Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 103 (15/2007)

8 maja 2007

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

ARKADIUSZ MIKLOSIK DLA LECHIA.GDA.PL

Patrzono na nas jak na intruza

"Jak przychodziłem do Gdańska to mówiłem, że cieszę się, że jest to Lechia Gdańsk, bo Lechii Gdańsk nie da się przenieść do innego miasta" - mówi dla lechia.gda.pl Arkadiusz Miklosik, 31-letni pomocnik biało-zielonych, który grał ostatnio w Kujawiaku Włocławek, który został przeniesiony od Bydgoszczy, a wcześniej w Ceramice Opoczno, która została przeniesiona do Ostrowca Świętokrzyskiego.

KAROL SZELOŻYŃSKI, MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Niespełna 19-letni Arkadiusz Miklosik debiutował już w I-ligowej Warcie Poznań. Mimo tak udanego startu, nie ma zasobą wielu meczów w ekstraklasie. Dotychczas uzbierał ich ok. 30. A po raz ostatni zagrał blisko 5 lat temu. Od tego czasu gra wyłącznie w II lidze i z każdym zespołem marzył o powrocie do I ligi. Być może uda mu się to w Gdańsku.

Do zespołu biało-zielonych trafił w lutym tego roku. Na kilka dni przed zakończeniem okresu transferowego zarząd wyciągnął go niczym "królika" z kapelusza. Miał być kartą przetargową w walce o I ligę. Pierwsze trzy mecze rundy wiosennej pokazały, że tak jest. Śmiało można zaliczyć to wzmocnienie do najlepszych jakie poczyniła Lechia w ostatnich sezonach.

Z Arkadiuszem Miklosikiem spotkaliśmy się na obiektach gdańskiej Lechii w miniony piątek.

W kwietniu przechodziliście ewidentny kryzys. Byliście najgorszą drużyną w II lidze jeśli chodzi o zdobyte punkty. Skąd wziął się gorszy dla was okres?

Arkadiusz Miklosik: Dobrze, że kwiecień już się skończył. Mamy teraz maj i mam nadzieję, że wszystko się odwróci. Liga jest tak nieprzewidywalna, że każdy może wygrać z każdym. Słabszych wyników nie upatrywałbym w jakimś kryzysie, choć na pewno w niektórych spotkaniach było widać z trybun naszą niemoc. Nawet kiedy mieliśmy jakieś sytuacje bramkowe, to nie było ich tyle, ile w pierwszych spotkaniach. Ciężko też było nam je wykorzystywać, bo w kwietniu "strzeliliśmy" jedną bramkę. To również nie najlepiej o nas świadczy.

Może zabrakło Mariusza Pawlaka, bo on był jedynym graczem, który zagrał tylko w jednym spotkaniu - 1 kwietnia z Górnikiem Polkowice?

- Można tak sobie gdybać, że tego zabrakło, że wchodził inny. Kadra jest bardzo szeroka i trenerzy mieli duży dylemat, kto ma grać od pierwszych minut. Chociaż nie ukrywam, że nasze spotkania, kiedy Pawlak grał, wyglądały trochę inaczej niż te rozgrywane bez niego. Nie chciałbym jednak mówić, że zabrakło Mariusza i przez to graliśmy słabiej.

Jesteś jak na razie ostatnim strzelcem bramki dla Lechii. Zdobyłeś ją w wyjazdowym meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Masz zamiar odczarować to fatum i zdobyć bramkę w meczu z KSZO?

- Ostatnio przypomniał mi to jeden redaktor. Nieważne kto trafi do bramki. Nawet jeśli zrobi to zawodnik drużyny przeciwnej. Obyśmy w końcu strzelili gola, bo potrafimy to robić. Pierwszy mecz wygraliśmy 5-1, a to nie wzięło się z przypadku. W każdym meczu było wiele sytuacji do zdobycia bramek i zawsze czegoś brakowało.

W którym kwietniowym meczu, twoim zdaniem, byliście najbliżej zdobycia trzech punktów?

