kiedy się wybiera bramkarza, który będzie bronił, to bierze się pod uwagę jego formę. Po czym w takim razie poznać, że bramkarz jest w formie? Czy po prostu widzi to oko fachowca czy np. wpływ ma ilość goli wpuszczonych podczas gierek treningowych? Po czym poznać, że dany bramkarz zasługuje na grę?

- Na pewno nie po wpuszczonych golach na treningu, bo w piątek "Bączek" nie puścił żadnego, a nie mogę powiedzieć, że to on będzie bronił. To jest dość ciężkie pytanie. Uważam, że na dzień dzisiejszy mam obu bramkarzy w formie. I obu mógłbym wystawić w bramce, gdyby była taka możliwość.

To co w takim razie decyduje o tym, który z nich gra?

- (milczenie; trener tylko wskazał na swój nos - przyp. red.) Na dzień dzisiejszy mam taką sytuację, że nigdy dopóki będę pracował w tym klubie nie powiem, że jeden jest słabszy do drugiego. Są wręcz na takim samym poziomie. Mają tylko inne charaktery.

Wolałby pan mieć trzech na równorzędnym poziomie?

- Wolałbym mieć czterech. Wtedy to już w ogóle przybyłoby mi siwych włosów. Nie myślałbym kogo postawić na bramce, ale kogo posadzić na ławce.

Czy jest taka możliwość, aby wpuścił pan na bramkę kogoś spoza dwójki Bąk-Sobański? Nawet gdyby ci pierwsi nie mieli żadnych kontuzji ani kartek.

- Kwestią miesięcy jest dogonienie w jakimś stopniu starszych golkiperów przez tych młodszych. Ale na dzień dzisiejszy nie chciałbym rozważać możliwości wpuszczenia kogoś spoza pierwszej dwójki, bo są w tej chwili wysoko, wysoko nad resztą.

Czy może pan scharakteryzować bramkarzy z kadry Lechii?

- Mateusz Bąk - ma charakter przywódcy, jest dobrym bramkarzem, ale jeszcze dużo musi się uczyć. Myślę że kiedyś będzie o nim głośno.

- Dominik Sobański - jest człowiekiem bardzo spokojnym, wręcz za spokojnym jak na bramkarza. Ma inny charakter niż "Bączek", jest człowiekiem zrównoważonym. Zwiedził sporo klubów, ale nie dano mu w żadnym szansy, aby mógł pokazać swe umiejętności.

- Bartosz Dębowski - bardzo dobrze pracuje. Człowiek, który przyszedł z juniorów, wręcz znikąd, pojechał z seniorami na jeden obóz, potem drugi, pokazał charakter, że warto w niego inwestować. Już powoli puka do podstawowego składu, i uważam, że Lechia nie musi dzięki niemu szukać kolejnych bramkarzy.

- Krzysztof Leszek - chłopak z przeszłością. U niego największym problemem jest to, że nie może uwierzyć w to, co potrafi, szybko się poddaje. W wieku juniorskim był wyróżniającym się bramkarzem, non stop grał. I nagle przyszło mu pełnić role zmiennika, ktoś mu zawrócił w głowie, chciał odejść. To jest chłopaa, który może bronić, ale musi uwierzyć w to, co umie.

W poprzedniej rundzie w kadrze był jeszcze Łukasz Kubiński. Co się z nim teraz dzieje?

- Miał ciężką kontuzję kolana w okresie przygotowawczym i dlatego na razie jest poza kadrą. Ale jest tak samo brany pod uwagę jak Bartek Dębowski. U niego problemem jest to, że za młodu nie miał treningów bramkarskich, chce obecnie wszystko szybko nadgonić. On jest jednym z tych, którzy za bardzo chcą, nie da się jednak wszystkiego tak od razu przeskoczyć, ta praca musi iść powoli do przodu. Myślę, że mamy dwóch bramkarzy w wieku juniora starszego i nie widzę powodu, aby szukać kogoś innego.

Gdyby nie jego kontuzja Kubińskiego, to on byłby dziś trzecim bramkarzem?

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Wybór padłby po treningach i wtedy można by było ocenić formę i umiejętności każdego z nich.

