Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 105 (17/2007)

22 maja 2007

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

KORESPONDENCJA Z ŁOMŻY

Jesteśmy zwykłym średniakiem

Po ostatnim gwizdku sędziego, piłkarze jednej i drugiej drużyny padli na murawę, większość skryła twarze w dłoniach. Łomżanie dlatego, że wygrać mogli, a gdańszczanie - że musieli.

MICHAŁ JERZYK
Łomża

Cóż powiedzieć, skoro bramkarz Lechii okazał się bohaterem meczu z klubem, który o pierwsze zwycięstwo pokusił się dopiero w 15. kolejce, a do rundy wiosennej przystępował na trzecim miejscu od końca. Hola, hola - zaprotestuje jednak ktoś czujny - dzisiejszy ŁKS Łomża w porównaniu z jesiennym to zupełnie inna drużyna. Dojrzalsza, pewniejsza siebie i dobrze przygotowana do rozgrywek przez trenera Czesława Mikołcewicza, którego dobrą pracę zauważono niedawno w Płocku i w mig sprowadzono do Wisły. No i grająca już na stałe na własnym stadionie, bez tułania się po Grajewie lub innych obiektach drugoligowych, jak w poprzedniej rundzie. To też znacząco wpływa na komfort i jakość gry. Niech zresztą przemówią liczby - ŁKS zdobył w tej rundzie więcej punktów od Lechii, więc może to jednak on był faworytem.

Jak by się jednak nie czarować i nie wyginać z usprawiedliwieniami: łomżanie walczą tylko o pozostanie w lidze, gdańszczanie podobno o ekstraklasę. Podobno, bo gdyby jakiś zabłąkany obserwator pojawił się w sobotę na kameralnym obiekcie w Łomży, nie domyśliłby się tych ról i celów za Chiny. Gospodarze byli zespołem lepszym i groźniejszym, goście tymczasem znów przeciętnym i nudnym. A mimo to Lechia mogła wygrać, bo rywal naprawdę nie był nadzwyczajny i wcale nietrudno było sięgnąć po trzy punkty. Tyle że z przebiegu gry byłoby to skrajnie niesprawiedliwe.

Coraz trudniejsza staje się sytuacja Tomasza Borkowskiego, wiarę w którego tracą już powoli nawet jego najzagorzalsi zwolennicy. Co gorsza, wiarę wydaje się już tracić nawet sam trener. Jeżeli podjąć się trudnej i obarczonej niemałym ryzykiem próby wizualnego oceniania go w trakcie meczów - przez pryzmat sylwetki, energii i zachowania - to nie sposób nie zauważyć, że "Borek" systematycznie niestety topnieje. W Łomży przez większość czasu smutno i cicho spoglądał na boisko, bezradnie opierając dłonie na biodrach. Trudno się dziwić - nawet rekordowe ilości zestawień wyjściowej jedenastki nie przynoszą oczekiwanych efektów. Czy niedoświadczony trener - choćby nawet tak zaangażowany i oddany Lechii - ma jeszcze szansę wymyślić cokolwiek, co odwróci złą kartę? Czy jest jeszcze w stanie wycisnąć z piłkarzy siły, których po godzinie gry dramatycznie zaczyna im ubywać? Czy pokładanie wiary w takich zabobonach, jak gra w czarnych strojach, może być skuteczną metodą na przełamywanie niedyspozycji?

Jak jednak nie tracić wiary w sukces i podopiecznych, skoro w Łomży najbardziej zawiedli właśnie ci, na których, wydawałoby się, można liczyć najbardziej. Dwa tygodnie temu nowe roczne kontrakty zaproponowano elicie drużyny, Jackowi Manuszewskiemu i Maciejowi Kalkowskiemu. Pierwszy, trochę kontrowersyjnie, zrezygnował z gry z powodu 38 stopni gorączki, mimo świadomości, że linia obrony i tak jest już nieźle pokiereszowana. W efekcie, wiosenny debiut zaliczył na lewej obronie Paweł Żuk, ostatnio pogrywający wyłącznie w piątej lidze, więc nawet nie ma się co dziwić, że miejscowi dość łatwo sobie z nim radzili.

Kalkowski co prawda zagrał, ale w takim stylu, że mało kto zauważył, iż w ogóle był na boisku. Dochodzi już nawet do takich dziwolągów, że wszyscy zaczynają doceniać Pawła Buzałę, który co prawda nie jest lepszy, niż był, ale zostawia na boisku chyba najwięcej serca i ambicji. Najważniejsze, że w trzecim kolejnym meczu zdobył bramkę - a zatem wiosną ma już ich w dorobku tyle, co Piotr Cetnarowicz z Piotrem Wiśniewskim razem wzięci. "Buzi" strzelił zresztą w Łomży także drugiego gola, po którym sektor kibiców Lechii oszalał i dobre kilkanaście sekund trwało, zanim wszyscy świętujący zorientowali się, iż sędzia dawno już odgwizdał spalonego.

W tabeli drugiej ligi Lechia spadła już na szóste miejsce, w tabeli wiosny jest dziesiąta. I chyba w żaden sposób nie da się już oszukać faktu, iż stała się po prostu typowym drugoligowym średniakiem, który niezależnie od tego, czy awansuje, czy nie, zmuszony będzie dokonać rewolucji kadrowej. Na pocieszenie kibicom, którzy licznie pojechali na 350-kilometrowy malowniczy wyjazd i znów wracali rozczarowani, pozostaje tylko informacja, że przynajmniej Lechia znów zacznie grać w normalnych, biało-zielonych strojach.

II liga w Łomży: Kurski w klatce
Bardziej trzecio- niż drugoligowy obiekt ŁKS-u przygotowany był nawet ładnie, ale z organizacją było już gorzej. Pierwszych dwudziestu fanów Lechii wpuszczono bez sprawdzania biletów, po czym ochrona przyszła zapytać się ich o... wymaganą przepisami listę imienną. Listę dostarczyli ostatecznie działacze Lechii i odtąd kontrola była już bardziej fachowa, ale i tak na pół stadionu słychać było rozmowy przez radio ochrony z organizatorami, nie wiedzącej, co robić z ludźmi, którzy biletu nie mają lub nie figurują na liście. Problem rozwiązało przybycie większej grupy kibiców z Gdańska, którzy weszli na sektor nie czekając i nie pytając nikogo o zdanie.

Koniec końców, w ciasnej klatce na 240 osób znalazło się ponad 300 kibiców z Gdańska, w tym między innymi, od drugiej połowy, wiceprezes Dariusz Krawczyk i poseł Jacek Kurski. Pierwotnie nie przewidziano żadnego punktu gastronomicznego, ale udało się go naprędce zorganizować. Sporo zamieszania spowodowały absurdalne decyzje policji, między innymi ta, aby kibiców wypuszczać z sektora powoli i po kilka osób. Skończyło się przepychankami i wyjściem "na siłę".
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.013