- Największa szansa była w meczu ze Śląskiem. Wrocławianie niczym nas nie zaskoczyli, zagrali gorzej niż drużyny, które tu wcześniej przyjeżdżały, jak na przykład Polkowice czy Odra Opole. Chociaż nie uważam, że innych spotkań w kwietniu nie mogliśmy wygrać, bo zarówno z Odrą, jak i z Górnikiem, mieliśmy w pierwszych połowach doskonałe okazje. W każdym z tych meczów można było wykorzystać jedną, dwie z tych sytuacji i wynik byłby w drugą stronę. To się nam nie udawało, a potem w drugiej połowie goniliśmy, w niektórych momentach zbytnio się odkrywając, czego skutkiem były zabójcze kontry.

Według tygodnika Piłka Nożna byłeś przed meczem z Zagłębiem Sosnowiec liderem asyst w całej II lidze. Wedle tego rankingu z 10 kluczowych podań w tym sezonie aż 9 otwierało drogę do bramki zawodnikom Zawiszy, a tylko jedno piłkarzowi Lechii.

- Asysta w Lechii jest lekko naciągana, bo nie przypominam sobie, abym jakąś zaliczył wiosną. Myślę że redaktorzy policzyli mi o to jedno kluczowe podanie za dużo. Wszystkie, które miałem w tym sezonie były w Zawiszy, w Lechii jeszcze nie mam żadnej.

Z czego to wynika, że w Lechii mamy już większą część rundy za nami, a na twoim koncie nie ma żadnej asysyty?

- Większość z tych, które zaliczyłem jesienią to były po prostu wykańaczane dośrodkowania przy stałych fragmentach gry - przy rzutach wolnych z bocznych sektorów boiska, przy rzutach rożnych. Jesienią Zawisza strzelił bardzo dużo bramek i stąd się wzięła tak duża liczba moich asyst. Dodatkowo byłem tam wykonawcą stałych fragmentów i z jednej i z drugiej strony boiska, stąd szans było jeszcze więcej.

W Lechii chyba też masz dość mocną pozycję w zespole, bo też wykonujesz niektóre rzuty wolne czy rożne.

- W Lechii wykonuję je na zmianę ze Sławkiem Wojciechowskim, który świetnie operuje lewą nogą. Dzielimy się podczas meczu. Nieraz uderzę ja, a nieraz oddaję wykonanie "Wojciechowi".

Zawisza jesienią był mocniejszy niż Lechia wiosną?

- Ciężko to porównywać. Wiadomo że patrząc na ilość punktów, to można powiedzieć, że lepsza. A piłkarsko? Bo ja wiem... Systemem gramy podobnym, o Zawiszy również się mówiło, że to wiekowa drużyna, a taką łatkę przyczepiło się Lechii. Także nie wydaje mi się.

- Na pewno dłużej graliśmy w systemie, który teraz stosujemy w Lechii. Kiedy przyszedłem do Lechii, to ustawienie było na początku trochę inne niż w Bydgoszczy. Trenerzy je przestawili na takie, że w niektórych momentach było identyczne jak w Zawiszy. Ale to tak od razu nie wypali. W Bydgoszczy z trenerem Baniakiem uczyliśmy się tego systemu około półtora roku. Tyle trwało jego wdrażanie. Dopiero po tym okresie wszystko zafunkcjonowało.

- Oczywiście wcześniej także graliśmy mecze dobre i bardzo dobre, ale zdarzały się i słabsze. Wynikało to z naszych taktycznych niedoskonałości. Wydaje mi się, że w Lechii również w niektórych momentach brakowało zrozumienia się w sytuacjach, kto gdzie ma zaasekurować, kto gdzie ma zostać. To z pewnością również stanowi jakiś procent winy w osiągniu przez nas ostatnio słabszych wyników.

Jest jeszcze w tobie żal do działaczy Zawiszy, że wycofali zespół z rozgrywek?

- Nie, nie. Było - minęło. Zacząłem nowe życie w Gdańsku, także już dawno zapomniałem o tamtej sytuacji.

Kiedy się po raz pojawił wątek Lechii?