Czy o którymś z bramkarzy może pan powiedzieć, że ma lepsze umiejętności od tych, jakie pan miał, gdy był bramkarzem?

- (śmiech) To pytanie wymyśliliście na postoju? Nie można porównywać mojej gry sprzed paru laty z obecną grą, bo zmienił się system gry. Więc nie będę porównywał. Kiedyś w piłkę grało się całkiem inaczej, tak jakby to było przed wojną. Kiedyś, gdy bramkarz wyszedł poza pole karne, to trener darł się do niego: "gdzie ty biegniesz?!". A teraz jest tak, że bramkarz gra nawet na 30. metrze, gra dużo nogą, gra za polem karnym.

- Nie możną tego porównać, i nie będę porównywał. Bo to tak jak Tomaszewski porównuje reprezentację Górskiego z kadrą Janasa występującą na MŚ w Niemczech. Kiedyś piłkarze cofali się na własną połowę i tam dopiero atakowali przeciwnika. Dziś atak jest już od pola karnego rywala.

Trener Borkowski wiele razy mówił, że wy jako trójka sztabu szkoleniowego współpracujecie ze sobą. Na czym polega ta współpraca?

- W każdym klubie, gdzie jest zatrudniony trener bramkarzy, rozgrzewka golkiperów jest inna niż zawodników z pola. Przygotowanie do tego, aby zacząć bronić musi być inne niż tych, co będą uderzać na bramkę. Muszą być przygotowywani w inny sposób. Nasza współpraca polega na tym, że dużo między sobą rozmawiamy, wymieniamy nasze poglądy na drużynę. Na tej linii współpraca jest super.

Podczas meczu ligowego obserwuje pan tylko grę bramkarza Lechii, czy także podgląda przeciwnika?

- Już podczas rozgrzewki obserwuję jak się zachowuje bramkarz przeciwnej drużyny, staram się wyłapywać rzeczy, które są jego mankamentem i tą wiedzę przekazuję naszym chłopakom. Można zauważyć elementy, z którymi ma problemy. Przed meczem bramkarz na rozgrzewce pokazuje wszystkie swoje umiejętności w następujących ćwiczeniach: chwyt piłki, zagranie piłki nogą, wyrzut piłki ręką, gra na przedpolu. Przez cały ten czas, jak się dobrze patrzy, można wiele zaobserwować.

Jakie cechy wg pana powinien posiadać dobry bramkarz?

- Aby być dobry bramkarzem, trzeba tego po prostu chcieć. Kiedyś było tak, że najsłabszego na podwórku ustawiali w bramce i mówili: "ty będziesz teraz bramkarzem". Być golkiperem trzeba chcieć samemu, poparte to musi być pracą, chęcią do pracy. I bardzo ważny jest także charakter, golkiper musi być skur... Mówi się, że bramkarz i lewoskrzydłowy musi mieć coś z głową i ja się z tym zgadzam. Bramkarz musi mieć jaja, musi być bardziej odważny niż zawodnicy z pola.

Z czym panu się kojarzy Widzew Łódź?

- (śmiech) Z przegranym 1:7 meczem za czasów Lechii-Olimpii. Kiedyś żartem powiedziałem, że ja zremisowałem ten mecz (Darek Gładyś wszedł do gry w II połowie przy stanie 0:6 - przyp red.). To był dla mnie wielki szok, kiedy trener Kostka przy 0:6 krzyknął do mnie, że mam się rozgrzewać i zaraz wchodzić do bramki. Ale złe początki wyszły na dobre.

Czy rozegranie klikunastu spotkań w ekstraklasie to największy pana sukces w karierze?

- Nie. Za swój największy sukces uważam wicemistrzostwo Polski z Polonią Warszawa. Za dużo nie grałem, byłem zmiennikiem Piotra Wojdygi. Wielkim sukcesem dla mnie było również zdobycie Pucharu Ameryki lig polonijnych z Chicago Eagles.

Lechia - Stilon 4:4. Czy to był największy kuriozalny mecz, w jakim pan wystąpił?