- Bodajże w połowie lutego. Wtedy jako pierwszy skontaktował się ze mną Robert Sierpiński.

Kto doradził ci, aby wybrać akurat ofertę Lechii?

- Pomaga mi kolega, który zajmuje się menedżerką. On prowadził dalsze rozmowy z Lechią. W naszych negocjach nie było żadnych większych rozbieżności ani problemów. Propozycja Lechii była najkonkretniejsza spośród tych, które się pojawiały. Bo większość ofert dla mnie była tak naprawdę w gazetach niż rzeczywiście ktoś do mnie dzwonił.

Nie czekałeś na jakąś propozycję z I ligi?

- Chciałem przede wszystkim grać. Pierwszego lutego ukazała się informacja o tym, że nie wystartujemy z Zawiszą. Przez prawie trzy tygodnie, do 19 czy 20 lutego, kiedy już byłem w Lechii, nie mogłem praktycznie przygotowywać się do sezonu. Jedynie gdzieś tam sam trenowałem, ale to nie to samo. Chciałem grać, a jeżeli propozycja z Lechii Gdańsk była najkonretniejsza, to ją po prostu wybrałem.

Co zaskoczyło cię na plus, a co na minus po przyjściu do Lechii?

- Na plus na pewno atmosfera na trybunach. Wiedziałem wcześniej, czego mogę się spodziewać, ale faktycznie na meczach w Gdańsku jest to coś wspaniałego. Na minus na pewno to, że taka drużyna jak Lechia, z takimi tradycjami i przede wszystkim kibicami, powinna mieć bazę treningową i stadion na lepszym standardzie niż jest teraz. Wiem, że niedługo ma się to zmienić. Będzie się budował nowy obiekt, więc jest o co walczyć - żeby ten stadion nie gościł drużyn II-ligowych, a I-ligowe.

Gdybyś miał doradzić działaczom Lechii, to kogo jeszcze polecałbyś z rozwiązanej Zawiszy?

- Trudno mi powiedzieć. Na pewno dobrym piłkarzem, choć wiekowym, którego ja uważałem za najlepszego obrońcę w II lidze, a który po przyjściu do Zawiszy stał się od razu filarem obrony, jest Zbyszek Wójcik. Teraz gra w Śląsku. Przeniósł się tam dlatego, że ma bardzo blisko do domu, a już wiele lat jeździł po Polsce. Może nie po całej Polsce, ale wiele lat grał w Poznaniu. Tam się poznaliśmy i już tam grał świetnie. Uważam że fajnie byłoby, gdybyśmy mieli takiego zawodnika w drużynie.

Podczas gry w Lechu, a później w Zawiszy, byłem kapitanem drużyny. Jakie twoje cechy decydowały o tym, że koledzy, bądź trenerzy, obdarzali cię zafuaniem?

- Trudno mi wypowiadać się za kolegów i trenerów. Już w Warcie Poznań, kiedy zaczynałem tam od trampkarzy, to zawsze było: "Miklos na kapitana". Przez kolejne lata śmiałem się, że gdzie nie poszedłem, to po jakimś czasie wybierano mnie kapitanem. W Gdańsku jestem zupełnie nową osobą, wszedłem w nowy zespoł także na razie...

Pozycja "Kalki" nie jest zagrożona?

- Nie, nie. Bynajmniej nie. Maciek bardzo dobrze sprawuje swoją funkcję. Jeśli chodzi o mnie, to nie jestem konfliktowy, jestem bardzo kontaktowy, lubię zawodników. Wiadomo że kontakty z trenerem czy zarządem są bardzo ważne, a ja zawsze dobrze się dogadywałem. To na pewno miało jakiś wpływ, że byłem często wybierany kapitanem.

Który poznański klub jest ci bliższy: Warta czy Lech?

- Zawsze śmiejemy się z chłopakami z Warty, że każdy kto zaczynał przygodę z piłką w tym klubie i w związku z tym był "zielony", to był zarazem "niebiesko-biały", bo chodził na mecze Lecha, na którego spotkania w tamtym okresie przychodziło po 20-30 tys. ludzi.

- Chodziłem do szkoły sportowej pod patronatem m.in. Warty i moje pierwsze treningi były w Lechu. Jednak kiedy mój wychowawca się o tym dowiedział, to kategorycznie mi tego zabronił i musiałem iść - czego oczywiście nie żałuję - do Warty. Myślę że bardzo dużo lat spędziłem w tym ostatnim klubie i on jest jednak bliższy mojemu sercu.

Myślałeś o tym, aby zakończyć karierę w Warcie?

- Nie ukrywam, że fajnie by było tam znowu zagrać. Warta bije się, jednak ostatnio z gorszym skutkiem, o II ligę. Może kiedyś.

Działacze nie próbowali cię ściągnąć podczas ostatniej zimy?

- Nie. W przerwie, w której nie miałem możliwości trenowania, poprosiłem szkoleniowca Warty, abym mógł poćwiczyć z jego zespołem i wziąłem udział w kilku treningach. Żadne rozmowy nie zostały jednak podjęte.

Która decyzja, bądź który moment twojej kariery, zadecydował o tym, że przygoda z I ligą trwała tak krótko? Zagrałeś w ekstraklasie tylko 31 spotkań.

- Większość z tych 31 meczów rozegrałem w Warcie, bo w latach 1994-96 klub był w I lidze. Byłem wtedy 19-letnim chłopakiem wchodzącym dopiero do drużyny. A już wtedy grałem z takimi postaciami, na które później chodziłem na Lecha, jak Krzysztof Pawlak, Czesław Jakołcewicz, Mariusz Niewiadomski. Były to w tamtym okresie w Poznaniu uznane nazwiska.

- Było mi łatwiej wejść w takie grono zawodników niż teraz niektórym chłopakom. Wtedy trener na mnie postawił, myślę że spisywałem się bardzo dobrze i dużo grałem. Potem Warta spadła, w klubie były straszne problemy organizacyjne, finansowe. Najpierw spadła do II ligi, później do III. I tak to trwało. W 2000 roku poszedłem do Lecha, ale również już II-ligowego.

- Gdyby podczas okresu gry w niższych ligach była jakakolwiek propozycja z ekstraklasy, to myślę, że bym skorzystał. Grałem w Warcie, byłem jej wychowankiem, więc było mi troszkę trudniej odejść. W tamtym okresie nie było m.in. prawa bossmana.

Żałujesz, że żadna propozycja z ekstraklasy nie nadeszła? Że twoja przygoda z I ligą trawała dość krótko?

- Żałuję, że rok wcześniej nie poszedłem do Lecha. Byłem wtedy na dwóch trzydniowych testach i mogłem grać w Lechu. Wtedy miałem żal nie tyle do działaczy, ale głównie do siebie, że nie wykorzystałem tej szansy.

Który trener jest ci bliższy: Andrzej Żurawski czy Bogusław Baniak? Któremu więcej zawdzięczasz?

- Trudno powiedzieć, bo obaj zrobili dla mnie bardzo dużo. Dodał bym tu jeszcze Ryszarda Dorożałę, który razem z Andrzejem Żurawski był moim wychowawcą w latach, kiedy "raczkowałem". Oni odbili swoje piętno na moich umiejętnościach. To było moi pierwsi trenerzy i zawsze o nich będę pamiętał.

- Z trenerem Baniakiem spotkaliśmy się w Lechu już w czasach seniorskich. Zrobiliśmy wtedy awans do I ligi. O nim również będę pamietał.

Potem Baniak odszedł, a na tobie postawiono "krzyżyk".

- Dokładnie tak było. Padły później słowa, że wszystkich ludzi Baniaka odesłali do rezerw. Nie wierzę w to do dzisiaj, było - minęło. Coś jednak w tym musiało być, bo kiedy zwolnili trenera, to od razu przestałem grać.

Trener Baniak chyba ma coś w sobie, bo gdzie się nie pojawia, to zawsze walczy o awans albo o utrzymanie i często mu się udaje? Taka charyzmatyczna postać?