- Chyba tak. W takim meczu rzadko kto miał okazję grać. Przegrywać do przerwy 0:4, a na koniec remisować 4:4 i jeszcze mieć chwilę przed ostatnim gwizdkiem szansę na zdobycie zwycięskiej bramki. Pamiętam, że kibice, którzy uciekli ze stadionu już po I połowie, opowiadali mi po latach, że jak stali na przystanku pod Operą i z powrotem wrócili na stadion, bo słyszeli głośne reakcje dochodzące ze stadionu. Serdecznie ich w tym miejscu pozdrawiam. To spotkanie było totalnie kuriozalne.

Przez kilka sezonów występował pan w Lechii. Czemu w tamtych latach Lechia nie zdołała awansować?

- Zabrakło odpowiednich ludzi i odpowiedniego wsparcia ze strony władz miasta. Zabrakło zainteresowania miasta oraz sponsorów. Tu była samowolka. Tylko dzięki Markowi Bąkowi, którego w tym miejscu pozdrawiam, egzystowało to na jakichś w miarę normalnych warunkach. Gdyby wtedy miasto było zainteresowane tak jak obecnie, to bylibyśmy w I lidze.

Czego zabrakło, aby zrobił pan większą karierę?

- Centymetrów.

Ilu?

- 4 czy 5. Wzrost wtedy i dziś ma znaczenie. A do pełni szczęścia zabrakło jeszcze tego, że mama mnie za szybko urodziła. Bo gdybym się urodził kilka miesięcy później, po lipcu, to może na Olimpiadę do Barcelony bym pojechał. Bo na początku jak była ustalana kadra olimpijska to był brany pod uwagę cały rocznik 1969, a później zmieniono zasady i tylko ci urodzeni po 31 lipca 1969 mogli być kwalifikowani do tej kadry. Bylem wtedy w kadrze u Wójcika. Pierwszym bramkarzem był wtedy Aleksander Kłak, ale on był poza zasięgiem.

Gdybyś miał pan kiedyś organizować benefisowy swój mecz to, kogo zaprosiłby do swej drużyny?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na pewno zaprosiłbym swoich kolegów. Może to być odebrane troszeczkę dziwnie, ale z Gdańska zaprosiłbym jedynie trzech ludzi. Akurat dwóch grających jeszcze w tym zespole, którzy wiekowo nadają się na taki mecz. A pozostali by byli gdzieś tam z Polski. Ale muszę powiedzieć, że nie planuję takiego meczu. Uważam takie mecze benefisowe, towarzyskie za dziwne twory. Podobnie jak jakieś wmurowane gwiazdy.

Nie chciałby pan mieć swojej gwiazdy na koronie stadionu?

- Nie. Ja chcę, aby kibice mnie zapamiętali jako człowieka, który był oddany Lechii, a nie że ma gwiazdę. Ja mam tylko marzenie, aby moje prochy zostały rozsypane na Traugutta. Po śmierci chcę być skremowany, a prochy niech będą rozsypane na Traugutta. Utożsamiam się z tym klubem, tylko ten klub jest w moim sercu.

Rozmawiamy w dniu pana urodzin. Kończy pan 38 lat. Wielu pana kolegów po fachu w tym wieku jeszcze aktywnie uczestniczy w ligowej piłce. Nie jest panu żal, że już nie gra?

- Nie. To że nie gram jest spowodowane kontuzją mojej ręki. Pewnie gdyby nie ta kontuzja to Bączek by na ławce siedział. (śmiech)

Czy obecna pana profesja to jest to, co chciał pan robić po skończeniu kariery piłkarskiej?

- To jest dla mnie wyzwanie. Chcę to robić jak najlepiej, i staram się to robić jak najlepiej. Jak długo będę tu pracował, to zarząd oceni. Może się okazać, że po publikacji tej rozmowy rozstaną się ze mną (śmiech).

A czy mógłby pan prowadzić drużynę jako pierwszy trener?

- Z moim charakterem raczej nie nadawałbym się na pierwszego trenera. Zostawię to ludziom, którzy się do tego nadają. Jestem strasznie wybuchowym człowiekiem. Ta rolę, którą pełnię jest super i tego się trzymajmy.

Opinie (2)
Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.014