- Teraz będzie miał ciężej w Pogoni, ale nie on dobierał sobie drużynę i tak do końca nie będzie to jego spadek.

Po meczu z Widzewem stwierdził, że już spadł.

- Jest jeszcze parę kolejek, więc to czy spadnie nie jest jeszcze przesądzone, a wyjaśni się po ostatniej kolejce.

Podobnie trener Borkowski powiedział po meczu z Zagłębiem Sosnowiec - że porażka przekreśla szanse na awans. Myślisz że mogło to mieć na celu zmniejszenie presji, którą wywołują kibice?

- Presja zawsze będzie w każdej drużynie. A co konkretniej trener miał na myśli to trzeba zapytać jego samego. Ja mam nadzieję, że może chciał nas zdenerwować, żebyśmy pokazali mu, że "nie trenerze, my jeszcze chcemy o coś walczyć".

Czy to jest dla ciebie nowa sytuacja, że twoim trenerem jest człowiek starszy jedynie o trzy lata od ciebie?

- Nie jest to dla mnie żadnym problem i nie ma żadnego znaczenia.

A czym różni się praca z Baniakiem od tej z Borkowskim?

- To sa dwie zupełnie inne osobowości. Trenera Baniaka wszyscy znają, wiedzą, jaki jest impulsywny. To dwa zupełnie inne typy szkoleniowców, mają inne charaktery. Nie ma w ogóle ich co porównywać.

Mówisz, że nie ma problemu, aby trenował cię młody szkoleniowiec. Jakie w takim razie są zalety, a jakie wady młodych trenerów?

- Na pewno trenerowi jest łatwiej pracować w środowisku, w którym niedawno grał i przebywał. Chociaż na to nie ma reguły, bo choćby trener Jacek Zieliński też grał z wieloma legonistami, a jednak raz jest trenerem, a innym razem się go odstawia. Trener Borkowski zna większość chłopaków kupę lat, z boiska i poza boiskiem i wie, czego się po nich spodziewać.

- Niekiedy też może to wpływać na zespół źle, że trener zamiast być trenerem, to jest kolegą niektórych zawodników. Osobiście uważam jednak, że to nie powinno stwarzać problemów.

Występowałeś w Ceramice Opoczno, która się przeniosła do Ostrowca, później w Kujawiaku Włocławek, który się przeniósł do Bydgoszczy. Jakie patrzysz na takie fuzje, przenosiny do innego miasta?

- Jak tu przychodziłem to mówiłem, że cieszę się, że jest to Lechia Gdańsk, bo Lechii Gdańsk nie da się przenieść do innego miasta. Na pewno jest to ogromny cios dla środowisk, którym się zabiera drużynę - dla kibiców, dla miast. Nie jestem na pewno wielbicielem takich decyzji.

Ale piłkarze chyba nie mogą narzekać, bo ty brałeś udział w przeprowadzkach na większe i ładniejsze obiekty, z lepszą infrastrukturą. Zainteresowanie pewnie też było większe.

- Oczywiście. Kiedy grałem w Ostrowcu to na każdy mecz przychodziło po 4-5 tys. ludzi. Piłkarsko można być zadowolonym. Ja również rozumiem właścicieli klubów, którzy inwestują w drużyny duże pieniądze, często prywatne. Jeżeli prezes Stasiak widział, że na trybunach w Opocznie zasiadało po 100-200 osób, to nie miał żadnych wymiernych korzyści z finansowania zespołu. Dogadał się z KSZO i uratował im życie, bo oni też byli praktycznie jedną nogą w III lidze i groziło im bankructwo. A tak do dzisiaj grają w II lidze, a spadną po sezonie decyzją PZPN-u.

- Podobnie było w Kujawiaku. Tam była rzesza widzów po 3-4 tysiące, ale też infrastruktura miała bardzo duże znaczenie, a ta nie stała na najwyższym poziomie. Po przenosinach do Bydgoszczy okazało się jednak, że we Włocławku postawiono światła, wybudowano dwie sztuczne płyty, a więc było gdzie trenować i grać. Dlatego akurat tą decyzję uważam za nie do końca przemyślaną.

Kiedyś też przeniesiono pewną drużynę z twojego Poznania do Gdańska...

- Tak pamiętam. Historia pokazuje, że takie twory jak Sokół Tychy, Olimpia-Lechia, Lechia-Polonia nie mają racji bytu na dłuższą metę i nie jest to metoda budowania silnej drużyny.

Ale w Poznaniu chyba sobie obecnie chwalą przenosiny Amiki Wronki do stolicy Wielkopolski?

- Dziwiłem się zawsze, że na meczach Lecha Poznań, kiedy Kujawiaka przeniesiono do Bydgoszczy, pojawiały się transparenty typu "złodzieje z Hydrobudowy", "Zawisza IV-ligowy". A tak dobrą sprawę Amice Wronki też zabrano I ligę i jakoś żadne flagi się nie pojawiały. Gdyby nie Amica to Lech miałby wielkie problemy finansowe, a tak został uratowany.

W Bydgoszczy nie byliście akceptowani przez większość kibiców piłkarskich. Robiono wam kilka razy "pod górkę", przykładowo wysypując wiadra ze szkłem na murawę przed meczem z Lechią. Czym dla piłkarza jest gra w takich warunkach?

- Myślę że każdy z nas kochać grać w piłkę, uczył się tego od małego i najlepiej to umie robić. Na początku jest to pasja i marzenia, aby zagrać kiedyś na wielkich stadionach, ale później staje się to także pracą. I jak podpisuję kontrakt, to decyduję się na grę w klubie, z którym podpisałem kontrakt. I jeżeli właściciel-pracodawca przenosi klub do Bydgoszczy to ja muszę tam grać, bez względu czy ktoś to akceptuje w Poznaniu, Łodzi czy Warszawie. Wykonywaliśmy swoją pracę najlepiej jak umiemy.

- To nie była normalna sytuacja, bo już od początku nie byliśmy przychylnie widziani w samej Bydgoszczy. Nie zaskoczyło nas to, bo kilka osób z drużyny już wcześniej dostawało sms-y z pogróżkami. Nie wiem czy to były sygnały od IV-ligowej Zawiszy, czy też może z Włocławka. Od początku spode łba na nas patrzono w Bydgoszczy, jak na jakiegoś intruza.

Czy atmosferę na stadionie w Poznaniu można porównać z tą, jaka jest w Gdańsku?

- Myślę, że jakby był większy stadion to byłoby podobnie. Z obecnej frekwencji, 10-tysiecznej, zrobiłoby się 20 tys. i wtedy byłoby jeszcze głośniej.

Przeżyłeś awans do I ligi z Lechem. Potem były duże oczekiwania związane z grą w KSZO, Kujawiaku i Zawiszy. Czy jednak z Lechią uda ci się awansować? Czy jeszcze o tym myślicie?

- W KSZO zawsze były nadzieje, ale tylko w pierwszej rundzie. Prezes Stasiak powtarzał, że walczymy o awans, ale tak do końca według mnie nie byliśmy na to przygotowani. Kujawiak też otarł się o baraże. A w następnym sezonie, w którym ja dołączyłem do drużyny, to mimo że mieliśmy dużą stratę punktową, to sama osoba trenera Baniaka wpływa na to, że nie interesuje go żadne piąte czy szóste miejsce, ale tylko walka o najwyższe cele. W następnym sezonie już wszystko się zazębiało, doszło 3 zawodników, jak Zbyszek Wójcik czy Rafał Lasocki, i wtedy wymierne wyniki były już jesienią, bo zdobyliśmy 38 punktów i byliśmy wiceliderem.

W Zawiszy tworzyliście taką silną poznańską kolonię.

- Można tak powiedzieć. Jak byliśmy na obozie i jak byśmy się tak zebrali to wystawilibyśmy łącznie z trenerem jedenastkę złożoną z byłych piłkarzy Lecha Poznań.

Czy z Lechią uda ci się awansować do I ligi? Przychodząc do Gdańska mówiłeś, że nie chcesz zmieniać swego sportowego celu na ten sezon.

- Mam taką nadzieję i dalej nie chcę zmieniać swego celu. Obecny sezon jest bardzo ciekawy, do końca nie wiadomo, co tam panowie z PZPN-u ustalą odnośnie zasad spadku i awansu do ekstraklasy. Może się okazać, że nawet 5. czy 6. miejsce będzie dawało możliwość walki o I ligę. Czemu tego nie wykorzystać?

Czyli macie nadzieję, że z piątego miejsca będziecie mogli awansować?

- Nie, nie można mieć takiej nadziei, że piąte miejsce da awans i my teraz będziemy walczyć o to miejsce. Jest jeszcze kilka spotkań do rozegrania, najważniejsze jest to najbliższe. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że nie będziemy gadać o awansie, tylko robić to, co trzeba.

Jakie niespełnione piłkarskie marzenie ma Arkadiusz Miklosik?

- Każdy mały chłopak jak grał w piłkę myślę, że marzył zagrać w reprezentacji Polski. W wieku juniora na konsultację kadry jeździłem, ale oficjalnego meczu nie rozegrałem. I myślę, że to można uznać za jakieś niespełnione marzenie.

Podobno wędkowanie to ulubiona przez ciebie forma relaksu.

- Do wędkowania zachęcił mnie Tomek Bekas. Lubię bardzo wędkować, spinningować. Nie patrzeć na spławik, ale spinningować. Co prawda nie mam żadnych uprawnień, nie mam nawet wędki, ale gdy grałem z Tomkiem w drużynie w Poznaniu i jechaliśmy na obozy to zawsze zabierał 2 kije. We Włocławku czy w Bydgoszczy mieszkaliśmy niedaleko siebie, to zdarzało się, że praktycznie codziennie jeździliśmy na ryby. W Gdańsku jeszcze nie miałem okazji relaksować się w ten sposób.

Jakie na tobie wrażenie zrobił sam Gdańsk?

- Bardzo pozytywne, ja się nie boję dużych miast. Wiem że wielu kolegów z którymi grałem nie lubi dużych aglomeracji, mi to nie przeszkadza, wszystko gra.

Wielu piłkarzy, którzy przyszli grać do Lechii zamierza związać swoją przyszłość z Gdańskiem. Jak to wygląda w twoim przypadku?

- Z tych miast, w których grałem, Gdańsk na ich tle wypada zdecydowanie najlepiej. Jakiś czas temu była u mnie z gościną moja mama, i powiedziała, że gdyby chciał tu kupować mieszkanie to żebym także pomyślał o pokoju dla niej. Bardzo jej się podobało, zresztą uwielbia morze. Mieszkam z rodziną blisko morza, w Jelitkowskim Dworze i ze względu na małego synka jest to idealne miejsce na spacery.

Jak drużyna zareagowała na wiadomość, że zarząd klubu w tak trudnym momencie postanowił przedłuż trenerowi Borkowskiemu kontrakt?

- To znaczy, że ma zaufanie od włądz klubu. I myślę że to dla trenera jest dobrą rzeczą. Bardzo ciekawy ruch ze strony zarządu, bo w większości klubów po takiej passie to szkoleniowca się zmienia. Choć drugiej strony wszyscy pamiętamy, że z trenerem Stawowym podpisano w Cracovii kontrakt na 10 lat, a niedługo potem postanowiono się z nim rozstać. Prezesi i władze w klubach są tak do końca nieobliczalni, i nie wiadomo, co im siedzi w głowach. W przypadku trenera Borkowskiego to duży plus dla władz Lechii, trener ma teraz większe zaufanie i jak obecnie jest taka zła passa, to nie trzęsie się przed meczem.

Gdybyś obecnie dostał propozycję z Lecha, rozważyłbyś ją?

- No pewnie, że tak. Każdą propozycję trzeba rozważyć. Żona by chciała wrócić już do domu, i myślę że to miałoby duży wpływ na to że taką propozycję z Poznania potraktowałbym priorytetowo.

Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.031